Kategoria: Recenzje (Page 202 of 214)

Michael Snow „Here Comes The Skelly”

Moją znajomość z muzyką Michaela Snowa zapoczątkowała – dość niefortunnie – płyta „The Rats and the Rosary”, druga część trylogii „Skelly”. Jednak płyta ta była na tyle zachęcająca, że bez chwili zastanowienia sięgnąłem po album otwierający tą muzyczną opowieść.

„Here Comes The Skelly” to właśnie debiut solowy Michaela Snowa. Muzykę tą można określić jako neo-tradycyjną, biorąc pod uwagę, że są to współczesne, autorskie kompozycje artysty, nawiązujące do kilku wieków pieśni irlandzkich.

Wśród inspiracji Michael wymienia zarówno The Saw Doctors, Seana Keane`a, Donala Lunny, jak i The Beatles – posłuchajcie pierwszych taktów „Skelly Scouse” – zrozumiecie dlaczego. Z resztą cały ten utwór przypomina nieco stylistykę beatlesowskich ballad. Ale nic dziwnego, że gra się taką muzykę, jeśli się jest potomkiem irlandzkich emigrantów, urodzonym w Liverpoolu i mieszkającym w Nashville.

Chciałem pokusić się o wymienienie kilku utworów, które mogłyby przyciągnąc do tego albumy sympatyków irlandzkiej muzyki, jednak stwierdzam że to niemożliwe. Właściwie każda piosenka coś w sobie ma, choć album daleki jest od doskonałości. Wysłuchanie całej płyty nie podnośi jakoś ciśnienia, natomiast piosenki są bardzo dobre, może po prostu cały zestaw wydaje się nieco monotonny.

Wielbicielom The Pogues mogę polecić balladę „More Wear and Tear”, zagraną w podobnym do poguesowych ballad klimacie. Z kolei „Fly Me Home” może być sporym nawiązaniem do stylistyki Fairport Convention.

Przede mną jeszcze trzecia część trylogii, mam nadzieje że najnowsza pozycja Michaela Snowa dorówna dwu poprzednim, a może nawet je przewyższy.

Taclem

Tadeusz Woźniak „Ballady polskie”

Tadeusz Woźniak dał się przed laty poznać jako folkowiec w brytyjsko-amerykańskim stylu. Siadal facet z gitarą i grał, czasem przygrywał mu jakiś band lub przyspiewywał chórek. W swojej twórczości nieraz sięgał po wiersze twórców inspirujących się kulturą ludową. Kiedy po długiej przerwie wydał płytę „Tak tak, to ptak”, również znalazło się na niej sporo akcentów etnicznych. Dlatego też po płycie „Ballady polskie” wiele oczekiwałem. I od razu na wstępie muszę zaznaczyć że srodze się zawiodłem.
Woźniaka wspierają znajomi aktorzy. Możnaby powiedzieć, że już to nie wróży płycie najlepiej, ale myślę że to nie miejsce na złoślowości.
Niestety nawet bez złośliwości trudno odebrać tą płytę pozytywnie. Aranżacje są rozdmuchane, niby to przepych, ale trąci myszką. Całość przypomina raczej nieudany Teatr Telewizji, niż ciekawą płytę. A szkoda, bo materiał ciekawy – wiersze wybitnych polskich poetów. Mickiewicz, Słowacki i Leśmian nie ratują niestety warstwy muzycznej. Może nie tyle muzycznej, co wykonawczej. Te same piosenki inaczej zaaranżowane i zagrane mogłyby pięknie zaiskrzyć, a tak, proszę Państwa, mamy gniota.

Rafał Chojnacki

Kontraburger „Kontraburger”

Muzykę tej kapeli wyprzedziły dobre o niej opinie. Opowiadał mi o niej Jacek Jakubowski (akordeonista trójmiejskich kapel, juror „Folkoprania” w Skierniewicach), zachwycając się nad formą i treścią. Wtedy to pierwszy raz usłyszałem na w odniesieniu do Kontraburgera określenie „fantasy folk”. Później opowiadano mi o nich jako o zespole „art-folkowy”. Aż wreszcie udało mi się położyć swe łapki na omawianej płycie, a samą płytę w kieszonce „cedeczka”.
Jaka jest moja opinia w konfrontacji z obiegowymi opiniami? Przede wszystkim Kontraburger nie rozczarowuje. Zaskakuje bogactwem tematyki, ale całość spina klamra którą narzucili muzycy za pomocą swoistego brzmienia. Przyznam że bardzo to ciekawe.
Od początku płyty, a więc od utworu „Dziwny” zauważyłem że te muzyka jest przede wszystkim przebogata, ale nie ma w niej przesytu. Sporo tu dźwięków, ozdobników, dodatkowych motywów. Sama piosenka zaserwowana na wstępie to mieszanina latynoskich gitar z folk-rockową sekcją i słowiańskimi w brzmieniach partiami skrzypiec i fletów. Czyżby były też dalekie echa twórczości Kwartetu Jorgi ? Na pewno jest tu coś z ich rozimprowizowanego ducha.
O art-folku możemy mówić w przypadku „Biznesmena”, nazwa tego stylu pachniała mi troche grupą Ankh i przynajmniej w partiach skrzypiec podobne zagrywki można tu odnaleźć. Nieco poetycki (jak wszystkie) tekst przechodzi nagle w wiersz Baudelaire`a „Litania do Szatana”. Ten francuski fragment nadaje nagle niesamowicie magicznego klimatu piosence.
Ukraińska piosenka na podstawie której zbudowano utwór „Bida” to dowód na ludowe inspiracje zespołu. Wciąż jest tu gęsta magiczna atmosfera, a jednocześnie zbliżamy się coraz bardziej do fantasy-folku, który powita nas w „Smoku”. „Smok” to pierwszy z trzech utworów stanowiących tzw. suitę tolkienowską. Co ciekawe utwór brzmi jednocześnie folk-rockowo (wplecione motywy islandzkiej pieśni „Krymme”), tolkienowsko (tekst Tolkiena o Zielonym Smoku), wciąż mając w sobie odrobinę słowiańskich elementów (niesamowicie rozwija się tu motywik grany na fideli płockiej). Kontynuacją tematyczną jest utwór „Krasnoludy”. Piosenka z „Hobbita” stylizowana jest na utwór renesansowy. W rezultacie otrzymujemy coś w stylu Blackmore`s Night. Zakończenie suity to niesamowity „Ptak”, w którym partie fletu rzeczywiście przynoszą na myśl ptasie śpiewy. Początek może nawet nieco kojarzyć się z Dead Can Dance, ale potem wchodzą skrzypce i jest bardziej art-folkowo.
Oniryczna piosenka „Pięknie Jest” z charakterystycznymi wschodnio-słowiańskimi zaśpiewami w refrenie to kolejna folk-rockowa piosenka Kontraburgera. Zaskakuje tu prawie każda fraza, bo też sporo udało się w tej piosence pomysłów pomieścić. Na zakończenie jeszcze ostre solo na fideli, wtrąca brzmienie niemal porównywalne z mrocznym folkiem ze Skandynawiii. Sympatycy Hedningarny wiedzą o czym mówię.
„Karnawał” zaczyna się francuską zapowiedzią, a póżniej… ska z akordeonem i zmianami tempa. Razem wychodzi coś co kojarzyć się może z przedwojennym kabaretem i Mano Negrą. Przy takiej muzyce jaką dotąd zaserwował Kontraburger trudno nie skojarzyć tytułu „Małgorzata” z prozą Bułhakowa. Tak rzeczywiście jest, choć trudno tu szukać rosyjskich melodii, czy zaśpiewów. Muzyka dąży w kierunku flamenco, by w drugiej części popłynąć w kierunku skrzypcowo-fletowych improwizacji. Z kolei tekst kojarzy mi się nieodparcie z co przyzwoitszymi wierszami Świetlickiego. W sumie to aż można się zdziwić, że Kontraburger to kapela z Warszawy, nie z Galicji.
Płytę zamyka piosenka „San Marino”. To jeden z najspokojniejszych i jednocześnie najspokojniejszy utwór. Kłania się tu coś na wzór poezji śpiewanej z fajnym akordeonowym motywem.

To nie tylko jedna z najlepszych płyt folkowych jakie w tym kraju nagrano. To zdecydowanie najciekawsza polska płyta ze współczesną muzyką folkową. Jeśli dodamy do tego ciekawą szatę graficzną i ogólnie bardzo ładnie wydaną płytę, to pozostaje się tylko zapytać czemu płyta ta nie stała się takim przebojem jakim powinna się stać. Odpowiedź jest prosta – mało kto dziś ceni dobrą muzykę, a ta jest po prostu za dobra na hipermarketowe półki.

Taclem

Across The Border „Hag Songs”

Na tą płytę, a właściwie na cały zespół naprowadził mnie utwór Billy`ego Bragga „A new England”. Jeśli chodzi o aranżację, to tak mógłby wykonać ten utwór zespół The Pogues (no, rzecz jasna z innym wokalem). Przy okazji trafiłem na świetną płytę i całkiem niezłą kapelę.
Niestety jest to już dziś płyta trudna do zdobycia, jednak jak większość niemieckich kapel prawie na pewno można ją znaleźć w niemieckich sklepach i antykwariatach muzycznych. Na pewno warto, gdyż osobiście porównuję ją do pierwszych dwóch – najlepszych moim zdaniem – albumów grupy Levellers. I przyznam że w tym porównaniu Anglicy wcale nie wychodzą lepiej.
Rozkołysany „Follow Your Girl” zwiastuje nam niezłą zabawę, ale dopiero „I Can`t Love This Country Anymore” jest prawdziwym przebojem. Z resztą utwór ten trafił na listy przebojów i czuł się tam całkiem dobrze. Jest to o tyle dziwne że w utworze pojawiają się wulgaryzmy. No ale może zaśpiewane po angielsku nie są dla Niemców takim problemem. A właśnie ! Czy wspomniałem że Across The Borders to Niemcy ? Niestety słychać to w akcencie wokalisty. Muzyka zaś to irlandzko-brytyjski folkrock, na tej płycie bez niemieckich naleciałości. Na następnych płytach będzie z tym różnie.
„You Squat My Heart” zawiera elementy ska, ale nie jest to jakiś porywający utwór. Natomiast „The Dance Around The Fire” to piosenka świetna i na dodatek ciekawie zaaranżowana. Podobnie jest z nieco szybszym utworem „Trees”, choć tempo polki wydaje się niezbyt pasować, ale co tam…
Miniaturce „The Seed” zaczynają znane już z innych utworów spokojne chórki. Tworzy ona wstęp do punk-folkowego „Ghosts Of The Past”. Fajny zestaw, ale perkusiście przydałoby się trochę więcej pracy. Nie gra źle ale trochę zbyt monotonnie. Gitarzysta nadrabia za to ciekawym, niemal metalowym riffem we wstawce. W „Beautiful World” z perkusją jest już znacznie lepiej, a we wspomnianym już „A New England” całkiem dobrze.
Tytułowy „Hag Song” to niemal knajpiana akustyczna ballada.
Na zakończenie zespół serwuje nam krótkie wokalne zapewnienie o swoim przywiązaniu do tej ziemi. Jako że ich `ta ziemia` nie jest raczej tożsama z moją `tą ziemią`, nie robi to na mnie większego wrażenia. To już lepiej poszukam kolejnej płyty, bo ta jest dobra i zaostrza apetyt.

Rafał Chojnacki

Do odsłuchania w Sieci – fragmenty MP3:

  • Beautiful World
  • Follow Your Girl
  • (Pliki znajdują się na serwerze zespołu. W razie komplikacji piszcie do nas)

    Berklejdy „Muzyka nasłuchana”

    Nie spodziewałem się takiej muzyki. No bo kto by się spodziewał zabarwionej folkrockowo muzyki, w której prym wiedzie tak niepozorny instrument jak cymbały.
    W klimat wprowadzają nas wyjaśnienia, które zespół publikuje we wkładce. Oprócz cymbałów sporo się tu dzieje, przede wszystkim nad nagraniami unosi się lekko jazzowy duch improwizacji. Nie odciska on może swojego piętna na muzyce, ale czuć że muzyczna zabawa instrumentalistom nie obca.
    Pojawia się tu trochę muzyki tradycyjnej w nowych aranżacjach, ale dużo tu kompozycji autorskich. Świadczy to dobrze o rozwoju współczesnej muzyki folkowej w Polsce.
    Podczas słuchania zalecam czytanie opisów do utworów. Według mnie to bardzo interesujące.

    Rafał Chojnacki

    Burach „Deeper”

    Szkocki zespół Burach określa się często mianem pop-folkowego, lub nawet poprockowego. Właściwie niekiedy jest to miano trafne, innym razem zaś zupełnie chybione. Jedno jest pewne – to bardzo dobry zespół koncertowy. Widziałem ich zarówno na dużej scenie jak i podczas grania w pubie i żywiołowa (w wersji koncertowej niemal punk-folkowa) muzyka zespołu bardzo mi się spodobała.
    Na czele zespołu stoi drobna kobieta Ali Cherry, jej słodki głos potrafi jednak przyjąć niekiedy bardzo agresywną barwę. Zastanawiam się gdzie mieści ona tyle energii. Wokalnie wspiera ją w chórkach niemal cały zespół: akordeonista Sandy Brechin, basista Roy Waterson, skrzypek Greg Borland, oraz grający na gitarach (elektrycznej i akustycznej), mandolinie i banjo Doug Anderson. Do kompletu składu brakuje nam jeszcze perkusisty Eoghaina Andersona.
    Podczas gdy gitary, bas i perkusja tworzą tło dla dość popowego śpiewu Cherry, akordeon, skrzypce, mandolina i banjo sprawiają, że muzyka brzmi jednocześnie bardzo tradycyjnie. Wrażenie jest dość niesamowite. Wszystkie utwory, z wyjątkiem jednego to kompozycje zespołu (ten wyjątek, to „Heart of Gold” autorstwa Paula Risi).
    Warstwa tekstowa nie jest może najsilniejszym punktem grupy, piosenki nie są złe, jednak w głowie pozostaje po nich niewiele poza refrenami. Melodie są za to świetne, a głos Cherry – doskonały. Utwór biograficzny – „The Life and Times of Johnny Hattersfield” to dość zabawna historia, jedna z lepszych na płycie.
    Wspomniany „Heart of Gold” zapada w pamięć ze względu na chwytliwy refren. „Sweet Thing” to z kolei niesamowity utwór ze świetnymi partiami skrzypiec i akordeonu. Podobnie akordeon i skrzypce sprawiają że pamiętamy „And Still There” i „Keep On Shining”.
    Czasami słuchając muzyki aż dziw bierze że gra na niej tylko czterech instrumentalistów – tyle się tam dzieje.


    Taclem

    Słodki Całus od Buby „Pańska 7/8”

    Drugi materiał studyjny zarejestrowany przez trójmiejską grupę. Różni się nieco od pierwszego, wydanego na kasecie, na którym dominowały klimaty folkowo – studencko – turystyczne. Płyta „Pańska 7/8” to już trochę nowszy materiał, zawiera bardziej miejsko-folkowe oblicze grupy, znane bywalcom koncertów zespołu. Całusom nie obcy też blues, aczkolwiek nie sięgają po standardy, a jedynie zabarwiają swoje utwory odrobiną bluesowych barw. Mają ku temu możliwości i dość optymalny skład do takiego grania – dwie gitarki elektryczne (z czego jedna bardziej :)), gitara akustyczna 12-strunowa, dwie harmonijki ustne, bas i perkusja.
    Muzycy, poza Kapciem i Medykiem, znani są z innych trójmiejskich kapel. Jurkiel grał ze Smugglersami, Packetem, Szelą a obecnie też z Gdańską Formacją Szantową. Perkusista Szkieletor przewinął się przez wiele folkrockowych formacji (Smugglers, Krewni i Znajomi Królika, Szela) i rockowych grup (choćby zespół Paru). Gitarzysta Mariaszek dał się poznać w Smugglersach i wczesnej Szeli. Olek, basista grupy, to też swego czasu podpora Krewnych i Znajomych. Cały skład Słodkiego Całusa, bez grającego na harmonijce Medyka, współtworzył wraz z kpt. Waldkiem Mieczkowskim formację Broken Fingers Band.
    Wróćmy jednak do muzyki. „Miasto którego nie znam” to piękna piosenka o Lwowie. Bluesowa „Środa” to jeden z trójmiejskich hymnów śpiewanych chóralnie na koncertach.
    Piosenka „Niemowa” to już inny klimat. Dwie pierwsze piosenki śpiewane przez Jurkiela są dużo weselsze, zaś Kapeć uderza w ton poważny, nieco nostalgiczny. Piosenkę ubarwia świetna sekcja rytmiczna i nieco „dylanowska” harmonijka Medyka. W połączeniu z ostrą solówką Mariaszka mamy długi, nieco rozimprowizowany utwór.
    Kolejnym konceretowym hitem jest „Ten jeden raz”. Spokojna balladka, trochę miłosna, piosenka o upływie czasu, nie jedyna z resztą w tym zestawie.
    Piosenka „Czaszki” to taki gotycki miejski folk. Na dodatek nieco poetycki. „Bar Na Stawach” to już klimaty nieco turystyczne, jakby taki powrót do żródeł.
    Ballada „Zostawiam Wam to wszystko” to jedno z najpiękniejszych pożegnań jakie słyszałem. Gdybym miał kiedyś na stałę wynośić się z mojego miasta i odcinać się od znajomych, to właśnie tak chciałbym się żegnać.
    Hymnem wszystkich wielbicieli grupy stała się tytułowa „Pańska”. Świetny kawałek, mówiący tą wesołą i tą smutniejszą prawdę o Gdańsku. Kawałek jest rozkołysany, rozimprowizowany i zawsze entuzjastycznie przyjmowany na koncertach.
    Ciężki, „biały” blues rodem niemal z płyt ZZ Top daje o sobie znać w „Optymistycznej”. Brzmienie przesycone dymem papierosów i alkocholem… prawie jak Blues Brothers.
    Obyczajowo-folkowy utwór „Wiem” to bardzo nastrojowa a z drugiej strony optymistyczna piosenka. Ten sam optymizm pobrzmiewa w „21-30-40”, to świetny, niemal rock’n’rollowy kawałek. I znów „życiowy”, miejski tekst, wart posłuchania.
    Obok nostalgicznych piosenek jest tu też piosenka smutna. To „Ostatnia wigilia bez ciebie”, bardzo poetycka, spokojna i jednoznacznie folkowa ballada.
    Zakończenie płyty to skrajnie optymistyczny song „Jeszcze wszystko jest przed nami”. Mam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie.
    Warto wspomnieć o tekstach. Z jednej strony dość poetyckich, wartościowych, z drugiej lekkich, nieco frywolnych. Przyznam że są to naprawde dobre liryki, trochę szkoda że zespół tak dobry nie zdobył jeszcze należnej mu popularności. Może kolejna płyta pozwoli im zaistnieć nieco bardziej madialnie.


    Taclem

    Colcannon „Corvus”

    To co najlepsze w celtyckiej muzyce tradycyjnej. Jako że takiej muzyki w pewnym momencie miałem dość dużo odłożyłem Colcannon na półkę po pierwszym przesłuchaniu, wiedząc że pisząc o tej płycie w takim „tłoku” pewnie bym ją skrzywdził. Teraz mogę do nie j na spokojnie wrócić i stwierdzić że jest świetna.
    Wcześniej słyszałem pojednyncze kawałki z poprzednich płyt zespołu i byłem pewien że mnie on zainteresuje. Przede wszystkim grają bardzo pewnie, wiedzą czego chcą od muzyki i potrafią to osiągnąć.
    Porównałbym muzykę Colcannon do szkockiego Battlefield Band, tyle że byłoby to porównanie nie najlepsze. Collcannon nie używają klawiszy do dodania sobie patosu.
    Zespół to sympatyczny kwartet złożony z nienajmłodszych muzyków. Panowie ci doskonale radzą sobie zarówno z balladami (świetny wokal Micka Bolgera), jak i z tanecznymi melodiami.
    Colcannon nie popełniają najczęstszego błędu kapel tradycyjnych – nie grają w kółko ogranych standardów. Co prawda większość repertuaru to utwory stare, ale zazwyczaj rzadziej wykonywane. Pojawiają się też własne kompozycje.
    Bez wachania polecam tą płytę każdemu.

    Taclem

    Egin „Storia Grama”

    Płyta tej grupy od początku stanowiła dla mnie zagadkę. Nie codziennie ma się do czynienia z włoskimi zespołami, jednak jak dotąd nigdy nie zawiodłem się na kapalach stamtąd. Na dodatek ‚egin’ to słowo pochodzące ponoć z języka baskijskiego. Coż, po prostu trzeba było posłuchać, koniecznie.
    Szybko okazało się że Egin to muzyka folkrockowa. Piosenki są po włosku i baskijsku, ale też w innych okolicznych językach, co niestety uniemożliwia mi zagłębienie się w warstwę tekstową. Ze strony grupy (też tylko po włosku) udało mi się wywnioskować że są zespołem „walczącym”, podobnie jak inna włoska grupa – Ned Ludd. Egin to antyglobaliści i pacyfiści. Nie wiem na ile faktycznie takie przesłanie przysparza zespołowi zwolenników, ale podejrzewam, że we Włoszech
    Muzycznie też jest dość ciekawie, bo obok autorskich kompozycji mamy muzykę celtycka, baskijską, francuska, hiszpańską i włoską. Grupa Egin doskonale lawiruje pomiędzy tymi tematami.
    Niebanalną rolę odgrywa w muzyce grupy akordeon. Dzieki niemu tanga i fandango (niesamowicie tu brzmi) naprawdę zyskują na uroku. W utworach zbliżających się do ska mamy obowiązkową sekcję dętą.
    Zdecydowanie pozytywna płyta, wesoła, pełna entuzjazmu i zaangażowania.

    Taclem

    Great Big Sea „Turn”

    Przyznam że zaniedbałem jeden z moich ulubionych zespołów. To że słucham sobie czasem nagrań GBS wydało mi się tak oczywiste, że pomijałem ich przy pisaniu recenzji. Jedynie kiedy udało mi się dostać płytę „Up” zdecydowałem się coś o niej napisać.
    Tymczasem „Turn” to dla mnie ważny album, gdyż jest to pierwsza płyta grupy którą kiedyś kupiłem, na dodatek w Polsce, gdzie kanadyjskie kapele folkowe niełatwo znaleźć. Z resztą do dziś można ją czasem znaleźć w większych sklepach.
    Od razu napiszę, że „Turn” to dobra płyta, choć pojawia się na jiej więcej niż dotąd elementów pop-folkowych. Jednak bywalcy krakowskich „Shanties” mogli się przekonać jak rewelacyjnie wypada ten zespół w kontakcie z publicznością i jak wiele elementów folkowych jest wciąż obecnych w jego graniu.
    Album otwiera jeden z większych hitów GBS, przebojowa piosenka „Conseqence Free”. Właściwie to ma ten sam potencjał, co przeboje Levellersów. Nic więc dziwnego że stał się tak znanym utworem.
    W „Can’t Stop Falling” oprócz typowo celtyckiego flecika śmigającego w tle mamy świetne popisy charmonii wokalnych. Naprawdę, niejeden boysband mógłby się od GBS uczyć.
    Do folk-rockowych klimatów tak charakterystycznych dla twórczości Kanadyjczyków wracamy w tradycyjnym utworze „Jack Hinks”. Trzeba przyznać że utwory tradycyjne to najciekawsza część reprtuaru GBS. Nie chcę niczego ujmować ich autorskim kompozycjom, gdyż to zazwyczaje na takie zwracam baczniejszą uwagę. Jednak właśnie do aranżacji tematów ludowych GBS przykładają się chyba bardziej. Posłuchajcie chociaż takiej perełki, jak „Trois Navires de Ble” (czyżby ukłon w stronę fanów z Quebecku ?), czy niemal punk-folkowego „Ferryland Sealer”. Również „Old Brown’s Daughter” zaśpiewana a capella i znany z pubowych sesji „I’m a Rover” mają w wykonaniach GBS dodatkową siłę. Ostatni z tradycyjnych tematów – „Captain Wedderburn” – zawiera dodatkowo fragment „Si Bheag, Si Mor” Thurlogha O’Carolana, irlandzkiego klasyka.
    Trudno odmówić GBS szacunku dla tradycji. Własne kompozycje grupy w tym przypadku nieco bledną przy aranżach utworów tradycyjnych. Z jednym wyjątkiem. Chodzi tu o piosenkę „Margarita”. Jest w niej sporo fajnych charmonii itp. Ale przede wszystkim to jakby kwintesencja grania kanadyjskiego bandu.
    Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał jeszcze o pięknej balladce „Boston and St. John’s”. Jednak nie umywa się ona do „Margarity”.
    Warto na zakończenie zaznaczyć że w nagraniach pojawiają się członkowie kultowego irlandzkiego zespołu The Chieftains, którzy z GBS spotkali się już wcześniej podczas produkcji płyty „Fire in the Kitchen” Paddy’ego Moloneya.

    Taclem

    Page 202 of 214

    Powered by WordPress & Theme by Anders Norén