Myślałem że będzie gorzej, zwykle nie ufam takim składankom. Tym razem mamy dwupłytowy album promujący kawę. Serio. W sieci EMPiK sprzedawano serie płyt z muzyką różnych regionów z dołączoną półkilową paczką kawy. Nic więc dziwnego że skusiła mnie „Dublin Cafe”. Ale nie tego miała dotyczyć recenzja.
Pierwszy krążek wypełniają piosenki w wykonaniu Briana Roebucka. Są one wykonane w sposób dość tradycyjny, czuć pewną zbieżność z linią prezentowaną przez The Dubliners. Wykonania jednak pozbawione są typowej w takich przypadkach niedbałości, dzięki czemu płytki z wykonaniami Roebucka słucha się przyjemnie. Wokalista jest też frontmanem zespołu Liffey Street, z którym to nagrał m.in. „Best of Irish Rebel Songs”. Oprócz kamieni milowych irlandzkiego folka, takich jak „The Wild Rover”, „Whiskey in the Jar” czy „Rocky Road to Dublin” sięga on też do mniej znanych tematów, jak choćby „Shoals of Herring” czy „Scorn Not His Simplicity”. Ciekawy wokal i dość proste, choć niebanalne partie instrumentów pozwalają miło spędzić z tą płytką czas.
Drugi krążek tego albumu wypełniają nagrania The Kings River Band. Są to w większości tradycyjne tańce. Reele, polki i jigi podane są tu w sposób dość znośny, po prostu muzyka taneczna, doskonała na ceilidh lub na posiadówke w pubie. Należy przyznać że takie aranżacje też mają swój urok. W tym przypadku zrezygnowano z charakterystycznej dla takich produkcji perkusji. I dobrze. Instrumenty radzą sobie równie dobrze bez niej jak i bez klawiszy. Gorzej jest gdy jednak próbują śpiewać. Zawodzenie w takim „The Nobleman’s Wedding” nie sprawia najlepszego wrażenia. Znacznie lepiej jest już w utworze „The Lakes of Pointchartrain”, tam jednak pojawia się inny wokalista.
Zaskoczony dość dobrą jakością tej pozycji mam zamiar sięgnąc po kolejne. Może się uda….

Taclem