Nieczęsto gościmy na Folkowej zespoły z Japonii, zwłaszcza składające się z samych Japończyków i grające… między innymi po celtycku. Classic Chimes, to The Pogues z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Zaczyna się od irish pubowego utworu tytułowego. Później mamy coś na kształt punk-folk-boogie. Trzeci numer, to wariacje na temat klimatów wschodnich, być może rosyjskich, na dodatek z charczącym, ostrym wokalem. Później wchodzimy w klimaty zbliżone bardziej do francuskiej knajpy, szybkim, cajuńskim zakończeniem.
Piąty utwór, to punk-folkowy utworek, mogący się nieco kojarzyć z hiszpańskimi, lub włoskimi kapelami. Jest jednak bardziej zadziorny i bałaganiarski. Nie inaczej jest ze swingiem, czy też raczej japońską interpretacją swingu. Kolejna piosenka, to coś na kształt irlandzkiej polki, po niej zaś mamy japońskiego, punk-folkowego walca. Na zakończenie tego dziewięcio-utworowego zestawu otrzymujemy jedyną na płycie balladę. To taka piosenka w stylu „Wszystkie światła gasną, a publiczność idzie do domu”.
Classic Chimes używają dość klasycznego, punk-folkowego instrumentarium. Jest tu mandilonka, banjo, a nawet dwa, akordeon, gitara, kontrabas i perkusja. Do tego czasem dochodzą irlandzkie whistle, a czasem zaplączą się jakieś dęciaki. Nie da się ukryć, że „Fairy Tale`s Taboo”, to dość różnorodna płyta.
Kategoria: Recenzje (Page 121 of 214)
Dartz to folk-rockowa grupa z St. Petersburga, która ukochała muzykę celtycka. Weszło im to w krew tak bardzo, że nagrali już sześć płyt z własnymi adaptacjami takiej właśnie muzyki.
Ciekawostka polega na tym, że Rosjanie śpiewają irlandzkie piosenki we własnym języku. Wszystkim, którzy zżymają się słysząc polskie adaptacje polecam tą płytę. Zobaczą jak fajnie mogą brzmieć znane piosenki z innym, niezbyt zrozumiałym tekstem. Podejrzewam, że nasze zespoły mogły by też zauroczyć obcokrajowców.
Utwór otwiera autorska kompozycja, jedynie zaaranżowana „po irlandzku”. Później nie brakuje jednak tradycyjnych tematów z Zielonej Wyspy. Otrzymujemy też rosyjską, folkową wersję piosenki „Tinker, Tailor, Soldier, Sailor” z repertuaru grupy Yardbirds. Później zaś bretoński mamy temat znany z wykonania Tri Yann. W języku rosyjskim brzmi to dość ciekawie, zwłaszcza, że Dartsi na dodatek dość fajnie to grają.
W chwilę później zespół mierzy się z gaelicką melodią, znaną również u nas z wykonań grup The King Stones i Kochankowie Sally Brown. Dalej mamy irlandzką „Jug of punch” zagraną na modłę klasycznych kapel, takich, jak De Dannan. Później znów wracamy do Bretanii, a Rosjanie ponownie powołują się na Tri Yann.
Od celtyckich klimatów odpoczywamy na chwilę przy folkowej przeróbce „Gallows Pole” z repertuaru Led Zeppelin. Po niej mamy balladę z repertuaru solowego Dee, parającego się poezją śpiewaną i wreszcie kolejny utwór autorski, tym razem w pop-folkowej aranżacji.
Brzmienie swojej wersji piosenki „Two Sisters” Rosjanie zawdzięczają inspiracjom grupą Clannad z najbardziej tradycyjnego okresu. Dalej mamy nawiązanie do dworskiej muzyki średniowiecznej, ładnie brzmiące po przejściu z clannadowskich klimatów.
Kolejna piosenka, to znów przeróbka solowego utworu Dee, a po niej znów coś, co napisali razem członkowie kapeli. Tym razem jest to piękna ballada.
Na zakończenie mamy jeszcze nową wersję celtyckej piosenki „Porque Non”.
W muzyce grupy Dartz słychać różne inspiracje, jednak nie są nachalne, a zespół brzmi stylowo. Warto więc zainteresować się celtycką muzyką ze wschodu. Płyta jest może trochę niespójna stylistycznie, ale za to bardzo ciekawa.
The Donegal X-Press to kolejna grupa zawdzięczająca swoją nazwę twórczości Shane`a MacGowana. Jego piosenka „Donegal Express”, która znalazła się na płycie „The Snake” stała się sygnałem dla muzyków z Baltimore, by spróbowac swych sił w celtyckim rocku.
„Translations”, to czwarta płyta zespołu, można więc już mówić o dośc profesjonalnym graniu. Rzeczywiście słychać, ze celtycki rock w wykonaniu Donegali to przemyślana i ciekawa muzyka. Warto zwrócić uwagę, że dziś nie brzmią bynajmniej jak inne korzystające z poguesowego korzenia kapele, Mają swoje własne brzmienie, w którym słychać czasem również amerykańskie granie.
Niemal wszystkie piosenki są tu autorskie, dominuje punk-folkowe granie, choć czasem, jak rozpoczynającym płytę „San Patricios” mamy do czynienia z bardziej rockowym graniem. Nie brakuje jednak folkowych skrzypiec, ostrego tanecznego grania i szczypty tradycji, niezbędnej na każdej tego typu płycie.
Nowe wersje takich utworów, jak „Irish Ways & Irish Laws”, czy „The Old Orange Flute” stawiają The Donegal X-Press w gronie jednych z najciekawszych interpretatorów celtyckich standardów.
Płyta ta powstała na nietypowe zamówienie. Zaprzyjaźnieni z artystką fizykoterapeuci poprosili ją o jakieś nagrania, które pomogłyby w ćwiczeniach medytacyjnych i pozwoliły pacjentom zrelaksować się. Wielu z nich używało w tym celu muzyki celtyckiej. Zazwyczaj jednak miały zbyt zróżnicowany klimat, by używać ich w całości, a przełączanie utworów nie wchodziło w grę.
Tak powstała muzyka, którą Laura postanowiła później umieścić na płycie „A Celtic Journey”. Z jednej strony mamy typowe elementy, znane z płyt z muzyką relaksacyjną i new age. Są klawiszowe pasaże i piękne, zwiewne partie fletów. Jest też sporo klimatów celtyckich i to one powodują, że warto tej płyty posłuchać. Irlandzkie dudy, whistle i harfy, to tylko część sukcesu. Laura okazała się też zdolną kompozytorką, tworząc dzięki temu płytę łagodną, po prostu ładną, a z drugiej strony niebanalną.
Do najciekawszych kompozycji zaliczyłbym utwory: „Goddess of the Hunter Moon”, „Heart in Winter” (kojarzący się nieco z muzyką Enyi) i „Song of One”.
Póki co ostatnia, na pewno najkrótsza i najprawdopodobniej najlepsza z dotychczasowych. Tak w kilku słowach można napisać o płycie „Stand Alone” zespołu Donegal X-Press z Baltimore.
Dziś jest to już grupa wyrobiona, nie mają w sobie tej niepewności, która cechowała ich jako debiutantów. Wiedzą już teraz jak powinno się grać celtyckiego rocka i robią to w sposób, który powoduje, że ich muzyka jest rozróżniana w całej masie zespołów sięgających dziś po takie brzmienia.
Donegale, dowodzeni przez charyzmatycznego Brada Dunnellsa, uspokoili nieco swoją muzykę. Są dziś zespołem bardziej wyważonym i można ich nazwać folk-rockowymi konkurentami takich artystów, jak Bruce Springsteen, czy Lyle Lovett. Nie bez powodu wspomniałem o artystach społecznie zaangażowanych, bo muzyka Donagal X-Press również w kierunku takich klimatów zmierza.
Jedyna na płycie kompozycja tradycyjna, to „Johnny Jump Up”. Okazuje się, że to bodaj najostrzejsza i najbardziej rockowo zagrana kompozycja na płycie. Jednak nawet tutaj zespół stroni od radosnej, remizianej sieczki. To się chwali, bo niewiele jest w celtyckim rocku kapel, które grają naprawdę ambitnie. Po przesłuchaniu „Stand Alone” stwierdzam, że Donagal X-Press na szczęście do takowych należą.
Zawsze uważałem, że Shannon to najbardziej poszukująca grupa na polskiej scenie celtyckiego grania. Album „Tchort Vee Scoont Folk!” udowadnia to dobitnie. Tu znowu wszystko brzmi inaczej. Jest to podobno płyta, która najlepiej oddaje to jak chcą grać członkowie aktualnego składu Shannon. Rzeczywiście pokazują tu sporo indywidualności i trzeba przyznać, że idzie im to dobrze.
Długa, bardzo transowa wersja „La Jument De Michao” pokazuje nam przede wszystkim moc, jaka tkwi w sekcji rytmicznej. Stara bretońska pieśń stała się tu powodem do zagrania całej masy jazz-rockowych dźwięków, w których nie zabrakło charakterystycznego dla Shannonów drive`u. Nawewt dudy grają tu czasem solo, jakiego nie powstydziłby się jazzowy saksofon.
Więcej na tej płycie piosenek. „I Once Loved a Lass”, „Danny Boy”, czy doskonały „Paddy`s Lamentation” pokazują, że z biegiem lat Marcin Rumiński rzeczywiście dojrzał do roli wokalisty. Nie dość, że śpiewa odwazniej i ostrzej, to jeszcze jego angielski nie przypomina już na poły fonetycznie śpiewanych piosenek z początku kariery zespołu.
Nawet oklepana przez setki kapel piosenka „Danny Boy” brzmi w wersji Shannonów zupełnie inaczej niż dotąd. To bardziej pastisz, zagrany w stylu country & western, ale niewątpliwie udany. Troszkę gorzej jest za to z piosenką „You Can`t Burn My Heart”, która wygląda mi raczej na jakiś bardziej współczesny cover. Może i pasuje do płyty, ale raczej jako ciekawostka.
Z kolei kawałki instrumentalne pokazuja jak wiele mozna zrobić z celtyckimi inspiracjami. Nie każdemu musi się podobać, że Shannoni pakują do celtyckiego rocka jazz, blues, czy nawet chill out („Chill Out Reel”). Jednak faktem jest, że ich muzyka wnosi trochę świeżości do tego, co grywa się obecnie w Polsce. Improwizują, interpretują, bawią się graniem. Warto tego wszystkiego posłuchać. Kwientesencją instrumentalnego grania zespołu jest obecna na płycie kompozcja „Mescalito”. Siedzi ona okrakiem na granicy różnych stylów, a muzycy wydobywają z niej to, co ich interesuje.
Nowe oblicze Shannonów, to czeczywiście – jak mówi tytuł – „Czort wi skunt folk”, choć jego korzeń jest oczywiście celtycki. A co z resztą, która z tego korzenia wyrasta? A to już raczej mieszanka środkowoeuropejskiego temperamentu z całą masą autorskich pomysłów.
Andrzej Brandstatter, góral znany z zespołów Krywań (od 1972 roku) i Hawrań nagrał nową płytę. Mimo wieści o jego chorobie udało się ten projekt zrealizować. Zapewne nie było łatwo. Jako, że płyta nagrana została z przyjaciółmi artysty, to od razu na wstepie warto wspomnieć o kobiecych głosach, za które odpowiadają na płycie Basia Gąsienica Giewont o Hania Chowaniec-Rybka. Zwłaszcza ta druga artystka znana jest już szerszej publiczności.
Przy pierwszym kontakcie album „Moje pocieszenie” może się wydać słuchaczom nieco dziwna. W końcu czasem więcej tu orkiestry, niż górali. Irytować może również nieco nachalna elektronika. O ile płyty Brandstattera z lat 90-tych adreowane były w dużej mierze do osób starszych, w tej warstwa rytmiczna sugeruje współczesne brzmienia klubowe. Ciekaw jestem, czy młodzież zainteresuje się singlem „Śwarna”, od pewnego czasu obecnym w mediach.
Wszystkie teksty na płycie są nowe (w sensie autorskie, bo np. „Dwie tęsknoty”, to przecież nic nowego) napisano je do ludowej, góralskiej muzyki, stąd też niekiedy usłyszycie zapewne znajomą nutę.
Jak ocenić taką płytę? Raczej w kategoriach folkowej ciekawostki. Świadczy ona jednak o tym, że Górale wciąż szukają nowych brzmień. Ciekawe jednak dlaczego inne polskie regiony nie wydają tylu interesujących, progresywnych płyt.
Dwuutworowa płyta młodej grupy z Belgii. Swoją muzykę nazywają postfolkiem i coś w tym jest. W pierwszym coś na kształt ludowego tańca przeplata się z jazzowymi improwizacjami. Wszystko to osnute jest brzmieniem charakterystycznym dla muzyki klasycznej.
W drugim utworze wszystko zaczyna się bardzo spokojnie. Jest niemal płaczliwie, aż w końcu całość trochę się rozdmuchuje. Na koniec wracamy do pierwotnego klimatu, pojawia się też zaśpiew.
Okazuje się, że dwa utwory dają sporo wiedzy o zespole. Mamy tu młodą kapelę, której muzyka kipi od emocji.
Kompletny album grupy Aranis zapowiadany jest na drugą połowę 2005 roku.
Początkowo nie wiedziałem nic o tej grupie, zauroczyła mnie jednak ich interpretacja „Next Market Day”. Później okazało się, że dwójka muzyków odpowiadających za akustyczny album „We Are Everywhere” pochodzi z folk-rockowego zespołu Tinsmith. Tam łączyli progresywnego rocka z muzyką celtycką, tu zaś grają akustycznie oparte na brytyjskim i irlandzkim folku tematy.
Wielu utworów z tej płyty nie trzeba przedstawiać. „The Blacksmith”, czy „Dicey Riley” to przecież standardy. Warto za to zwrócić uwagę na ciekawą piosenkę, czy może raczej pieśń „Patrick`s Arrival”. Dobre są też utwory takie, jak: „Soldier Maid”, „Jute Mill” i „Sliabh Gallion Braes”.
Oprócz ciekawych piosenek jest tu też coś do tańca. „My Johnny set” i „Crossing Georgia set” zadowolą pewnie fanów celtyckich pląsów.
Mimo, że zwykle mówi się, że jest to tylko przygoda dwójki muzyków z Tinsmith, to uważam, że warto w tej przygodzie wziąć udział.
Dreamcraft to sympatyczny duet, który tworzą Gary MacLeman i Geertien Wijnhoven. Na płycie „Wombat Shuffle” towarzyszą im zaproszeni goście, wzbogacający brzmienie i sprawiający, ze muzyka brzmi pełniej.
Tytułowy „Wombat Shuffle” to blues zmieszany z folkiem, z resztą w dość ciekawy sposób. W drugiej piosence, zatytułowanej „Wild wild ride” do głosu dochodzi Geertien i głos ten kojarzy się przede wszystkim z Kate Bush. Instrumentalny „The magician`s cloak”, to z kolei popis Gary`ego, utwór w całości zagrany na gitarze, na dodatek bardzo ładny. Z kolei „Dance with the devil” to wesoła folkowa piosenka, jakich wiele, trzeba jednak przyznać, że wyjątkowo udana. Podobnie z resztą można ocenić „Common ground” i „Beyond the storm”.
„Busking Bandon blues” to kolejne po „Wombat Shuffle” połączenie klimatów bluesowych z folkowymi. Utwór ten, utrzymany jest w nieco dylanowskim tonie sprawia, że bardzo łatwo poddać się rozbujanemu rytmowi.
Dreamcraft grają też celtyckie tańce, na płycie znajedziemy ich wykonania polek, jigów i reeli, a nawet walczyka. Wszystk to brzmi dość tradycyjnie, ale sympatycznie.
