Miesiąc: Kwiecień 2009

Occasionals „Down To The Hall”

The Occasionals to nietypowa grupa. Szkocka wytwórnia Greentrax Records, znana z wydawania płyt bardzo dobrych wykonawców sięgnęła tym razem po skład w stylu „super grupy”. Każdy z członków The Occasionals coś już w folku osiągnął. Najbardziej znanymi muzykami są tu akordeonista Freeland Barbour i skrzypek Ian Hardie.
Repertuar jaki znalazł się na tym krążku, to głównie (choć nie tylko) szkockie utwory taneczne. Ludowa muzyka w swojej pierwotnej formie brzmi o tyle ciekawie, że stanowi niemal niewyczerpane źródło inspiracji dla młodych muzyków folkowych.
The Occasionals, jako grupa nieco nieformalna, koncertowali z podobnym repertuarem już w latach 80-tych, jednak dopiero w 2006 roku zdecydowano się zarejestrować ich muzykę.
Mamy tu świetne przykłady przeplatających się wpływów. „Down To The Hall” to płyta którą można puścić w każdym szanującym się pubie. Będzie wówczas edukować klientów, pokaże jak brzmi autentyczna muzyka.

Rafał Chojnacki

In Extremo „Weck die Toten!”

In Extremo, to obecnie największa gwiazda niemieckiego folk-metalu, a album „Weck die Toten!” z 1998 roku, to ich pierwszy krok do sławy. To właśnie na tym krążku po raz pierwszy odważyli się tak mocno postawić na elektryczne gitary.
„Ai Vis Lo Lop”, akustyczny „Stella Splendens”, majestatyczny „Villeman Og Magnhild”, mroczny „Palaestinalied” czy klimatyczny „Maria Virgin” – to koncertowe przeboje, po która zespół wciąż jeszcze sięga. Największym zaskoczeniem jest jednak skandynawska pieśń „Two Søstra”. Warto zwrócić na nią uwagę.
Słychać tu dobrze niemiecki metal w stylu grupy Rammstein, ale są też miejsca, gdzie pobrzmiewa podbarwiony średniowiecznym graniem thrash w stylu Metalliki („Hiemali Tempore”). Zdarzają się też nawiązania do klasyków heavy metalu, takich jak Iron Maiden („Maria Virgin”), czasem zaś jest wesoło, niemal punk-folkowo.
Po takiej płycie mogli się albo rozstać, albo osiągnąć sukces. Następujący po „Weck die Toten!” album „Verehrt und Angespien” stał się przebojem. Choć to właśnie na wcześniejszej płycie zespół dokonał „odkrycia Ameryki”, to jednak na wielkie sceny i kilkudziesiąciotysięczną publiczność musieli poczekać. Niewątpliwie jednak należało im się.

Rafał Chojnacki

Dan Cunningham „Wayfaring Stranger”

O tym, że akustyczny blues w swojej pierwotnej, tradycyjnej postaci, jest na wskroś folkowy, nie trzeba nikogo przekonywać. Muzyka mówi sama za siebie. Album Dana Cunninghama pokazuje też jak bardzo bluesowa może być akustyczna muzyka folkowa.
Dan bardzo ciekawie gra na gitarze. Rozbudowane wstępy i instrumentalne miniaturki to zdecydowanie ozdoba albumu. Należy oprócz tego do wokalistów-opowiadaczy. Na rynku amerykańskim guru tego typu śpiewaków był zawsze Johnny Cash. W muzyce Cunninghama pobrzmiewają niekiedy echa muzyki Faceta w Czerni.
Dan to również niezwykle zdolny autor piosenek. „Get Out”, „The Judgment of John Brown”, „Piper`s Call” czy „Songwriter Blues” to niezwykłe utwory. Czuć w nich emocje, towarzyszące tylko najbardziej autentycznym wykonawcom.
Tytułowy klasyk „Wayfaring Stranger” rozpoczyna świetne intro. Jednak dalej jest już tylko lepiej. Piosenka ma w sobie niesamowite napięcie. Jest oszczędnie, ale świetnie zagrana. W pewnym momencie pojawiają się nagle dodatkowe instrumenty (a tych na płycie Dana niewiele). Warto tego pomysłu posłuchać!

Rafał Chojnacki

Wutas „Wutas”

Austriacka grupa Wutas łączy w swoim brzmieniu bardzo rozmaite wpływy, co zapowiada nam już wstęp, w postaci utworu „Aiolos”. Irlandzkie dudy, śpiew gardłowy rodem z Tuvy i cymbały – trzy różne światy, jedno brzmienie. Dalej również sporo się dzieje, bo zagrany w rytmie jiga „Marsyas” prowadzony jest na szałamai, przez co brzmi jak wczesne płyty In Extremo.
Nie brakuje na tej płycie jazzowego feelingu, jakby żywcem wyciągniętego z płyt bretońskich folkowców. Czasem pojawiają sie też przestrzenne brzmienia, jakie lubią kapele neofolkowe. Bywa że rytmy grane są z rockowym groovem, a do tego wszystkiego przygrywają dawne instrumenty.
Grupa Wutas wpisuje się w popularne w zachodniej Europie granie oparte na połączeniu muzyki dawnej z folkowym czy nawet folk-rockowym brzmieniem. Mimo że często popadają przez to w rutynowe rozwiązania, to jednak sporo tu utworów oryginalnie i ciekawie zagranych. Jak na płytowy debiut, to jest to album bardzo udany.

Taclem

Pat Sheridan & Brasy „Rolling Home”

Mało który zespół na polskiej scenie szantowej osiągnął tak wiele, w tak krótkim czasie. Grupa Brasy powstała w drugiej połowie 2007 roku i w niecały rok później ma już na koncie album, nagrany z jednym z czołowych irlandzkich szantymenów. Niemała w tym zasługa twórcy Brasów, Irka Herisza, który w piosence żeglarskiej osiągnął już sporo, występując najpierw z Ryczącymi Dwudziestkami, a później przez lata śpiewając z grupą Segars.
Pat Sheridan występował już u nas wielokrotnie ze swoimi szantowymi zespołami – Press Gang i Warp Four. Z oboma tymi formacjami współpracuje z resztą do dziś, a druga z tych grup to już dziś klasyczny szantowy band, który wspierał swoimi chórami nagrania Liama Clancy (lidera słynnych The Clancy Brothers), gdy ten rejestrował swoje płyty z morskim repertuarem.
Wspólne spotkanie Pata Sheridana i Brasów zaowocowało płytą, którą można określić jako bezprecedensową. Zdarzało się już bowiem, że polskie zespoły śpiewające a capella zapraszały do współpracy zagranicznych szantymenów (wystarczy tu wspomnieć projekt Poles Apart, zrealizowany z Tomem Lewisem, czy album grupy North Cape z Ianem Woodsem), nawet wspomniani tu już Segarsi mieli taki epizod (mowa tu o płycie „Shanties of oldtime sailing ships” nagranej z Holenderskimi muzykami: Iwe van der Beekiem i Janem van Oudheusdenem) w swojej dyskografii. Tyle tylko, że charakter tych nagrań był z reguły zupełnie inny.
O tym jak ma wyglądać ta płyta mówi nam już pierwszy utwór – „Come Down You Roses”. Pat jest w nim na wskroś tradycyjny, zaś Brasy z jednej strony pięknie układają swoje zaśpiewy, z drugiej zaś nie popadają w zbytnie udziwnienia, typowe dla tzw. śląskiej szkoły śpiewania szant (prekursorami tego nurtu są takie zespoły, jak Ryczące Dwudziestki czy Tonam & Synowie), jest więc równo, są wielogłosowe harmonie, nie ma jednak przesady w aranżowaniu załogowych odpowiedzi. Widać po prostu, że to Brasy towarzyszą Patowi, a nie odwrotnie.
Delikatne ślady czegoś wykraczającego poza szantowy standard słychać np. w „Walk Along, My Rosie”, gdzie pojawia się delikatny basowy dźwięk, spajający śpiew szantymana z głosami zespołu.
Sporo tu jednak bardzo tradycyjnego, surowego brzmienia. Pieśni takich jak „Shiny Oh”, „Walk Along Sally Brown” czy „Dead Reckoning” mógłby Brasom pozazdrościć każdy szantowy zespół na świecie.
Dużą zasługą tej płyty jest odkrycie kilku nieznanych większości polskich szantosłuchaczy pieśni. „Time Ashore”, „Coal Black Rose”, „Dead Reckoning” to utwory, które warto było odszukać i zaprezentować. Przypomniano też kilka nieco już zapomnianych, a swego czasu obecnych na naszej scenie: „Come Down You Roses”, „Whup Jamboree”, „Shallow Brown”, „Stormalong John” i „Rolling Home”.
Niektóre utwory, jak „Hilo Johnny Brown”, „Round the Corner Sally”, „Walk Along Sally Brown” czy „Help Me to Rise ‚em” i „Shallow Brown” znaliśmy dotąd w innych wersjach. Pat zaproponował ciekawe, oparte na innych źródłach wersje. Świetnie odświeżyło to z pozoru znany materiał.
Mimo że nie brakuje tu nowości, to najczęściej wracam do tego co dobrze znam, czyli do dość tradycyjnego wykonania świetnej „Whup Jamboree”. Ciesze się, że w takim wykonaniu możne wreszcie tę pieśń usłyszeć na naszych scenach.
Pat Sheridan, mimo że jest przedstawicielem tradycyjnego, odchodzącego w zapomnienie, brzmienia oryginalnych morskich szant, okazał się człowiekiem, który potrafił tchnąć nowe życie w stare pieśni, a przede wszystkim w stylistykę, która mając niespełna 25 lat już się nieco starzeje.
Patrząc na zespoły, które odkrywały w Polsce śpiewanie szant a capella można odnieść wrażenie, że mimo sporego grona sympatyków nie potrafią powiedzieć wiele nowego, kroczą co najwyżej wydeptaną przez siebie (lub starszych kolegów) ścieżką, tworząc kolejne aranżacyjne warianty czegoś co już wymyślono. A tymczasem okazuje się, że irlandzki szantymen, przedstawiciel szkoły o jakieś sto lat starszej, nie tylko potrafi zainteresować się współpracą z młodym polskim zespołem, ale też wprowadza go na ścieżkę, na której jest miejsce zarówno na pokazanie możliwości wokalnych jak i na szacunek dla tradycji. Nie ulega bowiem wątpliwości, że na tej płycie najważniejsze są pieśni.

Taclem

John Tams & Dominic Muldowney „Over the Hills and Far Away”

Seria powieści autorstwa Bernarda Cornwella, których bohaterem jest Richard Sharpe to bestsellerowe dzieła, dziś już można powiedzieć, że to klasyka literatury historyczno-przygodowej. Losy prostego żołnierza, który z czasem awansuje na kolejne stopnie oficerskie, podbiły serca czytelników. Trudno się dziwić, że tak wdzięczny temat, jak batalie w czasach wojen napoleońskich, doczekał się dość szybko ekranizacji. W roki głównego bohatera zobaczyliśmy Seana Beana, późniejszego odtwórcę roli Boromira w filmowej adaptacji „Władcy pierścieni”.
Jednak to nie przygody Sharpe’a, czy aktorski kunszt Beana chciałbym tu dziś opisać. Mam właśnie przed sobą krążek z muzyką wybraną z szesnastu filmów, które zrealizowano na podstawie cyklu. Autorami muzyki są John Tams i Dominic Muldowney. Pierwszy z nich to znana postać brytyjskiej muzyki folkowej, jeden z ojców angielskiego folk-rocka. Drugi to znany twórca muzyki filmowej, którego kompozycji mogliśmy słuchać m.in. w superprodukcji pt. „Emma”, oraz w filmie „Krwawa niedziela” Bloody Sunday Paula Greengrassa.
Słuchając ścieżki dźwiękowej z filmów o Sharpie łatwo sobie wyobrazić, że Tams zajął się tu piosenkami i motywami folkowymi, zaś Muldowney odpowiedzialny jest za orkiestracje.
W latach siedemdziesiątych Tams zaczynał swoją przygodę z folkiem w grupie Muckram Wakes, by później podjąć współpracę z Ashleyem Hutchingsem – zarówno w grupie the Albion Band, jak i na solowych płytach tego artysty. Później, po kłótni z Asleyem, John, wraz z outsiderami z the Albion Band założył w 1980 roku zespół Home Service. Z Albion Band odeszła wówczas prawie cała ekipa, która nagrywała klasyczny album „Rise Up Like the Sun”. John Tams i Graeme Taylor założyli swój zespół, a Simon Nicol i Dave Mattacks wrócili do Fairport Convention, zabierając ze sobą obiecującego młodego skrzypka, Rica Sandersa, który początkowo występował tam okazjonalnie, a od 1985 roku do dziś jest etatowym muzykiem zespołu.
Kariera Tamsa potoczyła się nieco spokojniej niż kolegów z Fairport Convention. Od czasu do czasu wydawał płyty, zajął się też produkcją muzyczną i radiową. W serii filmów o Sharpie pojawia się też jako aktor, wcielając się w rolę Daniela Hagmana.
Na ścieżce dźwiękowej „Over the Hills & Far Away” John śpiewa tytułowa balladę, jeden z wariantów osiemnastowiecznej pieśni, która lata temu posłużyła mu jako baza do napisania własnej piosenki – „Spanish Bride” (u nas znanej z wykonania grupy Smugglers). Intonuje też krótką „Rogue’s March” oraz kojarzącą się z ludowymi lamentami „The Bird in the Bush”. W chwilę później słyszymy kolejne przyśpiewki, to: „The Gentleman Soldier” i „The Rambling Soldier”.
Współcześniejsze brzmienia powracają w „Johnny is Gone for a Soldier”. Piosenka ta mogłaby się znaleźć nawet na którymś z wczesnych albumów the Albion Band. Świetnie by tam pasowała.
Folkowymi perełkami na tej płycie są ballady „The Collier Recruit” i „Broken Hearted I Will Wander” wykonywane przez Kate Rusby. Ta wokalistka ma już swoją renomę na brytyjskiej scenie i jej aksamitny głos doskonale rozświetla ten pełen męskich tematów album.
Albumu słucha się bardzo dobrze, gdyż połączenie folkowych ballad z surowymi pieśniami i filmową muzyką wypada nad wyraz korzystnie.

Taclem

Alla Fagra „Vata Pussar”

Formacja Alla Fagra na zdjęciu z okładki płyty wygląda jak brytyjski zespół psycho-folkowy z przełomu lat 60/70-tych. Psycho-folk był wówczas odpowiedzią pokolenia hippisów na zainteresowanie muzyką ludową. Czy coś poza wyglądem muzyków prowadzi nas jeszcze w tym kierunku?
Muzyka szwedzkiego zespołu prowadzi nas w kierunkach znanych już z dokonań takich zespołów, jak Ranarim i Gjallerhorn. Różnica między nimi jest jednak taka, że młoda grupa z Malmo jest dopiero na dorobku, przez co bardziej muszą się starać.
Począwszy od tytułowego „Vata Pussar” aż do kończącego płytę „Kväll” mamy tu do czynienia z bardzo luźno zagranym akustycznym folk-rockiem, na który spory wpływ miała muzyka świata. Słychać tu sporą radość płynącą z grania, być może to właśnie zbliża granie Alla Fagra do radosnego jamowania zespołów psycho-folkowych. Jednak znacznie więcej tu uporządkowanych dźwięków. A nam pozostaje się cieszyć, że w katalogu Nordic Tradition znajdują się również takie grupy.

Rafał Chojnacki

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén