Page 157 of 285

Andrzej Brandstatter i Przyjaciele „Moje pocieszenie”

Andrzej Brandstatter, góral znany z zespołów Krywań (od 1972 roku) i Hawrań nagrał nową płytę. Mimo wieści o jego chorobie udało się ten projekt zrealizować. Zapewne nie było łatwo. Jako, że płyta nagrana została z przyjaciółmi artysty, to od razu na wstepie warto wspomnieć o kobiecych głosach, za które odpowiadają na płycie Basia Gąsienica Giewont o Hania Chowaniec-Rybka. Zwłaszcza ta druga artystka znana jest już szerszej publiczności.
Przy pierwszym kontakcie album „Moje pocieszenie” może się wydać słuchaczom nieco dziwna. W końcu czasem więcej tu orkiestry, niż górali. Irytować może również nieco nachalna elektronika. O ile płyty Brandstattera z lat 90-tych adreowane były w dużej mierze do osób starszych, w tej warstwa rytmiczna sugeruje współczesne brzmienia klubowe. Ciekaw jestem, czy młodzież zainteresuje się singlem „Śwarna”, od pewnego czasu obecnym w mediach.
Wszystkie teksty na płycie są nowe (w sensie autorskie, bo np. „Dwie tęsknoty”, to przecież nic nowego) napisano je do ludowej, góralskiej muzyki, stąd też niekiedy usłyszycie zapewne znajomą nutę.
Jak ocenić taką płytę? Raczej w kategoriach folkowej ciekawostki. Świadczy ona jednak o tym, że Górale wciąż szukają nowych brzmień. Ciekawe jednak dlaczego inne polskie regiony nie wydają tylu interesujących, progresywnych płyt.

Rafał Chojnacki

Myrdhin & Pol Huellou „Celtic Harp and Shakuhachi”

Te nagrania to spotkanie dwóch gigantów współczesnej francuskiej sceny folkowej. O ile Pol Huellou znany jest w Polsce z kilku występów (m.in z bębniarzem, Davidem Hopkinsem), to Myrdhin, jest u nas niemal nieznany. To nie dobrze, gdyż jest on legendarnym już dziś, bretońskim harfistą. Jeśli dobrze się wsłuchacie, możecie wyodrębnić jego partie m.in na płytach Afro-Celt Sound System.
Tym razem mamy jednak do czynienia z nagraniami nietypowymi, bowiem, jak już widać w tytule płyty, Huellou gra na japońskim bambusowym flecie o nazwie shakuhachi. Ma to wpływ nie tylko na brzmienie, ale również na repertuar. To, że celtyckie melodie zagrana na harfie i japońskim flecie zabrzmią inaczej niż zwykle – tego się mogłem spodziewać. Jednak kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki „Kuroda Bushi”, czy też później „Ko Mori Uta”, moje zdumienie było spore. Są to bowiem japońskie melodie ludowe, w których swoistym novum jest z kolei harfa Myrdhina.
Album jest bardzo delikatny. Melodie, które powstały pod palcami obu grających łatwo dałaby się zaklasyfikować, jako tzw. muzyka relaksacyjna. Słychać tu jednak wybitnie różnicę, spowodowaną poziomem wykonawczym tych nagrań. Niewielu autorów z ogródka relaksacyjnego jest w stanie osiągnąć taki poziom.

Taclem

Keltics „Irish-Folk-Rock”

Zestaw irlandzkich knajpianych evergreenów, podany w folk-rockwym soesie. Tak właśnie przedstawia się pokrótce program tej płyty.
The Keltics, to kapela rezydująca w Niemczech, nie powinno więc nikogo dziwić, że wszystko zagrane jest tu równiótko, jakby odegrane było przez roboty. Szkoda tylko, że muzyce tej zupełnie brakuje duszy. Inne kapele zza naszej zachodniej granicy, takie, jak Fiddler`s Green, czy Bardic przyzwyczaiły nas do przemyślanej i często bardzo żywiołowej gry. The Keltics psują po prostu dobre wrażenie, jakie pozostawiły po sobie inne grupy. Śmiem twierdzić, że gdyby nie perkusja z komputera, byłoby dużo lepiej. Ale cóż, miał być folk-rock i jest. Niestety ani wyświechtany repertuar, ani sposób jego odegrania nie jest zadowalający.
Płytę w nieco lepszym świetle stawia wokalista, Fryzyjczyk Thys Boum. Ma on głos doskonale pasujący do takich pubowych piosenek. Jeśli miałbym polecić jakąś piosenkę, to bez wątpienia wybrałbym balladowy „Ever the winds”. Reszta niezbyt zasługuje na uwagę.

Taclem

Dreamcraft „Wombat Shuffle”

Dreamcraft to sympatyczny duet, który tworzą Gary MacLeman i Geertien Wijnhoven. Na płycie „Wombat Shuffle” towarzyszą im zaproszeni goście, wzbogacający brzmienie i sprawiający, ze muzyka brzmi pełniej.
Tytułowy „Wombat Shuffle” to blues zmieszany z folkiem, z resztą w dość ciekawy sposób. W drugiej piosence, zatytułowanej „Wild wild ride” do głosu dochodzi Geertien i głos ten kojarzy się przede wszystkim z Kate Bush. Instrumentalny „The magician`s cloak”, to z kolei popis Gary`ego, utwór w całości zagrany na gitarze, na dodatek bardzo ładny. Z kolei „Dance with the devil” to wesoła folkowa piosenka, jakich wiele, trzeba jednak przyznać, że wyjątkowo udana. Podobnie z resztą można ocenić „Common ground” i „Beyond the storm”.
„Busking Bandon blues” to kolejne po „Wombat Shuffle” połączenie klimatów bluesowych z folkowymi. Utwór ten, utrzymany jest w nieco dylanowskim tonie sprawia, że bardzo łatwo poddać się rozbujanemu rytmowi.
Dreamcraft grają też celtyckie tańce, na płycie znajedziemy ich wykonania polek, jigów i reeli, a nawet walczyka. Wszystk to brzmi dość tradycyjnie, ale sympatycznie.

Taclem

Brooke & John „We Are Everywhere”

Początkowo nie wiedziałem nic o tej grupie, zauroczyła mnie jednak ich interpretacja „Next Market Day”. Później okazało się, że dwójka muzyków odpowiadających za akustyczny album „We Are Everywhere” pochodzi z folk-rockowego zespołu Tinsmith. Tam łączyli progresywnego rocka z muzyką celtycką, tu zaś grają akustycznie oparte na brytyjskim i irlandzkim folku tematy.
Wielu utworów z tej płyty nie trzeba przedstawiać. „The Blacksmith”, czy „Dicey Riley” to przecież standardy. Warto za to zwrócić uwagę na ciekawą piosenkę, czy może raczej pieśń „Patrick`s Arrival”. Dobre są też utwory takie, jak: „Soldier Maid”, „Jute Mill” i „Sliabh Gallion Braes”.
Oprócz ciekawych piosenek jest tu też coś do tańca. „My Johnny set” i „Crossing Georgia set” zadowolą pewnie fanów celtyckich pląsów.
Mimo, że zwykle mówi się, że jest to tylko przygoda dwójki muzyków z Tinsmith, to uważam, że warto w tej przygodzie wziąć udział.

Taclem

Aranis „Pantra-Jona EP”

Dwuutworowa płyta młodej grupy z Belgii. Swoją muzykę nazywają postfolkiem i coś w tym jest. W pierwszym coś na kształt ludowego tańca przeplata się z jazzowymi improwizacjami. Wszystko to osnute jest brzmieniem charakterystycznym dla muzyki klasycznej.
W drugim utworze wszystko zaczyna się bardzo spokojnie. Jest niemal płaczliwie, aż w końcu całość trochę się rozdmuchuje. Na koniec wracamy do pierwotnego klimatu, pojawia się też zaśpiew.
Okazuje się, że dwa utwory dają sporo wiedzy o zespole. Mamy tu młodą kapelę, której muzyka kipi od emocji.
Kompletny album grupy Aranis zapowiadany jest na drugą połowę 2005 roku.

Rafał Chojnacki

Sourdine „Demo 2004”

Akustyczny folk z irlandzkimi i belgijskimi korzeniami. Grupa Sourdine pochodzi z Brukseli i prezentuje na swoim demo głównie własne utwory inspirowane współczesnym, folkowym graniem. Całość uzupełnia pożyczony reel.
Widać tu, że muzycy bardziej skłaniają się w kierunku subtelności i wirtuozerii wykonania, szukają róznych klimatów, nie interesuje ich granie jak najszybciej. Stawiają raczej na jakość.
Sourdine nie są jeszcze znaną grupą, jednak mam wrażenie, że jeśli uda im się utrzymać ten poziom i nie wydarzy sięnic nieprzewidzianego, to jeszcze nie raz o nich usłyszymy.

Taclem

Paris To Kiev „Paris To Kiev”

Kanadyjsko-ukraińska formacja Paris To Kiev produkuje muzykę niezbyt łatwą, ale za to bardzo przyjemną. Melodie i ogólna koncepcja jest głęboko zakorzeniona w słowiańskiej kulturze Ukrainy. Sposób myślenia o muzyce, to już klimaty etniczne z elementami jazzu i muzyki improwizowanej.
Wokalistka Alexis Kochan, zajmująca się wcześniej starą, rytualną muzyką z Ukrainy, zebrała na tej płycie ciekawy skład. Jest tu, oprócz niej, ukraiński jazzman Sasza Bojczuk, karpacki skrzypek Petro Iuraszczuk oraz kanadyjski akordeonista Nestor Budyk. Najważniejszy jednak staje się wokal.
Są tu tradycyjne kołomyjki, są łemkowskie i rosyjskie pieśni. Wszystkie na nowo zaaranżowane i nawet tam, gdzie wydaje nam się, że całość zaczyna się jak wykonanie tradycyjne – w końcu dostajemy coś nowego.
Paris To Kiev to eksperymentatorzy i są dobrzy w swoim fachu. Ich granie, to specyficzna wersja world music – nowoczesne ethno dla myślących.

Taclem

Medley „Live”

Austriacka grupa Medley, to na pierwszy rzut oka typowa kapela na co dzień grająca w pubach. Tyleż w tym prawdy, co i nieścisłości. Rzeczywiście kapela ta występuje często w pubach i małych klubach, jednak robi to z powodzeniem od 1979 roku. Od 1983 roku wykonują piosenki irlandzkie. Ten album, to ich ósma płyta, trudno więc spodziewać się czegoś innego, niż doskonałe ogranie i ciekawy repertuar.
Jako, że jest to płyta koncertowa, znalazły się tu również irlandzkie evergreeny, takie, jak „Lowlands Of Holland”, „Sheebeg And Sheemore”, „Fields Of Athenry”, „Finnegan`s Wake” i „Follow Me Up To Carlow”. Nie są to jednak utwory, które grają wszyscy, choć faktycznie to utwory znane.
Zaskoczyło mnie nieco brzmienie zespołu, spodziewałem się czegoś prostszego, tymczasem na starcie otrzymałem wokalny popis Bernardetty Ecker z klawiszowym, delikatnym tłem. Dopiero druga część utworu, gdzie dołączają pozostali muzycy bliższa była moim wyobrażeniom. Szybko jednak zrozumiałem, że Medley to fachowcy i nie powinienem się spodziewać po nich prostych aranży. Moje przypuszczenia potwierdziły kolejne utwory. Choć „The Ferryman” zaczyna się od przaśnego akordeonu, to ostatecznie usytuowałbym to wykonanie w okolicach starego The Irish Rovers, podobnie jest z pojawiającym się dalej „Finnegan`s Wake”. W aranżacji melodii „Sheebeg And Sheemore” Thourlogha O`Carolana urzekli mnie klimatem.
Piękna kanadyjska „Nova Scotia” to jedna z rzadszych piosenek, u nas znana z wykonania Mechaników Shanty, ale na świecie dość rzadka. Do rzadkich piosenek można zaliczyć również „The Rose Of Allendale”, piękną balladę „The Broom of Cowdenknows”, nieco frywolną „Wildwood Flower” i „Son Of A Gambolier”.
Słuchając „Fields Of Athenry” zastanawiałem się troszkę, czy Bernardetta nie przesadza z wyciąganiem niektórych partii. Wolę chyba jak w zespole śpiewa Franz Hofler. Miło za to zaskoczyła mnie wchodząca od drugiej zwrotki sekcja. Bas i bodhran bardzo oszczędnie, ale sukcesywnie podbijają tempo.
Spopularyzowany przez Glena Yarbrougha „Yarmouth Town”, to kolejna świetnie przyjmowana przez publiczność piosenka. Na płycie takiej, jak ta nie może zabraknąć melodii do tańca, są one jednocześnie popisem instrumentalistów. Tak jest choćby w „On The Dancefloor” i „Lark In The Morning/nine points of roguery”.
Angielska ballada „Jackaroe” i nas znana jest głównie dzięki interpretacji Uli Kapały. Przyznam szczerze, że mimo ciekawej wersji aranżacyjnej Austriaków, wolę wersję wykonywaną przez Ulę z zespołem. Przegraliby również w przypadku „The Cobbler”. Średnio wychodzi im też wesoła piosenka „Him Go Let Him Tarry”. To jedna ze współcześniejszych piosnek, nie ma tej lekkości, co niektóre z najstarszych irlandzkich utworów. Ale jak na taki utwór, to wyszedł on Medleyom dość zgrabnie. „Whiskey, You`re The Devil” zrobili za to trochę za prosto. Po prostu po ciekawszych aranżacjach nastawiałem się na więcej. Na szczęście rehabilitują się w „Follow Me Up To Carlow”.
„On The One Road”, to niestety utwór z tej samej półki, co „Him Go Let Him Tarry”. Znacznie lepiej jest w kończącej płytę piosence „The Mermaid”.
Medley to solidna kapela, chętnie przy najbliższej okazji sięgnę po inne ich albumy.

Taclem

Kellianna „Lady Moon”

Kellianna, to artystka z kregów nowej muzyki folkowej, nawiązującej tematycznie do elementów neo-pogańskich. Z drugiej zaś strony, podobnie jak innym wykonawcom z tego nurtu blisko jej do klimatów fantasy. Tak już się przyjęło, że te same osoby śpiewają o Matce Naturze, Bogini i mistycznym Avalonie.
Autorka i wykonawczyni tych piosenek obdarzona jest dość dobrym głosem. Same piosenki niestety zbyt często kojarzą się z graniem przy ognisku. Jeśli jednak przyjmiemy, że Kellianna nawiązuje do tradycji wędrownych bardów (i ani chybi bardek), to takie granie również jest w sumie na miejscu. Podejrzewam, że ze swoimi piosenkami świetnie sobie radzi na koncertach podczas konwentów miłośników fantastyki.
Kellianna wywodzi się zapewne z kręgów filkowych (amerykańskich folkowców związanych z nurtem miłośników fantastyki) i muszę przyznac, że na tle innych znanych mi wykonawców z tego nurtu wypada bardzo dobrze. Potrafi czasem zaskoczyć nas soulowym vibrattem w głosie. Innym razem aranżacja odpływa w regiony niemal gospelowe. Widać, że nad albumem „Lady Moon” ktoś powaznie popracował i to się chwali.
Jeśli lubicie klimaty fantasy, to ta płyta ma szansę się wam spodobać, zwłąszcza jeśli cenicie sobie Marion Zimmer Bradley i jej „Mgły Avalonu”, do których odnosi się piosenka „Morgana”.

Taclem

Page 157 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén