Kategoria: Recenzje (Page 194 of 214)

Golem „Libeshmertzn… (Love Hurts)”

Niemeicka formacja Golem łączy w swojej muzyce tradycje żydowską z muzyką bałkańską i odrobiną jazz-rockowych rytmów. Oprócz tradycyjnych brzmień yiddish („Mekhaye”, „Tire L`Aiguille”, „Rivkele”), współczesnych kompozycji opartych na tej stylistyce („Skrip Klezmerl”, „Popirosn”) mamy tu też bośniacką pieśń sefardyjską („Madre Mia”).

Zbiór utworów na „Love Hurts” uzupełniają tradycyjne piosenki rosyjskie („Spitting Song”, „The Dead Cossacs”) i romskie („Balkan Espanol”). Swoistą ciekawostką mogą tu być dwa współczesne utwory bałkańskie zaczerpnięte z filmów Emira Kusturicy. Jeden to znana też u nas „Mesecina” autorstwa Gorana Bregovica, zaś frugi to mieszanka melodii romskich z piosenką z filmy „Black Cat White Cat”.

Mimo iż przeważają tu melodie żydowskie, że klimat płyty jest bardzo niejednolity. Z drugiej strony nawet w utworach z tradycji yiddish słychać naleciałości bałkańskiego brzmienia. Z kolei taki „Balkan Espanol” wiedzie nas prosto do Meksyku, gdzie ponoć udało się przez Hiszpanię wielu bałkańskich Romów.

Zatrzymam się na chwilę przy pieśni Bregovica. Przyznam że w wykonaniu grupy Golem brzmi ona bardzo ciekawie. Ciekawe rzeczy dzieją się tam z kontrabasem, jednocześnie mniej jest instrumentów dętych, utwór niema więc takiej mocy, jak w wykonaniu „Funeral and Wedding Band”. Tym razem postawiono więc na wirtuozerie i ciekawe rozwiązania solowe.

Po opisie zawartej na płycie muzyki nietrudno domyślic się do kogo jest ona skierowana. Nie ma tu pierwiastków muzyki pop, ale możliwe ze nie zawiedli by się fani Bregovica. Również miłośnicy muzyki żydowskiej z ciekawością powinni spojrzeć na ten krążek, zwłaszcza kiedy dodam, że kapela pochodzi z Nowego Jorku.

Taclem

Lisa McCormick „Mystery Girl”

Płytę „Mystery Girl” wypełniają w większości autorskie utwory Lisy McCormick. Pełne są ciepła i uczucia, oraz specyficznego folkowego brzmienia. Mimo iż nazwisko artystki mogłoby sugerować że gra ona muzykę celtycką, to na płycie dominują brzmienia latynoskie, lecz także elementy muzyki soul.

Niekiedy wokal kojarzyć może się z Susan Vega, muzyczne klimaty zaś czasem odpływają w kierunku Vaya Con Dios. Ciepły głos Lisy, zwłaszcza w hiszpańskojęzycznym „Toda Una Vida” brzmi bardzo zmysłowo. Z resztą tematyka piosenek dobrze się w takim wykonaniu odnajduje – rzeważają piosenki miłosne.

Wpływy latynoskiego folk-rocka mieszają się tu z jazzowymi frazami i typowym południowym klimatem. To dobra płyta na lato.

Taclem

Rita MacNeil with The Men of the Deeps „Mining the Soul”

Utwór „Working Man” Rity MacNeil był jednym z pierwszych współczesnych utworów folkowych z muzyki celtyckiej, jakie poznałem. Jak się później okazało, ta górnicza piosenka była największym hitem tej folkowej śpiewaczki. I właśnie ta piosenka otwiera dość niecodzienną płytę, jaką jest „Mining the soul”.

Dlaczego piszę o taj płycie jako o „niecodziennej” ? Ze względu na udział w nagraniach górniczego chóru The Men of the Deeps. Rita MacNeil jest już dziś starszą panią, ale jej głos z wiekiem nabrał jeszcze większej mocy. Piosenki zaśpiewane z silnie brzmiącym męskim chórem i z lekko folk-rockowym podkładem wprowadziły tą wykonawczynię w nowy wiek.

Mimo iż chór pochodzi z kanadyjskiego Cape Breton (Nowa Szkocja), to tematy muzyczne, które wykonują tu z Ritą MacNeil wiodą nas przez granice w tę i spowrotem po całym północnoamerykańskim kontynencie, a niekiedy też do Starego Swiata.

Właściwie nie ma tu nowych piosenek, są tylko nowe interpretacje. Np. zagrany w rytmie ragtime „Plain Ole Miner Boy”, to nowa wersja piosenki „Plain Old Country Boy” z parodystycznym tekstem Nell Campbell.

Zwykle jednak jest bardziej poważnie, jak w przypadku ballady „Emigrant Eyes”. Nie wszystkie piosenki są tu o górnikach, ale ze względu na klimat płyty kilka takich się tu znalazło. Wśród nich również „Dark as a Dungeon” znana z repertuaru Elvisa Presleya. Tym razem jest to wersja utrzymana w klimacie negro spirituals, zaśpiewana a capella.

Do najbardziej znanych tematów folkowych z tej płyty zaliczyć trzeba utwór „Farewell to Nova Scotia”. Wersja proponowana przez Rite MacNeill jest chyba najłagodniejsza ze wszystkich jakie słyszałem.

Od pozostałych piosenek odróżnia się utwór „I Shall Not Walk Alone” Bena Harpera, który z Ritą MacNeil wykonuje Kim Dunn. Artysta ten w Polsce jest nie znany, ale wspomnę tylko że dysponuje on głosem nieco podobnym do młodego Van Morissona.

Mimo silnych wpływów muzyki country plyta może spodobać się również bardziej tradycyjnym folkowcom. Z kolei tym najbardziej ortodoksyjnym polecam starsze płyty Rity MacNeil.

Taclem

Various Artists „Caise Ceoil”

Składanka wydana przez wydawnictwo Chló Iar-Chonnachta, propagujące irlandzką kulturę gaelicką. Zgodnie z takimi wytycznymi płyta zawiera współczesne i tradycyjne kompozyche z regionów gdzie wciąż kultywuje się język irlandzki.

Wykonawcy, których posłuchać możemy na tej płycie, to Johnny Óg Connolly, Brian McGrath, Marcas Ó Murchu, Paddy Canny, Marcus & PJ Hernon, Gabriel Mc Ardle, Catherine McEvoy, Joe Ryan, Charlie Piggot & Gerry Harrington, Elis Ni Shuilleabhain, Sean Hernon, Ben Lennon, Peadar Ó Ceannabhain, Gearóidin Brethnach i na zakończenie The Bridge Ceili Band.

Celowo wymieniłem wszystkie te nazwiska, bo ciekaw jestem ile z nich jest znanych w Polsce. Zaryzykuje stwierdzenie że może dwoje. Tak właśnie. Prawdziwa irlandzka muzyka, ktorą można usłyszeć na tej płycie trzyma się z dala od blasku reflektorów. Nie są to co prawda nagrania totalnych naturszczyków, ale muzycy, których tu słyszymy trzymają się możliwie blisko swych tradycyjnych korzeni.

Zarówno melodie przeznaczone na ceili (tradycyjne spotkania z irlandzkim tańcem), nastrojowe melodie, jak i pieśni mają w sobie ten posmak autentyzmu. To największy atut tej składanki.

Jeden z piękniejszych utworów to piosenka „Flora” śpiewana przez Gabriela McArdle`a. Niby jest ona zaśpiewana po angielsku, ale mnie nie udało się całej zrozumieć. Mialem za to okazję posluchac tego śpiewnego irlandzkiego akcentu, którym na Zielonej Wyspie tak często „kaleczy” się język angielski.

Elis Ni Shuilleabhain w piosence „An Hide and Go Seek” prezentuje nam tradycję sean-nós. Z tego co udało mo się wysczytać są to nagrania dokumentalne.

Z kolei Peadar Ó Ceannabhain, również wykonujący sean-nós, przedstawia nam gaelickie pieśni w najbardziej surowej wokalnie wersji. Styl ten z resztą dominuje w nielicznych na płycie utworach wokalnych, co udowadnia nam też utwór śpiewany przez Gearóidin Brethnach.

Płyta przede wszystkim dla folkowych purystów i dla tych, którzy chcą dowiedzieć się więcej o tradycyjnej muzyce z żywego serca Irlandii.

Taclem

Céide „Like a Wild Thing”

Céide to grupa, która zawiązała się podczas sesji w pubie Matta Malloya. Grają czasem ostro i nowocześnie, ala zawsze akustycznie i z szacunkiem dla tradycji. Może dlatego uznani są za jedną z ciekawszych irlandzkich kapel folkowych ostatnich lat.
Instrumentalne reele, jigi, sleep jigi przeplatają się tu z walcem, polką i barn dance. Do tego wszystkiego mamy enigmatyczny taniec ludowy „Gan Ainm”, rant i kolka piosenek. Płyta jest więc różnorodna i naprawdę trudno się nią znudzić.
Pierwsza ciekawostka, to wspomniany walc. Melodia „Flower of the Forest” to niby nic nowego, wiele kapel ją gra, ale w wersji Céide brzmi niemal jakby grała jakaś francuska kapela uliczna.
Piosenka „John the Baptist” to cover, utwór napisany przez znanego folkowca i bluesmana – Johna Martyna. W wersji Céide nabiera troszkę bardziej irlandzkiego klimatu, a przy okazji pokazuje nam możliwości wokalne Briana Lennona.
Melodia „Le Voyage pour L’Irlande” ma dość ciekawą historię. Napisał ją w latach 70-tych Pierre Bensusan, zgodnie z kanonami irlandzkiej „air”. Teraz wydobyli ją Irlandczycy i w ich wykonaniu brzmi niemal jak typowy tradycyjny utwór. tylko tytuł każe nam się zastanawiać dlaczego zapisano go po francusku.
Tytułowe „Like a Wild Thing” to piosenka Tonego Reidy, irlandzkiego pieśniarza z okolic Westport. Bardzo piękna ballada, warto posłuchać i dać się zauroczyć.
Z kolei Lyle Lovett w oczach grupy Céide jest największym autorskim talentem ich pokolenia. Grupa sięgnęła więc po utwór „If I had a boat”, który ma tę tezę udowodnić. No i raczej im się to udaje, Brian znów swoim twardym, męskim głosem śpiewa piękną balladę.
Céide to grupa, która prawdopodobnie wkrótce zostanie bardzo znana. Przynajmniej ja mam taką nadzieję.

Taclem

An Tor „Buds in Winter”

Bardzo się cieszę że trafiłem na tą płytę właśnie teraz. Przyznam że byłem już nieco znużony tradycyją muzyką graną w pubach, wciąż tymi samymi kawałkami granymi w podobny sposób. Zespoły takie jak Flook czy Lunasa przywracają moją wiarę w celtyckie granie. An Tor brzmieniowo jest jakby bliżej tej drugiej grupy. Właściwie to sytuacja z An Tor jest podobna do grupy Dun An Doras. W obu przypadkach słychacz który nie zna pochodzenia muzyków mógłby przyznać że są Irlandczykami. Z tym że akurat An Tor to Niemcy.

Płyta jest krótka – ledwie pięć utworów. Jednak słuchający tej płyty znajomy uświadomił mi że to dobrze. Nie można się znudzić, a lepsza odrobina niedosytu – niż przesyt.

Dwie piosenki z tej płyty – „The Banks of Sullane” i „Lough Erin Shore” – to przykład solidnego rzemiosła. Pierwsza z nich, mniej znana, to dla mnie najfajniejszy fragment płyty.
Pozostałe trzy utwory to tańce. Dwie wiązanki – reele i jigi – oraz walc. Tańce rzeczywiście aż proszą się o to by powywijać przy nich nogami, a na dodatek zagrane są z klasą.

Ciekaw jestem co bedzie dalej z An Tor, mam nadzieję że jeszcze o nich usłyszę.

Taclem

Gdańska Kapela Dominika „Przechwałki”

Z dumą przedstawiam pierwszą płytę kompaktową Gdańskiej Kapeli. Zespół ten znany był w całej Polsce jako Gdańska Kapela Podwórkowa. Nazwa Dominik odnosi się do jarmarku św. Dominika, dorocznej imprezy targowej, którą miasto reaktywowało w 1974 roku (na wzór podobnych jarmarków z czasów hanzeatyckich). Wtedy również powstała Kapela, która pokazała że nie tylko Warszawa pochwalić się może muzyką ulic i podwórek.
Przyznam szczrze że czarne krążki (i pocztówki dźwiękowe !!!) z muzyką Kapeli znam od dziecka i żywie do nich wiele sentymentu. Tym razem zespół prezentuje mieszankę starych (bardzo starych jak „Zegar z kurantem” – tu w wersji chyba gorszej od oryginału) utworów i nowych (choćby walcująca „Piosenka o Trójmieście”), nagranych na nowo.
O ile repertuarowo jest super to mam trochę zastrzeżeń do produkcji. Wokale niepotrzebnie „cofnięto”, również klarnet i saksofon niezbyt mi się podobają. Rubaszne teksty poruszają co prawda trójmiejskie klimaty, ale myślę że będą zrozumiałe dla wszystkich mieszczuchów.
Polecam kontakt z płytą, mam nadzieję że Kapela jeszcze da o sobie znać. Jeśli ktoś dysponuje nagraniami innych kapel podwórkowych, niech da znać, bo to zazwyczaj jedyny ślad po miejskim folku minionych dekad.


Taclem

Orkiestra Dni Naszych „Odkrycia”

Doczekałem się wreszcie nowej płyty Orkiestry. Słuchając jej pierwszy raz już wiedziałem, że czegoś tu brakuje, Chyba wiem czego. Żywiołowośc, na którą zwraca się uwagę przy kontakcie z tą grupą na żywo, gdzieś umknęła podczas sesji nagraniowej. Nie miałem takich problemów z płytą „Folk’n’Roll”, ale to pewnie dlatego, że większośc kawałków z tamtej płyty znałem z koncertów i bardzo dobrze byłem z nimi osłuchany. Do tej płyty pewnie też się przyzwyczaję.
Niewątpliwie mocną stroną płyty są same piosenki. Większość to autorskie utwory Jerzego Kobylińskiego. Muzyka jest naprawde „orkierstowa”, jeśli zna się ten zespół, z pewnościa nie pomyli go z czymś innym. Partie skrzypiec grane przez Michała Jelonka poprostu zwalają z nóg. Liryczne nuty w balladach, skoczne, taneczne melodie w energicznych utworach, to jeden z najważniejszych atutów zespołu i na pewno tej płyty. Zakręcona aranżacja „Tańca węgierskiego” Brahmsa przypomina, że Michał grał kiedyś w kultowym Ankhu.
Płyta jest utrzymana w stylistyce, jakiej zespół, czyli żeglarsko-folkrockowej. Ale jest tu miejsce na niby-country („Piggy”), wspomniany już utwór Brahmsa, czy utwory parodystyczne (doskonale zresztą pasujące do tak wesołej kapeli jaką jest Orkiestra). Energiczne ballady, takie jak „Dwóch władców” i „Święty wiatr”, nostalgiczna „Piosenka dla Gdańska” (za ten utwór mój prywatny medal – mile połechtali mój lokalny patriotyzm :)), czy przebojowy „Barbarossa” to bodaj najciekawsze utwory na tej płycie. Ich przeciwnością jest, według mojej rzecz jasna opinii, jedyny tradycyjny utwór na płycie – „Shenny Grow”. Jest to wersja znanego „Childgrove”, które jeden z zespołów szantowych przeniósł kiedys na nasz grunt jako „Shady Grove”. Ten i podobne tytuły pokutują do dziś. Utwór ma spory potencjał, co udowodniło niegdyś Fairoport Convention (konstruując na jego bazie swój przebój „Mattigrove”). Jednak Orkiestra najzwyczajniej go położyła. Jedynie skrzypce się w nim bronia. Aranżacja typu „spokojnie/z kopem/spokojnie” jakoś się nie sprawdziła. Ilekroć słucham płyty, przewijam ten utwór.
Na płycię są również bunusy. W tym dwie wersje utworu „Piggy”, zaśpiewana w jezyku Ungu Runga (hmmm :)) i wersja „konkursowa”, czyli karaoke. Poza tym bonusem jest również „Bacha”. Kawałek, który ma szansę stać się koncertowym hitem jest jednak bardzo ryzykownym nagraniem. Jawna parodia nurtu disco polo (nie pierwszy z resztą raz Orkiestra wyśmiewa się z tego gatunku) może nie spodobać się części publiczniści dzisiejszych imprez folkowych nastawionych na „bratanka i piwo”. Ale mi się podoba :).
I jeszcze parę słów o szacie graficznej płyty. Zmiana wydawcy nie odbiła się negatywnie na stronie wizualnej wydanego albumu. Dość bogata szata graficzna i opisy do poszczególnych piosenek sprawiają, że wkładkę przegląda się dość wnikliwie. Szkoda tylko że nie ma jakiegoś komentarza skupiającego w całość zawarty na płycie materiał. No ale to i tak jeden z lepiej wydanych fonogramów na folkowej scenie.


Taclem

Szwagierkolaska „Kicha”

Bardzo mi przykro, ale tytuł adekwatny do zawartości. Dlaczego przykro? Bo bardzo polubiłem „Luksus”, poprzedni album Szwagrów. Początkowo miał to być projekt na jeden album, muzycy sami chyba zdziwili się jego popularnością. W odróżnieniu od poprzedniej płyty tym razem nie mamy odświezonych utworów Grzesiuka, a właściwie tych jest tylko kilka. Reszte można określić jako szlagiery dawnej Warszawy. Choć jest tu również piosenka Mieczysława Fogga, oraz pierwsze autorskie nagranie zespołu. Niestety to tylko nienagrywana dotąd piosenka T.Love’u i jako debiutancka kompozycja Szwagierkolaski rozczarowuje. Do piosenek z „Luksusu” czuło się szaconeczek, te sobie po prostu lecą.
W ramach promocji płyty nakręcono teledysk, w którym wystąpił Leon Niemczyk, wcielający się w rolę piosenkowego Tasiemki. Przyznaje że niebanalne są na tej płycie aranże. Jednak nie równoważą one braków w koncepcji jakie widać dokładnie po przesłuchaniu całości.
Powstaje pytanie czy muzycy popełnili błąd nagrywając tą płyte? Nie. To wciąż fajne piosenki, niestety wysoko podniesionej poprzeczki pierwszego albumu nie udało się przeskoczyć.
Dobrze jednak że te piosenki są, bo i tak lubie czasem je sobie włączyć. Mam też nadzieje że za jakiś czas, niekoniecznie krótki, Szwagrowie powrócą z premierowym materiałem, mam nadzieję że nie „warszawskim” bo temat uważam za wyczerpany.


Taclem

Gaelic Storm „Herding Cats”

Okazuje się że Gaelic Storm nie jest zespołem jednej płyty. Tych, którzy nie wiedzą, informuję, że zespół wypłynął za sprawą krótkiego utworu tanecznego („Irish Party In Third Class”) wykonanego na potrzeby filmu „Titanic.
To już drugi album, poprzednim udowodnili że są „rasowym” zespołem folkowym. Gaelic Storm to: Stephen Wehmeyer na bodhranie, didjeridoo i wokalach, Patrick Murphy – wokal, harmonica, akordeon i łyżki, Samantha Hunt na skrzypcach, Steve Twigger na gitarze, mandolinie i wokalach, oraz Shep Lonsdale na różnych instrumentach perkusyjnych.
Gościnnie na albumie pojawiają się: John Whelan grający na akordeonie guzikowym, Eric Rigler na uillean pipes i low whistle, oraz Marie Reilly na skrzypcach.
„Herding Cats” zaczyna się od żywiołowego „Drink the Night Away”, typowej pubowej piosenki. Brzmi jak utwór tradycyjny, ale w opisie czytamy że to kompozycja autorstwa członków Gaelic Storm – O’Stevesa, Twiggera i Wehmeyera. Następnie grupa prezentuje nam swoją wersję pieśni „The Ferryman” autorstwa Pete’a St. Johna. „South Australia” rozpoczyna się od spokojnego wstępu na harmonice, ale szybko nabierawłaściwego sobie tempa.
Energetyczna wartość muzyki wzrasta wraz z utworem „After Hours at McGann’s”, który jest setem tradycyjnych reeli, zainspirowanych sesja w Doolin w hrabstwie Clare. „Heart of the Ocean” to kolejny utwór spółki Twigger/Wehmeyer, wolna piosenka z użyciem uillean pipes. „Breakfast at Lady A.’s” i „The Park East Polkas” to kolejno set jigów i set polek. Tradycyjna „Spanish Lady” to kolejny przykład ciekawej aranżacji w wykonaniu Gaelic Storm.
Instrumentalny set z irlandzkiego wybrzeża – „The Devil Went Down to Doolin” poprzedza szkocka piosenkę „The Barnyards of Delgaty”. Twigger, tym razem bez kolegów z zespołu, napisał piękną piosenkę miłosną – „She was the Prize” i jest to przedostatni utwór na płycie.
Na zakończenie zespół, jakby nawiązując do swoich korzeni wykonuje „Titanic Set”. Warto zwrócić uwagę na ten zespół, wyróżnia się wśród wielu młodych zespołów, nic dziwnego że to do nich zwrócił się James Horner.

Taclem

Page 194 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén