Miesiąc: Czerwiec 2006 (Page 1 of 2)

Blind Robins „Panorama Valley”

Liderem The Blind Robins i autorem niemal wszystkich piosenek na płycie „Panorama Valley” jest Michael Whyte. Jedyna pożyczona kompozycje, to „Black River” z repertuaru grupy Green On Red. Ta amerykańska formacja, dowodzona przez Dana Stuarta i Chucka Propheta zdobyła spora popularność w Europie, podczas gdy w Stanach jest nieco zapomniana. The Blind Roberts postanowili ich przypomnieć.
Cały album, mimo, że wypełnia go dziesięć kompozycji, trwa niewiele ponad trzydzieści minut. Utwory są więc w większości krótkie, ale ciekawe aranżacje, oparte o stylistykę amerykańskiego folk-rocka, podbarwione country, robią bardzo dobre wrażenie. Sporo tu nawiązań do klasyki spod znaku Johnny`ego Casha, który stał się nawet bohaterem jednej z piosenek („Cash and the Carters”).
Płyta sprawia wrażenie nagranej w pewnym pośpiechu, ale i tak na pewno warto jej posłuchać, zwłaszcza, jeśli lubicie takie country-folkowe klimaty.

Taclem

Belfast Food „Zeleni Album”

Nowa płyta chorwackiej wersji The Pogues przynosi nam trochę zmian. Belfast Food to wciąż kapela, w której brzmieniu usłyszymy sporo folk-rockowej irlandczyzny, jednak większość piosenek, to autorskie kompozycje, w które zgrabnie wpleciono celtyckie motywy.
Gdyby porównywać dzisiejsze brzmienie Belfast Food do starszych albumów, to trzeba powiedzieć o sporym progresie. W takiej formie ich album jest znacznie łatwiejszy do przełknięcia przez osoby nieznające folku, Nie jest to może pop, ale niektóre utwory mogłyby zaistnieć na listach przebojów (Np. „Vjetar i dim” czy lekki swing zmieszany ze ska w „Lagano, lagano”).
Nieco egzotyczny język, w jakim śpiewane są piosenki sprawia, że bacznie nadstawiamy ucha. Wówczas nietrudno zauważyć, że melodie doskonale z tym językiem współgrają.
Gdybym miał wymieniać ulubione utwory z tej płyty to na pierwszy ogień trafiłaby piosenka „Ribarska”, sympatyczny instrumental „…u visokoj travi” i bardzo klimatyczne „Već viđeno” i „Zvjezdana prašina”.

Rafał Chojnacki

A Quenlla „Casa que nunca tivemos”

Album hiszpańskiej grupy A Quenlla rozpoczyna się ciekawym wstępem na galicyjskich dudach, oraz opowieścią wprowadzającą nas w klimat płyty.
Później po kolei płyną następne pieśni, melodie i opowieści. A Quenlla to grupa, która z jednej strony tworzy coś zupełnie innego – jest to bowiem płyta ułożona w jedną długą opowieść, z drugiej jednak strony muzyka jest bardzo bliska tradycyjnym brzmieniom, momentami zahacza nawet o folklor.
Na płycie bardzo dużo jest ekspresji, zwłaszcza w chóralnych wokalach. Sprawia to wrażenie, jakby ludowe piosenki śpiewali aktorzy. Ma to swój urok, choć nie każdego musi przekonać taka forma.

Rafał Chojnacki

Witches of Elswick „Out Of Bed”

Często daje się słyszeć głosy, że kobiety w zespołach szantowych brzmią nieautentycznie. Wszystkim, którzy tak myślą polecam kontakt z płytą „Out Of Bed” grupy The Witches Of Elswick. To nie są szanty, ale zaśpiewane a capella brytyjskie pieśni folkowe.
Repertuar jest w większości tradycyjny, choć zdarzają się też współcześniejsze kompozycje, w tym dwie piosenki Petera Bellamy`ego i po jednej autorstwa Kaitha Maesdena oraz Lal i Mike`a Watersonów. Taki zestaw definiuje nieco brzmienie grupy. Podąża ona bowiem śladami, które przed laty wytyczyły takie zespoły, jak The Young Tradition, czy The Watersons.
Cztery śpiewaczki tworzące grupę The Witches Of Elswick dają sobie doskonale radę z takim repertuarem. Nie brak w nim znanych pieśni, zwłaszcza te ze zbiorów Childa, jak „Lord Randal” czy „Two Sisters”. Są tu również o wiele trudniejsze utwory, zawłaszcza te wielogłosowe. Co ciekawsze wszystko to zaśpiewane jest w sposób zbliżony do tradycyjnego, nijak nie mającego się do quasi-gospelowych wokaliz, znanych z naszych scen szantowych.
Ciekaw jestem jak ten zespół zostałby przyjęty w Polsce, gdzie przeróbki wyspiarskiego folku są popularne, ale wielu słuchaczom brak podstaw. Być może The Witches Of Elswick uzupełniłyby tą lukę.

Taclem

Swot Guld „Pa Jysk – Pa Irsk”

Wesołą historią o syrence zaczyna swoją płytę duńska grupa Swot Guld. Irlandzko-skandynawskie granie to ich domena.
Duńczycy brzmią nieco podobnie do holenderskiego zespołu Irish Stew. Być może dlatego, że Klaus Thomsen ma nieco podobny głos do Johana Juckersa. Również samo granie, inspirowane pubowymi klimatami, zbliża do siebie te dwie grupy.
Kolejne podobieństwo polega na tym, że muzycy obu kapel oprócz adoptowania na własne potrzeby irlandzkich i szkockich standardów, piszą własne piosenki. Repertuarowo rozróżnia ich jednak to, że Duńczycy czasem sięgają jeszcze po standardy country. Gdyby nie to byliby bliźniaczym zespołem Holendrów.
Niestety w odróżnieniu od Irish Stew grupa Swot Guld z każdym kolejnym utworem coraz bardziej nuży. Być może takie granie na żywo ma swój sens. Płyta jest jednak męcząca i nie wnosi nic nowego. Troszkę lepiej jest w przypadku utworów instrumentalnych, ale nie aż tak, by ten krążek uratować.

Taclem

Fiddle Folk Family „Live in der Pauluskirche Leipzig”

Niemcy z Fiddle Folk Family łączą style i mieszają gatunki niemal jak Sidney Polak w kawałku „Chomiczówka”. Różnica taka, że omawiana tu kapela robi to wszystko w ramach folku. Ale tych folków tu kilka. Mimo, że dominuje tu irlandczyzna, to zagrana jest w bardzo różny sposób.
Zaczynający album „Scotland” być może pochodzi z Górzystej Krainy, ale brzmi jak cajun z bagien Luizjany. W chwilę póżniej śpiewają po niemiecku. To co wykonują raczej nie jest piosenki niemieckie, ale kto ich tam wie?
Nie brakuje tu ciekawie zaaranżowanych reeli i jigów rodem z Irlandii, ale czasem zaplącze się np. jakiś polonez czy walczyk. Innym zaś razem pojawiają się echa dawnej muzyki dworskiej.
Słychać, że Niemcy lubią bawić się granymi przez siebie utworami. „The dancing lord”, czyli to, co znamy jako „Lord of the Dance”, brzmi tu nieomal jak piosenka dla dzieci, ale juz standardy w stylu „The Wild Rover” czy „Whiskey in the Jar” zagrano „po staremu”.
Fiddle Folk Family to zapewne jedna z wielu kapel grających podobną muzykę w niemieckich pubach i klubach. Trzeba jednak przyznać, że w swoje granie wkładają sporo pracy. Warto czasami posłuchać takich zespołów, żeby wyrobić sobie dystans do poważnych zawodowców.

Taclem

Dave Rowe Trio „Rolling Home”

Amerykańska kapela dowodzona przez Dave`a Rowe`a, to przykład niezłego zespołu kultywującego nurt `maritime folk`. Nic w tym dziwnego, jeśli okazuje się, że ojcem Dave`a był Tom Rowe, swego czasu lider formacji Schooner Fare. To właśnie grając z ojcem (w zespołach Rowe by Rowe i Turkey Hollow) Dave zdobywał pierwsze szlify jako folkowiec.
Album nagrany z zespołem brzmi o niebo lepiej, niż solowe płyty Dave`a. Zarówno repertuarowo, jak i wykonawczo jest tu bardzo ciekawie. Nie brakuje standardów, niekiedy bardzo dobrze zrobionych, jak „Bonnie Hidland Laddie”, „We`ll Rant and We`ll Roar” czy „Rolling Home”. Również zestawy instrumentalne brzmią nieźle.
Jak zwykle w takich przypadkach bywa ozdobą albumu są autorskie kompozycje, takie jak „Juggernaut” Dave`a i „Lily” napisana przez jego brata Edwarda.

Taclem

Blind Robins „The Origin of the Wasteland”

The Blind Robins to kapela spod znaku alternative country, w jej muzyce słychać elementy charakterystyczne dla muzyki Dzikiego Zachodu, rocka, punka, folk-rocka i popularnego ostatnio, niezbyt precyzyjnie określonego stylu americana.
Autorskie piosenki Michaela Whyte`a świetnie komponują się z coverem piosenki „Campaigner” Neila Younga. Elementy swingu, czy barowego grania również świetnie pasują do stylu, jaki prezentuje grupa. Czasem zagrają też ostrzej, z prawdziwie punkowym pazurkiem. Mimo, że jest na płycie kilka ballad, to trudno się nią znudzić.
Mój ulubiony utwór na płycie, to wesoły „Matthew Hopkins Blues”.

Taclem

Acoustics „Children`s Favourites”

Ten album, to przede wszystkim dobry pomysł na płytę. W natłoku różnych produkcji skierowanych do najmłodszych odbiorców pop kultury pojawia się bowiem płyta zawierająca nieźle zaaranżowaną i bardzo dobrze zagraną muzykę folkową dla dzieci.
Obok autorskich kompozycji, które wykonują Simon Mayor i Hilary James, jest tu kilka standardów, które dobrze kojarzą się dzieciom. „Children`s Favourite” to zbiór nagrań z różnych wcześniejszych płyt brytyjskiego duetu.
Są tu piosenki folkowe, taneczne melodie, ale również typowe kawałki dla dzieci, świetne do wspólnej zabawy. Jest nawet żartobliwa piosenka z melodią kan kana i utwór Vivaldiego.
Największym atutem płyty jest to, że wszystkie utwory są nieźle zagrane, a na dodatek brzmią tu prawdziwe instrumenty. Może się jednak okazać, że dla dorosłego słuchacza aż taka porcja (24 piosenki + 5 skeczy) dziecięcego folku jest trochę za duża.

Rafał Chojnacki

Słodki Całus od Buby „Równoległe”

Już od rozpoczynającej płytę kompozycji tytułowej, aż do finalnej „Czekam na wiatr” przebywamy w świecie, gdzie poezja przeplata się z muzyką, a miasto z górskimi bezdrożami. W świecie Słodkiego Całusa od Buby takie połączenia nikogo nie zaskakują.
Sentymentalne „Własnymi wierszami” i „Niebieskooki sen”, szybsze „Równoległe” i „Czekam”, miejsko-folkowe „Czemu ja?” i „Miasto niesie mnie” czy podbarwione bluesem „Im dalej” – to wciąż piosenki charakterystyczne dla stylu zespołu. Jest w nim zawsze miejsce dla poetyckich tekstów Mariusza Kampera i Krzysztofa Jurkiewicza, które często stają się dla sympatyków grupy ważniejsze niż dobra muzyka.
Silną stroną piosenek Słodkiego Całusa zawsze były słowa. Nowe piosenki wydają się być pod tym względem bardziej dojrzałe, może przez to mniej przebojowe. Kiedy jednak posłuchamy takich utworów, jak „Równoległe”, „Czemu ja?” czy „Kochankowie jak wy i ja”, nie możemy mieć wątpliwości, że rozwój wyraźnie zespołowi służy.
Nie brakuje na płycie nowinek muzycznych, mamy bowiem ciekawe rozwiązania aranżacyjne z użyciem organów Hammonda, na któych gra gościnnie Artur Jurek (słychać je choćby w „Im dalej”). Jest akordeon Jacka Jakubowskiego, który zadomowił się w zespole po serii akustycznych koncertów. W jednym z utworów słyszymy („Czekam na wiatr”) skrzypce, jest to króciutka partia, ale kojarzy się od razu ze zmarłym niedawno Józkiem Kanieckim.
Wreszcie słychać też Krzysztofa Zakrzewskiego, który niejednokrotnie, bardzo spontanicznie, wspierał zespół na koncertach swoją grą na saksofonie (można wsłuchać się w jego grę choćby w piosenkach „Miasto niesie mnie” i „Czekam”). W opracowaniach pojawiają się czasem elementy muzyki funky (tu zwłaszcza w grze sekcji rytmicznej Rzepczyński-Skrzyński), ostrzejszego rocka (gitara Mariusza Wilke), a nawet muzyki pop.
Wiele pojawiających się tu piosenek ma korzenie w piosence poetyckiej, utwory takie jak „Im dalej” i „Za daleko” mogłyby się znaleźć choćby w repertuarze Starego Dobrego Małżeństwa, tyle że aranżacje są wybitnie słodko-całusowe. Z kolei „Są morza”, to piosenka kojarząca się muzycznie z góralszczyzną, zaś tekstowo z grupą EKT Gdynia i ich eklektyzmem tematycznym. Między Kamperem i Jurkiewiczem zachodzi czasem magiczne sprzężenie, niemal tak silne, jak w przypadku najbardziej znanego duetu, liderów pewnej liverpoolskiej grupy. Jeśli to porównanie wyda się komuś dziwne, niech posłucha wspólnej kompozycji „Czekam na wiatr”, może wówczas okaże się ono bardziej trafne.
Mimo, że w ostatnich latach zespół jest nieco aktywniejszy fonograficznie (pojawiły się w sprzedaży dwie płyty – koncertowa „Nie ma rzeczy niemożliwych” i akustyczny projekt „Bubowe Berdo”), to na studyjne nagrania trzeba było czekać od czasów wydanej w małym nakładzie kasety „Pańska 7/8”. Jeśli zaś liczyć płyty kompaktowe, to jest to właściwie studyjny debiut. Jak na mijające właśnie 20 lat wspólnego grania, to w sumie niewiele. Ale przecież piosenki Słodkiego Całusa żyją wśród słuchaczy i na koncertach spotykają się ze świetnym odbiorem. Myślę, że to nowe, bardziej dojrzałe oblicze zespołu również spotka się z przychylnym przyjęciem.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén