Kategoria: Recenzje (Page 53 of 214)

Folk Stone „Briganti do Montagna”

Wydawałoby się, że siarczysty folk-metal to raczej domena narodów północy. Tymczasem Folk Stone pochodza z Włoch i radzą sobie wyśmienicie. Sporo w ich muzyce brzmień typowych dla południa Europy, podpartych czytelnym śpiewem, o lekko teatralnym zacięciu. A wszystko to w towarzystwie konkretnie wycinającej metalowe riffy gitary.
Czuć tu inspiracje takimi wykonawcami jak In Extremo i Schelmish. A jednak muzyka jest na tyle oryginalna, że mogą po nią siegnąć zarówno fani tych formacji, jak i ludzie nie znający dotąt tego typu grania.

Taclem

Saltatio Mortis „Erwachen”

Kolejny raz na łamach folkowej gościmy kapelę z nurtu średniowiecznego rocka. Saltatio Mortis znamy tu już choćby z płyty „Des Königs Henker”.
Już od pierwszych dźwięków z płyty „Erwachen” wiemy, że Niemcy nie zapomnieli jak twórczo interpretować stara muzykęw nowym stylu. Ostre rockowe granie z wyciszeniem w zwrotkach i mocne chóralne refreny, to ich typowa stylistyka. Do tego dochodzą dawne instrumenty, świetnie współgrające z elektrycznymi gitarami.
W tym stylistycznym misz-maszu świetnie wypada medieval-rockowa aranżacja piosenki „God gave Rock’n Roll” z repertuaru zespołu Kiss. Solówka grana zwykle na gitarze jest tu zastapiona przez melodię graną na dudach. Efekt jest rewelacyjny.
Wersja limitowana, którą miałem przyjemność posłuchać wyposażona jest jeszcze dodatkowo w wesołą kompozycję instrumetalną, zatytułowaną „Eine Insel”. To rasowy niemiecki folk, ale zagrany w typowy dla Saltatio Mortis sposób. Jest więc ciężko, ale za to skocznie. Aż dziw bierze, że grupa nie zdecydowała się czymś takim promować swojej płyty.
Album „Erwachen” to płyta dość równa i powinna spodobać się kazdemu kto lubi takie staro-nowoczesne granie.

Taclem

Band Marino „The Sea and the Beast”

Alternative folk? Alternative country? Właściwie to nie wiadomo, ale na pewno coś z alternatywą w nazwie do muzyki Band Marino będzie pasowało. Zwłaszcza jeżeli posłuchamy piosenki „American Patriot” czy ballady „Feel It in the Air”. Później jest różnie mamy nawet utwór „Chasing Rainbows”, którego zakończenie przywodzi na myśl The Pogues.
Autorskie piosenki które pisze Nathan Bond i jego koledzy z zespołu zawierają w sobie sporo rockowych elementów, ale usłyszymy tu zarówno naleciałości hiszpańskie, bluegrassowe a nawet cygańskie. Dzięki takim elementom Band Marino spokojnie mieści się w szufladce z folkiem.
Jeśli mielibyśmy porównywać, to w muzyce zespołu znajdziemy coś niepokojącego, podobnie jak na niedawnej bestsellerowej płycie zespołu Beirut. Co prawda inspiracje etniczne są inne, ale pewne elementy muzycznej układanki wydają się być podobne.

Rafał Chojnacki

Counterfeit Gypsies „Appropriate Footwear”

Niesamowite jest to jak daleko może dotrzeć muzyka. Na tej płycie usłyszymy utwory charakterystyczne dla muzyki cygańskiej, a kapela, która ją gra pochodzi z australijskiego Melbourne.
Być może to właśnie dzięki tej odległości album, który właśnie do mnie dotarł jest aż tak odmienny od muzyki cygańskiej granej w Europie Wschodniej. W twórczości Australijczyków sporo jest elementów world music. Pojawiają się zupełnie inne brzmienia instrumentów perkusyjnych, a nawet skrzypce, które niekiedy zawodzą rasowo i po cygańsku, potrafią czasem przejść w improwizowany temat charakterystyczny bardziej dla jazzu, niż dla folku.
Twórcze podejście australijskich muzyków cieszy, zwłaszcza że na warsztat wzięli wyłącznie tradycyjne kompozycje. Mamy więc do czynienia z ciekawą płytą, która zapewnia nam połączenie znanych już niekiedy nut z zupełnie nowym wykonaniem.
„Appropriate Footwear” to trzecia i jak na razie najnowsza produkcja Cyganów z Melbourne. Mam nadzieję, że jeszcze zagoszczą kiedyś w moim odtwarzaczu z jakąś inną płytą.

Taclem

Odroerir „Götterlieder”

Zaskoczyło mnie to wydawnictwo. Po okładce, wydawnictwie i promowanych we wkładkach płytach innych zespołów spodziewałem się co najmniej folkowej odmiany viking metalu, a nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się nawet black. Tymczasem po klimatycznym wstępie, który ma nas pewnie wprowadzić do jakiejś opowieści dostajemy nieco patetyczną, ale bardzo ładną balladę „Weltenanfang”, w której ani śladu ciężkiego grania. Przechodzi jednak płynie w „Wanenkrieg”, gdzie już pojawia się w tle nieco mrocznego grania. Wciąż jednak jest dość spokojnie i podnośnie. Wielkie wrażenie robią patetyczne chóry, które mają oddawać zapewne moc wikińskich śpiewów. Nieco to monotonne, ale jednocześnie ciekawe, choćby przez wzgląd na progresywną solówkę pod koniec rozbudowanego „Wanenkrieg”.
Dalsza część płyty to już granie z większym lub mniejszym wsparciem rockowej sekcji. Celowo piszę „rockowej”, a nie „metalowej”, gdyż mimo soczystych riffów, jakie się niekiedy pojawiają mamy tu do czynienia ze świadomym zmiękczaniem brzmienia. Troszkę to czasem irytujące, ale mimo wszystko muzyka ta budzi pozytywne skojarzenia. Ciężko to wyjaśnić, jednak prawdopodobnie w natłoku nagrań na których trzeba się koncentrować, żeby cokolwiek usłyszeć, Odroerir słucha się niemal sam. Płyta leci sobie spokojnie, nie przeszkadza, czasem przyciągając uwagę jakimś ciekawym smaczkiem.

Rafał Chojnacki

Stowaway „Rivers and Canals”

Po wizycie w Polsce (udokumentowanej albumem „Whip Jamboree”) holenderski zespół Stwaway, dowodzony przez Jana Huttingę, rusza w kolejny rejs. Tym razem skromniej – po rzekach i kanałach.
Większość piosenek to utwory tradycyjne, choć czasem do starych tekstów napisano też nowe melodie. Jest też jedna autorska piosenka Jana – „Hole in the shoe”.
Album otwiera wodniacki blues „Coming down the C&O”. Jako że spora część zamieszczonych tu tematów pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, trudno się dziwić takim rytmom.
Dużo tu ballad, takich jak „Down the river”, „The Drinking Ground” i „Riverdriver’s Lament”. To dobry repertuar, choć pewnie nie najlepiej sprzedaje się na koncertach.
Do najlepszych piosenek zaliczyłbym tu jednak przede wszystkim balladę „The Drinking Ground” oraz piosenki „A mule named Sal” i „Fifty Sail”. Ciekawie, choć nieco zbyt ckliwie brzmi też piosenka „Get the Boat”.
Mam wrażenie że po wizycie w Polsce Stowaway to nieco inny zespół, niż w czasach płyt „Shanties, Seasongs & Stuff” czy „Free and Easy”. Sporo tu wokali snujących się leniwie w tle. Co prawda przypomina to bardziej chórki z lat 50-tych, niż gospelo-podobne dźwięki licznych polskich zespołów, jednak nie daje mi spokoju fakt, iż być może wizyta w naszym kraju skrzywiła nieco całkiem sympatyczny zespół. Myślę, że bardziej tradycyjne brzmienie przysłużyłoby się tym piosenkom.

Taclem

Whisht! „Touchdown”

Kontynentalni muzycy inspirujący się graniem z Irlandii i Szkocji zaskoczyli mnie tym razem świeżością. To oczywiście nie pierwszy raz. Pamiętam, że podobne uczucia towarzyszyły choćby moim pierwszym kontaktom z nagraniami belgijskiego zespołu Shantalla. Tym razem muzycy niemieckiej grupy Whisht! sprawili, że znów zacząłem poszukiwać ciekawych zespołów celtyckich na kontynencie.
Album „Touchdown” to pierwsza płyta w dorobku tego kwartetu. Jeżeli jednak zespół przetrwa próbę czasu, to szykuje się nam za zachodnią granicą bardzo ciekawa grupa, którą warto by czasem do Polski zapraszać.
Cóż takiego ciekawego znalazłem w muzyce Niemców? Przede wszystkim jest tu spora kultura muzyczna i wiedza. Zarównoo tradycyjnej muzyce celtyckiej, jak i o współczesnych nurtach muzyki folkowej. Mimo że Whisht! to grupa grająca akustycznie, to warto zwrócić uwagę na to, ze grają tak, aby sobie wzajemnie nie przeszkadzać. Nie ma tu gitar rodem z harcerskich ognisk, nie ma rubasznych śpiewów. Jest za to dobre, bardzo ciekawe granie i fajnie zaśpiewane folkowe piosenki.
Jeśli chodzi o brzmienie, dożą rolę odegrał to gitarzysta i wokalista Ekhart Topp (znany już choćby ze świetnych grup Molly Blooms i Tunefish). Jego gra kojarzyć się może czasem bardziej z delikatnym jazzem, ale wychodzi to tylko na dobre muzyce niemieckiego kwartetu.

Taclem

Delhi 2 Dublin „Delhi 2 Dublin”

Z Delhi do Dublina nie może być tak daleko, skoro nagrywający tą płytę muzycy uwinęli się w niewiele ponad godzinę. Tyle bowiem trwa ten album, łączący ze sobą dwie silne tradycje muzyczne.
Ciekawe jest to, że spoiwem dla indyjskich i celtyckich brzmień stała się elektronika. Sporo tu takich właśnie brzmień, aczkolwiek od razu warto zaznaczyć że jest to raczej ambitniejsza forma komputerowego generowania dźwieków. Budują one dodatkowy nastrój, choć dla niewprawionego, folkowego słuchacza tego rodzaju elementy mogą być rażące.
Muzyka indyjska jużdawno oswoiła się z elektroniką. Tamtejsze dyskoteki łączą w sobie dźwięki techno i ethno. Tutaj, jak jużwspomniałem elektronika nie jest dyskotekowa, ale nie da się jej przeoczyć.
Mamy tu indyjskie zaśpiewy i sporo motywów wschodnich, sięgających nawet po Koreę. Z drugiej strony częste są tradycyjne irlandzkie melodie, a i przestrzeń kojarzaca się z muzyką celtycką też jest w odpowiedni sposób wykorzystana.
Ciekawostką jest fakt, że cały projekt powstał w Kanadzie, a więc na zupełnie innym kawałku globu. Świat staję się coraz mniejszy. Ale kiedy sprzyja to takim eksperymentom – jestem za. Miłośnicy dźwięków spod znaku AfroCelts i bhangry powinni być zadowoleni.

Taclem

Alexandra & Konstantin „Za likhimi za marozami”

Duet Aleksandra Krisanowa i Konstantin Drapeza, założny przez dwójkę muzyków związanych na co dzień z Państwową Białoruską Orkiestrą Koncertową to jedna z ciekawszych propozycji folkowych stworzonych przez naszych wspólnych sąsiadów. W swoim kraju są na tyle popularni, że wybrano ich w 2004 roku do reprezentowania Białorusi na festiwalu „Eurowizja”.
Album „Za likhimi za marozami” to pierwszy z czterech dotychczas wydanych. Mimo że nagrywający go muzycy nie byli jeszcze gwizdami rodzimego folku (czy też raczej obecnie pop-folku), płyta brzmi bardzo dobrze. Produkcja nie odstaje od tego rodzaju przedsięwzięć zachodnich. W porównaniu z kolejnymi płytami jest tu nieco mniejsze instrumentarium, jednak mamy przez to znacznie czytelniejszą sytuację. Słuchamy bowiem duetu wspieranego przez muzyków sesyjnych, a nie pełnowymiarowego zespołu.
Aleksandra zaskakuje niesamowitym głosem. Świetnie sprawdza się w zarówno w nieco niepokojących utworach („Арэхава чаша”, „Прыкрыкнула шэра вуціца”), jak i balladzie folkowej („За ліхімі, за марозамі”), która brzmi jakby wokalnie inspirowana była z jednej strony amerykańskimi śpiewami Indian, z drugiej zaś wokalem… Dolores O’Riordan.
Co ciekawe to podobieństwo znika zupełnie gdy zespół sięga po repertuar anglojęzyczny („I Can’t Help Myself” znane wykonania The Kelly Family, „Drifters Wife” J. J. Cale’a i „Dream A Little Dream Of Me” kojarzone głównie z Ellą Fitzgerald ).
Album zamyka piękna instrumentalna kompozycja „Солярис”, nie zdziwiłbym się gdyby powstała z inspiracji powieścią pewnego polskiego fantasty.

Taclem

Altan „Blackwater”

Sięganie po starsze płyty dobrych kapel tylko po to by napisać ich recenzje ma swój urok. Wiadomo że zawsze ważny jest jakiś pretekst, kiedy stos płyt do słuchania rośnie, a my mamy ochotę na coś starszego.
Album „Blackwater” powstawał głównie w 1995 roku, po śmierci haryzmatycznego flecisty, jednego z filarów zespołu, Frankie Kennedy’ego. Pamiętam że Wojtek Ossowski prezentując pierwszy raz tą płytę (kiedy jeszcze była nowa) wspominał, że wiele osób zastanawiało się czy wogóle ona powstanie.
Zaczyna się żywo i tanecznie. Pierwsze melodie jakie słyszymy („Johnny Boyle’s/King Of The Pipers”, „Dark Haired Lass/Biddy From Muckross” a nawet póżniejsze „Strathspey/Con McGinley’s” i „Farewell To Leitrim – Jenny Picking Cockles”) to hołd dla tradycyjnego grania. Ale gdzieś w tle słychać, że gra to kapela, która w formule akustycznego celtyckiego grania potrafi nieźle namieszać.
Smaczki to z resztą wizytówka grupy Altan. Wystarczy posłuchać gaelickiej pieśni „Stor, A Stor, A Ghra”, gdzie w tle do niemal funkującej (choć akustycznej) gry instrumentalistów dodana jest bluesowa harmonijka ustna.
Z kolei w „Molly Na Gcuach Ni Chuilleanain” delikatnie pobrzmiewające w tle klawisze przybliżają Irlandczyków do szkockiej grupy Capercaillie.
Nie brakuje na tej płycie zadumy i jest to zaduma piękna. Ballady „Ta Me ‚Mo Shui” i „Blackwaterside” korespondują tu z rewelacyjnym utworem instrumentalnym „A Tune For Frankie”.
Ten album musiał być bardzo ważny dla grupy Altan, bo przecież to nie tylko hołd dla zmarłego przyjaciela, ale i kolejny krok w rozwoju zespołu. Z perspektywy lat nietrudno zauważyć że krok ten wykonano w dobrym kierunku. Altan to wciąż jedna z najbardziej interesujących grup na irlandzkiej scenie muzyki tradycyjnej.

Taclem

Page 53 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén