Kategoria: Recenzje (Page 184 of 214)

Fairport Convention „What We Did on Our Last Holidays”

Zaczyna się w sposób folkowy, i to taki, który może kojarzyć sie właśnie z Fairport Convention.
Otwierający album utwór „Fotheringay” autorstwa Sandy Denny kojarzy się z balladowymi piosenkami Ralpha McTella. Szybko jednak przekonujemy się, że to bardzo wczesna płyta zespołu (druga w dyskografii).
Drugi utwór to blues-rock w amerykańskim stylu pt. „Mr. Lacey”. Kolejne „Book Song” i „Lord Is In This Place” pozostają równiez w amerykańskiej stylistyce. Pierwszy jest folkowy (troche w stylu jaki próbowało u nas zaszczepić 2 + 1), a drugi to coś jakby… mruczanka, przywodzaca na mysl murzyńskie melodie sakralne.
„No Man’s Land” Richarda Thompsona to wreszcie utwór „europejski”, jest folkowa zagrywka na akordeonie, chociaz co ciekawsze mało kojarzy się z Fairport. Nastepnie otrzymujemy zapewnienie od samego zespołu o amerykańskich korzeniach tej płyty.
Podobnie jak na pierwszym albumie jest to utwór Boba Dylana. Tym razem to „I’ll Keep It With Mine”, pięknie zaśpiewany przez Sandy Denny. Dalej jest podobnie. Wyróżniają się dwa utwory tradycyjne: „Nottamun Town” i „She Moves Through The Fair”, oraz wielki przebój wczesnego Fairport Convention – „Meet On The Ledge”.
Pierwszy utwór ma w sobie już klimat poźniejszych nagrań, zawiera też opentańcze, jakby orientalne solo na mandolinie. „She Moves…” z kolei, mimo że jest jedną z najczęściej wykonywanych pieśni, wersja Fairport różni się znacznie od pozostałych.
Całośc kończy „End Of A Holiday” – instrumentalna miniaturka autorstwa Simona Nicola.
Uważam, że nad płytą unosi się nieco hippisowski duch, który sprawia, że czasami mamy wrażenie obcowania z zespołem typu The Band. Porównując do innych albumów Fairport można odnieśc wrażenie że czas nie obszedł się z nią jednak zbyt łaskawie.

Taclem

Hedningarna „Hippjokk”

To chyba najbardziej techniczna płyta Hedningarny. Tańce w rytmie polki przeplatają się z muzyką bliską techno. Kompozycje nie wychodzšce poza stały schemat.
Czyli łomoczący bęben z pogłosem, drony na lirze korbowej i hulaszcze melodie głownie na skrzypcach. Dialogi między instrumentami i przenoszenie motywu przewodniego z durowej tonacji w molową, bardziej liryczną stanowią, to również nieodłączny element tej misternej układanki.
Trochę brakuje tu dzikich czarownic, ale wynagradza to Wimme Saari, który podobnie potrafi wzruszyć do głębi swym jojkiem. Surowe, dramatyczne piękno połowy kompozycji miesza się z bardziej pogodnymi melodiami. Atmosfera przywołuje na myśl jakąś leśną grotę gdzie dzieją się dziwne rzeczy, a to za sprawą nadania niektórym instrumentom echa. Czasami klimat staje się naprawdę groźny i straszny a piękne słowa jakimi przemawia lira przypominają zaklinanie wiatru. We wzruszających, pierwotnych melodiach pobrzmiewają niekiedy nuty mające w sobie coś z muzyki tureckiej. Zostają one na długo w pamięci malując obrazy wspomnień o tym co odeszło bardzo dawno temu.
Nostalgiczne i liryczne brzmienie liry wzrusza i niepokoi, napawa nadzieją i powoduje dreszcze. Przeważają kompozycje instrumentalne, a jedną z tych gdzie pojawia się również śpiew jest opowieść o dwóch krasnoludach, które napadnięte przez trolle bronią się zaciekle. Jest też w jednym z utworów gitarowe solo, a płytę zamyka jojk na tle… dyskotekowego dudnienia. Jednak jest to tylko złudzenie, bo ten rytm podobny jest po prostu do bicia serca.

Ahti

Levellers „Zeitgeist”

Mglisty i dżdżysty dzień. Aby wstać do pracy i móc robić coś więcej niż tylko o ospale gapić się w monitor, potrzebowałem czegoś jeszcze, poza kubkiem gorącej kawy. Walkman był dobrym rozwiązaniem. Jeśli jedzie się do pracy ponad godzinę, to można sobie uprzyjemnić czas słuchaniem muzyki. Wahałem się pomiędzy pierwszą płytą The Clash a czymś Carrantuohilli. No i stanęło na Levellersach.
Jako że moje dwie ulubione płyty („Levelling The Land” i „Waepon Called The Word”) mam tylko w postaci CD, musiałem zadowolić się późniejszymi nagraniami grupy. Z domu wyszedłem przy dźwiękach „Hope Street”, radosnych i skocznych, z fajnym riffem. To jeden z większych przebojów grupy (teledysk w MTV i wysokie pozycje na listach).
Faktycznie wybór płyty był dość dobry, bo kilka tu kawałków niemal punkowych, a Jon niekiedy wcale nie oszczędza swych skrzypiec. Do tramwaju wsiadałem przy spokojnych, jak najbardziej folkowych rytmach „Maid Of The River”.
Zmiana środka komunikacji przy akompaniamencie „Fantasy”, lekko punkowego i dość radosnego utworu. Hmmm… to już druga strona kasety. Bardzo lubię „PC Keen” i „Leave This Town”. Ogólnie płyta znacznie lepsza od swej poprzedniczki (mowa o studyjnym albumie „Levellers”) i następczyni („Mouth To Mouth”).
Należy dodać że to pierwsza płyta, której reedycji dokonano oficjalnie w Polsce. Podobnie było z kolejną („Mouth to Mouth”), oraz ze składanką typu „the best” („One Way Of Life”). Chyba jednak kiepsko się sprzedawały, skoro ostatni album („Hallo Pig”) już nie doczekał się reedycji.
Wyjątkowo mało tu New Model Army (za ich kontynuatorów uznawano kiedyś Levellersów), ale to chyba dobrze, w końcu to zespół Levellers nie NMA.

Taclem

Paperboys „Late As Usual”

„Late As Usual” to bardzo miła płytka folkrockowców z The Paperboys. Piosenki momentami ocierają się o akustycznego rocka, jak „In Love For Now”, jednak słucha się ich dobrze. Można znaleźć analogie to tego co grają Great Big Sea, czy Spirit Of The West, generalnie tzw. „szkoła kanadyjska”.
Z kolei utworki instrumentalne są pełne uroku, jak choćby „Whisky In The Tea”. Trzeba przyznać, że zespół zaprezentował sporo ciekawych pomysłów, muzyka zagrana jest z pasją i co najważniejsze przy takiej produkcji, chętnie sięga się po tę płytę ponownie.
Zdumiewające rzeczy można usłyszeć niekiedy w partiach skrzypiec, np. w ocierającym sie o cajun „Come Tella Me”. Z kolei w „Forest Of Blue”, zarówno w partiach harfy, jak i wokalu pobrzmiewają echa tradycyjnej „Foggy Dew”.
Zespół prezentuje dość szerokie instrumentarium, poza gitarą, basem i perkusją mamy też skrzypce, flety, harfę i mandolinę. Tworzy to ciekawy kolaż i pozwala na rozwinięcie pełnego spektrum dźwięków. Również umiejętności muzyków pozytywnie wpływają na zawartą na płycie muzykę.
Nie mam niestety zbyt wielu informacji o samym zespole, ale zapewne ich poszukam. Poszukam też kolejnych płyt The Paperboys.

Taclem

Suntrap „Red Red Shoes”

Płyta grupy Suntrap zaskoczyła mnie od samego początku. Przede wszystkim niesamowita kolorystyką okładki, niespotykaną w folkowych fonogramach.
Muzyka zawarta na płycie to bardzo przyjemny akustyczny folk zagrany przez trio, w składzie : Sara Byers – wokal, akordeon, bodhran, whistle; Paul Hoad – wokal, gitary, harmonijka ustna; Mary Wilson – wokal, skrzypce. W tym składzie prezentują nam repertuar w dużej mierze autorski. I są to świetne piosenki, piszą je Sara i Paul.
Piosenki Paula kojarzą mi się trochę z utworami goszczącego niegdyś w Polsce Pete’a Mortona (tu zwłaszcza „Accident”). Właśnie taki autorski folk, lekko po celtycku zaaranżowany wychodzi mu bardzo dobrze. Czasem jest troche żywiej, czasem balladowo („Only One”) ale ogólnie bardzo dobrze.
Sara pisze piosenki nieco inne. Są bardziej przebojowe. W „Enter The Queen” dostrzegam jakby trochę słowiańskich nutek, może to przez nieco zaciągające zaśpiewy. Napisany przez nią „Cherry Head” to najlepszy moim znadniem utwór na krążku.
Autorski materiał został uzupełniony o trzy tradycyjne utwory: popularny „High Germany” w nowej aranżacji, mniej znany „Two Brothers”, oraz „Bold Grenadier”. Dochodzi do tego piosenkowo-instrumentalna kompozycja („Two Magicans/Pale Fire”) w której pomysły Paula i Sary przeplatają się z tematami tradycyjnymi, oraz dwa covery. Mowa tu o piosenkach „Midnight on the Water” (autorstwa Rona Kavana) i „I Shall Be Released” (Boba Dylana). Pierwszy z tych utworów brzmi niemal jak piosenka country, zawiera tez cytat z amerykańskiej piosenki „Swing Low, Sweet Chariot”. Dla odmiany dylanowski utwór brzmi niemal jak kompozycja zespołu.
Można by rzec, że takich grup jak Suntrap jest wiele. Owszem, ale ich albumy nie zawsze mnie urzekają – ten to zrobił.

Taclem

Wood’s Tea Co. „This Side of the Sea”

W natłoku młodych kapel grających coraz szybciej, stawiających na energię i zabawę Wood’s Tea Co. może być swego rodzaju odtrutką. Nie chodzi o to, że grają wolno, alebo bez ognia – nic z tych rzeczy. Po prostu atmosfera krążka „This Side of the Sea” jest bardzo wyciszona. Muzycy dają nam do zrozumienia że nie muszą się nigdze spieszyć.
Tak przy okazji, to Wood’s Tea Co. prezentują coraz rzadziej spotykaną muzykę irlandzką bez wpływów rocka, jazzu, czy innych klimatów. Właściwie jedyne, nieco inne brzmienia, to elementy bluegrass, czyli zagnieżdzenie się w amerykańskiej tradycji.Ich wkład w muzykę folkową, to kilka ciekawych wynkonań standardów i parę nowych piosenek. Niby nie tak wiele, ale według mnie wystarczająco dużo, by zespół zwrócił na siebię uwagę. Wśród kompozycji autorskich na szczególną uwagę zasługuje piosenka „St. Patrick’s Day in America”.
Zespół gra też niekiedy do tańca. Wiązanki tradycyjnych utworów spływają potokiem spod palców muzyków w bardzo sprawny sposób.
Wood’s Tea Co. śpiewają o marynarzach, górnikach, kolejarzach, czyli o wszystkich tych, o których od ponad setki lat pisane są folkowe piosenki. Ciekaw jestem czy zespół kiedyś do nas zawita, choćby na krakowskie Shanties. Chciałbym ich zobaczyć na żywo i skonfrontować z brzmieniami z płyty.

Taclem

Blue Dew „Life`s Other Side”

Holenderska formacja Blue Dew swoją muzykę określa jako Irish Grass. Jest to połączenie irlandzkiego folku z amerykańską muzyką bluegrass.
Okazuje się jednak, że mieszanie stylistyk nie jest tak nachalne jak mogłoby się wydawać. Kiedy grają po irlandzku, to wyraźnie słychać że po irlandzki, a jak bluegras, to proszę bardzo, brzmienie jak z Kentucky.
Nieco inaczej jest tu z piosenkami, bo nawet te irlandzkie mają lekko amerykańskie brzmienie dzięki wokalom. Czasem mamy tu charakterystyczne wyciąganie samogłosek, ale brzmi to nieźle, więc raczej jest atutem.
Ciekawie brzmią partie basowe, bo w zespole gra kontrabasista, co rzadko zdarza się w tego rodzaju kapelach folkowych a uatrakcyjnia aranżacje.
Wśród bardziej znanych utworów wymienić piękną balladę „The Reason I Left Mullingar”, która w wersji Blue Dew okazuje się nieco ascetyczna. Nie traci jednak nic ze swojego uroku, łatwiej za to skupić się na tekście. Bardzo ciekawie wyszła też inna ballada – „The Call And The Answer” – autorstwa Phila Colclougha, znanego choćby z takich przebojów folkowych jak „Song For Ireland”.
Z kolei doskonały „Foggy Mountain Breakdown” wychodzi bardzo przyzwoicie dzięki rasowo bluegrassowym brzmieniom banjo i mandoliny. Nie powstydziłyby się takiego grania kapele zza oceanu. Podobnie jest z piosenką „Sally Ann”, która z kolei oprócz banjo opiera się jeszcze na wokalu i fiddlingu, oraz pobrzmiewającym gdzieś w tle akordeonie.
Lider formacji – Marius Klein – pisuje czasem własne utwory. Na tym albumie jest tylko jeden jego autorstwa, mianowicie „Everytime”. Trzeba przyznać, że to dość udana folkowa ballada, idealnie pasująca do prezentowanego tu zestawu.
Z kolei przeróbka utworu „Nothing But The Same Old Story” napisanego przez Paula Brady`ego średnio się w tym zestawie sprawdza. Powód jest prosty – nowsze piosenki Paula odstają od irlandzkiego repertuaru folkowego, bliższe są brytyjskiej folkowej muzyce klubowej.

Dobra mieszanka, choć może nie wybuchowa. Przyznam, że przesłuchałem z ciekawością i na pewno do kilku motywów z chęcią powrócę.

Taclem

Gael Force „Celtic Storm”

Gael Force to właściwie zespół rockowy grający tradycyjne utwory. Widać to po sposobie w jaki aranżują piosenki. Gdyby nie grali muzyki tradycyjnej prawdopodobnie brzmienie wiele by się nie różniło, zmieniliby co najwyżej instrumentarium.
Właściwie trudno z takiego wniosku czynić zarzut, zwłaszcza, że grają dobrze, nie kaleczą utworów i podchodzą do nich dość twórczo.
Nie obyło się bez jednego z obowiązkowych irlandzkich evergreenów – „The Wild Rover”. I tu następuje największe chyba zaskoczenie, bo aranżacja dokonana przez lidera grupy, Patricka O`Kane, to niemal zupełnie nowa melodia. Za to „Star of the County Down” podbarwiono tylko lekko rock`n`rollem.
Piosenka „Streets of London” Ralpha McTella w wtykonaniu Gael Force została nieco wygładzona, podbito ostrzej rytm i w takiej wersji mogłaby startować na listy przebojów. Inna znana piosenka, „Ride On”, też zyskała rockowe szlify, ale nie aż tak ostre jak w przypadku folk-metalowej grupy Cruachan (która wykonywała ten utwór z samym Shane`m MacGowan`em).
Gael Force pochodzą z Nowego Jorku i muszę przyznać, że to w jakiś sposób tłumaczy nieco ich muzykę. W końcu to irlandzka diaspora tego miasta odpowiada za powstanie grupy Black 47.
Osobom spragnionym celtyckiego rocka na pewno można tę płytę polecić. Inni też moga posłuchac, ale raczej ich ona nie powali na kolana.

Taclem

Lenahan „Contrary Motion”

Celtycki rock w wersji unplugged. Właściwie to możnaby uznać, że folk-rock pozbawiony ostrego gitarowego kopa wiele traci na wartości. Okazuje się jednak że w przypadku dobrego zespołu, a takim jest niewątpliwie grupa Toma Lenahana, muzyka nabiera po prostu nieco innego wymiaru, jast bardziej poetycka, a z drugiej strony nawet w wersji akustycznej zawiera sporo „czadu”.

Czołowym instrumentem stają się tu dudy Toma. Gra on też na tin whistle. Z kolei skrzypek kapeli – Clarence Ferrari – gra tu też na gitarze rytmicznej. Gościnnie w kilku utworach pojawia się tu Mary Rafferty, członkini popularnej amerykańskiej grupy folkowej Cherish the Ladies. W utworach takich jak „The Road to Lisdoonvarna” możemy podziwiać jej grę na akordeonie guzikowym.

Na płycie „Contrary Motion” pojawia się też po raz pierwszy utwór „New York Lullabye”, który powrócił na albumie „Brand New Bag” z 2002 roku.

Album został włączony do jednej z kampanii Amnesty International.

Taclem

Red Shamrock „As Hot As Irish…”

Jeśli się zastanawiacie się gdzie rosną Czerwone Koniczynki, to już podpowiadam: w Szwajcarii. Kiedy dostałem ich płytę od razu postanowiłem sprawdzić czy zgodnie z tytułem ich muzyka jest „tak gorąca jak irlandzka”.
Z nielicznymi wyjątkami (np. cover W. Gurthiego) są tu tradycyjne irlandzkie (i szkockie) piosenki i melodie, łącznie ze słynną „Star of the County Down”.
Zespół nieźle radzi sobie z instrumentalną muzyką celtycką. Zaaranżowany po irlandzku song Gurthiego „Pastures of Plenty”, brzmi tak jakby mogła go zagrać naprawdę niezła irlandzka kapela.
Słychać też, że ktoś z zespołu (trudno orzec kto, bo na fletach grają tu trzy osoby na zmianę) lubi Jethro Tull. W „Soup of the Day” obok Jethro pobrzmiewa też nowocześniejsze granie spod znaku Flooka.
Wogóle wszelkie instrumentalne utwory, a tych jest większość, zdradzają fascynację ,łodymi irlandzkimi kapelami, takimi jak Lunasa, czy Kila. Szwajcarzy nie dogonili jeszcze swoich irlandzkich pobratymców, ale fajnie kombinują i może się okazać że powstanie jakieś ciekawe, własne brzmienei grupy. Są na dobrej drodze.

Taclem

Page 184 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén