Miesiąc: Grudzień 2007 (Page 4 of 4)

Vajas „Sacred Stone”

Przysłuchując się po raz któryś z kolei płycie norweskiej grupy Vajas doszedłem do wniosku, że do takich dźwięków potrzeba nie lada wyobraźni muzycznej. Elementy składowe charakterystycznego brzmienia zespołu bardzo ciekawie się komponują. Powstała w ten sposób płyta mroczna, ale przepełniona bardzo ciekawą energią.
Na polskim rynku rzadko trafia się na płyty ze śpiewem Saamów. Joik, to technika trudna do opanowania, często nagrania z takim śpiewem brzmią surowo i bardzo sucho. Tymczasem Vajas ma swoją wizję muzyki świata i realizuje ją bardzo konsekwentnie.
Kluczową personą zespołu, przynajmniej jeśli mówimy o ogólnym zamyśle brzmieniowym muzyki, jest Nils Johansen. Miłośnicy ambitnej elektroniki kojarzą go zapewne z projektu Bel Canto, z którym przez lata był związany. Ambientowe brzmienia dodają muzyce niesamowicie dużo przestrzeni. Wokal Ánde Somby’ego, tradycyjny saamski joik nadaje tym przestrzeniom mrocznego klimatu, kojarzącego się z szamańskimi pieśniami.
Słuchałem niedawno folkowej grupy Wimme, również wykorzystującej w swojej muzyce współczesne brzmenie joik. Nie sądziłem, że dwa projekty sięgające po ten sam środek wyrazu mogą się aż tak bardzo różnić. Zarówno Wimmu jak i Vajas to jednak grupy stawiające na oryginalność. Niebanalne znaczenie ma tu sam pomysł, nowa koncepcja spojrzenia na muzykę ludową.

Taclem

Various Artists „Best of Scottish Fiddle”

Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie ta płyta. Większość albumów, które pokazują przegląd celtyckich skrzypków, to płyty z natury rzeczy dość monotonne. Cóż, jeżeli ktoś jest pasjonatem, lub skrzypkiem, to na pewno odnajduje na nich niesamowite dźwięki i wspaniałe, inspirujące melodie. Jednak zwykłego odbiorcę, nawet kiedy jest zadeklarowanym fanem muzyki celtyckiej, taka mikstura może znudzić. Z płytą „Best of Scottish Fiddle” wydaną przez ARC Music jest inaczej.
Owszem skrzypce, a więc i skrzypkowie, to klucz do tego albumu. Jednak mamy tu nie tylko wybitnych instrumentalistów, ale też świetne szkockie zespoły. Już sam fakt udziału w tym projekcie takich kapel jak Old Blind Dogs, The Iron Horse czy Coila, powinien wprawić miłośników celtyckiego folku w dobry nastrój. Oczywiście prym wiodą skrzypkowie tych formacji, jednak okazuje się że dobre tło dla każdej muzyki jest bardzo ważne.
Mniej znani wykonawcy, tacy, jak Ross Kennedy i Archie McAllister czy The Hudson Swan Band, również świetnie się tu sprawdzają.
Best of Scottish Fiddle to album dla miłośników muzyki szkockiej, ale nie tylko skrzypiec. Dobre instrumentalne granie to podstawa wielu zabaw przy szkockich tańcach. Być może warto do nich użyć tej płyty.

Taclem

Solá Akingbolá „Routes to Roots”

Nigeryjczyk Solá Akingbolá znany jest przede wszystkim jako facet, który gra na etnicznych instrumentach perkusyjnych w angielskim zespole Jamiroquai. Sława tej grupy sprawiła, że czarnoskóry muzyk mógł sobie wreszcie pozwolić na swoisty powrót do korzeni, solowy album Akingboli przepełniony jest muzyką z Nigerii.
Jak przystało na produkcję współczesną znajdziemy tu elementy funky, soulu i jazzu, ale przede wszystkim afrykańską world music.
Okładka płyty zapowiada, że będziemy tu mieli do czynienia przede wszystkim z bębnami ludu Yotuba z Nigerii. To prawda, ale nie cała. Jest tu cała masa afrykańskiej muzyki, bardzo różnego rodzaju. Bez obaw można powiedzieć, że to niemal Odyseja, muzyczna podróż w głąb Czarnego Lądu. Podróż muzyka, który tam się urodził i który swoim korzeniom oddaje wielką cześć.
Dla muzyka, który światową sławę zdobył grając muzykę rockową na afrykańskim instrumencie to niewątpliwie płyta bardzo ważna. Piszę „niewątpliwie”, dlatego, że emocje jakie obecne były przy nagrywaniu tego albumu doskonale słychać.

Taclem

Planxties & Airs „Portrait”

Planxties & Airs to duet, który tworzą Ulrike von Weiß i Claus von Weiß, małżeństwo muzyków związanych z folkową grupą Morris Open. O ile w swojej macierzystej formacji grają głównie zaaranżowane na nowo ludowe tematy brytyjskie, to jako Planxties & Airs sięgają po muzykę irlandzka.
Nieco minimalistyczna, choć nietypowa forma instrumantalna (kościelne organy i whistle) i ciekawy dobór materiału, to niewątpliwie atuty tego duetu. Bez względu na to czy grają akurat melodie celtyckie, czy własne kompozycje inspirowane muzyką z Zielonej Wyspy, całość brzmi bardzo ciekawie.
Wśród wybranych standardów znalazło się miejsce dla utworu „Sheebeg and Sheemore” autorstwa Turlougha O’Carolana. Ciekawie mogłaby brzmieć cała płyta z takim repertuarem.

Taclem

Leje Na Pokład „Lejki.com”

Pięć lat koncertów na wielu scenach, to całkiem sporo. Od tylu już lat swoim śpiewem raczy słuchaczy tyska grupa Leje na Pokład. Tu jeden z zespołów, które upodobały sobie śpiewanie piosenek żeglarskich a cappella, w oparciu o wielogłosowe harmonie rodem z amerykańskiej muzyki gospel.
Historia takiego śpiewania jest w Polsce dość długa i zawiła, nie ma więc sensu poświęcać jej za wiele czasu. Przejdźmy do muzyki.
Popularne Lejki raczą nas piętnastoma kompozycjami (plus bonus), z których część to utwory oparte o tradycyjne, folkowe pieśni. Pozostałe napisali członkowie zespołu.
Na przywitanie otrzymujemy miłą niespodziankę w postaci oryginalnej, anglojęzycznej wersji pieśni „Health to the company”. Dla mnie to rewelacja! Mimo nieco zbyt „studyjnego” brzmienia ta piosenka bardzo pozytywnie nastawiła mnie do zespołu i płyty.
„Pociągnij ją” to w pewnym sensie cover starej piosenki grupy Tonam & Synowie. W pewnym sensie, bo wbrew temu co możemy przeczytać na okładce Bogdan Kuśka nie napisał tej melodii, a jedynie polskie słowa. Melodia to klasyczna szanta „Sally Rocket”. W natłoku wokalnej gimnastyki zabrakło tu nieco miejsca na ogień, który towarzyszył polskiemu pierwowzorowi.
Krótka pieśń „Panna z Aughrim”, to jeden z najciekawszych utworów na płycie. Przywodzi na myśl stare pieśni. Ogólne wrażenie jest tu bardzo dobre.
Wokalne zespoły szantowe lubią czasem zanucić coś z Francji lub z Bretanii. Lejki śpiewają „En filant ma quenouille”. Ładne to i całkiem miło wpasowuje się w muzyczne zawijasy kojarzące się z krajem nad Loarą. Ale o co chodzi w słowach? Nie mam pojęcia, ale ważne że ładnie, mam tylko nadzieję że nie śpiewają tam, że „recenzenci to żule”.
„Piekielny rejs” prowadzi nas do Irlandii. Gdyby chórki nie zakłócały głównego wokalu, byłoby lepiej, ale i tak idzie zrozumieć o czym śpiewają.
Wesoła pieśń „Zwisając z rej” to dla mnie wizytówka zespołu. Jest tu trochę poczucia humoru, wokalne zabawy i całkiem fajny, choć nieco trywialny pomysł na aranżację. Czyli w pewnym sensie idealna średnia z tego albumu.
Kolejny cover, to „Szanta śledziowa” z repertuaru Czterech Refów. Swego czasu przerabiał ten utwór białostocki zespół The Pioruners. Muszę przyznać, że wersja Tyszan bardziej mi pasuje.
Wspomniałem już coś o poczuciu humoru? Czasem troszeczkę chłopaków ponosi. Zdaję sobie sprawę, że „Płyniemy na Horn” to zabawa konwencją, ale… chyba troszkę za daleko w tym pastiszu się posunęli. Albo może inaczej: jak na pastisz za poważnie – jak na poważną pieśń, zbyt wesoło.
Dobre wrażenie wraca przy „John Calaka”, francuskiej (czy też francuskobrzmiącej, nie jestem to specjalistą) wersji szantowego standardu. Brawa za ten utwór!
Spośród autorskich utworów Lejków najbardziej podoba mi się „Barmanka”. Może przez to piwo w refrenie? Pewnie tak.
Z „Pieśnią powrotów” historia jest ciekawa, bo za wzorzec dla polskiej wersji posłużyła tu na pewno piosenka „Return” wykonywana swego czasu przez grupę Kogoto. Oryginał jest pogańskim zaśpiewem „We All Comes To The Goddess”. Czyżby grupa pragnęła w ten sposób pozyskać fanów (fanki?) w środowisku neopogańskim? Sporo tam ponoć nadobnych dziewoj…
Nie mam pojęcia skąd pochodzi „Erile”, ale coś za wiele tam polsko-brzmiących słów. Ale całość jest w pełni przyswajalna.
Kiedy w piosence „Megi” pojawiają się nagle instrumenty (gitara, harmonijka ustna i tamburyn), to znaczy że zespół zaprosił gości. Brzmi to dość ciekawie. Jakby poszerzyć instrumentarium i wyciąć „ustny” bas, byłaby przyzwoita piosenka żeglarsko-folkowa. Gdyby… Wiem, wiem, to przecież zespół wokalny, nie ma sensu snuć takich myśli. Ale fajnie, że się zdecydowali na taki utwór.
Jeszcze większym eksperymentem jest tu piosenka „Ma kobita”. Klawisze i akordeon to zaskakujący zestaw. Ciekaw jestem czy fani szant zaakceptują ten zestaw. Co ciekawe gościem jest tu Marek Makles, muzyk Daabu i Habakuka. Kolejny raz gratuluję odwagi.
Gitara i tamburyn powracają w „Hej Chłopaki”, ale tu ta koncepcja sprawdza się gorzej, trochę za prosto to wychodzi.
Do końca płyty pozostał nam jeszcze bonus, czyli słynny „Parostatek” z repertuaru Krzysztofa Krawczyka. Powiem tylko, że to dobrze, że ktoś sięga nawet po tak kontrowersyjna piosenki wodniackie. Zwłaszcza że Leje Na Pokład zrobili tu bardzo stylową aranżację.
Jak na debiut fonograficzny płyta brzmi bardzo dobrze. Oczywiście jeżeli jesteście w stanie strawić kilkadziesiąt minut śpiewania w „stylu śląskim”. Ja, mimo że nie jestem fanem takich brzmień, dałem radę i generalnie chwalę sobie czas spędzony z tym albumem.

Taclem

Ingrimm „Ihr Sollt Brennen”

Już sama nazwa tego zespołu kojarzy mi się z mrocznymi baśniami autorstwa braci Grimm. Być może to mylne skojarzenie, jednak ognisty metal w połączeniu z instrumentarium charakterystycznym dla muzyki dawnej daje nam w rezultacie efekt w postaci dźwięków kojarzących się raczej z ciemną stroną ludzkiej natury.
Recenzowana tu płyta to debiutancki album tego projektu, wcześniej dysponowali jedynie demówkami, a jedna z ich piosenek znalazła się na kompilacyjnej płycie „Dark Spy Compilation Vol. 12”, gdzie Ingrimm pojawili się obok takich rasowych kapel metalowych, jak Suicide Commando, Dekadenz czy High Priestess.
Ingrimm spodoba się pewnie głównie fanom metalu, ale elementów folkowych jest tu na tyle dużo, że miłośnicy folku, którzy nie boją się cięższych brzmień, powinni znaleźć tu coś dla siebie.

Rafał Chojnacki

Hrdza „Muzička”

Słowacka Hrdza prezentuje nam album z dobrze skrojonym folkowym repertuarem. Folk-rockowe aranżacje sprawiają, że muzyka naszych południowych sąsiadów staje się nagle dziwnie swojska. Nie wiem czy to za sprawą naszych Brathanków, do których już zdążyliśmy przywyknąć… Ale chyba nie, bo te brzmienia w wykonaniu Słowaków wydają się być zupełnie inne. Chyba po prostu bardziej światowe. W muzyce Hrdzy pobrzmiewają echa jazzu, a afrykańskie bębny łączą się z folkowym akordeonem.
Obecnie Hrdza to jedna z najważniejszych kapel na słowackiej scenie folk. Całkiem zasłużenie. Pełen radości śpiew i doskonała muzykę, jakie prezentują nam na tym albumie, to kwintesencja środkowoeuropejskiego folku na światowym poziomie.
Na płycie o dźwięcznym tytule „Muzička” znajdziemy cztery utwory ludowe („A na medzi čerešenka”, „Mám ja orech”, „Chodia kone”, „Dumy”), pozostałe to kompozycje członków zespołu, świetnie wpisujące się w folk-rockowy charakter.

Taclem

Chalf Hassan „Moroccan Bellydance”

Jak się okazuje Bellydance to obecnie coś więcej niż tylko taniec i muzyka. To cała kultura, która łączy ze sobą film, biznes, międzynarodowe gwiazdy i miliony fanów. A wszystko to za sprawą mody na wszystko co związane jest ze światem arabskim. Moda ta wiąże się z zainteresowaniem, jakie Bliski Wschód wzbudził w młodych Amerykanach, którzy wreszcie wiedzą gdzie szukać tego miejsca na mapie.
Chalf Hassan proponuje nam nieco inną muzykę, niż ta zwykle kojarzona z Bellydance. Wybrane na ten album tematy pochodzą z Maroka, są więc przepełnione tamtejszym, bardzo gorącym klimatem.
Sam jest perkusistą, gra na różnych arabskich bębnach, między innymi na słynnej darbuce. Nic dziwnego, że są tu świetne solówki na tych instrumentach. Usłyszymy tu jednak więcej rozmaitych brzmień, jest tu bowiem prawdziwe bogactwo Orientu.
Ta płyta godna jest tego by zagościć w odtwarzaczu nie tylko tych, którzy zaciekawieni modą na Bellydance chcą w końcu poznać smak tej muzyki. Również fani folku, którzy nie znają (o ile to w ogóle możliwe) tego rodzaju rytmów, powinni z chęcią posłuchać tego krążka.

Taclem

Battlelore „Evernight”

Battlelore to kolejny metalowy zespół, który łączy w swojej muzyce bardzo różne klimaty. Z jednej strony mamy fascynacje związane z literaturą fantasy. Teksty o wojnie, bohaterach i przygodach to w takiej muzyce standard – tu mamy dodatkowo sporo magii i niesamowitych stworzeń. Źródłem inspiracji dla tej fińskiej kapeli jest oczywiście m.in. proza J.R.R. Tolkiena.
Muzycznie jest też ciekawie, bo z jednej strony słychać lekkie odchylenia w kierunku folku i gotyku, z drugiej zaś mamy tu też do czynienia ze stylizacją na obowiązujący obecnie model wokalny – Piękna i Bestia. Anielskie wokalizy KaisyJouhki i ostry growling Tomi Mykkänena tworzą typowy dla takiego grania dysonans. Podobnie jest z patosem, którego tej płycie nie brakuje.
Mamy więc do czynienia z płytą dobrą, ale nie wyróżniającą się zbytnio spośród wielu innych podobnych propozycji. Minusem jest tu nadużywanie klawiszy. Szkoda, że nie zdecydowano się na bardziej folkowe rozwiązania.

Rafał Chojnacki

Page 4 of 4

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén