Wszystko zaczęło się od singla „Cicho i śnieżnie”, nagranego jeszcze w 2007 roku. Potem była przebojowa piosenka „Już nadeszły święta”, która nie cały rok temu zajęła drugie miejsce w konkursie na piosenkę świąteczną, organizowanym przez Radio Pomorze i Kujawy z Bydgoszczy i portal Fabryka Zespołów. Teraz zespół Morże Być raczy nas całą płytą o świątecznym charakterze. Projekt ten jest o tyle wyjątkowy, że zamieszczone na płycie piosenki wyszły spod pióra zaprzyjaźnionego z zespołem tekściarza, Macieja Siekluckiego. Nadworny twórca repertuaru kapeli, Tomasz Orzechowski ograniczył się jedynie do skomponowania muzyki do tych utworów. Okazuje się, że ta autorska spółka wyszła wyjątkowo zgrabnie.
Tak jak korzenie muzyczne zespołu Morże Być tkwią w piosence żeglarskiej (nie-szancie), tak na tej płycie sięgnęli po utwory bożonarodzeniowe (nie-kolędy). Taka już chyba rola tego zespołu, żeby zawsze być nieco obok, robić coś po swojemu, bez ciśnienia, ale za to z ogromną satysfakcją. Prezentowana tu płyta daje powody do takiej właśnie satysfakcji.
Folk-rockowe granie w takim repertuarze świetnie się sprawdza. Grupa Morże Być od samego początku wprowadza nas w świąteczny klimat, nie potrzebując jednak do tego wszechobecnych w takich utworach dzwoneczków, radosnego pośpiewywania i rubasznych tekstów. „W wigilijną cichą noc” to doskonały przykład piosenki, która może nam opowiedzieć coś o magicznej „świętej chwili” bożego narodzenia, bez popadania w religijny patos. Utwór ten jest również bardzo dobrze zaaranżowany, folkowe skrzypce i akordeon dopełniają brzmienie mocnej, rockowej sekcji. Tomasz Orzechowski pewnym głosem śpiewa zaklętą w proste słowa modlitwę o trwanie tego wyjątkowego czasu. Za sprawą tej płyty może ona trwać nawet poza okresem świątecznym.
Ciekawym utworem jest też ballada „Dziś cisza jest taką ciszą”, gdzie gościnnie śpiewa Martynka Orzechowska, wprowadzając do piosenki ciepły, dziecięcy klimat. Podobnie osobisty klimat panuje w tytułowej piosence „Choinka ustrojona”. Jest ciepło, radośnie i domowo.
Teksty Macieja Siekluckiego ciekawie oddają klimat zimowy, zawsze ustrojony w świąteczne szatki, ale przecież bronią się doskonale nawet poza tym kontekstem. „Cicho i śnieżnie” czy „Pada śnieg”, to piosenki, które mogłyby spokojnie stać się zimowymi przebojami. Do tego okazuje się, że ma on dobre ucho do ludowo brzmiących tekstów, co w połączeniu z aranżacjami grupy Morże Być daje nam takie perełki, jak „Kolęda Jaśka i Bronki”.
Nie zabrakło też na tej płycie czegoś na kształt osobistej publicystyki. „Kolęda emigranta” to ciepły i pełen miłych wspomnień list, w którym nie zabrakło odrobiny goryczy, typowej dla wykorzenionych emigrantów.
Mimo że zespół Morże Być odszedł tym razem od tematyki żeglarskiej (nie w stu procentach, da się tu bowiem znaleźć fragment o mocnym trzymaniu steru), jest to pozycja, którą warto sobie przyswoić bez względu na charakter tekstów. Za kilka miesięcy zespół powróci z nową, pewnie już żeglarską płytą, a „Choinka ustrojona” jest muzycznym pomostem między tymi nagraniami a debiutanckim albumem „Chce mi się morza”.
Kategoria: Recenzje (Page 33 of 214)
O Starym Dobrym Małżeństwie mówi się, że to zespół, który właściwie się nie zmienia. Jeżeli jednak porównalibyśmy „Odwet pozorów” z którąkolwiek płytą nagraną przed albumem „Dolina w długich cieniach”, okazałoby się, że jednak coś przegapiliśmy. Muzyka brzmi inaczej, a zespół jest jakiś taki… dojrzalszy? A może to tylko obycie sceniczne i doświadczenie kompozytorskie? Posłuchajcie otwierającej płytę instrumentalnej „Samokontroli”. Czy kiedyś SDM stać byłoby na takie intro? Nie sądzę.
Oczywiście sporo tu klimatów, za które tą grupę lubimy (bądź nie lubimy, zależnie od gustów). Oznacza to jedynie, że ich muzyka ewoluuje. O rewolucji nie ma póki co mowy. Od tego mają inne projekty, gdzie też wyżywają się artystycznie.
Trochę inaczej niż na starych płytach jest też z tekstami. „Odwet pozorów” to już trzecia płyta, na której autorem wszystkich tekstów jest Jan Rybowiczem poeta i prozaik z okolic Tarnowa. Najwyraźniej wiersze tego zmarłego w 1990 roku twórcy przypadły do gustu Krzysztofowi Myszkowskiemu. Kiedy wykonywał jego teksty z Gruz Brothers, zdawały się nie pasować do Starego Dobrego Małżeństwa. Teraz stanowią one sporą część repertuaru tej grupy.
O tym, że zmiany są znaczące może świadczyć doskonały folkowy blues, kojarzący się ludowymi korzeniami tej muzyki – „Rozdwojenie prawdy”. Podobnie można zinterpretować „Wolność jest więzieniem”, które przy odrobinie wyobraźni można uznać za hołd złożony starym „więziennym” songom Johnny’ego Casha. Dalej w kierunku country folkowym podążamy w tytułowym „Odwecie pozorów”. Do bluesowego grania wracamy w „Nie bój się kobiet”, przyciężkiej piosence o arcyciekawym, wybitnie heteroseksualnym tekście. Prostym, ale z niewątpliwym urokiem. Inny klimat, choć również nietypowy dla SDM-u, niesie ze sobą „Martwa natura”. „Dobra wiadomość” to z kolei kredyt zaciągnięty kiedyś u Boba Dylana.
Dla tych, którzy szukają czegoś bliższego staremu SDM-owi, przygotowano tu kilka piosenek bardziej tradycyjnie brzmiących, takich jak „Młyny boże”, „Zemsta słów”, „Oferta handlowa”, „Wiem” i „Dzień kapitulacji”.
Znalazła się też poezja mówiona, w postaci wiersza „Narkotyki, narkomani, narkomanie”, recytowanego przez Piotra Warszawskiego. Po nietypowym intro, czas też zakończyć nietypowo.
Za najpiękniejszą z zaprezentowanych tu piosenek uznałem świetną balladę „Tryumf sprawiedliwości”. Przy okazji to chyba najbardziej reprezentatywny utwór dla aktualnego wcielenia Starego Dobrego Małżeństwa.
Nie będę ściemniał – nie jestem, nigdy nie byłem i raczej już nie zostanę fanem hip-hopu. Pojęcie mam o tym średnie, wykonawców znam nie wielu a jedyną hip-hopową płytą którą przesłuchałem od góry do dołu i nie wywołała u mnie torsji był „Albóóm” Liroya. Ostrożnie zatem podchodziłem do płyty „Folkrap”, której pierwotne zamierzenie i konwencja jakoś nie mogły pomieścić mi się w głowie. Folk ? Rap ? Razem ? Jak ? To się w ogóle tak da ? Okazuje się że da. I że moja głowa jest nader pojemna.
Twórczość Dawida Hallmanna znam nie od dziś. „7 Bram Oblężonego Miasta”, czyli jego poprzedni krążek z wierszami Zbigniewa Herberta, wysłuchałem z niemałym wzruszeniem. Hallmann to facet z głową otwartą i z dość nietypowym podejściem do folkloru, a do tego do bólu zakochany w litewskich, łotewskich i innych słowiańskich dźwiękach. DJ Celownik to bliżej mi nie znany osobnik, lecz wnioskując po licznych notach biograficznych, człowiek zasłużony na scenie hip-hopowej. Obaj panowie wpadli na pomysł stworzenia niecodziennej rzeczy. Wbrew wszelkim przyjętym konwencjom, łamiąc, wyginając i deformując wszelakie zasady połączyli folk z rapem. I wyszło im to nadspodziewanie dobrze.
Płytka to krótka – zaledwie pięć utworów a jej czas całkowity to 21 minut. Powiem to od razu: jest to magiczne 21 minut. I kolejny krok w rozwoju muzyki. Zaczynająca album „Pieśń o Tarnowskim” pulsuje mocnym bitem. Jednak od razu daje się słyszeć w podkładzie znajomy motyw – to „Herr Mannelig” ! Na tle tego wszystkiego Hallmann zaczyna rymować (nie, to nie pomyłka – Hallmann naprawdę tu rymuje!) – pięknym, lirycznym językiem, pozbawionym jakichkolwiek wulgaryzmów czy dziwacznych słów pokroju „elo” czy „joł”. Jak się okazuje, teksty na „Folkrapie” są pożyczone od innych poetów, jak mówią sami muzycy liryki to „często zapomniane, wydobyte z zakurzonych śpiewników”. I tak też na całej płycie słyszymy poezję Niemcewicza, Lenartowicza a nawet Słowackiego.
Znamienne że całość brzmi bardzo spójnie. Dwa z pozoru odmienne od siebie nurty w żaden sposób się nie gryzą – folkowe motywy i melodie idealnie komponują się z charakterystycznymi bitami i skreczami. Jest to rzecz naprawdę wysmakowana i dokładnie przemyślana, ani jeden dźwięk nie wydaje się być tu przypadkowy.
Mimo iż wszystko jest tu spójne, słychać kunszt obu twórców. Hallmann co i raz serwuje nam melodyjne, folkowe tematy – czy to w „Dumie o Zakrzewskim”, czy w moim ulubionym „O Jau Mano Mielas” – kawałku od początku do końca litewskim. Celownik również pokazuje swoją klasę – chociażby zaskakując ciekawymi rozwiązaniami rytmicznymi (wspomniany już „O Jau Mano Mielas”). Słychać też, że panowie doskonale się zrozumieli i że dokładnie wiedzą jak ma brzmieć ich muzyka.
„Folkrap” to tak jak już napisałem wielki krok w polskiej muzyce. Choć projekt to totalnie podziemny i wydany tylko w postaci internetowej strony (www.folkrap.pl), jego walor artystyczny jest naprawdę wysoki. Hallmann i Celownik dodatkowo niosą tą płytą jeszcze coś – łącząc stare z nowym, jednoczą słuchaczy. Dla jednych będzie to dobry hip-hop, dla drugich – fajny neo-folk. I to jest właśnie magia tej płyty. Pozostaje więc przyklasnąć twórcom i mieć nadzieję, że nie jest to ostatnia rzecz jaką zrobili wspólnie.
Trzeba sporo odwagi, by w obecnych czasach zacząć swoją płytę tradycyjnym „Drunken Sailor”. Nie jest to może najorginalniejsze wykonanie, ale energiczne granie Kanadyjczyków z The Sheridan Band pozwala słuchać tej ogranej piosenki z przyjemnością.
Kolejne utwory: „Tippin’ the Jar” i „Poor Boy” to autorskie kompozycje Jeffa Sheridana i Roba Pittaro, w które wpleciono odrobinę celtyckich nutek. Brzmi to ciekawie i stylowo.
Z kolei tradycyjna piosenka „Lilly The Pink” przypomina nam o kanadyjskim pochodzeniu zespołu. Przed wieloma laty wylansował ją tamtejszy zespół The Irish Rover.
„Far Atlantic Shore”, to kolejny autorski utwór, który Jeff napisał z Heather Sheridan. Nieco płaczliwy, ale przy tym mroczny, świetny na wizytówkę zespołu.
Trzeba przyznać, że grupa najciekawiej wpada w repertuarze autorskim, ale również tradycyjnym kompozycjom nie da się wiele zarzucić. Warto posłuchać.
Nieistniejąca już amerykańska grupa 16 Horsepower, to jeden z głównych sprawców całego muzycznego zamieszania znanego pod szyldem alternative country. W przypadku zespołu założonego przez Davida Eugene’a Edwardsa obie te nazwy znajdują w sobie prawdziwy wyraz.
Elementy muzyki alternatywnej, to przede wszystkim ciężkie gitary i mroczny nastrój, kontrastujący niekiedy z religijnie nakierowanym tekstami. Typowe dla country są tu niekiedy instrumenty (banjo, akordeon, skrzypce). Zaś środki ekspresji łączą oba te nurty.
Już od piosenki „Brimstone Rock” wiemy czego przyjdzie nam słuchać. W innych piosenkach dodają do tej mieszanki odrobinę psychobilly. „Low Estate” z kolei pokazuje nam klimat w którym brakuje tylko pijanego fortepianu Toma Waitsa. Reszta klimatu jego szaleńczych piosenek już tu jest.
Muzyka 16 Horsepower przywodzi czasem na myśl pijacka imprezę muzyków grupy The Levellers z Nickiem Cave’m, podczas której spożywa się nie tylko legalne używki, oraz rozmawia o religii i filozofii.
Grupa Smithfield Fair skończyła niedawno 20 lat, podsumowując swoją wcześniejszą działalność ciekawą składanką z dziesięciu poprzednich fonogramów, zatytułowaną „20 for 20”. Teraz przychodzi czas na kolejny album studyjny, zawierający premierowe nagrania.
Podobnie jak na większości płyt tej amerykańskiej formacji, mamy tu do czynienia z autorskimi piosenkami, aranżowanymi na celtycką modłę, z niewielkimi naleciałościami innych nurtów, takich choćby jak americana. Ciekawostką sa tu gościnne występy rozmaitych zaprzyjaźnionych z zespołem muzyków. Pojawia się m.in. Steve Conn, klawiszowiec znany z zespołu Bonnie Raitt, oraz z ciekawej własnej twórczości, mocno osadzonej w amerykańskim folku. Możemy go posłuchać w świetnym utworze „Plenty of Time”. Równie ciekawie wychodzi współpraca ze skrzypkiem grup Brothers 3 i Texas Gypsies, Markiem Menikosem, którego grę słyszymy w tytułowym „The Longing”.
Mimo że standardowe wcielenie koncertowe Smithfield Fair to wciąż rodzinne trio (Jan Smith, Dudley-Brian Smith i Bob Smith), to po raz kolejny na płycie w podstawowym składzie pojawiają się gitarzysta J. David Praet i perkusista Merel Bregante, znany ze świetnej grupy Nitty Gritty Dirt Band. Dzięki ich udziałowi kompozycje Smithów mają bardziej folk-rockowe brzmienie.
Soig Sibéril to legendarny bretoński muzyk, grający między innymi z kultową w kręgach miłośników muzyki celtyckiej grupą Gwerz. Pierwsze szlify na scenie folkowej zdobywał jednak jako naśladowca Boba Dylana, dopiero jako osiemnastolatek odkrył bogactwo brzmienia muzyki bretońskiej, zakochał się w niej i jest wierny do dziś, choć zdarzały mu się skoki w bok, jak wówczas, gdy po tourne z grupą Kornog, odkrył tradycyjną muzykę hiszpańskiej Galicji.
Soig Sibéril znany jest głównie jako gitarzysta grający w stroju otwartym (open tuning) i jest jednym z najważniejszych popularyzatorów tego typu grania wśród muzyków folkowych.
„Botcanou” to album, zarejestrowany wraz z Patrice Marzinem i Jamie McMenemym. Gościnnie pojawia się tu też Nolwenn Korbell, wokalistka, która wraz z Jamiem śpiewa jedyną na tej płycie piosenkę, kompozycję Jamiego „Till Morning Rise”. Cała reszta to instrumentalne kompozycje, w których słyszymy tylko gitar i bouzouki. Tylko? Właściwie to AŻ! Gdy słucha się jak Soig i jego koledzy grają na swoich instrumentach, to nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z absolutnymi mistrzami w swoim fachu.
Baulowie, to tradycyjni wędrowni śpiewacy, wykonujący mistyczne pieśni religijne. Na tej płycie znajdziemy wszystko to, co kojarzy nam się z medytacyjnymi brzmieniami mistycznego sufizmu. Ascetyczna filozofia, głosząca dążenie do poznania Boga, ma swoje odbicie również w muzyce.
Bapi Das Baul pochodzi z rodziny o wiekowych tradycjach wykonawczych. Jego ojciec, Purnachandra Das Baul, był pierwszym muzykiem wywodzącym się z tradycji Baulów, który koncertował i nagrywał w Stanach Zjednoczonych. Był jednym ze współtwórców wybuchającej gwałtownie w latach 60-tych amerykańskiej sceny folkowej, grał w zespołach towarzyszących Bobowi Dylanowi i Joan Baez.
Mimo że muzyka zawarta na płycie „Madness & Happiness” jest na wskroś arabska, słychać na niej również świadomość współczesnej muzyki świata zachodniego. Oprócz tradycyjnych wokali, bębnów i ludowych instrumentów możemy tu spotkać instrumenty klawiszowe, a nawet gitarę czy banjo. Sprawia to, ze z dużą ciekawością wsłuchujemy się w zarejestrowane na płycie dźwięki.
Jak określić muzykę graną przez rosyjską grupę White Owl? To szalenie proste – sami dają nam odpowiedź: folk rock celtic pop dance folkrock folkpunk violin fun eclectic. Trochę enigmatyczne? Niewątpliwie, ale na pewno prawdziwe.
„Pepper” to jak dotąd ich ostatni album studyjny. Charakteryzuje się eleganckim brzmieniem, momentami zbliżającym ich do brytyjskiej grupy the Levellers.
Autorskie utwory, takie jak „Just Chains”, „Good Old Spider” i „Personal Jah” pokazują spory potencjał kompozytorski tej moskiewskiej kapeli. Szkoda jednak że świetnie zaaranżowane i zagrane piosenki, takie jak „Lord Of The Dance” potrafią zepsuć nieznajomością całości tekstu. Honoru celtyckich brzmień broni jednak rewelacyjnie zagrana „Cunla”. Powiem tylko, że grupa U2 mogłaby zamieścić ten utwór w takiej aranżacji na jednej z ostatnich płyt.
Ciekawe są za to poza celtyckie inspiracje. Pieśń „Miksi Ne Neijot” pochodzi z Karelii, jest tak ciekawie zagrana, że może warto byłoby nagrać całą płytę w takim klimacie. Z drugiej strony nie byłoby dobrze, gdyby miało zabraknąć takich smaczków, jak włoska melodia „La Rotta” (u nas znana m.in. z opracowania grupy Open Folk).
Pomysł na fińskie pieśni „Korppi” i „Kannunkaataja” to kolejny przykład, że nieoczywiste inspiracje to dobry kierunek. Zaskoczeniem może być pomysł na piosenkę „Fifteen Men On Dead Man’s Chest” – piracki kawałek w stylistyce gangsta rap/folk-metalu? Tego na pewno jeszcze nie było.
Album kończy dość zachowawcza folk-rockowa wersja „Rising Of The Moon”, nagrana raczej dla zabawy. Sporo tu smaczków, ale rewelacji nie słychać.
„Pepper” to jednak świetna płyta. Bardzo świeża i pomysłowa. Mam nadzieję, że kapela ta zacznie się w końcu u nas od czasu do czasu pojawiać. Warto ich zaprosić.
Pod projektem Corde Oblique podpisuje się Riccardo Prencipe, włoski gitarzysta i kompozytor, znany m.in. z projektu Lupercalia. Ich płytę „Florilegium” recenzowaliśmy kilka lat temu, określając ten projekt jako włoskie Dead Can Dance. W międzyczasie Riccardo powołał do życia Corde Oblique. „The Stones of Naples” to trzecia płyta z tym składem.
Doskonałym uzupełnieniem kompozycji i gry gitarzysty i zaproszonych przez niego muzyków jest tu magiczny wokal Claudii Sorvillo. Ta dziewczyna po prostu maluje swoim głosem niesamowite kolory na szkicach, które w swoich kompozycjach podsuwa jej Riccardo. Szkoda że na tej płycie słyszymy ją tylko dwa razy: we „Flying”, pięknej akustycznej wersji utworu grupy Anathema, oraz w „La Gente Che Resta”, świetnej kompozycji Riccardo. Na szczęście Claudia jest stałym elementem koncertowego wcielenia Corde Oblique. Warto więc poszukać ich koncertów, zwłaszcza że zespół koncertuje sporo.
Album „The Stones of Naples” ukazał się nakładem francuskiej wytwórni Prikosnovenie, co już samo w sobie stanowi dla mnie pewną rekomendację, Jeżeli jednak to niewystarczające, to poszukajcie muzyk Corde Oblique na ich stronie w serwisie MySpace. Posłuchajcie takich utworów, jak „Barrio Gotico”, „Flower Bud” czy wspomniany już „Flying”. Myślę, że przekonacie się do tej płyty na tyle, by jej poszukać.
