Miesiąc: Wrzesień 2008 (Page 2 of 2)

O`Death „Broken Hymns, Limbs and Skin”

Pod enigmatyczną nazwą O`Death kryje się szalona ekipa z Nowego Jorku, która łączy w swojej muzyce folkową melodykę z punkową motoryką. Mimo że wiele tu akustycznych brzmień, to ich muzyce nie brakuje energii i ognia.
Począwszy od otwierającego płytę „Lowtide”, przez pijany walc w „Mountain Shifts” i niepokojący „Home”, po kończący płytę „Lean-To” mamy do czynienia z brzmieniami, które sami muzycy określają jako „americana-gypsy-punk”. Nie ma tu jednak ludowych cygańskich melodii, jest za to poetyka, która kojarzyć może się właśnie z dzikim i wolnym światem szalonego taboru. Jeżeli czytając te słowa macie cały czas w głowie muzykę grupy Gogol Bordello, to trop jest dobry. Zespoły te oczywiście bardzo się różnią. Ale szczerze mówiąc gdybym miał wybrać ciekawszą propozycję muzyczną, to prawdopodobnie wygrałaby mniej znana grupa. O`Death są p prostu bardzo oryginalni, a Gogole już nieco się ograli.
Charakterystyczną cechą zespołu o tak niewesołej nazwie jest fakt, że wiele utworów granych jest raczej w minorowych tonacjach. Cóż, wyraźnie funeralny klimat chyba grupie O`Death odpowiada. Dla mnie też okazuje się w ich wydaniu interesujący.

Rafał Chojnacki

Kup w Amazon.com
Broken Hymns, Limbs and Skin”

Mountain Mirrors „Dreadnought”

Zachęcony ich debiutancką płytą, zatytułowaną po prostu „Mountain Mirrors” z chęcią sięgnąłem po kolejną płytę sygnowaną przez zespół z niedostępnych lasów Massachusetts. Bez względu na to czy nazwiemy ich granie autorskim folk-rockiem, czy „heavy acoustic music” (jak sami obecnie o swoim graniu piszą), można w tych dźwiękach rozpoznać przestrzeń i magiczne miejsca jakie dostępne są tylko nielicznym.
Jeff Sanders i jego kumple postarali się tym razem o znacznie lepsze brzmienie studyjne, dzięki czemu „Dreadnought” przyswaja się znacznie łatwiej niż „Mountain Mirrors”. Jest tu odrobina Dylana i folku w tym stylu, ale jest też coś bardziej szalonego, odrobina grania w stylu Toma Waitsa. Momentami pojawiają się bardzo czytelne nawiązania do acid folku. Najciekawiej wychodzą jednak ballady. Najwyraźniej to do nich Jeff ma najlepsze ucho. Momentami można odnieść wrażenie że jego spokojniejsze pieśni gdzieś nas unoszą. To niemal medytacyjne doznanie.

Taclem

Jez Lowe and the Bad Pennies „Doolally”

Jez to wokalista, gitarzysta, mandolinista i autor piosenek pochodzący z malowniczego angielskiego Northumberlandu. W tych nagraniach towarzyszy mu grupa The Bad Pennies, którą tworzą: Kate Bramley (wokal, skrzypce), Andy May (akordeon, dudy, whistle), Sean Taylor (gitara basowa 5-strunowa) i Dave de la Haye (skrzypce). Wszyscy ci muzycy zdobywali wcześniej doświadczenie na angielskiej i amerykańskiej scenie folkowej.
Album „Doolally” pokazuje przede wszystkim niezwykły talent Jeza jako autora piosenek. Jego utwory są z resztą chętnie wykonywane przez folkowych artystów po obu stronach Atlantyku, sięgali po nie m.in. Four Shillings Short i The McCalmans. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że spotka na tym albumie sporo potencjalnych folkowych hitów. Wśród nich niewątpliwie są: „Regina Inside”, „Vikings”, „A Penitent’s Lent”, „Sugar Water Sunday”, „Keep Them Bairns Away” i tytułowa „Donnini Doolally”.
Zespół Jeza ma ciekawe, głownie akustyczne brzmienie, co pozwala wyłowić tkwiącą w tych piosenkach świetną folkową nutę.

Taclem

Her Pillow „Drops”

Włoska grupa Her Pillow wsławiła się głownie tym, że była najlepszym cover-bandem The Pogues na południe od Alp. Materiał na którym wykonują kompozycje tej klasycznej dziś już irlandzkiej grupy, na przemian z tradycyjnymi irlandzkimi standardami, wkrótce zagości na naszych łamach. Póki co chciałbym jednak napisać coś o zupełnie innym projekcie tej formacji.
Płyta „Drops”, to zestaw dwunastu utworów autorskich, napisanych głownie przez Fabio Magnasciuttiego, lidera tej formacji. Trzeba przyznać, że to zestaw niesamowicie udany, choć nie wiem czemu najlepszy moim zdaniem utwór („The Joker”) zamieszczono na początku płyty.
Niektóre z utworów Włochów mogłyby się znaleźć w repertuarze The Pogues, inne zaś pokazują, że zespół ciągnie też w bardziej odległe od irlandczyzny (choć naznaczone wciąż punk-folkiem) rejony. To dobrze wróży na przyszłość, bo jeżeli na kolejnych albumach będzie więcej takich piosenek, jak na „Drops”, to wkrótce przestaną być kojarzeni z cudzym repertuarem.

Taclem

Cynthia Bennett „Mother Ireland’s Daughters”

Cynthia Bennett na swojej najnowszej płycie zatytułowanej „Mother Ireland’s Daughters” udowadnia, że wystarczy gitara i głos, by sławić rebelię. Płyta nawiązuje do dumnej tradycji irlandzkich „rebel songs”, wykonywanych chętnie przez zespoły takie jak The Dubliners, The Wolfe Tones czy The Clancy Brothers.
Podstawowa różnica w wymowie omawianego tu albumu jest taka, że zwykle pieśni związane z irlandzkim oporem przeciwko Anglikom wykonują mężczyźni. Tymczasem cała płyta Cynthii to propozycja kobiecego spojrzenia na temat republikański.
Artystka śpiewa tu o słynnych irlandzkich bojowniczkach, ale również o zwykłych kobietach, które czekają na swoich chłopców, mężów lub synów. Opłakuje śmierć Bobby’ego Sandsa i innych którzy oddali swoje życie w walce o wolną Irlandię.
Mimo że to album surowy i pod względem muzycznym niedoskonały, to na pewno warto go zauważyć, bo stanowi też historyczny głos w sprawie irlandzkiej niepodległości.

Taclem

Page 2 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén