Kategoria: Recenzje (Page 182 of 214)

Alan Stivell „Mist of Avalon”

„Mist of Avalon” to jedna z najbardziej „new age’owych” propozycji bretońskiego mistrza harfy. Jest ona jednocześnie głęboko osadzona w celtyckiej tradycji. Zarówno muzyka, choć przecież w większości nowa, autorstwa Stivella, jak i warstwa tekstowa przenoszą nas w dawne wieki w czasy arturiańskich mitów i legend.
Całość otwiera kompozycja o Pani Jeziora. Na płycie sportykamy całą gamę arturiańskich postaci, królową Ginewrę, króla Artura i jego ryczerzy. Jednak jest to przede wszystkim okowieść o mistycznym Avalonie. Silny jest tu pierwiastek gaelicki, sięgający do najstarszych walijskich legend, do Mabinogionu, który dał początek arturiańskim mitom.
Stivell opowiada historię i wzorem dawnych bardów roztacza przed nami swoje wizje wspierając się warstwą muzyczną.
Pozwólcie by Alan Stivell zabrał was w swą magiczną podróż do świata który mógł być.

Taclem

Blind Mole Rat „Viva Zapatta!”

Mam wrażenie że to pierwsze studyjne demo angielskiego Blind Mole Rat. Wcześniej ukazał się w Polsce bootleg (na kasecie) z koncertu w Poznaniu. Tu jakość nagrania prezentuje się dużo lepiej niż na kasetce koncertowej (tytul „Live in Poznan”). Muzyka BMR to połączenie folku i ska z żywiołowym punk rockiem. Pod względem punka to raczej można umiejscowić ich bliżej The Clash niż Sex Pistols. Zespół jest kultowym bandem na angielskiej scenie folk-punkowej.
Mimo iż tekstowo błądzimy tu niekiedy po bezdrożach Meksyku, w muzyce więcej jest korzeni celtyckich niż latynoskich. Jeśli o tekstach mowa, to kaseta zasługuje na znaczek „Uwaga, brzydko mówia”. Jak przystało na punkowców zdarza się chłopakom rzucać „łaciną nieklasyczną”.
Pisanie o poszczególnych utworach mija się tym razem z celem, trzeba po prostu poszukać tego wydawnictwa. Myślę że jedynym sposobem będzie znalezienie sklepu zajmującego się wydawnictwami niezależnymi, lub giełda takich wydawnictwa.


Taclem

Ryszard Muzaj „Jesienne zwierzenia”

Jakiś czas temu recenzowałem drugą płytę Rysia Muzaja („Kartki z dziennika”). Narzekałem wówczas na klawiszowe aranże, którymi ozdobił swoje piosenki. Rzeczywiście świetnie brzmią wykonywane na żywo z akompaniamentem gitary. Nie rozumiem zupełnie dlaczego włąsnie takie brzmienie zaproponował nam Muzaj na swoim albumie. Wspomiałem też wówczas o pierwszym materiale pieśniarza, wydanym dawno temu na kasecie (a było to 10 lat temu). No i okazuje się, że materiał ten doczekał się swojej reedycji w postaci płyty CD. Reedycję zawdzięczamy Stowarzyszeniu Wspierania Inicjatyw Kulturalnych „Nasze Miasto Wrocław”.
Piosenki te, słuchane po latach (kaseta dawno temu zniknęła mi z oczu) brzmią dalej świetnie. Co prawda już wówczas Rysiu grał na instrumentach klawiszowych, ale tu są one tylko dodatkiem (czasem może nieco natrętnym) do gitarowego grania. Generalnie więc brzmi to dużo lepiej. Właściwie tylko piosenki „Hej Stary” i „Jesienne zwierzenia” doczekały się rozbudowanych klawiszowych aranży (choć i tam słychać gitarę). Pierwszej z tych piosenek wyszło to nawet na dobre, warto posłuchać tej wersji i porównać z coverem który nagrali kumple Muzaja z zespołu Smugglers (w którym Rysiu niegdyś grał) na płycie „Still Smuggling!”.
Są tu największe przeboje Muzaja, na czele z „Gdyńskim portem”, który stanowi żelazny trzon repertuaru Rysia. Wiele pięknych piosenek, jak „Przemyślenia, „Zielone dni”, czy napisany do słów Tomasza Piórskiego „Emeryt” to dziś żeglarskie evergreeny.
Słuchając tych piosenek uśmiechałem się pod nosem przypominając sobie naiwne piosenki niektórych szantowych grup, o tym jacy to odważni są żeglarze, jak to walczą ze sztormami itd. W piosenkach Rysia nie ma pustych przechwałek, jest strach, szacunej i wielka miłość do morza. I to właśnie ten autentyzm jest jego wielkim atutem.
Mam nadzieje że seria wrocławskich reedycji nie skończy się na dwóch pozycjach, a Rysiu ucieszy nas wkrótce kolejno (oby gitarową) płytą.


Taclem

Chieftains „Tears of Stone”

W zasadzie wszystko co potrzeba wiedzieć o tej płycie jest napisane we wkładce.
„Tears of stone” to kolekcja pieśni miłosnych w wykonaniu zespołu The Chieftains i gości, a są to : Brenda Fricker, Anunam, Bonnie Raitt, Natalie Merchant, Joni Mitchell, The Rankins, The Corrs, Sinead O’Connor, Chapin Carpenter, Loreena McKennitt, Akiko Yano, Joan Osborne, Sissel, Eileen Ivers, Natalie MacMaster, Maire Breatnach, Annbjorg Lien i Diana Krall w najpiękniejszej wersji „Danny Boy” jaką słyszałem.
Płyta zdobyła moje uznanie już po pierwszym przesłuchaniu, jest to po prostu świetny kawałek muzyki miłosnej.
Zresztą tego się nie da opowiedzieć tego trzeba posłuchać. Polecam „Tears of stone” wszystkim miłośnikom pięknych kobiecych głosów, dobrej muzyki no i oczywiście zespołu The Chieftains


Adam Grot

Draiocht „The Druid and Dreamer”

Bardzo ciekawa płyta, powinna spodobać się zwłaszcza wielbicielom wczesnych nagrań grup takich jak Lunasa czy Danu. Mimo iż jest to muzyka celtycka, to nie trudno doszukać sięna płycie także innych inaspiracji. Widać to choćby po tytułach takich jak „Moon over Persia” i „Tatanka Yotanka”. Jednak muzyka pozostaje w celtyckim kręgu kulturowym.
W dużej mierze za klimat płyty odpowiedzialni są Frank Mulcahy grający na akordeonie diatonicznym i grający na bębnach Marco Smith. Brat Franka – Tom – gra tu na gitarze, śpiewa i jest odpowiedzialny za aranże i stronę kompozytorską. Większość utworów na tej płycie to jego dzieło. Wokalne tematy żeńskie należą do Mary O’Regan, znanej też ze współpracy z Eoin Duignan. Największe brawa nalezą się jej za romantyczną balladę „Delicate Ease Of Movement”.
Utwory takie jak „Padden” to pokaz naprawdę niesamowitej gry. Akordeon wydaje się niemal tańczyć, ciekawie gra bas (gra na nim Jimmy Canty).
Bardzo radosny „The Last Prince Of Munster” kojarzy mi się z zespołem East Whistle, który gościł kilkukrotnie w naszym kraju i jako pierwszy z zespołów około-celtyckich raczył nas czymś co się nazywa „contemporary folk”, czyli współczesnymi kompozycjami folkowymi. Inspiracje tu raczej wykluczam, ale zarówno świetne partie akordeonu, jak i jazzowe wstawki w utworze kojarzą mi się z tamtą kapelą.
Pozycja ta udowadnia że warto zwracać uwagę na pojedyńcze płyty z katalogu Sanachie Records. Zespół ten nagrał tylko jedną płytę, właściwie to nigdy o nim wcześniej nie słyszałem, a tymczasem muzyka ta naprawdę godna jest zauważenia.

Taclem

Gilles Servat „Comme je voudrai !”

Gilles był zawsze jednym z moich ulubionych pieśniarzy bretonskich. „Comme je voudrai !” to doskonały przykład celtyckiego folkrocka w jego wykonaniu. Dominują tu porywajace songi, zaśpiewane niesamowitym głosem Gilles’a.
Od tytułowego „Comme je voudrai !” po kończący płytę „Marv eo ma Mestrez” mamy do czynienia ze świetnymi aranżacjami. Niekiedy jest nastrojowo, jak choćby w utworach „Erika, Erika” i „Blanche et Bleue”. Połamane rytmy „Tregont Ble Zo” kojarzą się z nowoczesnym bretońskim graniem.
Gilles Servat należy do tych artystów bretońskich którzy chętnie sięgają niekiedy po utwory irlandzkie i szkockie. Również na tej płycie nie brakuje takich nawiazań. Oprócz utworów takich jak „To Scots Friends”, czy „Au bord du lac Pontchartrain” mamy tu doskonałą wersję ballady „On Raglan Road”.
Ja polubiłem głos Gilles’a wiele lat temu, myślę że może się on podobać nie tylko wielbicielom muzyki celtyckiej.

Taclem

Lack Of Limits „Out of the Ashes”

Spodziewałem się przede wszystkim muzyki celtyckiej. Otrzymałem takową, ale w niewielkim zakresie. Przy pomocy instrumentów charakterystycznych dla kapel wyspiarskich (skrzypce, akordeon, whistles, bodhran) i z użyciem rockowego instrumentarium (gitary, bas, perkusja) Lack Of Limits prezentują nam swoją własną muzykę. Nazwali ją „folk XXI wieku”. Nie ma w niej jednak elektroniki i sztucznych dźwięków. Wszystko jest żywe i naturalne.
Kapela pochodzi z Niemiec i rzeczywiście zaczynała od klimatów znacznie bardziej celtyckich. Z czasem jednak doszli do wniosku że grając własne kompozycje więcej wniosą do muzyki folkowej. I bardzo słusznie, cenię sobie grupy poszukujące.
Lack Of Limits zawdzięcza co nieco grupie Levellers, chodzi tu o gitarowe podejście do folku. Myślę jednak że z chwilą odsunięcia się od muzyki celtyckiej dług ten stał się znacznie mniejszy.
Kompozycje grupy to w dużej mierze piosenki przebojowe, zwłaszcza te pisane przez Marcusa Friedeberga – czyli większość. Przyznam że do moich ulubionych utworów zalicza się „After The Fire”, pierwszy utwór z płyty. Słucham go często i strasznie mi się podoba.
Muzycznie świetnie spisuje się na płycie Eva Hase, grająca między innymi na skrzypcach i akordeonie, słychać to przede wszystkim w tych utworach, które mają tradycyjne fragmenty, jak „Dear Green Place”, czy „Golden Vanity”, oraz w jej autorskim „Le Renard”.
Niemiecka kapela dokonała rzeczy bardzo ważnej, nie zdając sobie chyba nawet z tego sprawy. Dla mnie stali się jednymi z prekursorów folk-rocka ogólnoeuropejskiego (bez jednoznacznego określania poszczególnych wpływów). Czy to rzeczywiście będzie muzyka XXI wieku? Mam nadzieje że tak.

Rafał Chojnacki

Nuthouse Flowers „Slainte”

Grupa Nuthouse Flowers przedstawia się jako „Pogues-cover band”, ale prawdy w tym stwierdzeniu niewiele. Na koncertach graja trochę kawałków formacji Shane’a MacGowana, ale płyty to w większości autorski materiał, choć stylistycznie nawiązujący do dokonań tej znanej londyńskiej grupy.
Tytuł płyty – „Slainte” – oznacza tyle co „na zdrowie”. No i muzyka wyjdzie nam pewnie na zdrowie, zwłaszcza na imprezach różnej maści.
Przyznam szczerze że muzyka ta jest znacznie bliżej The Pogues, niż grupa Dolomites, nad którą niedawno się zachwycełem. „Head Full Of Smoke” to typowy pubowy szlagier, zaś „Leeside Lines” to pogues-ballada w stylu „Pair of Brown Eyes” (podobnie jak „Eyes Sparkling Diamonds”). W tekstach również możemy znaleźć sporo nawiązań do liryków Shane’a („Sweet Brown Eyes And A Glass Of Ale”) i irlandzkich piosenek tradycyjnych („Whiskey Is My Sense Of Life”).
Nie zabrakło na płycie dwóch taradycyjnych piosenek – irlandzkich klasyków – mowa tu o „Whiskey in the Jar” i „Star of The County Down”. Przyznam że taki układ mi odpowiada, kiedy na 11 nowych piosenek przypadaja dwie które już znam.
Nie wiem czy utwory te były pisane z założeniem „teraz napiszemy coś w stylu „Sally MacLennane”, chłopaki”, jednak trzeba przyznać że część utworów w warstwie muzycznej przypomina konkretne kawałki, choć nawet jako fan The Pogues miałem czasem problem do czego je dopasować. Ale np. „More Than A Song Can Say” i „london Lullaby” pasuja mi bardzo do siebie.
Nie wspomniałem o tym że Nuthouse Flowers to kapela z Niemiec. Przypominają o tym sami w niemieckim wstępie do „Battle Of The Basses!?” – krótkiej impresji na gitarze basowej. Zaraz po niej następuje „Ship Of Fools”, piosenka która kojarzy mi się z okładką „Rum, Sodomy & the Lash”.
Niekiedy, jak w „Whiskey Is My Sense Of Life” do głosu dochodzi saksofon, w tym przypadku mamy też wstawkę ska-folkową.
„House On The Spanish Hill” nawiązuje muzycznie do klimatu znanego z utworu „Hell’s Ditch”, jednego z najciekawszych i najbardziej intrygujących utworów The Pogues. Inspiracja też nie jest dosłowna, ale jakieś takie nie-irlandzkie harmonie zwróciły moja uwagę i zmusiły do główkowania.
Nie muszę wspominać, że to płyta głównie dla fanów folkrocka. Ale może jej posłuchać chyba każdy.

Taclem

Sinead O’Connor „Sean-Nos”

Artystka twierdzi że ta płytę chciała nagrać od dziecka. Są na niej piosenki, z których część zna właśnie z tych czasów – nauczyła się ich od ojca. Typowe, ludowe irlandzkie piosenki. Sinead ma już na koncie współpracę z takimi artystami jak Christy Moore, Shane MacGowan, czy grupa The Chieftains. Wreszcie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zrealizować własny projekt wypełniony po brzegi irlandzkime graniem. Już wcześniej na jej płytach można było znaleźć choćby tradycyjny utwór „He moved Through The Fair” (wykonwała go tez na potrzeby filmu „Michael Collins”), również inne piosenki artystki poruszały tematykę irlandzką („Famine”).
Za folkową oprawę tej płyty odpowiada Donal Lunny, znany muzyk i prodycent muzyki folkowej, współodpowiedzialny m.in. za sukces szkockiej grupy Capercaillie.
Na płycie dominują utwory spokojne, łagodne. Niekiedy, jak w przypadku „Molly Malone”, są one zaśpiewane jeszcze wolniej niż zwykło się je śpiewać. Zwykle aranżacje są dość spokojne, Donal Lunny ostrożnie obchodził się z tymi utworami. Ma to jednak swój urok i mam wrażenie że osiągnięto cel. Niewielkie wyjątki w postaci „Óró, Sé Do Bheatha ‚Bhaile” i „Báidín Fheilimí” odróżniają się znacząco od reszty utworów. Zwłaszcza pierwszy z tych utworów urzeka bardzo ciekawym wykonaniem.
W większości nagrania mogą kojarzyć się z najlepszymi zaspołami z tradycyjnego nurtu muzyki celtyckiej. W „Her Mantle So Green” można odnaleść choćby ślad brzmienia The Bothy Band, a „The Singing Bird” echa grupy Touchstone.
Kiedy pierwszy raz ogladałem okładkę zdziwił mnie brak utworu „Foggy Dew”. Utwór ten wychodził Sinead rewelacyjnie. Okazuje się jednak, że melodia „The Moorlough Shore” jest tożsama z „Foggy Dew”. Brakuje natomiast najfajniejszego koncertowego utworu z tradycyjnego repertuaru Sinead. Mowa tu o piosence „Irish Street & Irish Laws”, śpiewanej czasem a capella na koncertach.
Jedno co trzeba przyznać Sinead – i mogłoby to wystarczyć za całą recenzję – ma niesamowity głos. Posłuchajcie „Peggy Gordon” lub „Paddy’s Lament”, a zrozumiecie o co mi chodzi.
Sinead zabłądziła również do pubu. Spokojnie mogłaby tam wykonać swoje wersje „The Parting Glass” czy „I’ll Tell Me Ma”.
Osobno postanowiłem potraktować duet, który piosenkarka wykonuje z Christy Moore’m. Wcześniej wystapiła gościnnie na jego płycie, a teraz ten bardzo popularny w Irlandii balladzista rewanżuje się. Z że warunki wokalne ma bardzo dobre, to nie psuje klimatu tej płyty. Wykonany tu utwór „Lord Baker” można nawet uznać za najbardziej klimatyczny. Wersja ta opiera się na piosence którą Christy śpiewał z grupą Planxty.
Sinead spełniła swoje marzenie i nagrała płytę folkową – posłuchajcie tej płyty, bo marzenia Sinead są wyjątkowe.

Taclem

Various Artists „Dublin Cafe”

Myślałem że będzie gorzej, zwykle nie ufam takim składankom. Tym razem mamy dwupłytowy album promujący kawę. Serio. W sieci EMPiK sprzedawano serie płyt z muzyką różnych regionów z dołączoną półkilową paczką kawy. Nic więc dziwnego że skusiła mnie „Dublin Cafe”. Ale nie tego miała dotyczyć recenzja.
Pierwszy krążek wypełniają piosenki w wykonaniu Briana Roebucka. Są one wykonane w sposób dość tradycyjny, czuć pewną zbieżność z linią prezentowaną przez The Dubliners. Wykonania jednak pozbawione są typowej w takich przypadkach niedbałości, dzięki czemu płytki z wykonaniami Roebucka słucha się przyjemnie. Wokalista jest też frontmanem zespołu Liffey Street, z którym to nagrał m.in. „Best of Irish Rebel Songs”. Oprócz kamieni milowych irlandzkiego folka, takich jak „The Wild Rover”, „Whiskey in the Jar” czy „Rocky Road to Dublin” sięga on też do mniej znanych tematów, jak choćby „Shoals of Herring” czy „Scorn Not His Simplicity”. Ciekawy wokal i dość proste, choć niebanalne partie instrumentów pozwalają miło spędzić z tą płytką czas.
Drugi krążek tego albumu wypełniają nagrania The Kings River Band. Są to w większości tradycyjne tańce. Reele, polki i jigi podane są tu w sposób dość znośny, po prostu muzyka taneczna, doskonała na ceilidh lub na posiadówke w pubie. Należy przyznać że takie aranżacje też mają swój urok. W tym przypadku zrezygnowano z charakterystycznej dla takich produkcji perkusji. I dobrze. Instrumenty radzą sobie równie dobrze bez niej jak i bez klawiszy. Gorzej jest gdy jednak próbują śpiewać. Zawodzenie w takim „The Nobleman’s Wedding” nie sprawia najlepszego wrażenia. Znacznie lepiej jest już w utworze „The Lakes of Pointchartrain”, tam jednak pojawia się inny wokalista.
Zaskoczony dość dobrą jakością tej pozycji mam zamiar sięgnąc po kolejne. Może się uda….

Taclem

Page 182 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén