Kilka razy podchodziłem do tej płyty zanim zdecydowałem się o niej coś napisać. Krążek „Zagrajcie dudzicki” został nagrany w roku 1993 i obecnie wydany razem z płytą „Baciarujciez chłopcy”.
Od razu przyznam że ta druga płyta podoba mi się bardziej. Jest zróżnicowana i brzmienie ma nieco łatwiejsze w odbiorze. Właśnie brzmienie było największą barierą, na jaką natknąłem się przy tym krążku. Jest ono jednocześnie wadą i zaletą płyty. Wszystko zależy od podejścia.
Płyta odwołuję się do najbardziej archaicznych utworów w beskidzkiej tradycji. Dzieki surowemu brzmieniu muzyka sprawia piorunujące wrażenie, wręcz czuć jej autentyzm. Nie można powiedzieć że nie są aranżowane, ale Trebunie Tutki to pod tym względem zawodowcy i jeśli chcą mieć archaiczne brzmienie, na pewno je uzyskają.
Utwory są zazwyczaj krótkie i gdyby próbować połapać się w nich bez wkładki z płyty mogłyby pojawić się spore problemy. Przed nami ponad 20 utworów. Część z nich znana jest folkowej publiczności, reszta zaś może być ciekawym odkryciem.
Płyta dedykowana jest Stanisławowi Budz-Mrozowi, pradziadowi Tutków, niewątpliwie największemu polskiemu dudziarzowi.
Jeśli dacie się zaczarować dawnej góralskiej muzyce i starym brzmieniom, surowym nie niewygładzonym, to ta płyta sprawi wam sporo przyjemności.
Kategoria: Recenzje (Page 175 of 214)
Deaf Shepherd to dość młoda kapela, zaczynali w połowie lat 80-tych, a „Ae Spark of Nature´s Fire” to ich debiutancki album.
Zgodnie z informacją na okładce płyty zespół sam wyprodukował swoje nagrania W większości są to utwory instrumentalne, jest ich osiem (połowę stanowią kompozycje tradycyjne, połowę współczesne, autorstwa członków zespołu i ich przyjaciół). Zestawu dopełniają trzy piosenki. Płytę otwiera utwór „Gie’s a Drink”, będący wiązanką tańców.
Wielokrotnie porównywano Deaf Shepherd do Battlefield Band, przez wzgląd na podobne instrumentarium. W tym utworze słychać również podobne podejście do muzyki. Drugi set to „The Waltzes” – dwa walczyki skomponowane przez Rory’ego Campbella, grającego w zespole na whistles i dudach.
Do najbardziej żywiołowych setów należą „Ah Surely” i „Double Pipe Set”. W tym pierwszym rytmikę podkreśla dość mocno brzmiący bodhran i silna gitara rytmiczna.
Nie wszystkie utworki na debiutanckiej płycie zachwycają. Zbyt wiele jest na płycie wiązanek „posklejanych” z różnych melodii bez zbytniej dbałości o całość utworu.
Trzy pojawiające się na płycie piosenki mają spokojny klimat, jakby słuzyć miały ukojeniu, uspokojeniu po dzikich tańcach i harcach przy setach granych do tańca.
„Logan Braes” to antywojenny song autorstwa Roberta Burnsa. Piosenka zagrana wręcz delikatnie, z towarzyszeniem akustycznej gitary, kilku partii whistles i wokalem Johna Morrana.
„Lost for Words at Sea” to z kolei poemat Briana Smitha, do którego Morran napisał. słyszymy w niej również slrzypce i bouzouki, ale ma podobnie łagodny charakter.
Płyta na pewno przypadnie do gustu wielbicielon współczesnego, acz tradycyjnego grania, zwłaszcza tym, którzy zachwycali się koncertami Deaf Shepherd w Polsce.
Debiut fonograficzny Flogging Molly to niezbyt udana płyta. Bardzo dobrze słychać o co zespołowi chodziło – o przekazanie energii jaką wytwarzają na koncertach. Punkfolkowe wałki odegrane jeden po drugim nie robią tu takiego wrażanie jak na późniejszych płytach studyjnych grupy.
Na krążku znajduje się wiele utworów, które w wersjach z płyty „Swagger” stały się przebojami. Niestety jakość nagrania nie pozwala się cieszyć koncertowymi wersjami.
Jedynym utworem do ktorego wracam (fajnie zrobiony a nie ma go na innych plytach) jest cover piosenki Franka Sinatry „Delilah”. Ostro i do przodu.
Płyta raczej dla fanów kapeli.
Ze szkockim Iron Horse zetknąłem się kilka lat temu z uwagą wysłuchując ich koncertu w radiowej Trójce. Wówczas to podczas Dni Brytyjskich w Polsce udało się sprowadzić ów młody zespół by raczył nas autentycznymi dźwiękami szkockich gór, połączonymi z dość nowoczesnym podejściem współczesnych muzyków. Nazwę zespołu zapamiętałem dobrze, a trójkowy koncert mam chyba nawet gdzieś nagrany. Kiedy wpadł mi w ręce ich debiutancki album, mimo iż monęło już sporo lat od jego wydania, sięgnąłem po niego z chęcią i na pewno się nie zawiodłem. Iron Horse to przede wszystkim świetni instrumentaliści. Skrzypce obsługiwane przez Gavina Marwicka, to niemal zjawisko, muzyk jest finalistą Young Tradition Awards. Gościnnie grał m.in. na płytach grupy Wolfstone, Talithy McKenzie i The Humff Family.
Płyta zaczyna się „z kopyta” instrumentalnym składaczkiem „Aonach Mor Gondola/Annie’s Wean/Glasgow Express”. Zarówno Marwick, jak i grająca na tin whistles Annie Grace pokazują na tej płycie naprawdę ognistą wersję szkockiej muzyki tradycyjnej.
Do ciekawostek na pewno można zaliczyć „ironhorse’ową” wersję znanej ballady „The Travelling People” autorstwa Ewan McColl’a (u nas nanego głównie dzięki spopularyzowanej przez The Pogues piosence „Dirty Old Town”).
Węgierski zespół M.E.Z. zasłynął z celtyckiego folk-rocka zagranego z odrobiną stylu Jethro Tull (to brzmienie poprzecznego fletu!), śpiewanego w ojczystym języku Magyarów. Jako że zespół to w Europie dość znany, postanowili wreszcie podbić anglojęzyczny rynek i to nie tylko jako ciekawostka. W tym celu nagrali płytę „The Fairies”, która zawiera materiał w całości zaśpiewany po angielsku. Nie jestem przekonany czy to taki dobry pomysł, gdyż tym samym stali się jedną z wielu śpiewających po angielsku kapel folk-rockowych.
Co do repertuaru, to znajdziemy na tej płycie zarówno ograne standardy, jak „The Rising of the Moon”, czy „The King of the Fairies”. Lecz nawet standardy zagrane są bardzo dobrze, grupa próbuje zaznaczyć nieco swoją odmienność.
Większość stanowią tu utwory mniej popularne. „Lovebag” otwiera płytę w sposób jakiego możnaby spodziewać się właśnie po celtyckim odpowiedniku Jethro Tull. Skrzypce i flet świetnie wpisują się w tę stylistykę. „Paddy’s Farewell” to nic innego jak irlandzka ballada „Paddy’s Green Shamrock Shore” – u nas stosunkowo mało znana. Również prezentowana tu wersja „As I Roved Out” nie jest najpopularniejszą – wzorowano ją bodajże na Planxty.
Świetnie brzmi piosenka „Moreló”, mimo angielskiego tekstu ma ona melodię zbliżoną do czardasza. Świetne połączenie, wreszcie możemy odczuć że M.E.Z. dają też coś „od siebie”.
Klimatyczny „Taste the Fairy” przeradza się w skocznego jiga.
Mieszanką znanych i nieznanych tematów można nazwać instrumantalny set „Fairy Dance”.
Z kolei wśrod utworów znanych polskim słuchaczom wymieniłbym kilka piosenek. „Donegal Danny” (wykonywany obecnie przez zespół Atlantyda jako „Lądowy Szczur”) w wersji M.E.Z. kojarzy się nieco z The Pogues – tak mógłby zagrać właśnie ten zespół. „The Rising of The Moon” miewał już ciekawsze aranże, może po węgiersku zabrzmiałby ciekawiej, nie ratują go nawet cytaty ze znanych celtyckich melodii.
Nie najlepiej jest też z „Blacksmith”. Lepszych wokalnie wykonań nie trzeba długo szukać, wystarczy sięgnąć po nagrania Uli Kapały. Ciekawie brzmi za to warstwa muzyczna. Zwłaszcza bałkańsko brzmiące zakończenie powala świetnym i świeżym graniem.
Po instrumentalny „The King of the Fairies” sięgało już wielu wykonawców. Grano go szybko, wolno, rockowo i tradycyjnie. M.E.Z. proponują raczej spokojną, tradycyjną wersję. Druga część utworu to folkowa suita, zahaczająca gdzieś o orientanle klimaty. Takiej wersji tej melodii na pewno nie słyszeliście.
Podobnie jest z „Dicey Reilly”, inaczej brzmi choćby wersja grana przez nasz rodzimy Przylądek. Jeśli pewne podziały rytmiczne skojarzą się z naszymi góralami, to skojarzenie nie będzie całkiem bezpodstawne, gdyż wiele naszych góralskich utworów wywodzi się właśnie z Węgier, może więc mają oni we krwi takie granie ?
Choć osobiście uważam że nie jest to najlepsza płyta Węgrów, to i tak polecam zapoznanie się z tym materiałem. Jeśli dotrzecie jednak do innych albumów – polecam tym bardziej.
The Revels to nie zespół muzyczny, jednak płyty wydawane pod szyldem Revels Records zwykło się tak określać. „To Drive the Dark Away” to zbiór pieśni z przedstawień z cyklu The Christmas Revels (Objawienie Bożonarodzeniowe), zarejestrowanych podczas dwóch występów w Chuston w Teksasie.
Pieśni te w oryginale wzbogacały przedstawienie odgrywające się na scenie, jednak sam zapis audio też przedstawia się bardzo ciekawie. Przede wszystkim mamy tu do czynienia ze swoistym rodzajem muzycznej podróży. Zaczynamy od bogatej tradycji Rosji z tamtąd docieramy do pieśni w języku angielskim. Pierwsza część poświęcona jest właśnie Rosji i Ameryce, swoistym przejściem jest tu utwór „The Yuong Convert” – dwujęzyczny. Ciekawie brzmią też wschodnie akcenty pobrzmiewające w gospel.
Mimo to w części pierwszej dominują śpiewy rosyjskie, nic to dziwnego, gdyż niewątpliwym atutem jest udział w przedstawieniu Zespołu Dymitra Pokrowskiego. Druga część programu to pieśni północy. Są to tradycyjne utwory ze Szwecji, Norwegii, Karelii, Finlandii i Islandii.
W tej części jest więcej muzyki, lecz śpiew też gra tu ważną rolę.
Pieśni te spotkały się w Stanach z gorącym przyjęciem, co slychać też na płycie. Burze oklasków i niekiedy wspólne śpiewanie, to najlepsza ocena dla przedstawienia. Natomiast płyta jest swoistym dokumentem, ktory żyje własnym życiem i jako taki musi być rozpatrywana. Do jednego worka wrzucono tu bardzo dużo, jednak organizatorzy całego przedsięwzięcia wyszli z tak trudnej sytuacji obronną ręką i stworzyli coś w rodzaju nowej jakości. Kto wie, może już niedlugo miejsce popularnych show o charakterze celtyckim zajmą pieśni i tańce kozaków ?
Tony Cummins, to wesołek, co widać po okładce jego płyty. Z kolei sama płyta ta zbiór piosenek folkowych, zarówno tradycyjnych, jak i współcześnie napisanych. Jedna z nich – „Eucalyptus Tree” jest nawet autorstwa Tony’ego.
Część materiału to nagrania koncertowe. Zazwyczaj słyszymy w nich piosenkarza w towarzystwie przygrywających mu znajomych. Kilka utworów zrealizowano studyjnie. Te studyjne wyróżniają się zazwyczaj ciekawszymi aranżacjami i większą ilością pomysłów.
Wśród autorów wybranych piosenek nie zabrakło takich znakomitości jak Eric Bogle („The Green Fields of France”), Christy Moore („The D.T.’s”), Ewan McColl (nieśmiertelne „Dirty Old Town”) i Brendan Behan („The Old Triangle”).
Ciekawostką może okazać się nietypowa aranżacja „Dirty Old Town”. Tony nagrałteż piosenkę „Patricia The Stripper” autorstwa Chrisa DeBurgha, jest to najmniej folkowo brzmiący utwór na płycie.
Jednak najciekawsza pozycja, to cover grupy The Pogues – „Thousands Are Sailing”. Utwór ten jest o tyle ciakawy, że napisał go Phil Chevron, różni się więc od kompozycji MacGowana, głownego autora ich piosenek. Świetne jest też wykonanie Tony’ego.
W odróżnieniu od pierwszego krążka, zatytułowanego „Long Live the Caboose” na nowszym albumie mamy w większości kompozycje Shaney`a P. Rohfla, frontmana zespołu. Na piętnaście utworów tylko dwa nie są jego autortwa, w jednym z tych trzynastu wyorzystałtekst Michaela Rizza, reszte napisał sam. To dość dobry wynik, biorąc pod uwagę, że „Born to Pick” wydano rok po debiucie, a tam bodaj tylko cztery utwory były napisane przez Shaneya.
Trochę brakuje tu tej różnorodności, co prawda piosenki na pewno nie są do siebie podobne, dalej grane są „z jajem”, jednak myślę że można powiedzieć o jakiejś takiej jednostajności. Taka muzyka na pewno podoba sie w ich rodzinnym San Diego, jednak, czy abu nie jest to krok wstecz ?
Jedyny tradycyjny kawałek na tym krążku, to „Holy Ghost”, niestety reż nie wnosi wiele nowego. Może jedynie „The Ballad of Kenny Lee” i „Call from the Pub” ratują nieco syutuację.
Z płyty wieje momentami nudą i nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do pierwszego krążka. Mam nadzieję że dalej będzie trochę lepiej, Panowie.
Mick Conneely dał się wcześniej poznać między innymi jako muzyk grupy De Dannan, grał też gościnnie z The Chieftains. Nic więc dziwnego, że na jego płycie możemy przeczytać wstęp samego Micka Molloneya i ciepłe słowa Matta Molloya i Paddy`ego Glackina.
Muzyka zawarta na płycie, to przede wszystkim tradycyjne irlandzkie tańce grane na skrzypcach. Właściwie możnaby ją uznać niemal za płytę instruktażowową dla młodych kapel.
Repertuar bardziej znany przeplata się z mniej znanymi utworami. Aranżacje są dość oszczędne, niemal surowe, ale jednocześnie nie pozbawione ducha charakterystycznego dla nieco współcześniejszego brzmienia irlandzkiej muzyki.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że album został wydany przez wydawcę propagującego na wszelkie możliwe sposoby kulturę gaelickiej Irlandii.
Amerykanie z grupy Gypsophilia oferują nam bardzo ciekawą mieszankę. Niby grają głównie muzykę bałkańską, ale okazuje się, że nie tylko. Na swojej trzeciej płycie zespół łączy klimaty greckie, tureckie i bułgarskie z muzyką żydowską, ale też angielską, szkocką i galicyjską. Całość uzupełniają własne kompozycje zespołu.
Album zaczyna najbardziej znana angielska balladą o trzech Cyganach – „Raggle-Taggle Gypsies”. Warto porównać to wykonanie ze znanym wykonaniem The Waterboys. Gypsophilia wzbogaca swoją wersję o grecki utwór instrumentalny.
Muzyka Gypsophilii ma w sobie sporo udochowionych klimatow. Zwłaszcza tam gdzie mamy do czynienia z muzyką żydowską.
Turecki „Nikriz” może się kojarzyć z arabskim jazzem, któy kilka lat temu podbił zachodni świat world music.
Na uwagę zasługują też kompozycje Scotta Robinsona – „Byzantium” i „My Heart Teaches Me”, bardzo nostalgiczne i kojarzące się z muzyką filmową. Jego „Song of Hannah” kojarzy się z pieśniami sefardyjskimi.
Tak jak płytę otwierała ballada angielska, tak kończy ją szkocka „Lowlands”.
Muzyka zespołu Gypsophilia powinna odpowiadać bardziej tradycjonalisotm. Mimo iż czasem słychać w niej lekko nowocześniejsze zagrywki to daje sie odczuć spory szacunek dla tradycji.
