Page 178 of 285

Dla Róży

Grupa Dla Róży kontynuuje muzyczną podróż małżeństwa Anny i Witolda Brodów, którzy wcześniej współtworzyli takie grupy, jak Bractwo Ubogich i Kapela Brodów. Po tym, jak do ostatniej z tych kapel dołączył Janusz Prusinowski, grupa przyjęła obecną nazwę.
Nowy projekt powstał w styczniu 2004 roku i wystartował z impetem na VII Festiwalu Muzyki Folkowej Polskiego Radia „Nowa Tradycja”.
Grupa koncentruje się głównie na wynajdywaniu melodii i brzmień polskich, choć wciąż pozostają twórczy i nie odtwarzają dokładnie tego co grano kiedyś. Jednoczesna dbałość o pietyzm polskiego folku w połączeniu z artystycznym podejściem dają w efekcie ciekawą i inteligentną muzykę.
Źródła do których odwołuje się grupa Dla Róży, to przede wszystkim zbiory Oskara Kolberga.
Skład grupy:
Anna Broda – śpiew, cymbały
Janusz Prusinowski – lira korbowa, śpiew
Witold Broda – skrzypce, lira korbowa, śpiew
Adam Strug – śpiew, fisharmonia

Avalon

Avalon, to dość popularna nazwa, jest co najmniej kilka grup folkowych, które tak się nazywają. Ta pochodzi z Austrii i gra muzykę folk-rockową. Łączą się w niej tradycje amerykańskie, spod znaku Boba Dylana i The Band, z dźwiękami europejskimi.
Za brzmienie grupy odpowiada w największej mierze twórca większości repertuaru i główny wokalista zespołu – Tommy Moretti. W kwestiach kompozytorskich wspiera go Ramón Lux – główny gitarzysta grupy. Duży wpływ na brzmienie ma też obdarzona silnym, folk-rockowym głosem, wokalistka, Claudia Winkelbauer.
Grupa ma na koncie płyty „Paradise Lost” (1999) i „Without Words” (2005)
Skład zespołu:

Tommy Moretti – gitara, wokal
Ramón Lux – gitara, wokal
Claudia Winkelbauer – wokal
Susanne Herwelly – skrzypce, wokal
Karl Siebenhofer – gitara basowa
Helmut Brandner – perkusja

Nada „Nada”

Nada to belgijski zespół wspierający swoją muzyką tunezyjską wokalistkę, Ghalia Benali. Na swojej debiutanckiej płycie zebrali muzykę inspirowaną światem arabskim i Indiami, Wszystko to urozmaicają tradycyjnymi, sięgającymi nawet XIV-wieku.
Początek płyty urzeka. Wielowątkowa, ponad piętnastominutowa suita „Lelele” to majstersztyk. Po nim przychodzi czas na piękną „Miagowee”. Dalej też jest całkiem dobrze. Niestety wrażenie psuje nieco eksperymentalny utwór „Wisser”, który mimo, że brzmi w klimatach zbliżonych do arabskich, to jednak mocno od reszty odstaje.
Warto jednak zauważyć, że poza tą jedną wpadką jest to bardzo ciekawa płyta. Ghalia dodaje niesamowitego smaku muzyce granej przez Belgów. Jest tym koniecznym tchnieniem autentyzmu, a na dodatek ma na prawdę piękny głos. Jej koledzy z zespołu również dobrze sobie radzą, niekiedy dodając trochę europejskiego brzmienia – czasem pojawia się np. gitara, czy bardzo zachodnio brzmiące skrzypce – do tego wschodniego koktajlu.

Rafał Chojnacki

Katie McMahon „Celtic Christmas”

Zestaw celtyckich piosenek świątecznych w wykonaniu Katie McMahon to świetna płyta, nie tylko na okres świateczno-noworoczny. Są tu co prawda piosenki, takie, jak „The Wexford Carol”, „Silent Night”, „What Child is This”, czy „Gaudete” – kojarzące się jednoznacznie z Bożym Narodzeniem, ale generalnie można tej płyty słuchać po prostu jako dobrego albumu z tradycyjną, celtycką muzyką.
Ze względu na charakter zamieszczonych tu utworów jest to płyta bardzo spokojna. Są co prawda folkowe zagrywki, nawet lekko taneczne, ale wszystko mieści się w statecznym, podniosłym nastroju.
Bardzo dobrze słucha się tu balladowych, spokojnych piosenek, takich, choćby „In the Bleak Mid-Winter” i „What Child is This”. Celowo piszę o piosenkach, bo nie są to przecież kolędy w takim znaczeniu, jakie zwykło się rozumieć u nas.
Najważniejsza rzecz na płycie, to oczywiście wokal Katie McMahon. Choćby dla jej głosu warto tą płytę przesłuchać. Jeśli podobał wam się piękny sopran w oryginalnym „Riverdance”, to pewnie bez problemu rozpoznacie jej głos.

Taclem

Horch „Hachtgesang”

Grupa Horch pochodzi z Niemiec i gra przyjemnego, dość lekkiego folk-rocka. Dużo w nim anglosaskich nawiązań, mimo, że to przede wszystkim autorskie piosenki i to w większości po niemiecku.
Mamy tu poezję Shakespare`a, śpiewaną obok opowieści o Czerwonym Kapturku. Mamy lekkie ballady i wesołe, zadziorne piosenki.
Gdybym miał mówić o nawiązaniach, pewnie padłoby na dwa inne niemieckie zespoły – Fiddler`s Green i Adaro. Ale w takim np. „Rotkäppchen” mamy też brzmienia kojarzące się Jethro Tull.
Bardzo ciekawie prezentuje się też irlandzki-brzmiący utwór instrumentalny, zatytułowany „Jumping Worms”. Jego autorem jest niejaki Stefan Wieczorek, prawdopodobnie nasz rodak, przynajmniej z pochodzenia. Podobny klimat panuje też w „Spring Dance” Andreasa Fabiana.
Zespół rozsiadł się pomiędzy folk-rockiem, a niemiecką sceną muzyki dawnej, mieszanej z innymi wpływami. Najwyraźniej czują się na tej granicy dobrze, bo grają ze sporym luzem i z dużą dozą pozytywnych emocji. Bardzo pozytywnie nastrajająca płyta, godna polecenia.

Taclem

Colin Spring „Meet the Sea… or Be Washed Up”

„Meet the Sea” to solowy album pieśniarza i poety, Colina Springa, na co dzień związanego z zespołem The Band That Murdered Silence.
Mamy tu piosenki śpiewane przy akompaniamencie gitary i basu, niekiedy perkusji, czasem zaś z depresyjnymi brzmieniami wiolonczeli, czy harmonijki ustnej. Cała otoczka płyty jest dość ponura i kojarzyć się może z ostatnimi produkcjami Nicka Cave`a, choć z drugiej strony piosenki Colina nie są tak patetyczne. Nie ma tu też wysublimowanego, studyjnego brzmienia.
Niekiedy odzywają się tu dalekie echa dylanowskich protestsongów, innym razem mamy coś, co kojarzyć się może akustycznymi dokonaniami The Levellers (jak choćby „Be Eyeless in Part”). To ostatnie porównanie dotyczyć też może wokalu Colina, któremu bliżej do Marka Chadwicka, czy nawet Kurta Cobaina, niż do kogokolwiek innego.
Najlepsze moim zdaniem piosenki, to depresyjna „Washed Up”, spokojna i wyciszająca „Disappearing”, oraz jedna z najweselszych w zestawie – „Crook in the Moon”.

Taclem

Balkandji „Zvezdica”

Biciem dzwonów i progresywnym folk-metalem zaczyna się mini album „Zvezdica” bułgarskiej grupy Balkandji. Podniosła, patetyczna pieśń tytułowa „Zvezdica” świetnie wróży całej płycie. Po niej mamy skoczny „Narod”, z rewelacyjnymi trąbkami, tym razem to bardziej folk-rockowy utwór.
Trzy kolejne nagrania to utwory z koncertów: art-folkowa „Buria”, świetny, roztańczony „8/8-Samodivsko horo” i balladowy „Libe”. Wszystkie trzy warto przesłuchać.
Pięć utworów to troszkę mało, ale być może uda mi się dotrzeć do długogrającej płyty zespołu sprzed kilku lat. Wówczas napiszę o nich coś więcej.

Rafał Chojnacki

Avalon „Paradise Lost”

Zespołów o nazwie Avalon nie brakuje, Dlatego też zastrzegam że teraz przyszła kolej na grupę z Austrii.
Tytułowy „Paradise Lost” to lekkie, folko-rockowe granie w amerykańskim stylu. Bardzo odprężające i pogodne. Podobnie jest z kolejnymi piosenkami. Całość kojarzy się nieco s folk-rockiem lat 80-tych, przyprawionym współcześniejszym brzmieniem. Dobrą robotę wykonuje tu skrzypaczka zespołu – Susanne Herwelly. Co najmniej tak dobra jak ona jest też wokalistka – Claudia Winkelbauer. W jej głosie słychać starą dobrą szkołę spod znaku June Tabor i Maddy Prior.
Poziom towarzyszy czterech dobrych instrumentalistów, a kompozycje również nie pozostawiają wiele do życzenia.
Grupa Avalon swoją muzykę określa, jako „Folk-rock nowego rodzaju”. Nie wiem, czy ten rodzaj jest bardzo nowy, bo słychać w nim choćby starego, dobrego Dylana. Jednak nie zmienia to faktu, ze grają bardzo przyjemnie.

Rafał Chojnacki

Alan Stivell „1 Douar”

Alan Stivell w latach 80-tych i 90-tych nagrał sporo płyt o bardzo różnej wartości. Wiele spośród jego romansów z muzyką popularną, czy też new age, nie wytrzymało próby czasu. Tymczasem „1 Douar” to album, który można spokojnie położyć nie na półce z muzyką celtycką, a z world music. Powodem są zaproszeni tu goście.
Stivell, to oczywiście przede wszystkim ojciec chrzestny bretońskiego folkowego odrodzenia, jednak na „1 Douar” zaprosił wielu gości spoza krain celtyckich.
Pierwszym gościem jest tu niesamowity Youssou N`Dour, który jest dla muzyki afrykańskiej osobą równie ważną. jak Stivell dla Bretończyków. Z resztą pojawia się on na tej płycie aż dwa razy. Wśród gości jest też popularny piewca popowej odmiany folku z Bliskiego Wschodu – Khaled.
Ciekawym urozmaiceniem jest tu udział Johna Cale`a w utworze „Ever”. Jego gitara brzmi jak zwykle świetnie.
Najlepszym reprezentantem świata Celtów jest tu Paddy Moloney. Lider Chieftainsów w utworze „Kenavo Glenmor” odtwarza klimat niektórych, co bardziej onirycznych elementów znanych z płyt irlandzkich klasyków.
Sporo tu romansu z elektroniką, ale całość jest dobrze zaaranżowana, łatwo to więc Stivellowi wybaczyć.
Warto zaznaczyć, że tytuł płyty można interpretować, jako „Jedna Ziemia”. To wiele mówi o multikulturowych założeniach towarzyszących płycie. Myślę, że tym razem Stivell doskonale je zrealizował.

Rafał Chojnacki

Aira da Pedra „Arantigua”

Bardzo przyjemna muzyka celtycka z lekkimi hiszpańskimi naleciałościami. Kapele z Asturii i Galicji często bronią się przed wpływami czy to muzyki z Katalonii, czy np. flamenco, spoglądając chętniej w kierunku Irlandii, Szkocji i Bretanii. Aira de Pedra udowadnia, że nie trzeba patrzeć tak daleko. Celtycka muzyka z Hiszpanii przez wieki koegzystowała obok innych brzmień ludowych z tej części Europy, nie ma więc powodu, by czasem nie dodawać do niej domieszek.
Aira da Pedra to właśnie kapela z Kastylii, tym więc może różnić się od innych zespołów celtyckich z Półwyspu Iberyjskiego, ze muzycy potrafią nieco szerzej spojrzeć na muzykę. Nie brakuje charakterystycznej dla celtyckiej Hiszpanii muneiry, ale są też bardziej kojarzące się z krajem corridy brzmienia w „Porrusalda – Montanesa”. Jest wreszcie świetna instrumentalna ballada – tytułowa „Arantigua”.
Jedna z najciekawszych piosenek jest tu „Caldererero”, w której refren zastępuje partia dud, a zwrotki zbudowane są z zaśpiewów i chórów. Podejrzewam, że nasi rodzimi przerabiacza raz raz zrobiliby z tego „szanty”. Nieznajomość hiszpańskich dialektów nie pozwala mi jednak domniemywać o czym jest oryginał.
Cały album jest dość spokojny, jednak wielbiciele folkowego pląsania też znajdą tu coś dla siebie, poza wspomnianą muneira jest choćby świetny utwór „Asturianas” – doskonały do pląsania.

Rafał Chojnacki

Page 178 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén