Kategoria: Recenzje (Page 198 of 214)

Old Blind Dogs „New Tricks”

Zespół Old Blind Dogs należy do „nowej fali” szkockich zespołów folkowych, których muzyka jest kombinacją tradycyjnych elementów ze współczesnym podejściem do muzyki i dość niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. Właściwie uznaje ich się często za zespół folkrockowy, przez wzgląd na specyficzną ekspresję towarzyszącą ich muzyce. Próżno tu jednak szukać typowej sekcji rytmicznej z jaką mamy do czynienia np. w The Pogues.
Ciekawego brzmienia pierwszej płycie OBD (podobnie jak kolejnym trzem) dodają instrumenty perkusyjne obsługiwane przez Davy’ego Cattanacha. Różne bębny i kongi wprowadzają słuchacza w specyficzny trans. Doskonałym przykładem jest utwór „Bedlam Boys”, znany jako „Mad Tom of Bedlam”, choćby z repertuaru Steeleye Span. Old Blind Dogs połączyli go z tematem „Rights of Men”, dzięki czemu utwór nabiera nowej wymowy, a jednocześnie robi się znacznie ciekawszy muzycznie.
Już na tym albumie daje się zaobserwować rozwój specyficznego stylu zespołu. Bez względu na to czy mamy do czynienia z kompozycjami nowymi, jak „Bennachie”, czy z pięciowiekowym „Treladle”, wciąż wyraznie słychać że to ten sam zespół i że muzyka jaką grają sprawia im wiele przyjemności. Na pewno warto zacząć znajomość z Old Blind Dogs wlaśnie od tego albumu.

Shane MacGowan & The Popes „The Snake”

Jak na pierwszą płytę Shane’a MacGowana poza zespołem The Pogues, to jest to zdecydowanie zachowawcza płyta. Stylistyka nie odbiega zbytnio od tego co prezentował w swej poprzedniej formacji. Jest to jednak muzyka bardziej gitarowa, momentami ocierająca się o country. Przebojowy „Church of the Holy Spook” nosie w sobie slady punkowej zadziorności MacGowana, znanej tym, którzy śledzą karierę wokalisty. Tradycyjną „Nancy Whiskey” podano w nieco uproszczonej formule Poguesów. Przy „Song With No Name” pojawia się problem który w przypadku MacGowana pojawiał się będzie często. Jak wół stoi na okładce że autorem piosenki jest wokalista. W rzeczywistości jednak melodia ta (jak kilka innych ktore beztrosko przypisano MacGowanowi) jest w 100% tradycyjna, Shane dopisał tylko nowe, bardzo do niego pasujące słowa. Ale tak poza tym to bardzo fajny utwór. Przy „Aisling” odnosi się wrażenie że muzycy akompaniujący MacGowanowi (grupa The Popes) to tylko kopia The Pogues. Nie chodzi o to że grają niekiedy niemal identycznie, ale o to że Popes z wokalem MacGowana bardziej kojarzą się z The Pogues niż sami Poguesi. I to nie tylko z ostatnich dwóch płyt, ale i ze schyłkowego okresu bytności MacGowana w zespole. Po prostu „The Snake” to płyta bardzo irlandzka. Ale jest też zróżnicowana. Np. „Victoria” przywodzi bardziej na myśl The Clash czy The Nips (pierwszy poważny band MacGowana), niż The Pogues. To po prostu rockowy kawałek, na ale na gitarze gra tam nie byle kto, a sam Brian Downey – gitarzysta Thin Lizzy. „That Woman Got Me Drinking” to też bardzo rockowy kawałek, ale kojarzy mi się z płyta … „Pogue Mahone” The Pogues (druga płyta Poguesów bez MacGowana).
„You’re the One”, duet z Marie Brennan. To co wydawałoby się nie do pogodzenia (klimaty Clannad i The Pogues) ziściło się.
Tradycyjny szkocki „Rising of the Moon” to powrót do folkrockowej stylistyki. „The Snake With Eyes Of Garnet” to ciekawa historyjka, wyśpiewana przez MacGowana, znów analogie są oczywiste. Piękna piosenka jaką jest „Haunted” ukazała się dopiero w drugiej edycji płyty. To duet MacGowana z jego ówczesną sąsiadką – Sinead O’Connor. Co do kolejnej piosenki („I’ll Be Your Handbag”), to słyszałem że ma być parodią „I Wanna Be Your Dog”. Jeśli tak to się udało. Ballada „Her Father Didn’t Like Me Anyway” jest po prostu rozbrajająca…
„Donegal Express” to idealne wyważenie elementów folkowych i punkowych. Na zakończenie dostajemy instrumentalny „Bring Down The Lamp”… gaśnie światło opuszczamy pub pełen podpitych gości i nietrzeźwiejszych muzyków. Wątpię jednak by był to stracony czas.

Taclem

Various Artists „The Music & Songs of Greentrax”

Składanki mają to do siebie, że zawsze patrzę najpierw na wytwórnię i spis wykonawców. Dopiero później płyta ma sznasę wylądować w odtwarzaczu. Tym razem obyło się bez oporów. Greentrax to świetna szkocka wytwórnia, a wielu wykonawców którzy znaleźli się na tej składance znanych jest ze świetnej muzyki. Dotyczy to zarówno trochę starszych, klasycznych wykonawców (The McCalmans, Ian Hardie, Eric Bogle), znanych i uznanych młodych (Coelbeg, Shooglenifty, Seelyhoo, Deaf Shepherd), czy też takich o którym pewnie jeszcze nie raz usłyszymy (Burach, Thulbion).
Conajmniej równie istotne są tu nagrania mniej znanych mi artystów – być może nigdy nie sięgnąłbym po ich płyty gdyby nie ta składanka. Dwupłytowy album wypchany jest po brzegi dobra muzyką.
Można tu posłuchać znanego szkockiego skrzypka Tony’ego McManusa, którego poza audycją Wojciecha Ossowskiego nie dane mi bylo słyszeć. Również nagrania Briana McNeilla znam z „trójkowej” audycji, a utworu „No Gods And Precious Few Heroes” szukałem od kilku lat.
Płyta pełna jest kontrastów, ale świadczy to tylko o dużym wyborze w katalogu wytwórni. Fakt że pieśń „The Terror Time” duetu Janet Russel i Christine Kydd (wykonana a capella, niemal purytańsko) sąsiaduje tu z pokręconymi aranżacjami Shooglenifty (świetny utwór „Venus in Tweeds”) może szokować purystów, ale nie do nich jest raczej adresowany ten krążek.
Oprócz wykonawców, których już tu wymieniłem nie sposób ominąć pięknej ballady „The Summer of ’46” Robina Langa, utworu „Rosie Anderson” grupy Smalltalk, niesamowitych popisów Dougie’go Pincocka, czy zespołu Thulbion grającego bardzo fajnie w stylu typowym dla celidh.
Jak przystało na płytę z muzyką głownie szkocką mamy tu też orkiestry dudziarskie, jednym słowem – dla każdgo coś miłego.
Mocną stroną składanki jest to, że na jej zawartość największy wpływ mieli słuchacze muzyki folkowej. Ta składanka to nic innego jak wybór utworów z najlepiej sprzedających się płyt wytwórni Greentrax. .

Taclem

Barleyjuice „Another Round”

Pubowych przyśpiewek w folk-rockowym klimacie część druga. Innym słowem: Barleyjuice – runda druga.
Już na początku mamy hołd złożony The Dubliners – piosenkę „Monto”. Dalej jest wiązanka tańców, zaczynająca się od słynnego „Jig of Slurs”. Warto w tym momencie wspomnieć o Julie Baker, wspierającej w wielu utworach zespół Barleyjuice, zarówno grą na skrzypcach, jak i chórkami. Z resztą przeróżnych gości na płycie jest dość dużo.
Kolejny standard, to „I`ll Tell Me Ma”, wersja grupy Barleyjuice ożywiłaby pewnie każdy pub. Ich muzyka tętni życiem.
Piosenka Keitha Swansona (mandolina, bouzouki, bas elektryczny) zatytulowana „Nancy Drinks Tequila” jest współczesnym `drinking songiem`. Zawiera w sobie delikatny cytat z „Tequili” grupy The Champs.
Ziemniaczana piosenka „Potatoes” to kawałek w stylu The Pogues. Oczywiście nie mogło w niej zabraknąć whiskey. „Another Round” to płyta na której grupa znacznie bardziej zbliżyła się do formacji Shane`a MacGowana. Udowadniją to choćby kolejną piosenką – balladą „Dear Richard`s Wake”.
W „What`s Up Yours ?” zespół wykorzystał kilka melodii, zaś do piosenki użył przede wszystkim znanej „Follow Me Up To Carlow”. Irlandzki evergreen „Whiskey in The Jar” w wersji grupy Barleyjuice zaczyna brzmieć niemal jak piosenka z westernu z Johnem Waynem.
Czym jest „Scottish Samba”? Chyba nie trudno się domyślić.
Piosenki i melodie taneczne wychodzą grupie znacznie lepiej niż na poprzedniej płycie. We wiązance „Stack of Barley/Roxborough Castle” zrezygnowali z folk-rockowej stylistyki na rzecz akustycznego grania.
„Moonshiner” to ta sama historia, co „Monto” – hołd dla nieśmiertelnych The Dubliners.
Zakończenie płyty to autorsku utwór Kyfa Brewera „Whiskey To The Sea”. Pubowa ballada, znów w stylu The Pogues. Po tej czternastej rundzie/kolejce (co kto woli) możemy spokojnie udać się do domu.

Rafał Chojnacki

Emerald „Rockin` the Irish Pub”

Byłem święcie przekonany że już o tej płycie pisałem, dlatego też, mimo iz często do niej wracam, nie myślałem o tym żeby coś więcej o niej napisać. Dopiero płytka „Balony św. Patryka”, którą otrzymałem od zespołu sprawiła iż zauważyłem że brakuje recenzji starego albumu Emeraldów. Spieszę więc nadrobić zaległość.

Płytę „Rockin` the Irish Pub” nagrał niemal całkiem inny skład niż gra obecnie (zostały się bodaj dwie osoby). Nieco zmieniła się też muzyka, ale tylko trochę. Wciąż jest to ostry celtycki folk-rock. Omawiana tu płyta to co prawda materiał archiwalny, ale niektóe z tych kawałków zespół wciąż grywa, dlatego też myślę że warto o nich napisać.

Album otwira autorski unstrumental „Pizza, Pizza”, to zapowiedź tego co muzycznie będzie się na płycie działo. Mamy tu kilka tanecznych celtyckich kawałków, któe nie pozwolą nam bezczynnie usiedzieć w miejscu. Należą do nich „Full of Jigs” i finalny „Medley”.

Drugi rodaj utworów, to piosenki, które śpiewa Leszek Czarnecki, lider Emeraldów. „Ballynure Ballad”, „Dan Malone” (z niezłym polskim tekstem), czy „Star of the County Down” to niezłe kawałki, praktycznie każdy z nich to swoisty folk-rockowy hicior. Ze wszystkich jednak najlepszy jest tu „Gypsy Rover”, świetny kawałek który grają dziś bardzo podobnie, a który na koncertach zawsze brzmi świetnie.

Są też piosenki z żeńskim wokalem. Na płycie śpiewa niejaka agata. Jej wykonania „Sally Gardens”, czy „Scarborough Fair” wprowadzają nieco łagodności w studyjną odsłonę grupy. Zakończenie pierwszej z tych piosenek okazuje się jednak nieoczekiwanie blues-rockowe, co udowadnia, ze już wówczas Emarald był zespołem, który lubił mariaże stylistyczne.

Na płycie jest też coś dla żeglarzy. Mamy tu irlandzki standard „Fiddlers Green”, oraz cover grupy Cztery Refy „Pożegnanie w Liverpool” (w oryginale „Pozegnanie Liverpoolu”) w wersji a`la The Pogues. Jeśli ciekawi was jak brzmią te kawałki zaaranżowane na odtry folk-rock, to musicie wybrać sie na któyś z koncertów Emeraldów i głośno się ich domagać. „Liverpool” zagrają napewno, co do „Fiddler`s Green”, to nie jestem pewien.

Idziemy dalej. W standardzie „Lord of the Dance” mamy do czynienia z brzmieniami z pogranicza funky, hip-hopu i folka, co upodabnia ten utwór do piosenek nowojorskiego zepołu Black 47. Wiele do życzenia pozostawia jednak w tym utworze prowadzący wokal. Również w „The Reason I Left Mullingair” śpiew nie brzmi zbyt ciekawie. Jeśli już jesteśmy przy gorzej brzmiących utworach, to można tu też zaliczyć szkocki „Wild Mountain Thyme”. Trudno powiedzieć, czy to kwestia cofniętego wokalu, czy czego innego, jednak stanowczo nie jest to najlepszy z utworów w zestawie.

Ciekawie brzmi za to interpretacja „Greensleeves”, rozłożona na kilka głosów, zespół wyprzedził tu grupę Blackmore`s Night, z resztą kto wie, czy Emeraldzi nie zagrali po prostu lepiej.

Reasumując: płyta mimo że archiwalna, to nadaje się do słuchania. I to raczej głośno.

Taclem

Kaslane „Fair Des Siennes”

Francuska grupa Kaslane nagrała swój drugi album. Folk-rock z francuskimi i irlandzkimi korzeniami, to najwyraźniej muzyka, która najbardziej zespołowi pasuje.
Żywiołowa „La Polka Irlandaise” zwiastuje porcję solidnej zabawy. Zespół wprowadza dużo pozytywnych wibracji, nie przesadza z szaleńczymi galopadami perkusji, wręcz przeciwnie, gra ona z dużym czuciem.
Mimo zastrzeżeń grupy co do irlandzkich inspiracji, sporo tu też muzyki kontynentalnej i to z południa Europy. „Nigoono” to melodia, która mogłaby popłynąć ulicami Barcelony podczas corridy. Tytuł „Les Tarentelles” zdradza zaś włoskie pochodzenie.
„Les naufragés” to piosenka autorstwa członków zespołu. Wpisuje się dobrze w klimaty folkowych piosenek francuskich, w tym przypadku podrasowanych lekko rytmami ska. Do ludowych tańców w folk-rockowych aranżacjach powracamy w „Danse de l`ours”, jest to jednocześnie kolejne nawiązanie do muzyki z Zielonej Wyspy. Podobnie jest też w „Les Dindes” i „Glensides”.
Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że napisany przez G. Chebenata utwór już gdzieś słyszałem „Les écoliers”. Mimo lekkich skojarzeń z metallicowym „Nothing Else Matters” chodzi chyba o coś jeszcze…
W utworze „N`oublie pas” dowiadujemy się że Kaslane wykonuje też piosenki. Klimatem przypomina to nieco „Les naufragés” – nic dziwnego, w końcu to też kompozycja zaspołowa. Takie samo brzmienie ma trzeci z utworów grupy – „Eau de Vie”.
Są to fajne piosenki, ale cieszę się że płytę urozmaica sporo tradycyjnego materiału, gdyż cała płyta autorskich piosenek Kaslane mogłaby być nieco nurząca.

Taclem

Pamela Wyn Shannon „Nature`s Bride”

Pamela Wyn Shannon nalezy do artystek, którym nieobce klimaty nieobce tajemnicze, nieco magiczne klimaty. Jej muzykę polecają portale poświęcone wiccanizmowi i poganstwu. Folkowe kapele z tych kręgów bywają niekiedy ciekawe, lecz zazwyczaj niestety treść przerasta formę. Jednak w przypadku Pameli nie możemy wytoczyć takiego zarzutu. Płyta zawiera dobre, ciekawie zaaranżowane piosenki, a obcowanie z jej zawartością jest prawdziwą przyjemnością.

Jeśli miałbym kogoś przekonywać do tego, że neofolkowa twórczość może być bardzo wartościowa, to poleciłbym spokojne i wyciszone piosenki Pameli Wyn Shannon.

Te piosenki pełne są poezji, zaś muzyka delikatnie czerpie z brytyjskiej i celtyckiej tradycji. Przykładem może tu być rozbudowana kompozycja „Just Shy of Rising Tide”. Gdyby grupa The Corrs straciła nieco spojego komercyjnego zadęcia i zwróciła się jednoznacznie ku folkowi, mogłaby tak właśnie brzmieć. W utworze tym czuć też odrobinę inspiracji graniem starego składu Pentangle (z Bertem Janschem) i ogólnie folkowymi improwizacjami w tym stylu.

Mamy tu też utworek folk-rockowy, na dodatek w stylu zbliżonym do angielskiego Fairport Convention. Mowa tu o piosence „As I Roved Out”.

Na zakończenie płyty dostajemy jazzującą przeróbkę utworu Nicka Drake`a – „I Was Made To Love Magic”. Właściwie piosenka ta wnosi do płyty zupełnie inne akcenty, traktuję ją więc jako swoisty bonus track.

Jak już pisałem, zawarta na płycie muzyka jest godna polecenia.

Taclem

SuperKeltic „Demo”

Demo zespołu Superkeltic to dla mnie swoista zagadka. Zespół gra muzykę zazwyczaj nazywaną celtyckim rockiem. Rzadko się jednak zdarza, by w składzie grupy grającej ten gatunek nie znalazł się żaden folkowy instrument.

SuperKeltic to trio, które tworzą Patrick Butler (gitara), Steven Haley (gitara basowa) i Andrew MacAllen (perkusja). Mamy więc klasyczny rockowy skład i piosenki którymi możnaby obdzielić grupy takie jak Black 47, Tempest, czy nawet Dropkick Murphy`s. Największą sensacją są tu świetnie zagrane jigi i reele, gdzie melogię gra elektryczna gitara. Trzeba przyznać że nie obraziłbym się, gdyby na płycie SuperKeltic zabrzmiały skrzypce, lub akordeon, jednak okazuje się że i bez tego nie jest źle.

Grupa nawiązuje niekiedy do ojców chrzestnych celtyckiego rocka, czy może raczej pradziadków tego rodzaju grania – grupy Thin Lizzy. Kilka utworów zdradza ciągoty w kierunku właśnie takiej opartej na hard rocku stylistyki.

Trzeba przyznać że grupie udały się autorskie piosenki, mimo iż momentami demo brzmi bardzo alternatywnie, to większość kompozycji broni się bez problemu. Całość uzupełniają melodie tradycyjne, co dodaje jeszcze bardziej celtyckiego klimatu tej muzyce. Pozostaje mi jedynie czekać na kolejne nagrania w których grupa powinna rozwinąć swoją stylistykę.

Taclem

Acme String Ensemble „Early Recordings”

Płytę wypełnia bluegrass i old-time american folk. Korzenie country są rzecz jasna właśnie w europejskiej, zwłaszcza brytyjskiej i irlandzkiej muzyce ludowej. I właśnie takie korzenie tu dobrze słychać.
Płytę tą otrzymałem od Chrisa Carneya z kanadyjskiej morsko-folkowej formacji Dockside. Gra on też w The Acme String Ensemble. Płyta-niespodzianka zawiera też niespodziewane dźwięki. Świetnie zagrane utwory, nogi niemal rwą się do tańca.
Gitara, banjo, mandolina i skrzypce, to wszystko, co trzech muzyków potrzebowało, by zagrać muzykę, której próżno szukać w Mrągowie. Nie ma tu ani śladu współczesnych aranżacji. Etykietka „old-time” najwyraźniej do czegoś zobowiązuje. Mamy za to świetne bluegrassowe banjo, niesamowity „fiddling” skrzypka (to właśnie Chris) no i tradycyjne wokale. Naprawdę jest tu wszystko czego można oczekiwać po takiej płycie.
Najfajniejsze numery, to „Stones Rag/Combination Rag”, „The Death Of Ellenton”, „When The Roses” i „Mansions In The Sky”.

Rafał Chojnacki

Do odsłuchania w Sieci – pliki Real Audio:

  • I`m Gettin` Ready To Go
  • Everybody Does It In Hawaii
  • My Dixie Darlin`
  • Sweet Milk And Peaches/Sullivan`s Hollow
  • Jesus Hits Like An Atom Bomb
  • John Henry
  • Mississippi Delta Blues
  • Kiss Me Quick
  • When The Roses Bloom In Dixieland
  • Atomic Sermon
  • (Pliki znajdują się na serwerze zespołu. W razie komplikacji piszcie do nas)

    Providence „A fig for a Kiss”

    Tradycyjna muzyka irlandzka w wykonaniu grupy Providence, to dowód na to że można grać utwory ludowe w sposób dość nowoczesny, bez konieczności uciekania się do folk-rockowego instrumentarium. Mimo iż w poszukiwaniach nowych akustycznych brzmień Providence nie idą tak daleko, jak np. Kila, czy Flook, to o „A fig for a Kiss” zrobiło się na Wyspach dość głośno.
    Z jednej strony można tu odnaleźć pewne stylistyczne nawiązania do grup takich jak De Dannan, czy Altan, jednak niekiedy lekkością brzmienia muzyka Providence przypomina raczej młodsze grupy, takie jak Lunasa czy Danu.
    Nie brak tu dość oszczędnych partii, jednak mają one swój urok. Tradycyjnie już w muzyce irlandzkiej mamy grające naprzemian flety i skrzypce, tu jednak wspiera je akordeon i concertina. Zwłaszcza ten ostatni instrument nadaje niekiedy dość archaicznego charakteru niektórym aranżacjom (ot, choćby w wiązance jigów „The Lurgadaun/Dancing Eyes/Down The Back Lane”).
    Osobna sprawa to piosenki. Gdyby takie utwory, jak „Smuggling the Tin”, czy „The Jolly Young Ploughboy” znalazły się na płycie Altanu lub Dolores Keane, nikt by się pewnie nie zdziwił. Tymczasem młoda kapela potrafi zaskoczyć takimi wykonaniami.

    Taclem

    Page 198 of 214

    Powered by WordPress & Theme by Anders Norén