W odróżnieniu od pierwszego krążka, zatytułowanego „Long Live the Caboose” na nowszym albumie mamy w większości kompozycje Shaney`a P. Rohfla, frontmana zespołu. Na piętnaście utworów tylko dwa nie są jego autortwa, w jednym z tych trzynastu wyorzystałtekst Michaela Rizza, reszte napisał sam. To dość dobry wynik, biorąc pod uwagę, że „Born to Pick” wydano rok po debiucie, a tam bodaj tylko cztery utwory były napisane przez Shaneya.

Trochę brakuje tu tej różnorodności, co prawda piosenki na pewno nie są do siebie podobne, dalej grane są „z jajem”, jednak myślę że można powiedzieć o jakiejś takiej jednostajności. Taka muzyka na pewno podoba sie w ich rodzinnym San Diego, jednak, czy abu nie jest to krok wstecz ?

Jedyny tradycyjny kawałek na tym krążku, to „Holy Ghost”, niestety reż nie wnosi wiele nowego. Może jedynie „The Ballad of Kenny Lee” i „Call from the Pub” ratują nieco syutuację.

Z płyty wieje momentami nudą i nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do pierwszego krążka. Mam nadzieję że dalej będzie trochę lepiej, Panowie.

Taclem