Dopiero gdy pierwsze takty wyśpiewane przez Loreene McKennitt na jej nowej płycie przebrzmiały z głośników, zdałem sobie sprawę jak bardzo brakowało mi tej pani. Minęło sporo czasu od kiedy miałem okazję słuchać jakichś premierowych nagrań sygnowanych przez tę artystkę.
Płyta „Mask and the Mirror” została przeze mnie osłuchana we wszystkie strony. Jej następczynie – mini album „The Winter Garden” i pełnowymiarowa płyta „The Book of Secrets” – mimo że nie zdobyły u mnie aż takiego uznania jak poprzedniczka, też są już za dobrze znane. Koncertowe wersje uznałem raczej za ciekawostkę, a nawet gdyby stwierdzić, że „Live In Paris And Toronto” to pełnoprawna płyta w dyskografii Loreeny, to od jego premiery i tak minęło już siedem lat. A teraz wreszcie jest. Długo zapowiadany „An Ancient Muse” – album mający nieść ze sobą echa homeryckiej „Odysei”.
Po pięknym „Incantation” pojawia nam się zasadnicza część albumu, którą otwiera transowa kompozycja „The Gates of Istanbul”. W bardzo ciekawie zagrane etniczne brzmienia Wschodu wpleciona jest (obok bębnów) również rockowa perkusja. To nowość na płytach Loreeny. Trzeba jednak przyznać, że ciekawie brzmiąca. Dalej takich nowinek jest mniej, choć sama forma muzyczna albumu jest swego rodzaju nowinką.
Celtowie, których dobrze znamy z poprzednich nagrań tej artystki są tu jedynie epizodem. Pretekstem do muzycznej podróży są właśnie poszukiwania celtyckich śladów od Mongolii, poprzez kraje starożytnych cywilizacji Morza Śródziemnego, po Bizancjum.
Aby dobrze to sobie zobrazować wystarczy wsłuchać się i wyszukać celtyckich motywów w doskonałej kompozycji, jaką jest „Kecharitomene”. Nie zabrakło też czegoś bardziej kojarzącego się z poprzednimi płytami. Taka jest choćby ballada „Penelope`s Song”. Generalnie jednak słychać na nowej płycie spory progres i to zarówno jeśli chodzi o kompozycje, jak i o aranżacje i wykonanie.
Nie ulega wątpliwości, że „An Ancient Muse” to najlepsza z dotychczasowych płyt Loreeny McKennitt.

Taclem