Miesiąc: Grudzień 2006 (Page 3 of 3)

Derrik Jordan „SuperString Theory”

Są takie momenty kiedy płyta Derrika Jordana rzuca na kolana i takie, kiedy chce się ją wyłączyć. Nic w tym jednak dziwnego, skoro podtytuł albumu brzmi „Exotic Duets and Improvisations”. Jest to więc po prostu nietypowa składanka utworów z archiwum skrzypka.
Derrik Jordan gra tu głównie folkujące fusion. Elementy etno splatają się z jazzem i dziwnymi perkusjonaliami. Na dodatek wrażenie sklejenia albumu z kawałków potęgują bardzo różni goście. Jazzujące wokale Lisy Sokolov sprawiają, że bardzo zakręcony „Rapscalliion” przestaje być strawny.
Na szczęście inni goście są mniej uciązliwi. Bardzo dobrze wpasowuje się w muzykę Derrika niejaki Nebulai grający na digeridoo. Również Barry Hyman i jego sitar to strzał w dziesiatkę. Dla mnie jednak najlepsze na płycie są momenty, gdzy skrzypce Derrika grają razem z wiolonczelą Jared Shapiro.
Dla wielbicieli etno-jazzu może to być nie lada gratka, dla miłośników world music ciekawostka, zaś folkowcy znajdą tu parę świetnych motywów, oprawionych zbędnymi z ich punktu widzenia dźwiękami. To, czy Wam się spodoba zalezne jest od tego do której grupy się zaliczacie.

Taclem

David Curtis „Poor Boy`s Love Affair”

Amerykański chłopiec… no może raczej facet z gitarą, to niewątpliwy znak że mamy do czynienia z tamtejszym spojrzeniem na folk. I rzeczywiście tak jest, David prezentuje tu trzynaście kompozycji, które świetnie wpisują się w tradycję autorskiego folku. Wszystko to delikatnie podbarwione rockiem i dobrze wyprodukowane.
Płyta „Poor Boy`s Love Affair” jest wręcz doskonała w odbiorze. Słucha się jej świetnie i co ważne poprawia nastrój. Nie jest może wesoła – w końcu dominują tu ballady – ale ma jakiś taki pozytywny feeling. Poza tym zawiera świetne piosenki, dobrze zagrane i zaśpiewane. Czegóż więc chcieć więcej?
Mam wrażenie że międzynarodowy sukces Jamesa Blunta może pomóc autorom takim jak David Curtis. Może teraz utalentowani śpiewacy z dobrym własnym repertuarem nie będą znajdywani tylko na marginesie muzycznych scen.

Taclem

Lupercalia „Florilegium”

Rozpoczyna się od eklektycznej mieszanki operowo etnicznej w piosence zatytułowanej „Tribe”. Już ten utwór zapowiada, że nie będziemy mieli do czynienia z muzyką łatwą w odbiorze.
Klasyczny sopran Claudii Florio wprowadza nas w świat muzyki dawnej przeplatającej się z neo-klasycyzmem, neo-folkiem, gotykiem i włoską tradycją folkową. Dzięki temu, że na płycie znalazła się kompozycja „The Wind that Shakes the Barley” Lupercalię zaczęto nazywać włoskim Dead Can Dance. Myślę jednak, że to opinia mylna. Głos Claudii różni się znacząco od Lisy Gerrard, a i sama muzyka włoskiego projektu jest jednak zupełnie inna. Znacznie bardziej odrealniona i oniryczna, niż najbardziej tajemnicze nagrania grupy do której się ich porównuje.
Dla miłośników spokojnej, bardziej poukładanej muzyki płyta „Florilegium” może być nieco zbyt twardym orzechem do zgryzienia.

Taclem

Loreena McKennitt „An Ancient Muse”

Dopiero gdy pierwsze takty wyśpiewane przez Loreene McKennitt na jej nowej płycie przebrzmiały z głośników, zdałem sobie sprawę jak bardzo brakowało mi tej pani. Minęło sporo czasu od kiedy miałem okazję słuchać jakichś premierowych nagrań sygnowanych przez tę artystkę.
Płyta „Mask and the Mirror” została przeze mnie osłuchana we wszystkie strony. Jej następczynie – mini album „The Winter Garden” i pełnowymiarowa płyta „The Book of Secrets” – mimo że nie zdobyły u mnie aż takiego uznania jak poprzedniczka, też są już za dobrze znane. Koncertowe wersje uznałem raczej za ciekawostkę, a nawet gdyby stwierdzić, że „Live In Paris And Toronto” to pełnoprawna płyta w dyskografii Loreeny, to od jego premiery i tak minęło już siedem lat. A teraz wreszcie jest. Długo zapowiadany „An Ancient Muse” – album mający nieść ze sobą echa homeryckiej „Odysei”.
Po pięknym „Incantation” pojawia nam się zasadnicza część albumu, którą otwiera transowa kompozycja „The Gates of Istanbul”. W bardzo ciekawie zagrane etniczne brzmienia Wschodu wpleciona jest (obok bębnów) również rockowa perkusja. To nowość na płytach Loreeny. Trzeba jednak przyznać, że ciekawie brzmiąca. Dalej takich nowinek jest mniej, choć sama forma muzyczna albumu jest swego rodzaju nowinką.
Celtowie, których dobrze znamy z poprzednich nagrań tej artystki są tu jedynie epizodem. Pretekstem do muzycznej podróży są właśnie poszukiwania celtyckich śladów od Mongolii, poprzez kraje starożytnych cywilizacji Morza Śródziemnego, po Bizancjum.
Aby dobrze to sobie zobrazować wystarczy wsłuchać się i wyszukać celtyckich motywów w doskonałej kompozycji, jaką jest „Kecharitomene”. Nie zabrakło też czegoś bardziej kojarzącego się z poprzednimi płytami. Taka jest choćby ballada „Penelope`s Song”. Generalnie jednak słychać na nowej płycie spory progres i to zarówno jeśli chodzi o kompozycje, jak i o aranżacje i wykonanie.
Nie ulega wątpliwości, że „An Ancient Muse” to najlepsza z dotychczasowych płyt Loreeny McKennitt.

Taclem

In Extremo „Die Goldene”

Ponure, mroczne dźwięki zaczynające album „Die Goldene” grupy In Extremo, to zapowiedź bardziej klimatycznego grania, w którym miało się znaleźć znacznie mniej miejsca na tandetną biesiadę, znaną z niektórych nowszych nagrań tej niemieckiej grupy.
Stare nagrania In Extremo to przede wszystkim transowe brzmienia dud, walczących pierwszeństwo z szałamają i lirą. W różnych utworach proporcje różnie wyglądają. Wśród utworów pojawia się w pewnym momencie nawet znane z nagrań Dead Can Dance „Tourdion”, jednak w wersji In Extremo niezbyt przekonuje.
Niestety wydanie po latach wzbogaconej re-edycji jednego z pierwszych albumów In Extremo niezbyt przekonuje. Muzyka momentami nudzi i w porównaniu z czasami obecnymi po prostu się zestarzała. Szacunek budzi za to odwaga zespołu na zmianę drogi, którą zwiastowała ta płyta.

Rafał Chojnacki

Compe „Čompe”

Čompe to siermiężny momentami nieco ciężkawy w brzmieniu folk-rock rodem ze Słowenii. Momentami przypomina to muzykę Bregoviča z czasów „Undergroundu”. Jest tu ta sama bałkańska nostalgia, jaką potrafili wyczarować członkowie jego Funeral & Wedding Bandu.
Miłośnicy zespołu (a tych w Słowenii nie brakuje) podkreślają związki Čompe z kulturą lumpenproletariatu. I rzeczywiście trzeba przyznać, że knajpiano-meliniarskie skojarzenia przy tej muzyce to pierwsze co rzuca się w uszy. Nawet ckliwe melodie, takie jak „Uvodna” mają w sobie ów charakterystyczny sznyt.
Janeza Škofa, wokalista zespołu musi być bardzo charyzmatyczną postacią, zdaje się bowiem panować doskonale nad składem, a jego głos doskonale dopasowuje się do nastroju utworów.

Taclem

Page 3 of 3

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén