Page 75 of 285

Itinerant Band „Jefferson and Liberty”

Amerykańska grupa Itinerant Band jest zespołem nietypowym. Przede wszystkim trudno stwierdzić, czy grają muzykę country, czy jest to raczej folk – piosenki, które są zawarte na tym albumie powstały na przełomie XVIII i XIX wieku, kiedy takie podziały stylistyczne jeszcze nie miały prawa istnieć. Na dodatek zespół stara się być wierny ówczesnym brzmieniom, choć to w sumie mało prawdopodobne, by w tego rodzaju zespołach grały wówczas w Stanach takie instrumenty, jak harfa, gitara czy bodhran. Ale mimo wszystko zespół robi wiele by zaprezentować się autentycznie.
No właśnie, generalnie chodzi tu chyba właśnie o prezentację. Zespół występuje bowiem zwykle przebrany w stroje z epoki, co jednych może bawić, ale innym daje do zrozumienia, że północnoamerykańska tradycja, a właściwie jej korzenie, to dla muzyków The Itinerant Band coś więcej, niż tylko muzyka.
Tych korzeni można znaleźć tu wiele – są oczywiście utwory pochodzące z Wysp Brytyjskich, ale zaplątało się też co nieco z tradycji French-Canadian.
Znajdą tu coś dla siebie również miłośnicy surowych marynarskich śpiewów – w końcu jakąś drogą trzeba było się do Ameryki dostać.
Album „Jefferson and Liberty” to porcja solidnej muzyki, która powinna stanowić niezłą ilustrację do historii rozgrywających się w zamierzchłych czasach początków Stanów Zjednoczonych.

Taclem

Dave Kirk „Mayfly”

Dave Kirk to wirtuoz akustycznego, gitarowego grania. „Mayfly” to opowieść o wiośnie i obrazach jakie kompozytorowi i wykonawcy skojarzyły się z tą porą roku.
Bardzo łatwo ulec urokowi takich sielskich utworów, jak „Mayfly”, „Coracle Man” czy „The Village”.
W nagraniu tej płyty wspomagali Dave’a zaprzyjaźnieni muzycy – Dan Britton grający bodhranie, Chris Conway na klawiszach i whistles, Neil Segrott na gitarze basowej i pięknie śpiewające Bridget McMahon. Nadali oni autorskim utworom bardziej tradycyjnego, celtyckiego brzmienia.
To przede wszystkim album dla miłośników słonecznych dni, ciepła i muzyki, która właśnie takie emocje propaguje.

Taclem

Balou „Prophets of the iron age”

Country, elektryczny folk, folk-rock czy też czasem nawet folk z elementami country rocka… Trudno jednoznacznie określić co gra niemiecka grupa o dźwięcznej nazwie Balou. Na pewno wszystkie wymienione tu elementy są na płycie obecne. Na pewno grupa poszerza zwykłe rockowe instrumentarium, sięgając po mandolinę, banjo, harmonijkę ustną czy steel guitar.
Autorem wszystkich kompozycji jest gitarzysta i wokalista Andreas Detterbeck. Na szczęście wszystkie utwory śpiewane są po angielsku, niemiecku wybitnie by się w country nie sprawdził.
Piosenki sprawdzają się dobrze, dominuje dość radosne granie, ale nie zabrakło też miejsca dla łagodnych ballad. Myślę, że każdy kto nie zna jeszcze tej grupy powinien dotrzeć do płyty „Prophets of the iron age”.

Rafał Chojnacki

Turlach Boylan „Shame the Devil”

„Shame the Devil” to album świetnego flcisty ze stanów, grającego w bardzo dobrym irlandzkim stylu. Jako, że solowe płyty flecistów trafiają do nas nieczęsto, to przy tym warto sięna chwilę zatrzymać.
Turlachowi towarzyszy tu zespół bardzo dobrych muzyków, dzięki nim fletom towarzyszą m.in. harfa, szkockie smallpipes, skrzypce, bodhran a nawet wokale.
Mimo że „Shame the Devil” to album tradycyjny, to dzięki świetnej grze fletów można potraktować go również jako płytę bardziej współczesną. Turlach gra bowiem ze sporym polotem.

Taclem

Tamara Lewis „Long Time, No See”

Autorskie piosenki Tamary Lewis niosą w sobie spory ładunek folku, country, bluesa a nawet jazzu. Z takim bagażem każda artystka w Stanach ma spore szanse na zrobienie kariery, pod warunkiem, że jej piosenki są odpowiednio dobre, a poziom wykonawczy nie odstaje od przyjętych w rozgłośniach radiowych norm.
Tamara Lewis pisze świetne piosenki, a „Long Time, No See” to bardzo radiowa płyta. Oczywiście wszystko zależy od rozgłośni i konkretnych audycji, ale myślę, że bluesmeni docenieliby tytułową „Long Time, No See”. Z kolei słuchacze piosenek poetyckich pewnie wybraliby „Loose Ends World” i „This Good-bye”.
Wokalnie artystka zbliża się na niej do takich gwiazd jak Alison Krauss czy nawet Nanci Griffth. Muzycznie zaś proponuje coś znacznie bardziej stonowanego i wyważonego. Muszę przyznać, że takie właśnie proporcje bardzo mi odpowiadają.
Co ciekawe Tamara sama przyznaje że ledwie kilka lat temu zaczęła grać na gitarze i pisać książki. Po trzech latach nagrała tą płytę. Efekt jest świetny!

Taclem

Modern Mandolin Quartet „The Nutcracker Suite”

Etniczno-jazzowe granie na mandolinach, to w przypadku Modern Mandolin Quartet norma. Tym razem jednak trafiło na repertuar dość kontrowersyjny. Jak bowiem w ich wykonaniu mają zabrzmieć utwory Czajkowskiego czy Vivaldiego? Odpowiedź moze być tylko jedna: Bardzo dobrze. Niesamowite pomysły i doskonałe wykonastwo – to właśnie największe atuty tego albumu.
Uzupełnienie płyty stanowią katalońskie melodie folkowe autorstwa Miguela Llobeta, odrobina muzyki francuskiej Leo Delibesa i „Pavanne” Gabriela Faure.
Miłośnicy improwizacji i przmień mandoliny powinni czuć się usatysfakcjonowani.

Taclem

Kristi Bartleson „Kristi Bartleson & Reddesert”

Album zatytułowany „Kristi Bartleson & Reddesert” to muzyczne spotkanie dwóch światów, które okazują się być od siebie zdumiewająco mało odległe. Kristi Bartleson to celtycka harfistka, która mieszka i tworzy w Szwajcarii. Znana jest między innymi z recenzowanej już u nas i wysoko ocenionej płyty „The Willow Tree” z 2001 roku. Płytę „Kristi Bartleson & Reddesert” zarejestrowała w roku 2004, towarzyszą jej tu muzycy z jazz-rockowego zespołu Reddesert.
Rezultat jest bardzo ciekawy, choć czasami dla ucha nie przyzwyczajonego do jazzowych dźwięków może się to wydać nieco eklektyczne. Ale chyba w tym właśnie tkwi urok tego typu muzycznych spotkań.

Taclem

Jacques Stotzem „In Concert”

Jacques Stotzem to jeden z mistrzów akustycznej gitary. Jego pierwszym mistrzem był Stefan Grossman, którego Jecques zobaczył w telewizji, kiedy był nastolatkiem. Było to ponad trzydzieści lat temu. Dziś sam jest mistrzem.
Album „In Concert” pokazuje nieco inne oblicze gitarzysty. Przekrojowy materiał i kilka niespodzianek (np. hendrixowskie „Purple Haze”) to niewątpliwie całkiem sporo – zarówno dla fanów talentu Belgijskiego muzyka, jak i dla ludzi zupełnie „świeżych”, nieobeznanych z jego dotychczasowymi dokonaniami.
Jacques Stotzem nie odwołuje się do cudów współczesnej techniki, gra czysto, czasem niemal prosto, ale przede wszystkim bardzo dobrze.

Rafał Chojnacki

Eileen Laverty „Ground Beneath My Feet”

Kanadyjska wokalistka Eileen Laverty, to przede wszystkim doskonałe piosenki i cudowny, bardzo ciepły, choć nie cukierkowy głos. Już sam fakt, że przy pierwszym słuchaniu tej płyty deszcz za oknem ustąpił miejsca pięknej, słonecznej pogodzie, powinien wystarczyć za rekomendację albumu „Ground Beneath My Feet”. Jeżeli nie wystarczy, to dodam jeszcze, że Eileen Laverty doskonale porusza sięna drodze pomiędzy amerykańskim folkiem, country, a radiowym graniem z nutką ambitnego popu.
Wielbiciele country pokochają ją choćby za „My Own Way Home”, miłośnicy folku za celtycko brzmiący „The Road”, zaś jeśli ktoś lubi nietypowe, lekko swingujące ballady, to na pewno przypadnie mu do gustu „Summerfly”.
Niektóre z tych piosenek wpadają w ucho od razu, inne potrzebują wiecej czasu by zapaść w pamięć. Ale wszystkie prędzej czy później do Was dotrą. O ile dacie im szansę.

Taclem

Dizzy Spell „Leaves”

Grupa Dizzy Spell zaczynała podobnie jak inne niemieckie grupy folkowe od muzyki celtyckiej. Na tej płycie widać to doskonale, dominują bowiem utwory z Irlandii i Szkocji. Są już jednak również inne poszukiwania muzyczne, takie jak „Buhameak” z Kraju Basków, czy „Led er Din Sang” z Wysp Owczych.
Brzmienie zespołu nawiązuje do folk-rockowego grania z bardzo dobrym feelingiem. Rytmiczna gitara i etniczne instrumenty perkusyjne (djembe, cajon i bodhran) wsparte „miękkim” basem, to dobry pomysł na sekcję. Dzięki temu muzyka Dizzy Spell brzmi bardzo lekko i świeżo, zwłaszcza w instrumentalnym zestawie „Johnny from Gandsey/Julia Delany/The Banshee”.
Dobrze sprawują się tu wokaliści. Jan Oelmann świetnie radzi sobie z żeglarskim standardem „Bonnie Ship the Diamond”, zaś Juliane Weinelt przywraca do życia gaelicką pieśń „Cailleach an Airgid” (znaną też jako „Si Do Mhaimeo”). „Back Home in Derry”, znane również u nas z wersji śląskich Sąsiadów, w wykonaniu Niemców wzbogacone jest ciekawą skrzypcową zagrywką. U nas takie motywy aranżacyjne nie są jeszcze rozpowszechnione. A szkoda.
Ciekawie brzmi też wspomniany już baskijski utwór „Buhameak” i farerski „Led er Din Sang”. Juliane najwyraźniej doskonale radzi sobie z dziwnymi językami.
Album zamyka stara angielska pieśń „Bright Morning Star”, wykonana a cappella w manierze przypominającej nieco grupę Steeleye Span.
„Leaves” grupy Dizzy Spell to płyta niedluga, ale ciekawa. Na pewno warta poznania.

Taclem

Page 75 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén