Kategoria: Recenzje (Page 204 of 214)

Rzepczyno „Singiel Promocyjny 2003”

Singielek Rzepczyna promuje mającą się niedługo pojawić płytę zespołu (drugi album – „Na Folkową Lutę”). W pierwszej chwili pomyślałem „Cóż, świetne nowe piosenki, typowe dla Rzepczyna”. Jednak po chwili zorientowałem się, że mówię raczej o Rzepczynie, które znam z koncertów, a nie z poprzedniego albumu. Grupa na płycie brzmi teraz podobnie do tego co można usłyszeć na żywo. Różni się to dość od tego co prezentowali na albumie „Nie Filozuj”.
Pierwszy z utworów – „Kto się zani” – kojarzyć się morze ze szwedzkim folk-rockowym graniem. Choć melodia i tekst brzmią jak najbardziej swojsko. Jednak układy harmoniczne wskazują na to że gdzieś tam inspiracja Skandynawami chyba była. Z kolei zaśpiew „oj da oj da, oj dada na oj da” formą zdradzają jakieś wschodnie inklinacje.
W „Co ja za waryjot” to z kolej rytmy ska wplecione w dość ciężki brzmieniowo kawałek. Piosenka opowiada o nieciekawych skutkach nadużywania alkoholu. Panuje w niej taki właśnie niepokojący klimat.
„Trzeci utworek zatytułowany „Trzewia przewierci” to taka skoczna balladka. Lekkie zwrotki i cięższe granie w refrenie, to nic innego jak nu folk ! Później wchodzimy w klimaty ska i łatwo można dojść do wniosku, że to najlepszy z trzech prezentowanych tu utworów.
Ciekaw jestem czy reszta płyty też będzie w takim stylu. Jeśli tak, to będziemy mieli do czynienia z jedną z najlepszych folk-rockowych płyt w kraju.

Taclem

Joyce Gang „No True Road”

Zespól The Joyce Gang jest niewatpliwie kapela folkrockowa. Jednak nie osmielilbym sie nazwac go zespolem czerpiacym z folkloru celtyckiego. Niewatpliwie sa tu pewne nawiazania, chocby to tego co robil zespól The Waterboys, jednak raczej w tym mniej „irlandzkim” okresie.
Najblizej do zespolu Mike’a Scott’a jest w warstwie kompozytorskiej.
Wlasciwie plyta moze sprawiac wizualnie wrazenie stricte folkowej. Na okladce stylowa fotka jakiegos goscia w kaszkiecie, wsród tytulów pojawiaja sie tez kompozycje instrumentalne, czyli niby wszystko jest na miejscu. Jednak w wsród instrumentów prózno szukac skrzypiec, czy akordeonów, a whistles i uillean pipes pojawiaja sie epizodycznie. Dominuja za to saksofon i klarnet.
Plyte wypelniaja naprawde dobre piosenki napisane w dosc folkowy sposób, do najciekawszych naleza „Campus Crusader”, „Holy Woeful Mound”, czy chocby „Sailing”, który brzmi najbardziej irlandzko.
Jest tu tez ciekawy folkowy zarcik. Jest taka bardzo znana folkowa piosenka (rozpowszechniona przez Pentangle, potem przez wielu innych) „Black is a Colour of My True Love’s Hair”. Zespól The Joyce Gang proponuje nam instrumentalny motyw „What is The True Colour of My True Love’s Hair”. Sami przyznacie ze dosc przewrotne.
Na plycie pobrzmiewaja tez dalekie echa U2, choc nie jest ich az tyle, co w recenzowanym niedawno zespole Fathom. Tu odnalezcje mozemy w „600,000” i „Holy Woeful Mound”. Z kolei w „Somebody Else” doszukac by sie mozna odrobiny Marka Knopflera.
Ciekawa plyta i co wazne niebanalnie zagrana muzyka.

Taclem

Grzegorz z Ciechowa „Oj Dadana”

Każdy chyba słyszał największy przebój z tej płyty, utwór o tych kurach co piejo i piejo.
Grzegorz Ciechowski, Obywatel G.C., czy Republika, to jak się okazuje nie wszystkie wcielenia zdolnego muzyka. Album ten pochodzi z okresu wzmożonej działalności producenckiej Ciechowskiego (jej wynikiem jest również kariera Justyny Steczkowskiej). W założeniu miało to być polskie Deep Forest. Nie jestem pewien czy zamysł się udał.
Ciechowski zmiksował oryginalne śpiewy kapel ludowych z elektroniczną muzą i różnymi instrumentami dogranymi w studio. Nie ma wątpliwości że był to spory sukces komercyjny, ale czy artystyczny ? Płyta dostała nagrodę Fryderyka w kategorii Muzyka Źródeł, ale czy na pewno jest taką ?
Myślę że dobrze się stało że artysta nie kontynuował tej ścieżki. Kto wie, może dziś zrobiłby to lepiej. Przede wszystkim błędem było wykoerzystanie istniejących zapisów. Być moze gdyby skonfrontować Ciechowskiego w studio z żywymi muzykami tchnęło by to w nagrania jakąś iskrę. Niestety tak się nie stało, mamy więc płytę nieco bezduszną.
A te kury tak ciągle piejo i pjejo…


Taclem

Orkiestra Samanta „Kurs do domu”

Orkiestra Samanta to jedna z kapel, które od prostego szantowego grania przechodzą do folk-rocka. Płyta zawiera przeróbkę kawałka bretońskiego z nowym, morskim tekstem. Właściwie to chyba najlepszy utwór na płycie i myśle że w tym kierunku zespół powinien się rozwijać. Mówię tu o piosence „Skrzypki”.
Z własnymi utworami jest bardzo różnie. Niestety niekiedy zespół popada w manierę charakterystyczną dla kapel z nurty harcersko-turystycznego. Sztandarowym przykładem może tu być utwór „Wspomnienie”. Nie mam nic przeciwko takim piosenkom, ale w porównaniu z innymi kompozycjami brzmi to nieco naiwnie.
Jak już jestem przy zastrzeżeniach, to „Irlandzki taniec” kojarzy się ze wszystkim, z Brathankami włącznie, ale nie z irlandzkim tańcem.
Nie wszystko jest na szczęście takie złe. Jest parę fajnych utworów, takich jak „Wiało”, czy tytułowy „Kurs do domu”. Choćby dla nich warto posłuchać płyty.
Piosenka „Alabama” ma kilka fajnych patentów, a nieco enigmatyczny utwór „Żeglarz Cyganem” może się pochwycić ciekawą partią skrzypiec.
Zastanawiam się tylko, czy zespół nie pospieszył się z pierwszą płytą. Może powinni być nieco bardziej krytyczni w doborze napisanego przez siebie repertuaru. Czegoś tu jeszcze brakuje, ale posłuchać można.


Taclem

Tam Tam Project „Tam Tam Project”

Przez jakis czas o Tam Tam Project było głośno, za sprawą zaangażowania się w ten projekt popularnego obojisty – Tytusa Wojnowicza. Trzeba przyznać, że jego gra nadaje kompozycjom Tam Tama ciekawy wyraz. Jednak zespół oferuje nam znacznie więcej.
Mamy tu ciekawe, niekiedy dość egzotyczne rytmy, okraszone bardzo dobrą muzyką etnczną, o dość w sumie różnym charakterze i pochodzeniu. Za rytmike odpowiada tu Piotr Jackson Wolski, będący jednocześnie producentem krążka.

„Mane Raggamuffin” utrzymane w rytmach ragga przypomina nam o współpracy wokalisty Tam Tamu – Mamadou Diouf – z zespołem Voo Voo. Instrumentalny „Teraz” z gościnnymi wokalizami Kaśki Garlukiewicz może niekiedy kojarzyć się z etnicznymi wycieczkami Dead Can Dance, a jednocześnie to jeden z bardzie „urockowionych” utworów. To właściwie wielowątkowa, sześciominutowa suita z akcentami jazzowymi. Po niej następuje „Wiatr z Mbam”, bodaj pierwszy utwór, który promował powstanie Projektu.

„Elimination” mimo pozornie anglojęzycznego tytułu, to intrygujący utwór po francusku. na koniec dostajemy troche solidnego metalowego łojenia. Robi wrażenie.

„Viking” jest oparty na tradycyjnej melodi opracowanaj przez Tytusa Wojnowicza. Jest w nim coś ze skandynawskich brzmien, a może nawet lekko celtycki, bajkowy klimat. Wrażenie potęguje szum fal i pioruny w środku i na końcu utworu.

„Arabski Dzień” jak sam tytuł wskazuje przenosi nas do kraju Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy. Zdecydowana rytmika i ciekawa konstrukcja utworu po prostu urzekają. Tytuł „Tadzia Boon” wydawał mi się początkowo jakimś żartem. Jednak okazało się że tak brzmiący tekst pojawia się w oryginalnym tradycyjnym tekście pochodzącym z Senegalu i oznacza Nowy Rok.
Tytuł „Bałkańska Trójka” przywodził mi z kolei na myśl utwory Bregovicia, jak się jednak okazało nie ma z nimi nic wspólnego. Tam Tam osiągnął znacznie bardziej etniczne brzmienie, energiczne i żywiołowe. Z kolei najspokojniejszym utworem na płycie jest coś, co nazwałem na własny użytek „Tam Tam Love Theme”, czyli „Miłość Dawida do Hinduski”.

Kończący album „Carlos” w wersji live nie odstaje brzmieniowo od studyjnych utworów. Na pewno robi wrażenie sekcja rytmiczna i klimat jaki udaje się osiągnąć przy graniu na żywo. Ten długi, rozimprowizowany utwór skomponowano jakby specjalnie po to by pokazać możliwości każdego z grających muzyków.

Płyty słucha się bardzo dobrze, sporo się na niej dzieje. Mieszają się nieco style i inspiracje, aczkolwiek produkt finalny jest spójny i dość przejrzysty. Kilkukrotne przesłuchanie płyty pozwala odnajdować na niej coraz to nowe smaczki.

Pozycja godna polecenia. Możemy być dumni że powstała w Polsce, bo podejrzewam że dobrze obroni się jeśli trafi za granicę.


Taclem

Deep Forest „Pacifique”

Każdy kto zna Deep Forest wie czego sie spodziewać. Sample z muzyki etnicznej przemieszane z elektronicznymi, niekiedy wręcz dyskotekowymi rytmami.
Tym razem na warsztat trafiła muzyka z okolic Oceanu Spokojnego, a dokładniej z wysp na Pacyfiku. Głównie wokale i instrumenty perkusyjne, choć i te pewnie poprawiano w studio. Poza tym jak wspomniałem sporo komputerów.
Płyta jest nieco monotonna i jednostajna, całość sprawia wrażenie zaniku nowych pomysłów. O ile odbiorcom masowym mogły się spodobać utwory choćby z płyty „Boheme”, to tego albumu trudno słuchać w całości w domowych pieleszach… chyba że potrzebujemy czegoś na sen. Czyżby formuła Deep Forest się wypalała ?

Taclem

Fenians „Have Fun Or Get Out!”

Juz w tytule zespół nie pozostawia nam wyboru. Mamy się dobrze bawić lub zmiatać. I o to w tej muzyce chodzi – o dobrą zabawę. Profesjonalnie zagrany celtycki rock, w większości oparty na motywach tradycyjnych jest w stanie zapewnić nam dużo dobrej zabawy.
Jest tu trochę klasyki, jak „Whiskey in the Jar”, czy „Dirty Old Town”, jest też kilka mniej znanych utworów – „Goodbye Mick, Goodbye Pat”, „Could’nt Have Come at a Better Time”. Można sobie potańczyć przy „Casey’s Jig”, z resztą większość piosenek sprzyja tanecznym pląsom.
W muzyce The Fenians odnajdujemy to co najciekawsze w irlandzkiej muzyce folkowej. Mamy tu elementy znane z wykonań The Dubliners, czy The Clancys, jak w „Bold O’Donahue” czy „Come Out Ye Black And Tans”, powiew żywiołowego punk-folka w znanych choćby z wykonań The Pogues utworach „Young Ned Of The Hill” i „Dirty Old Town”. Jako że w spisie utworów znajdujemy „Raggle Taggle Gypsy”, to nie mogło się obyć bez ukłonu w kierunku The Waterboys. Bez tych wymienionych zespołów The Fenians być może wogóle by nie zaistnieli, a tak oferują nam swoją własną energetyczną mieszankę.
Na zakończenie wspomnę że znajdą tu coś dla siebie wównież wielbiciele piosenek żeglarskich tak popularnych w naszym kraju. Oprócz folkrockowej wersji nieśmiertelnego hitu „The Drunken Sailor” mamy tutaj również „The Good Ship Calabar”, którego polską wersję znamy choćby z dokonań Czterech Refów i Mechaników Shanty.
Za najlepsze piosenki na tej płycie uważam feniańskie wersje „Young Ned Of The Hill” i „Come Out Ye Black And Tans”.

Taclem

Hagalaz Runedance „Urd – That which was”

Andrea Nebel Haugen po sukcesie swojego pierwszego dużego wydawnictwa „The wind that sang…” (bo przed wspomnianą płytą Andrea debiutowała winylową EPką „When the trees were silenced”) zafundowała nam podróż w świat nieco innych dźwięków. Pamiętamy jej poprzedni, ambientalny projekt Aghast. Pamiętamy, że pierwsza płyta nagrana została z użyciem instrumentów typu gitary klasyczne, szamańskie bębny, kontrabas, altorecorder czy legendarne norweskie skrzypce hardingfele. Na tym MCD zatytułowanym „Urd-that which was” wracają utwory znane z „The wind that…”,ale w postaci remiksów. Tak też mamy coś na kształt folkowych nagrań poddanych zabiegowi upodobnienia do elektro czy ambientu. Ale np utwór „Wake Skadi” ostał się nie trącony elektroniką,i trzeba powiedzieć że w wersji dużo surowszej niż na następnym albumie „Wolven”. Tu brzmi zdecydowanie lepiej, jest tylko śpiew Andrei na tle bębnów i fletu. Reszta kawałków to folkowe znane z pierwszej płyty, tyle że z przestrzennymi klawiszami i beatem w tle.
Płyta stanowi niezły kąsek dla fanów pogańskiego folku zagranego inaczej (remix popełnił człowiek z Ulvera co wiele wyjaśnia), bo o ile jesteśmy przyzwyczajeni do tego że pogański folk/neofolk grany jest głównie na żywych instrumentach (wszystkie bodhrany, dudy, flety, skrzypce itp), to tutaj mamy całkiem ciekawy eksperyment elektroniczny. Dzięki remiksom to jest płyta wybitnie do słuchania, nieczytelne jest ekologiczne przesłanie poprzedniego albumu (Andrea jest aktywistką neopogańskiego ASATRU).
Zatem, fani Freyi Aswynn, The Moors, StilleVolk czy Hekate-do sklepu po płytę!!

Mojmir

Lynch The Box „Summer’s Gone”

Grupa Lynch the Box to jeden z bardziej tradycyjnie brzmiących zespołów na niemieckiej scenie muzyki celtyckiej. Słuchając nagrań tego tria można odnieść wrażenie że inspirację stanowiły dla nich zarówno klasyczne zespoły (Planxty, Boys of the Lough), jak i znacznie młodsze kapele (Lunasa, Kila). Mieszanka jest naprawdę zacna. Słucha się tej płyty z dużą przyjemnoiścią. Brzmienia mieszają się niekiedy w trakcie jednego utworu, co daje ciekawy efekt, zwłaszcza w tańcach (choćby tytulowy zestaw jigów „Summer’s Gone”).
Lynch the Box sięgnęli też po dość ciekawe utwory, zwłaszcza piosenki. „Creggan White Hare” Andy Irvine’a, „The Mero” Pete’a St.Johna i „My Heart It Belongs To She” Andy M. Stewarta to jedne z ciekawszych współczesnych piosenek folkowych.
Ale Lynch the Box sięga też do bardziej tradycyjnych źródeł. Wszystkie tańce należą do tej właśnie kategorii, podobnie, jak piosenki „Newry Highwayman” i „Blacksmith”.
Na szczególną uwagę zasługuje niepokojące, pełne napięcia wykonanie „The Mero”. Jedno z najlepszych jakie znam.
Z kolei w „Blacksmith” grupa zadłużyła się nieco u angielskiego Steeleye Span, zwłaszcza w kwestii aranżacji wstępu.
Mnie osobiście najbardziej podobały się tu piosenki, jako że wokalista – Matthias Rulke – obdarzony jest naprawdę fajnym głosem. Jednak wielbiciele melodii z Zielonej Wyspy też znajdą tu coś dla siebie.

Taclem

Pogues „Hell’s Ditch”

Jedna z najlepszych płyt The Pogues z Shane’m Macgowan’em na wokalu. Krótko po jej nagraniu Shane został z grupy usunięty, a jego miejsce na kilku koncertach zajął producent „Hell’s Ditch”, były wokalista The Clash – Joe Strummer.
Wesołe „The Sunnyside Of The Street” to jeden z największych przebojów grupy, świetne otwarcie albumu. „Sayonara” przypomina bardzo mocno późniejsze solowe dokonania MacGowana. Udowadnia to że nie stanowiły one kolejny krok w ewolucji artystycznej wokalisty. „The Ghost of Smile” przywodzi na myśl piosenki The Clash, choć zaaranżowany jest poguesowsko.
Tytułowy „Hell’s Ditch” zdradza fascynacje wschodem. I to raczej bliższym Bałkanom, niż czemuś innemu. Później Pogues jeszcz kilkakrotnie wybiorą się muzycznie w te rejony, jednak już bez MacGowana. Niepokojąca melodia piosenki „Lorca’s Novena” też nie należy stylistycznie do tradycji celtyckiej.
Po takiej dawce mroku i niepokoju przychodzi czas na odprężenie. „Summer In Siam” sączy się z głośniczków słodką fortepianową melodyjką. Tylko Macgowan jest taki sam.
Kolejny hit Poguesów – „Rain Street”. Piosenka na tyle popularna że słyszałem ją w naszych rozgłośniach radiowych w „normalnych” audycjach. Z kolei „Rainbow Man”… to Pogues jest ? Bez MacGowana… bez sensu… To już lepiej jest z następnym „The Wake of Medusa”, gdzie śpiewa Spider Stacy – czyżby zapowiedź przyszłego brzmienia The Pogues ? A może MacGowan nie chodził na próby. „House Of The Gods” brzmi jak Pogues, choć kawałek dziwny dosyć.
Na płycie znajduje się jeden utwór tradycyjny – „Maidrin Rua”. Reszta to kompozycje członków zespołu.
Płyta bardzo dobra, choć nie brak jej nieco słabszych fragmentów.

Taclem

Page 204 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén