Page 173 of 285

Eitre „The Coming of Spring”

Szwedzka grupa Eitre to obecnie chyba najlepszy w Skandynawii band grający muzykę celtycką. Jigi, reele i irlandzkie piosenki to domena, w której czują się najlepiej. Współtworzy ją dwoje z trojga muzyków z zespołu Quilty, o którego płycie „I`m Here Because I`m Here” pisałem na Folkowej w ciepłych słowach.
Do Szwedów dołączyło dwóch muzyków z Irlandii i jazzujący basista. Dzięki temu powstał niemal zupełnie inny zespół.
Album „The Coming of Spring” to pierwsza wizytówka grupy. Dominują tu irlandzkie jigi i reele, zagrane ze swadą godną najlepszych irlandzkich grup. Ta muzyka brzmi na wskroś tradycyjnie, aż trudno uwierzyć, że wszystko to zagrano i zarejestrowano w Szwecji.
Ozdobą jest tu wokal Daga Westlinga. Bardzo podobał mi się jego głos w Quilty, tu również robi spore wrażenie. Właściwie to dzięki niemu album nabiera niemal klasycznego brzmienia.
Najciekawszy w mojej opinii utwór na płycie, to piosenka „Flat River Girl”.

Taclem

Ceili Rain „Say Kay-Lee”

Wesołe folk-rockowe granie w klimacie celtyckiego rocka, to wizytówka amerykańskiej grupy Ceili Rain. Towarzyszy im dodatkowo bardzo pozytywne przesłanie, są bowiem zespołem z nurtu muzyki chrześcijańskiej.
Liderem grupy jest jej wokalista – Bob Halligan Jr. – autor, lub współautor wszystkich piosenek na tej płycie. Ma on niewątpliwy talent, który łączy w sobie zdolność do pisania współczesnych, acz stylowych, celtyckich piosenek (jak choćby „That`s All the Lumber You Sent”, „Love Travels” czy ), z bardzo przebojowymi harmoniami („I Don`t Need a Picture” i „I Wanna Be Different” mógłby wykonywać z powodzeniem Bob Geldof ze swoimi the Vegetarians of Love).
Muzyka Ceili Rain skręca czasem w kierunku celtyckiego popu (stąd choćby lekkość „Do It Anyway”, w którym mieszają się wpływy celtyckie z soulem i klimatem, który doskonale znamy z nagrań grupy U2, czy też „You Then Me Then You Then Me”), ale nie jest to bynajmniej zarzut, bo świetnie się takiego brzmienia słucha.
Nie tylko różnice stylistyczne i aranżacyjne są tu dobrze widoczne. Grupa gra co prawda głównie dość pogodny materiał, ale nie brakuje ballad („Call Home”, „Ceili Rain”, „Peace Has Broken Out”). Nie brakuje też `zceltyzowanego` bluesa („Long Black Cadillac”) i prawdziwej folk-rockowej jazdy („The Big Snow” i „666 Degrees”).
Warto byłoby zobaczyć Ceili Rain na żywo, kto wie, może uda się im kiedyś przyjechać na jakiś festiwal? Jak nie folkowy, to przynajmniej chrześcijański.

Taclem

Brandur Jacobsen „A Wizards Journey”

Bardzo interesująca pozycja z pogranicza folku i improwizowanego jazzu. Autorskie kompozycje Brandura Jacobsena pełne są ciepła i muzycznych pejzaży. Nietrudno zakochać się choćby w zakończeniu ponad sześciominutowego utworu „Search No More”, czy też w następującym po nim „Embrace Our World”.
Jacobsen znany jest z etnicznych inspiracji nie tylko w solowej karierze, gra również w folkowo-jazzowej grupie Yggdrasil, z tym że tam liderem jest jego przyjaciel, Kristian Blak. Projekt ten jest jednym z najbardziej znanych na świecie zespołów farerskich. Swoją płytą „A Wizards Journey” Brandur Jacobsen również propaguje piękno krainy, którą my znamy jako Wyspy Owcze.
Ciekawostką może być fakt, że tak wielowątkowe utwory zostały skomponowane w gruncie rzeczy przez perkusistę. Co prawda wspierają go inni młodzi i zdolni muzycy, ale i tak jest to swoista nowinka.

Taclem

Ania Kiełbusiewicz „Piosenki”

Zestaw studyjnych i koncertowych nagrań tragicznie zmarłej Ani Kiełbusiewicz. Ta wszechstronnie uzdolniona artystka, znana była głównie jako wokalistka zespołów Orkiestra Św. Mikołaja i Ania z Zielonego Wzgórza. Tymczasem tu mamy do czynienia z solową płytą.
Głos Ani, zwykle na tle gitarowego podkładu, przykuwa uwagę słuchacza, jej opowieści chłonie się z wielką uwaga. Zwykle są to piosenki dość krótkie, bez instrumentalnych partii solowych, ale właśnie ta surowość jest jednym z największych atutów tych nagrań. Tchną one autentyzmem, choć nie tym etnograficznym, a właśnie folkowym.
Ze zrozumiałych przyczyn dominują tu ballady. Myślę, że ta płyta ma szansę zaistnieć również w środowisku piosenki poetyckiej i to nie tylko dzięki gitarowo-wokalnej stylistyce, ale przede wszystkim dzięki temu, że te folkowe utwory mają po prostu piękne teksty. Posłuchajcie choćby „Gdybym ja miała dbać”, czy „Kalino malino”. To doskonałe, nastrojowe ballady.
Nieco bardziej rozbudowane są tu piosenki zarejestrowane podczas koncertów na warszawskiej „Nowej Tradycji”, oraz pochodząca z koncertu Orkiestry Św. Mikołaja „Cyrwunem zasiała”. Słychać w nich emocji, co nie znaczy, że utwory studyjne są ich pozbawione.
Płyta jest ładnie wydana, ilustrowana reprodukcjami malarstwa Ani. Szkoda, że to już tylko płyta wspominkowa…

Rafał Chojnacki

Adaro „Stella Splendens”

Adaro to przedstawiciele nurtu bardzo popularnego u naszych zachodnich sąsiadów, nazywanego „średniowiecznym rockiem”. Zespoły takie jak In Extremo, Subway To Sally, czy właśnie Adaro łączą w swoim graniu ostre, rockowe gitary i perkusję z łacińskimi bądź niemieckimi śpiewami, oraz partiami instrumentalnymi granymi na replikach instrumentów dawnych i ludowych. Jak to brzmi? Zwykle bardzo ciekawie, na dodatek Adaro to jedni z najlepszych reprezentantów tej sceny.
„Stella Splendens” to pierwszy album Niemców. Według mnie to połączenie muzyczne, zaproponowane na tej płycie jest perfekcyjne, z resztą nie jestem w tym zdaniu osamotniony. Richie Blackmore (Deep Purple, Rainbow, Blackmore`s Night), usłyszawszy tą płytę wysłał ponoć osobiście faks z gratulacjami dla członków Adaro.
Jeśli znacie już Adaro, nie muszę Wam tej płyty polecać, ale jeśli nie, to doskonale nadaje się ona na początek kontaktu z tą grupą.

Rafał Chojnacki

Rasmus Storm „#2 Dansk 1700 – Tails Music”

Zespół Rasmus Storm to grupa z Danii grająca przede wszystkim opracowania znanych duńskich kompozytorów klasycznych, które nawiązują do muzyki ludowej. Płyta „#2 Dansk 1700 – Tails Music” to drugi tego ty[u album nagrany przez ten kwintet.
Można chyba bez większych oporów stwierdzić, że to udana próba zwrócenie muzyce ludowej tego, co klasycy od niej pożyczali.
Mimo, że płyta zawiera głównie duńskie tańce, to nastrojem przypomina albumy takie, jak „Bach Meets Cape Breton”, czy choćby płyty z klasycyzującą muzyką celtycką autorstwa Thurlogha O`Carolana. To właśnie dzięki tym klasycznym wpływom muzyka ta staje się czymś więcej, niż kolejną folkową płytą, zaś pierwiastek folkowy sprawia, że nie jest to zwykła płyta z muzyką klasyczną.
Dla mnie to przede wszystkim kopalnia ciekawych, inspirowanych ludowością melodii z krainy, której muzyka jest u nas mało znana.

Rafał Chojnacki

Osjan „Księga Liści”/”Drzewo Osjan”

Nabyłem drogą kupna fajne wydawnictwo: FERMENT z dwiema płytami Osjan: „Księga Liści” oraz składanka „Drzewo Osjan”.
Co do samej muzyki to trudno opisać coś co ktoś stworzył na żywo na koncercie. Jest to muzyka dla osób lubiących po pierwsze emocje w muzyce szczególne jeśli są na żywo u grającego.
Grupa ta zawsze mnie fascynowała tym, że grane na scenie w zasadzie głownie improwizacje nie męczą przeciwnika.
Byłem na wielu koncertach z muzyką improwizowaną i często było tak, że poza samymi muzykami (pastwiącymi się nad swoimi instrumentami, które często mają opanowane do perfidii, prawie nikogo to nie bawi. Zjawisko dość często spotykane np. na Warszawskiej Jesieni (to moje zdanie z całym szacunkiem dla tej zacnej imprezy).
Osjan ma coś fajnego: potrafią improwizować melodyjnie. Ich gra to nie techniczne popisy gdy na instrumentach, to po prostu gra. Kiedyś słyszałem, chyba z ust Santany: dla dobrego muzyka nie jest żadną sztuką grać szybko, sztuką jest grać ładnie. Wystarczy posłuchać „Europy” Santany. Nie będę się rozwodził o każdym utworze, rzadko to robię, bo dla mnie płyta stanowi pewną całość w postaci zajęcia moich uszu na czas rzędu godziny (tu
akurat dwie).
„Księga liści” to Kielecki koncert Osjana z 7 Października 2004. Druga, „Drzewo”, to składanka muzyki kilku zespołów mających jedną wspólną cechę: muzycy. Są tam utwory zespołów: Osjan, Drum Freaks, Monodrum, VooVoo.
Do wydawnictwa tego dołączono kilka opisów i zdjęć: Osjana (najbogatszy oczywiście), Milo Kurtisa, Wojtka Waglewskiego, Jacka Ostaszewskiego.
Polecam każdemu kto w muzyce szuka tego czegoś co ja nazywam iskierką. Dodam jeszcze, że zawsze będą muzykę graną na „prawdziwych” instrumentach nazywał etniczną, bo zawsze widziałem jakiś związek pomiędzy tym co grają np. Osjan
a tym co grają rdzenni mieszkańcy rejonów z których pochodzą ich
instrumenty.

Jarosław Żeliński

Ballydowse „Out of the Fertile Crescent”

Spora dawka żywiołowego punk-folka, to świetna sprawa na pochmurny dzień. Działa jak Red Bull. Co ciekawe tak ostro grająca kapela powstała w amerykańskim środowisku katolickim.
Mocne dźwięki zaczynającego płytę utworu to protest przeciwko wojnie. Orientalne brzmienie daje dokładne pojęcie o jaki kawałek świata i jaką wojnę chodzi. Później grupa wraca do tego co robi najlepiej – ostrej muzyki opartej na celtyckich korzeniach.
Nie jest to łatwa i wesoła płyta. Przeważają tu zaangażowane teksty, często wykrzyczane z punkową,a nawet hardcore`ową zadziornością. Jak wspomniałem jest tu sporo energii.
Najciekawszy na płycie był dla mnie utwór „Like A Drunkard Reel – A Birth” w którym nietrudno doszukać się wschodnioeuropejskich wpływów.
Jeśli lubicie Dropkick Murphy`s, to Ballydowse mogą być uznani za ich muzycznych, mniej melodyjnych, kuzynów.

Rafał Chojnacki

Yothu Yindi

Grupa Yothu Yindi pochodzi z północno-wschodniej części Terytorium Północnego, miejsca zamieszkiwanego głównie przez australijskich Aborygenów. Zespół powstał w 1986 roku i wykonuje pieśni z obu tamtejszych grup muzycznych. Yolngu, to pieśni aborygeńskie, zaś Balanda to nie-aborygańskie. Jest to pierwszy zespół, który dzięki takiemu połączeniu wypłynął na szersze wody.
Pierwsza płyta zespołu ukazała się w 1988 roku i nosiła tytuł „Homeland Movemant”. Zespół zaprezentował na niej nową jakość, łączące ze sobą pieśni klanów północno-wschodniej Australii z muzyką rockową.
Do sławy zespołu przyczyniły się trasy koncertowe, gdzie Yothu Yindi byli gośćmi takich wykonawców, jak Midnight Oil, czy Tracy Chapman. Sprawiło to, że sporo osób zainteresowało się ich kolejnymi płytami: „Tribal Voice”, wydaną w 1991 roku, „Freedom” z 1993, „Wild Honey (Birrkuta)” z 1995, „One Blood” z 1998 i „Garma” z 2000.
Płyta „One Blood” przyniosła wiele ciekawych kolaboracji, zwłaszcza z muzykami irlandzkimi (nagrywano ją po części w Dublinie).
Zespół często miewa problemy z konserwatystami w Australii, odwoływane są koncerty, nie wszędzie można sprzedawać ich płyty. Mimo to na całym świecie uważa się Yothu Yindi za ambasadorów australijskiej kultury.

Woody Guthrie

Woodie, a właściwie Woodrow Wilson Guthrie urodził się w 1912 roku, w miejscowości Okemah, w stanie Oklahoma. Jego ojciec miał ciekawy życiorys, był m.in. kowbojem, pośrednikiem w handlu ziemią, a nawet lokalnym politykiem. W 1931 roku Woody przeprowadził się do Teksasu, gdzie w dwa lata później ożenił się z Mary Jennings. To właśnie z nią i z jej bratem Mattem udało mu się założyć pierwszy zespół. Nazwali się The Corn Cob Trio. Po kataklizmie, jakim niewątpliwie była burza piaskowa na Wielkich Równinach w 1937 roku, Woody podjął decyzję o przeniesieniu się do Kaliforni.
Początkowo Kalifornia nie przyjęła go zbyt otwarcie, musiał imać się różnych dorywczych zajęć. Wówczas to powstały pierwsze z jego późniejszych przebojów, piosenki takie, jak „Down the Road Feelin` Bad”, „Talking Dust Bowl Blues”, „Tom Joad” i „Hard Travelin`”. Kiedy już zadomowił się w Kaliforni, właśnie tam po raz pierwszy zetknął się ze związkami zawodowymi i ruchem robotniczym. Później sympatyzował gorąco z amerykańską Partią Komunistyczną.
W 1939 Woody przeniósł się na wschód – tam spotkał wielu spośród swych późniejszych współpracowników – folkowców takich, jak: Lead Belly, Burl Ives, Pete Seeger, czy Alan Lomax, którzy też byli zaangażowanie w życie społeczno-polityczne.
W latach 40-tych Guthrie wypłynął jako lider klasycznej już dziś grupy Almanac Singers, któa po rozpadzie odrodziła się z popiołów na przełomie kolejnej dekady pod nazwą The Weavers. Almanac Singers odnieśli nie tylko sukces artystyczny, ale również komercyjny.
Niespokojna dusza Guthriego nie potrafiła otrzymać go na miejscu, ani nawet w okowach małżeństwa. Podróżował sporo po kraju, a w 1945 roku poślubił Marjorie Mazia, z którą miał czwórkę dzieci, m.in. Arlo Guthriego, który dziś jest śpiewakiem folkowym.
Trzecia żoną artysty była Anneke Van Kirk.
Pd 1954 roku Woody porzucił życie sceniczne i walczył z chorobą, która rozwinęła się przez niewłaściwą diagnozę lekarską. zmarł w 1967 roku, pozostawiając po sobie mnóstwo piosenek, po które do dziś sięgają nie tylko wykonawcy folkowi, ale również ci z kręgów muzyki popularnej.

Page 173 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén