Miesiąc: Lipiec 2010

Arek Zawiliński & Na Drodze „Blues Dziewięciu”

Pierwszy rzut oka na wizualną stronę płyty budzi w odbiorcy sporo oczekiwań. Tytuł płyty od razu wymusza na nas konotacje bluesowe. Nazwa grupy Na Drodze kojarzy się z piosenką turystyczną, zaś udział w nagraniach basisty Romana Ziobro, instrumentalisty klasycznego składu Starego Dobrego Małżeństwa, kieruje nasze myśli w stronę poezji śpiewanej. Fakt, że zespół ten nagrywał wcześniej z Joanną Pilarską, potęguje to wrażenie. Jedak już tytuły poszczególnych utworów dają nam do zrozumienia, że jesteśmy na planie jakiegoś westernu. Co tu się dzieje?
Legenda mówi, że w 2009 roku lider zespołu, Arek Zawiliński, wstąpił na piwo do słynnej „Siekierezady” w Cisnej, gdzie znalazł temat na nowy album. Bohaterami omawianej tu płyty jest dziewięciu autentycznych Bieszczadników, ludzi, którzy wrośli w tamtejszy klimat. Cała dziewiątka miała swoje miejsca w „Siekierezadzie”, a dziś wędrują po niebieskich połoninach, patrząc z góry na nasz najgorszy ze światów.
Pomysł na płytę jest tyleż prosty, co przewrotny. Rafał Dominik, jeden z właścicieli „Siekierezady”, pisarz i poeta, zadbał o stronę liryczną albumu, tworząc teksty, w których dziewiątka miejscowych oryginałów zostaje przeniesiona w świat… dzikiego zachodu. Arek Zawiliński napisał do tych tekstów odpowiednią muzykę, w której aż kipi od amerykańskiego folku (a nawet folk-rocka!), country i bluesa. Jest nutka poezji z połonin, są pieśni drogi, ale dominują mroczne opowieści o życiu, śmierci i wolności. Są w nich szulerzy, rewolwerowcy, grabarz a nawet Indianie. Zestawienie jest niesamowite, ale okazuje się, że sprawdza się wyśmienicie.
Warstwa instrumentalna również jest bardzo ciekawa. Być może czasem nie zaszkodziłoby rozbudowanie instrumentarium, ale z drugiej strony bardzo podoba mi się unoszący się nad albumem duch bitników. jest tu miejsce dla Boba Dylana, Woody Guthriego, Nicka Cave’a, a nawet czarnych muzyków z Delty.
To jedno z najciekawszych odkryć tego roku.

Rafał Chojnacki

Paddy and the Rats „Rats On Board”

Być może zabrzmi to nieco masochistycznie, ale lubię być wbijany w ziemię. A szczególnie przez tak fantastyczne płyty jak „Rats On Board” od Paddy And The Rats.
Co prawda w muzyce celtic-punkowej prochu raczej już się nikt wymyśli, ale można zagrać te nuty różnie. Paddy i jego szczury grają z wielką mocą, radością i werwą. I niech szlag tych, którzy stwierdzą że to już było, że nic odkrywczego, że nuda. Choć na rejony odkryte przez The Pogues, Flogging Molly czy Dropkick Murphys wpływa coraz więcej różnorakich statków, to ten Węgierski żaglowiec ma na pokładzie naprawdę potężny ładunek prochu. Już od pierwszych dźwięków „The Six Rat Rovers” wiemy że cackania nie będzie. Chłopaki grzeją mocno i do przodu. Dobry wokal, bogate aranżacje (gdzie obok rockowej sekcji i przesterowanej gitary pobrzmiewają banjo, mandolina, dudy, skrzypce, akordeon) i cholernie wpadające w ucho melodie robią swoje – nie da się przy tym graniu spokojnie usiedzieć. Wszystko wydaje się być tu na swoim miejscu – kompozycje są przemyślane, dobrze wyprodukowane, zagrane na sporym luzie i do bólu szczere, choć braciom Węgrom do Irlandii pozornie nie po drodze. Nie ma się kompletnie do czego przyczepić, więc nic tylko zasłuchiwać się w hitach. A tych tu naprawdę sporo. Takie numery jak „Freedom”, „Pub’n Roll” czy „Song Of A Leprechaun” zostają w głowie na długo i nie trudno sobie wyobrazić ludzi którzy wykrzykują chwytliwe refreny wraz z zespołem na koncertach.
Panie i Panowie, jeśli myślicie że celtic-punk zabrnął w ślepy zaułek – jesteście w błędzie. A że Polak, Węgier dwa bratanki, pora zadać sobie trochę trudu i uzupełnić swą płytotekę o „Rats On Board”. Satysfakcja gwarantowana !

Marcin Puszka

Percival

Projekt ten jest wynikiem fascynacji wczesnym średniowieczem. Naszym zamiarem jest próba rekonstrukcji kultury i obyczajów, a także instrumentów, oraz (na ile jest to możliwe) muzyki ludów słowiańskich i skandynawskich we wczesnym średniowieczu. Wyniki tych prób mamy zamiar prezentować na wszelkiego typu historycznych pokazach i festiwalach, występach z drużyną, koncertach kameralnych i wszelkich imprezach związanych z tą tematyką.

Próbujemy zagrać muzykę, jaką wtedy grano, głównie na podstawie wiedzy o instrumentach, jakimi posługiwali się ówcześni artyści. Wierne odtworzenie samej muzyki z tamtych czasów jest oczywiście niemożliwe, staramy się jednak stworzyć klimat, jaki mógł wtedy istnieć. A jako zespół o dość bogatym doświadczeniu, mamy sposobność spojrzeć na problem również od strony artystycznej. Może dzięki temu uda nam się odnaleźć te same emocje, które odczuwali ówcześni, i przekazać je za pomocą naszych instrumentów i śpiewu dzisiejszym entuzjastom.

Skład zespołu:
Thordis (Joanna Lacher) — śpiew, bodhran, davul
Yngvild (Katarzyna Bromirska) — śpiew, lira bizantyjska, sopiłka
Magnus (Mikołaj Rybacki) — śpiew, saz

Więcej informacji na stronie internetowej zespołu: http://www.percival.pl

Zespół Dnia Nastepnego „zDEMOlowani”

Jak przystało na grupę, która gra głównie w warszawskich tawernach, niniejsze demo zawiera mniej lub bardziej znane piosenki spod żagli i z okolic. Tylko jeden utwór autorski się tu zaplątał, a szkoda, bo „Moja piękna” to wyjątkowo sympatyczna ballada.
Materiał otwiera jedna ze sztandarowych piosenek klasycznej grupy Cztery Refy – „Kiedy z morza wraca Jack”. Jak na tak skromne instrumentarium (gitara, bas i akordeon), to piosenka ta wyszła nadspodziewanie ciekawie. Co prawda pełniący obowiązki wokalisty Jacek Plisak nieco za bardzo przejął się udziałem w nagraniu, przez co momentami jego dykcja jest nienaturalna. „Stary bryg” z kolei brzmi co najwyżej poprawnie.
Stara piosenka Grzegorza Bukały „Tawerna pod Pijaną Zgrają” ma w wykonaniu ZDN swój charakter, jednak wokalista próbując nadać zwrotkom gawędziarski charakter, niespodziewanie zbliża się do maniery Mirka Kowalewskiego, ze znanej grupy Zejman i Garkumpel.
Piąty utwór na tej demówce to słynne „Hiszpańskie dziewczyny”, z ciekawym intro zagranym na gitarze basowej. Dalej jest już niestety dość standardowo, może nawet nieco za szybko.
Niespodzianką w tym zestawie są „Bieszczady”, piosenka Andrzeja Starca (nie przywołanego na okładce). Standard harcerskich i turystycznych ognisk wypada całkiem ciekawie, może więc zespół nie powinien się ograniczać do morskiego grania.
Jak przystało na demówkę, czasem jest trochę nierówno. Na dodatek mało tu autorskich utworów. Ale jak rozumiem jest to płytka skierowana raczej do właścicieli knajp, niż do potencjalnych wydawców płyty zespołu. Mam nadzieję, że kiedy już ukaże się normalny krążek, będą to własne piosenki członków zespołu.

Rafał Chojnacki

KeelHaul „A Maritime Tradition”

Zespół KeelHaul pochodzi z Nowej Funlandii i sam określa się mianem kapeli pubowej. Trochę w tym prawdy, gdyż na ich krążku znalazły się utwory takie, jak „Whiskey in the Jar”, „Leaving of Liverpool” czy „Star of the County Down”. Na dodatek pomysły na aranżacje tych utworów nie odchodzą daleko od tradycyjnej drogi wytoczonej przez zespoły takie, jak The Dubliners czy The Chieftains.
A jednak jest w tym zespole coś, co sprawia, że sięgam czasem po ich płytę. Oprócz znanych utworów mają nieco mniej popularnych piosenek i to one powodują, że krążek jest w pewnym sensie atrakcyjny. Szkoda tylko, że wykonawczo Kanadyjczycy nie zawsze dorównują naszym rodzimym grupom, grającym w podobnym klimacie.

Rafał Chojnacki

Kadril „Mariage”

Kadril to dziś już klasyczna grupa folk-rockowa, która za podstawę swojego repertuaru uznała inspiracje ludową muzyką z Flandrii. „Mariage” to dziesiąty krążek w dyskografii zespołu, ktory nagrywa płyty od 1986 roku.
Spore instrumentarium sprawia, że warto do tych nagrań wracać. Począwszy od „Gij zult mijne man niet zijn!” aż do „Café de l’amitié” mamy do czynienia z ciekawymi aranżacjami i niebanalnymi rozwiązaniami instrumentalnymi. Na dodatek to płyta bardzo przebojowa. Niektóre nagrania, jak „Venus” czy „Roze” miałyby szansę zaistnieć nawet w komercyjnych rozgłośniach. Inne zaś, jak „Lief Betje”, „Hoogland”, „Vissemarkt”, „Schoonheid” powinny zapaść w pamięć głownie miłośnikom klimatycznie zagranych utworów folkowych. Muzycy Kadrila mają najwyraźniej ucho do takich melodii.
Można niekiedy odnieść wrażenie, że muzycy z Flandrii nasłuchali się nieco za dużo nagrań folk-rockowych kapel celtyckich czy skandynawskich. Zdarza się, że bardzo podobnie myślą o rozwiązaniach związanych z muzyką tradycyjną. Jednak nie jest to raczej zarzut, gdyż obie te sceny należą do czołówki folkowego grania w Europie.

Rafał Chojnacki

Irina Bjorklund & Peter Fox „Oh l’Amour”

Eklektyzm w warstwie inspiracji muzycznych, które przyświecały powstaniu tego krążka, może przyprawić o zawrót głowy. Elementy muzyki francuskiej, rosyjskiej, fińskiej – a do tego wszystkiego Irina grywa t jeszcze na pile… Czyż to nie intrygujące?
Irina jest znana przede wszystkim jako aktorka, grała m.in. w „Delicatessen”. Teraz postanowiła spróbować sił w duecie z Peterem Foxem, muzykiem pracującym również dla przemysłu filmowego. Całość zbliża się klimatem do francuskiej kafejki, w której artystka mogłaby prezentować swój rozległy, inspirowany folklorem, repertuar. Czasem ma to dodatkowo nieco bardziej popowy wymiar, jak w przypadku „Names in the Stars”, „Leroy” czy „So She Runs”.
Do najciekawszych utworów zaliczyłbym piosenki takie, jak „Casse-Moi” (za fajny, nieco senny klimat), „Oh l’Amour” (za piafowskie ‚rrr’) i „Kauniin Mirjamin Uni” (za ciekawy nastrój i nieco leniwy fiński język).
Album „Oh l’Amour” pokazuje Irinę jako utalentowaną wokalistkę. Myślę, że jej album może się podobać tym, którzy lubią ciekawe płyty z silnymi kobiecymi osobowościami przy sterze.

Rafał Chojnacki

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén