Page 181 of 285

Punk-folkowy zawrót głowy (2)

Strumienie whiskey (rzecz o The Pogues).

Mimo iż grupa The Pogues już od kilku lat nie istnieje (ostatnie koncertowe reunion w grudniu 2004 roku nie dało jeszcze odpowiedzi na pytanie „co dalej?”), wciąż stawia się ją za wzór punkfolkowego zespołu, wciąż też uznawana jest przez wielu za najlepszy zespół grający w tym stylu. Sam znam kilku fanatyków tej grupy i nie ukrywam że lubię też posłuchać nagrań tej grupy i to zarówno z frontmanem i twórcą kapeli – Shane`m MacGowanem – jak i bez niego.
Dla wielu płyty nagrane przez The Pogues po odejściu MacGowana z zespołu nie są już pełno-wymiarowymi płytami Poguesów. Również solowe dokonania Shane`a, mimo iż ciekawe i tematycznie zbieżne z działaniami jego macierzystej formacji, nie są tym, co tak bardzo elektryzowało fanów The Pogues.

Warto zauważyć że The Pogues było właściwie pierwszym zespołem, który jakoby „programowo” łączył punkową energię z folkowymi melodiami. Pozostałe, wspomniane poprzednio zespoły miały zaledwie pojedyncze utwory swych repertuarach, nawiązujące do folku, lub będące aranżacjami folkowych utworów.
Wiele osób kojarzy The Pogues z muzyką irlandzką, nie wiedząc że zespół powstał w rzeczywistości w Londynie, w środowisku irlandzkich emigrantów. Północno zachodnia część Londynu była tak przez nich zdominowana, że ludzie z typowym brytyjskim akcentem mieli powody by czuć się tam nieswojo. Bez względu na to co robili, Irlandczycy w Londynie trzymali się razem. Chodzili do swoich pubów, pili tam irlandzkie piwo, lub whiskey i słuchali irlandzkiej muzyki. Dotyczyło to także młodych, którzy jak Shane MacGowan dali się ponieść fali punk rocka. Jego The Nips rozpadli się zostawiając po sobie jedną płytę długogrającą i kilka singli.
W atmosferze irlandzkich pubów powstał jednak pomysł, by zrobić coś nowego, coś, czego jeszcze w muzyce irlandzkiej nie było. Miał być to projekt skierowany do szerszej publiczności, a oparty z grubsza na muzyce celtyckiej z ostrą sekcją rockową. Sam MacGowan wypowiada się o tym w następujący sposób: „Chodziło nam o to, by karmiona popową papką publiczność udławiła się czymś, co tkwiło głęboko w tradycji, w czym jest więcej tradycji, więcej gniewu.”
Nazwa The Pogues jest utworzona nieco sztucznie, przez co nieprzetłumaczalna. Początkowo grupa nosiła nazwę Pogue Mahone, co irlandzkiego tłumaczy się dość dosadnie jako „pocałuj mnie w d…”, jednak zwiastowało to raczej kłopoty niż popularność, więc skrócili nazwę.
Muzyka The Pogues rzeczywiście mogła przyprawić o szok. Ugrzecznionym telewizyjnym zespolikom Poguesi przeciwstawili swój punkowo-bałaganiarski wizerunek. Z czasem i wygląd i muzyka The Pogues uległy pewnym zmianom, jednak do końca istnienia zespołu był w niej bunt i nieokrzesane, punkowe spojrzenie na tradycyjną muzykę folkową. Nie miało znaczenia czy sięgają po kompozycje tradycyjne (a tych nagrali wiele), czy wykonują własne utwory – ich brzmienie było charakterystyczne i rozpoznawalne. Później pojawiło się wielu kontynuatorów, niektórzy bardzo zbliżyli się do brzmienia Pogues`ów, ale o nich później.

Już pierwszy długogrający album The Pogues, płyta „Red Roses For Me” wydana w 1984 roku niosła ze sobą sporą dawkę punkfolkowego grania. Jest to mieszanka utworów tradycyjnych („The Auld Triangle”, „Waxie Dargle”, czy choćby „Greenland Whale Fisheries”) i kompozycji zespołu (w większości autorskie piosenki Shane`a – jak choćby „Boys From County Hell”, „Dark Streets Of London”, czy pierwszy wielki przebój The Pogues „Streams of Whiskey”). Piosenki te, przepełnione młodzieńczym buntem, zabawą i whiskey zdobyły sobie spore grono zwolenników. Niektóre kawałki The Pogues są dziś równie często wykonywane przez młode zespoły, jak tradycyjne irlandzkie piosenki.
Na fali tej popularności już w 1985 roku wydano kolejny album Pogues`ów. „Rum, Sodomy & the Lash” to płyta odwołująca się w swym tytule do słów Winstona Churchila, który w tak obrazowy sposób określił życie w brytyjskiej marynarce wojennej. Ta płyta jest już nieco poważniejsza, niektóre piosenki mówią o wojnie i o śmierci („Billy`s Bones”, ” The Sick Bed of Cuchulainn”). Oczywiście towarzyszom im typowe dla irlandzkich rozrabiaków piosenki o miłości i alkoholu („Pair of Brown Eyes”, „Sally MacLennane”). Płyta zawiera też dwie przeróbki, jedną jest utwór znanego australijskiego „folksingera” Erica Bogle`a – „The Band Played Waltzing Matilda”, druga to słynne „Dirty Old Town” Ewana MacColl`a. W przypadku tej drugiej piosenki wykonanie The Pogues przewyższyło popularnością pierwowzór i mimo pewnych różnic to ich wersja jest obecnie bazą dla kolejnych przeróbek.
Na kolejną płytę fani The Pogues musieli czekać aż trzy lata. Jednak był to album znacznie dojrzalszy i lepiej wyprodukowany. „If I Should Fall From Grace With God” jest dziś często uznawany za najlepszą płytę Pogues`ów, nie ulega wątpliwości, że był to pierwszy ich album, który zdobył aż taką popularność. Tytułowy utwór to kwintesencja stylu jaki wypracował zespół na poprzednich płytach. Ostry folkowy numer z punkowym pazurem. Na „If I…” po raz pierwszy zespół zaczął się oglądać nie tylko na muzykę irlandzką. „Turkish Song of Damned” niesie ze sobą melodie, która ma nam się kojarzyć ze wschodem. Mamy tez utwór „Metropolis”, który wydaje się być inspirowany starym filmem o tym samym tytule. Wesoły utwór „Fiesta” wprowadza nas w klimaty meksykańskie, ze świetnie zaaranżowanymi dęciakami, wciąż jednak jest to muzyka Pogues`ów.
Jest tu też wspaniała świąteczna piosenka „Fairytale of New York”, będąca duetem Shane`a i angielskiej wokalistki Kristy McColl, córki słynnego robotniczego pieśniarza Ewana McColla. To pierwszy taki duet Shane`a i jak się później okazało nie ostatni. Konstrukcja utworu na zasadzie „piękna i bestia” została ponownie użyta w piosenkach „You`re The One” z Marie Brennan (wokalistką grupy Clannad) i „Haunted” z Sinead O`Connor. Jednak te dwa utwory to już nowsza historia i inny zespół.
Co ciekawe na tej płycie Shane dopisał swoje słowa do kilku tradycyjnych utworów. Obecnie wielu polskich wykonawców postępuje tak z piosenkami Pogues`ów.
Po „If I Should Fall From Grace With God” przyszła pora na album nieco słabszy, lecz i tak ciekawy. Wydana w 1989 roku płyta „Peace & Love” nie odniosła takiego sukcesu jak jej poprzedniczka. Nie znaczy to jednak że nie ma tu dobrych utworów. Na pewno warto posłuchać choćby coveru piosenki „Young Ned Of The Hill” Rona Kavanagh. W wersji The Pogues napiera ona prawdziwego ognia. Jest też jedna z najpiękniejszych ballad zespołu – „Misty Morning, Albert Bridge”, która pokazuje że zespół dobrze czuje się także w spokojniejszych kompozycjach. Warto też zwrócić uwagę na „USA”, „Cotton Fields” czy „Tombstone”.
O ile „Peace & Love” jest płytą spokojniejszą, a może nawet nieco bardziej melancholijną, to kolejny krążek – „Hell`s Ditch” z 1990 roku – powraca do weselszych rytmów znanych choćby z „If I…”, czy „Red Roses Form Me”.
Jest tu całe mnóstwo naprawdę dobrych piosenek. Wesołe „Sunnyside of the Street” otwiera płytę, po nim następuje równie skoczne „Sayonara”. „W Ghost of Smile” można doszukać się elementów ska. Tytułowy „Hell`s Ditch” to z kolei jeden z najciekawszych kompozycyjnie utworów zespołu z długim, rozbudowanym wstępem instrumentalnym. Ciekawy muzycznie jest też wsparty saksofonem „Summer In Siam”. Bardzo fajny jest też utwór „Rain Street” który można postawić obok „If I Should Fall From Grace With God” i „Streams Of Whiskey” jako wizytówkę zespołu.
Można spokojnie orzec że to szczytowe osiągnięcie The Pogues. Jest to też ostatni album nagrany z Shane`m MacGowanem jako wokalista. Problemy między liderem a zespołem wynikały z problemów alkoholowych Shane`a i kiedy kolejny raz zdarzyła mu się zapaść i kapela musiała odwołać koncerty, koledzy podziękowali mu za współpracę. Shane po jakimś czasie sformował nowy zespół i trzeba przyznać że nie tylko nazwą przypomina on wcześniejszą kapele. Mowa tu o The Popes. W początkowym, bardzo rockowym składzie tego zespołu, znalazł się Brian Robertson, gitarzysta legendarnego Thin Lizzy.
Na pierwszej płycie sygnowanej nazwą Shane MacGowan & The Popes (zatytułowanej „The Snake”) mamy materiał bardzo bliski temu co robił wokalista z kolegami z The Pogues. Płyta ta wyszła w 1994 roku i zawiera takie przebojowe utwory jak: „The Church of the Holy Spook”, „Victoria” czy „I`ll Be Your Handbag”. Na płycie pełno jest odniesień. Niemal punkowy „I`ll Be Your Handbag” jest odniesieniem do „I Wanna Be Your Dog” Iggy`ego Popa. Z kolei w „Victorii” można się doszukać nawiązań do „Glorii” Van Morissona. „Song With No Name” bazuje na linii melodycznej szkockiej piosenki „Trumps & Hawkers” (wersja irlandzka znana jest jako „Paddy West”), zaś „Rising of the Moon” to stary ludowy utwór. „Her Father Didn`t Like Me Anyway” to z kolei cover Gerry`ego Rafferty.
Ciekawostką jest udział na tej płycie Spidera Stacy`ego z The Pogues i aktora Johnny`ego Deepa, który zagrał na gitarze.
Reedycja tego albumu (wydana w 1995 roku) zawiera wspomniane wyżej nagrania z Sinead O`Connor i Marie Brennan.
W dwa lata po tej reedycji MacGowan & The Popes podarowali nam nowy album. Jest jednocześnie dużo mocniejszy (brzmieniowo), ale sporo na nim odwołań do muzyki country, jak w „Lonesome Highway”, „Céilídh Cowboy”, czy „Truck Drivin` Man „. MacGowan zaznaczył w wywiadach, iż uważa że country to druga muzyka Irlandczyków. Jest tam ponoć bardzo popularna, wymienił nawet George Jonesa jako jednego z lepszych wykonawców… do słuchania w samochodzie. Album „The Croc of Gold” mimo iż doskonale sprzedał się w Stanach nie jest jednak na pewno płytą country. Kawałki takie jak „Rock`n`Roll Paddy” (bazujący na linii melodycznej „The Hills of Connemara”), „Back In The County Hell”, czy tradycyjne utwory, jak „Come To The Bower”, czy „Spanish Lady” przesądzają o folkowym charakterze płyty. Jest na niej też sporo punkowo-alkoholowych songów MacGowana, tak charakterystycznych dla tego artysty.
O ile wszystkie wymienione powyżej płyty, zarówno The Pogues, jak i SMG & The Popes są w Polsce dość łatwo dostępne, o tyle z kolejną płytą są spore problemy. Ukazała się ona w 2000 roku i nosi tytuł „Holloway Boulevard”. Sygnowana jest przez The Popes, a MacGowan występuje na niej tylko gościnnie. Podobnie jest obecnie z koncertami tej formacji, jak widać zespół bardzo się usamodzielnił. Uzupełnieniem dyskografii są dwie koncertówki – jedna z The Popes, zatytułowana „Across the Broad Atlantic”, a druga, to „Streams of Whiskey” The Pogues. Problem z tą drugą jest taki, że członkowie zespołu uważają ją za bootleg i apelują o nie kupowanie.
Gdzieś w międzyczasie Shane wziął też udział w nagraniu płyty swej siostry – Siobhan MacGowan. Są to nagrania bardzo trudne do zdobycia, nie widziałem jeszcze żeby jakiś sklep miał je w swej ofercie. Koniec roku 2001, to koncertowa płyta MacGowana i The Popes, na której większość piosenek pochodzi z repertuaru … The Pogues.
W czasie kiedy Shane MacGowan brnął krętymi ścieżkami kariery solowej jego koledzy z The Pogues nie zasypywali gruszek w popiele. Co prawda od czasu rozstania ze swym liderem zespół kilkakrotnie zawieszał działalność, ale zanim rozpadł się definitywnie nagrał jeszcze dwie płyty.
Pierwsza z nich, zatytułowana „Waiting for Herb” to przede wszystkim poszukiwania nowego stylu. Mimo kilku bardzo dobrych piosenek nie jest to album udany.
Płyta ta ukazała się w 1993 roku, a więc wcześniej niż pierwszy „solowy” album MacGowana. Frontmanem grupy w miejsce Shane`a został Spider Stacy. Próbował on śpiewać z podobną „pijacką” maniera jak Shane. Nie było to jednak to na co czekali fani zespołu. Nie ulega wątpliwości, że muzycy The Pogues to fachowcy i że podobała im się gra w punkfolkowej kapeli. W końcu to dla dobra zespołu rozstali się z Shane`m. Trudno dziś powiedzieć co by się stało gdyby do tego nie doszło.
Mimo to na płycie znalazł się jeden z większych przebojów The Pogues, bardzo dobra kompozycja „Tuesday Morning”. Być może zawdzięcza ona popularność temu, ze nalazła się na ścieżce dźwiękowej do popularnego filmu „Eksplozja” („Blown Away”) z Jeff`em Bridgisem i Tommy Lee Jonesem. Do innych ciekawych piosenek na płycie należą: „Sitting on top of the world”, „Big city”, „Girl from the Wadi Hammamat” i „My baby´s gone”.
Kolejna, ostatnia studyjna płyta The Pogues nosi tytuł „Pogue Mahone”. Jest to bezpośrednie odniesienie do korzeni zespołu, a jednocześnie zamknięcie jego kariery. Kompozycje zawarte na tym krążku (pisane przez prawie cały zespół) mają w sobie wiele z klimatu starych nagrań The Pogues. Nawet wokal Spidera, będący tu na pograniczu między własną maniera, a wokalem Shane`a, brzmi tu dużo bardziej przekonująco. Nawet piosenka Dylana „When The Ship Comes In” brzmi jakby była napisana dla Pogues`ów. Piosenki takie jak „How Come”, „Living In A World Without Her”, „Bright Lights”, czy „Pont Mirabeau” spokojnie mogłyby się znaleźć na wcześniejszych płytach zespołu.

Solowe poczynania niektórych Poguesów również zasługują na uwagę, jak choćby dwie, rozprowadzane wśród znajomych płyty The Wisemen – zespołu Spidera Stacy, czy „Music From Four Corners of Hell” grupy Woods Band reaktywowanej przez Terry`ego Woodsa. Płyt grupy Perfect, niemieckiego zespołu prowadzonego przez gitarzystę Jamie`go Clarke`a nie polecam aż tak bardzo, ale też idzie ich posłuchać.
Ciekawostką mogą też być bootlegi z koncertów „Spider Stacy`s Pogue Mahone”, gdzie wokalista i whistler Poguesów wystąpił z zespołem The Boys From County Hell.

The Pogues potrafiło przypomnieć słuchaczom że są zespołem spokrewnionym blisko z muzyką tradycyjną. Świetną okazję mieli podczas sesji nagraniowych ze znanym irlandzkim zespołem folkowym The Dubliners. Dublinersi to obok The Chieftains najbardziej znany ze starych folkowych zespołów. Piosenki nagrane przez połączone składy (dwie wersje „Whiskey in the Jar”, „Rare Old Mountain Dew”, „Jack O`Heroes” i „The Irish Rover”) rozsiane są po różnych wydawnictwach składankowych i singlach. Starcie tych dwóch kapel doskonale dokumentuje teledysk (znajduje się na kasecie video „Poguevision”) do utworu „Jack O`Heroes”, przedstawiający mecz piłkarski pomiędzy oboma zespołami. Dodać należy że dziadki z The Dubliners nie ustępowali pola swoim przeciwnikom.

Rafał „Taclem” Chojnacki

Artykuł ukazał się w piśmie Gadki z Chatki – 37 w roku 2002. Poprawki i korekta – styczeń 2005.
Na zdjęciu Shane MacGowan

Steeleye Span „A Stack of Steeleye Span”

Pierwsze wydanie tej płyty miało podtytuł „Their Finest Folk Recordings 1970-1975”. W rzeczywistości to nagrania z lat 1970-1971 – z trzech pierwszych płyt zespołu. Chyba nigdy później grupa ta nie miała aż tylu folkowych przebojów. „The Blackleg Miner”, „The Dark-Eyed Sailor”, „The Blacksmith”, czy „Boys of Bedlam” – to piosenki, które do dziś kojarzone są właśnie ze Steeleye Span.
Jest tu wszytstko, co ceni się we wczesnych nagraniach tej grupy – wokale Maddy Prior, gitarowe riffy Tima Harta, a także mięsisty dźwięk basu Ashleya Hutchingsa.
Nie jest to typowa składanka typu „The Best of…”, zawiera bowiem głównie najlepsze przeróbki tradycyjnych utworów, zaczerpniętych z brytyjskiej muzyki ludowej. To właśnie Steeleye Span na początku lat 70-tych dyktowali modę na folk-rock, za którą to modą do dziś podążają kolejne zespoły.

Taclem

Shannon „Green Hypnosis”

Wszyscy przyzwyczailiśmy się traktować olsztyński Shannon jako kapelę celtycką, z ostrym, folk-rockowym pazurkiem. Takie granie zawsze ma swoich zwolenników i przeciwników, tego nikt nie zmieni. Zmienia się natomiast sama grupa, z resztą odkąd pamiętam Shannoni są zespołem ewoluującym, nigdy nie stoją w miejscu.
„Green Hypnosis” zdradza kolejne kroki zespołu, coraz więcej w tej muzyce pierwiastka autorskiego. Co prawda melodie pozostają tu pochodzenia irlandzkiego lub szkockiego, jednak aranżacje i dość swobodne podejście do muzyki, to już etykietka przyklejona przez Shannon.
Luźne podejście nie oznacza braku szacunku dla muzyki, wręcz przeciwnie. Jednak celtyckie melodie, to już tylko pretekst do ekspresji. Tradycjonalistom, dla których najważniejsze jest, żeby każdy dźwięk był na swoim miejscu, muzyka Shannonów może nieco razić. Jednak zwolennicy progresji będą raczej zadowoleni.
Folk-rock w wersji olsztyńskiej grupy zyskał dużo mocy przy ostatniej zmianie sekcji rytmicznej. Zdecydowane partie basów i selektywne brzmienie perkusji (nie zagłuszającej bodhranu) to spory atut kapeli.
Największym zaskoczeniem jest to dla mnie szkocka pieśń ”Ye Jacobites By Name”. Wiele kapel gra tą piosenkę ostro i mocno, z kolei Shannoni podeszli do tematu zupełnie inaczej i zrobili z tego… balladę Metalliki! Delikatne brzmienie gitarki, kojarzące się mgliście z ”Unforgiven”, tegoż zespołu, do tego wokal Marcina, z vibrattem charakterystycznym dla Jamesa Hetfielda. Jak dla mnie to absolutna rewelacja na tej płycie.
To jedna z najlepszych płyt z muzyka około-celtycką, jakie nagrano w Polsce, powiem więcej, przy dobrej promocji miałaby szansę zaistnieć również za granica. Warto posłuchać tego albumu, bo za jakiś czas Shannoni znów zagrają trochę inaczej.

Taclem

Peat & Barley „On the Vrink”

Duet Peat & Barley to Bill Mitchell i Becky Ross, on gra na cymbałach, ona na skrzypcach. Na swojej jedynej jak dotąd płycie „On the Brink” przedstawiają autorską interpretację muzyki celtyckiej, oraz kilka autorskich melodii.
Wykonywane w ten sposób melodie brzmią nieco ascetycznie, ale ma to swój urok, zwłaszcza smutniejsze tematy brzmią po prostu pięknie. Nie brakuje weselszej, tanecznej muzyki celtyckiej. Jednak w przypadku szybszych melodii ginie trochę magiczny duch tych wykonań.
Brzmienie duetu momentami może kojarzyć się ze starszymi nagraniami The Chieftains, choć oczywiście jest nieco bardziej skromne.
Nad płytą unosi się czasem duch dawnych bardów i minstreli. Jeśli się w nią wsłuchacie, na pewno Wam nie umknie. Ja w kilku momentach czułem się, jakbym był na leśnej uczcie u pewnego banity z Sherwood.

Taclem

Michal Hromek „Keltská Kytara”

Czy Czech może być wirtuozem celtyckiej gitary? Po tej płycie okazuje się, że może. Piękna, nastrojowa płyta Michala Hromka to jego debiut, ale również album, który otworzył mu drogę na folkowe „salony”.
Dominują tu utwory Thurlogha O`Carolana, wybitnego irlandzkiego klasyka, który był ponoć niewidomym harfistą. Jego dzieła to klasyki, które Hromek przetransponował na gitarę. Oprócz gitary słyszymy tu jednak również flety i instrumenty smyczkowe i perkusyjne.
Całość albumu jest bardzo melancholijna, czasem brzmi niemal jak muzyka filmowa. Dotyczy to zwłaszcza fragmentów autorstwa samego gitarzysty.
Mimo, że w większości mamy tu do czynienia z melodiami irlandzkimi, to nic nie stoi na przeszkodzie, by płyty tej spróbowali również ci, którym na co dzień nie po drodze z celtyckimi brzmieniami. Myślę, że znaleźliby tu coś dla siebie zarówno sympatycy Mike`a Oldfielda, Andreasa Vollenvaidera, jak i brzmień ilustracyjnych, czy nawet relaksacyjnych.

Taclem

Cuerria „Al Bellume la Biesca”

Cuerria pochodzi ze wschodniej Asturii, dokładnej z miejscowości Pilona. W repertuarze zespołu możemy zaleźć zarówno asturyjskie pieśni i tańce, jak i melodie związane z najbardziej znanych regionów celtyckiego świata – Irlandii i Szkocji.
Dominują tu melodie łagodne i spokojne, czasem tylko klimat się ożywia, by wprowadzić nas w roztańczone dźwięki.
Momentami, słuchając płyty, miałem wrażenie, że mam do czynienie z asturyjskim Clannadem i to Clannadem w starym stylu, pełnym klimatu, czasami urozmaiconego czymś żywszym. Posłuchajcie ballady „Anada”, dla mnie jest ona bliska właśnie tamtym, nieco może nawet mrocznym klimatom.
Jeżeli nie obce wam klimaty np. grupy Llan de Cubel, to z albumu „Al Bellume la Biesca” będziecie zadowoleni.

Taclem

Black Velvet Band „Blarney Roses”

Szósty album niemieckiego Black Velvet Band przynosi nową porcję ciekawie zaaranżowanej i zagranej muzyki. Na przestrzeni lat z bardziej tradycyjnie brzmiącego bandu, zmienili się w pop-folkową formację. Brzmienie BVB kojarzyć się dziś może z takimi grupami, jak choćby Paddy Goes To Holyhead.
Jako że większość repertuaru zespołu, to znane piosenki, to innowacji upatruję tu głównie w sposobie wykonania. Przyznam, ze naprawdę fajnie było usłyszeć irlandzkie szlagiery, takie jak „Ride on”, „Get out ye Black & Tans”, „Johnny I hardly knew ye”, czy „Carrickfergus” w nowej, pop-folkowej aranżacji.
mimo że grupa od wielu lat występuje pod szyldem „Best of Irish Folk” na tej płycie mamy kilka przykładów, że jednak nie tylko „Irish”. Jest przecież „Scotland” – chyba wiadomo skąd te melodie mają pochodzić, podobnie jak ballada „Willie Taylor”. Jest też „Arkansas Traveller Set”, niby w klimacie irlandzkim, ale powstały na emigracji.
Mimo, że znajdzie się tu kilka ciekawszych momentów, to waham się, czy polecić tą płytę. Chyba lepiej poszukać czegoś oryginalniejszego.

Taclem

Majorstuen „Jorun Jogga”

Nie bez powodu muzyka grupy Majorsturn określana jest, jako „hardcore fiddle music”. Ten norweski projekt opiera się na brzmieniu sześciorga skrzypiec.
Folkowy repertuar, który gra tu sześcioro młodych muzyków, to w większości autorskie kompozycje inspirowane muzyką tradycyjne. Nie zabrakło jednak ukłonu w stronę tradycji, stąd obecnośc takich melodii, jak „Gudmunddansen” i „Krossedans”.
Jeśli idzie o brzmienie tego skrzypcowego huraganu, to czasem możemy odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z folkowa odmianą Apokaliptiki. Niezorientowanym podpowiem, że to taka wiolonczelowa grupa grająca klasykę ciężkiego rocka i własne kompozycje. Majorstuen są taką właśnie grupą, ale działającą w ramach norweskiej tradycji folkowej.

Taclem

LumiNescent Orchestrii „LumiNescent Orchestrii”

Ostre, bałkańskie brzmienia ze… Stanów. Ameryka, to miejsce, gdzie gra się chyba wszystko, nic więc dziwnego, że powstają tam takie kapele, jak Balkanarama, czy LumiNescent. Zwykle jest tak, że rodzą się one na łonie społeczności emigranckich, ale często okazuje się, że pojawiają się w takich składach również Amerykanie o innym pochodzeniu. Stąd też w składzie zespołu LumiNescent Orchestrii gra Kaia Wong, skrzypaczka o dalekowschodniej urodzie. Nie ujmuje to jednak maestrii jej grze.
Poza gorącą, bałkańską muzyką mamy tu brzmienia klezmerskie, trochę cygańskiej melancholii, a także ciekawostkę w postaci zagrywek z Apallachów i hip hopowej rytmiki w jednym z utworów. Musze przyznać, że ten ostatni pomysł niezbyt mi się podoba. Coś takiego w połączeniu z klezmerskim jazzem po prostu się nie sprawdza.
Faktem jednak jest, że LumiNescent Orchestrii to ciekawa kapela, mająca na pewno coś do powiedzenia.

Taclem

Janus „Al Maestrale”

Włoski rock progresywny z lat 80-tych nie jest moją ulubioną muzyką. Kiedy jednak zobaczyłem wśród tytułów takie nazwy utworów, jak „An Dro”, czy „King of the Faires”, stwierdziłem że może to być coś ciekawego.
Na okładce winyla (nie wiem czy wyszła wersja CD) widzimy łódź z olbrzymim krzyżem celtyckim na żaglu. Jest to krzyż narysowany w sposób jednoznacznie kojarzony w Europie z narodowcami. Jak się później dowiedziałem w przypadku grupy Janus skojarzenie to nie było bezpodstawne. W latach 70-tych stanowili awangardę, wśród prawicowych grup, jednocześnie odcinając się od faszyzmu.
Hard rock z włoskimi, czasem niemal punkowo wykrzyczanymi tekstami, sporo progresywnych pasaży i dużo celtyckiego folku, czasem nawet, jak w „An Dro” z odchyleniem w kierunku muzyki Alana Stivella.
Dziś ta muzyka nie robi już pewnie takiego wrażenie jak kiedyś, ale zdecydowanie – pod względem artystycznym – można ją polecić miłośnikom różnych ciekawostek. Dla mniej dociekliwych fanów muzyki celtyckiej raczej nie będzie to dobra pozycja.

Taclem

Page 181 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén