Kategoria: Recenzje (Page 110 of 214)

Młynn „Odkrywamy Amerykę”

Ta płyta, mimo, że przecież polska, przyjechała do nas z Ameryki. Ludzie tworzący zespół Młynn, to animatorzy polskiej szanty za Wielką Wodą. Mimo, że płyta powstała na emigracji, to właściwie nie różni się zbytnio od tego, co gra się obecnie w Polsce… choć nie do końca.
Jest tu kilka instrumentalnych melodii, dwie piosenki zaśpiewane po angielsku, oraz sporo autorskiego materiału. Ten ostatni stylizowano na celtyckie granie, z odrobiną amerykańskiego i polskiego folku. Właściwie można uznać, że piosenki są dość dobre, ale czasem coś w nich nie gra, choć raczej w kwestii wykonawczej. Trochę dziwnie, sztucznie, brzmią tu skrzypce. Nie tylko nagrano je jakby nieco obok, to grają jeszcze bardzo schematycznie, bez polotu i feelingu. Nawet tam, gdzie powinniśmy radośnie tańczyć, idzie to dość siermiężnie.
Ciekawie brzmią za to wokale. Nie ma tu `polskiej szkoły`, jest za to bardziej naturalnie.
Mimo pewnych niedociągnieć jest to dość udana płyta i warto zwrócić uwagę na piosenki, które się tu znalazły.

Taclem

Andy Penington „Cheated Hearts”

Krytycy umieszczają twórczość Andy Peningtona pomiędzy Hankiem Williamsem, a The Pogues. I rzeczywiście jest tu coś z country, a nawet rockabilly, a z drugiej strony sporo muzycznego luzu.
Jak na Anglika (w połowie Irlandczyka) Andy gra bardzo amerykańsko, jednak słucha się jego piosenek z dużą przyjemnością. Utwory takiem jak „Cruel To Be Cruel” czy „You Can`t Take It With You” pewnie świetnie sprawdzają się na koncertach, a balladowa „Xenophobia” chodzi po głowie jeszcze długo po wyłączeniu płyty.
Najbardziej brytyjski na płycie jest oczywiście kawałek „Our England”. Myśle, że to jeden z bardziej symaptycznych folk-rockowych utworów ostatnich lat.

Taclem

Smailovic & Sands „Sarajevo to Belfast”

Tommy`ego Sandsa znamy w Polsce bardzo dobrze. Koncertował u nas z The Sands Family, a częstym gościem był też jego młodszy brat Colum. Tym razem muzyk z Irlandii Pónocnej trafił do Sarajewa i spotkał tam Vedrana Smailovica, bośniackiego artystę. Razem nagrali płytę, na której gośćmi stali się Pete Segeer i Joan Baez, dziś już klasycy muzyki folkowej.
Smailovic nadał tej płycie patosu, to on odpowiada za orkiestracje i aranżacje chórów, kojarzących się od razu ze wschodnio-europejskim klimatem. Piosenki i głos Tommy`ego są bez zmian, łagodnie brzmiące, a jednocześnie dobitne w wyrazie. Jest tu z resztą kilka bardziej znanych utworów The Sands Family, jak np. „Buskers” (autorstwa Columa).
Niewątpliwym przebojem płyty od strony folkowej jest piosenka Pete`a Segeera „Where Have All the Flowers Gone?”. Z kolei od klasycznej strony będzie to zapewne „Albinoni Adagio”.
Spodziewałem się na tej płycie pożenienia klimatów irlandzkich z bośniackimi, a tymczasem jest to raczej mariaż folku z muzyką klasyczną i filmową. Przyznam, że dość ciekawy, również ze względu na kontekst. Jednak do codziennego słuchania wybrałbym raczej którąś z płyt rodziny Sandsów.

Rafał Chojnacki

Black Irish Band „Hear the Lonesome Whistle Blow”

Nie maiłem dotąd zbyt dobrej opinii o tym amerykańskim zespole, ale ta płyta wzbudziła moją ciekawość. Black Irish Band to jedna z setek kapel grających muzykę irlandzką i old time traditional z Ameryki. Właściwie w każdej większej mieścinie na zachód od Missisipi znajdzie się taką kapelę. Jedno, co można im przyznać, to autentyczność.
„Hear the Lonesome Whistle Blow” to płyta, na której brzmią zarówno emigranckie klimaty, jak i stary, amerykański folk. Co ciekawe przemycono tu też coś współczesnego i gdyby nie okładka, nigdy bym się nie spostrzegł. Przewodni temat to pieśni kolejarskie i te, w których mowa o kolei. Mamy więc tu znane również u nas „Paddy Worked on the Railway”, „Wabash Cannonball” czy „900 Miles”. Większość to jednak kawałki nieznane polskim słuchaczom. Jako, że muzyka ta legła u podstaw tego, co dziś jest określane w Stanach jako country, folk i blues, to na pewno warto takich kawałków posłuchać.
„Hear the Lonesome Whistle Blow” to najoszczędniejsza płyta Black Irish Band. I kto wie, czy dzięki temu nie najlepsza.

Taclem

Michał Czachowski „Indialucia”

Wydawać by się mogło, że ta płyta to karkołomny projekt. Muzycy z Indii i Hiszpanii grają razem folkowe brzmienia, a na czele zespołu tkwi gitarzysta flamenco z… Polski. A jednak się udało.
Michał Czachowski nie od dziś zajmuje się muzyką hiszpańską. Płyta „Indalucia” ujawnia również jego dalekowschodnie fascynacje. Nigdy bym się nie spodziewał, że zarówno instrumenty, jak i brzmienia mogą się tak doskonale przeplatać. A wszystko to powstało w głowie Polaka, człowieka zakochanego w muzyce.
Jeśli chcecie dowiedzieć się o co chodzi, posłuchajcie utworów takich, jak „Nagpur” czy „Mohabbat Ka Khazana”, by usłyszeć zarówno pasję, jak i bardzo dobry warsztat muzyków.
Doskonale rozbudowana raga „Gujari todi” świetnie oddaje smaki indyjskiej muzyki. Brzmienie sitaru nadaje tej kompozycji niesamowitego brzmienia. Jednak najwięcej ciekawostek zawiera rozbudowana suita tytułowa.
Album jest rewelacyjny, nadaje się zarówno do intensywnego słuchania, jak i do puszczania w tle. Nawet jeśli znamy już całą płytę, to wciąż możemy na niej odkryć coś nowego.

Taclem

Old School Freight Train „Run”

Mimo, że nazwa może sugerować amerykańskie granie old schoolowe, to zespół podchodzi do swojego muzykowania dość nowocześnie. Grają połączenie amerykańskiego folku, bluegrassu i popu, zahaczając o klimaty latynoskie, celtyckie, a nawet jazz.
Młodzi wiekiem muzycy dzięki swoim doskonałym umiejętnościom stali się nadzieją amerykańskiego folku. Umiejętności instrumentalne bandżysty Bena Krakauera i mandolinisty Pete`a Frostic`a, to coś, czego nie można lekceważyć. Pozostali muzycy składu nie odstają z resztą od ich poziomu.
Dziesięć autorskich utworów i dwa covery, to w skrócie zawartość płyty „Run”. Własne utwory OSFT, to przykład świetnych współczesnych kompozycji bazujących na amerykańskim folku i tak też zaaranżowanych. Covery, to piosenka „Superstition” Stevie Wondera i „Louisiana 1927” Randy Newmana. Zwłaszcza ta druga piosenka wypada ciekawie, jest swoistym hołdem dla nieco już zapomnianego amerykańskiego folkowca.
Dla mnie osobiście największym rodzynkiem tego albumu jest udział Davida Grismana w nagraniu piosenki „Euridice”. Doskonały mandolinista, znany przede wszystkim ze współpracy z Bluegrass Reunion, Jerry Garcią, Markiem O`Connorem i Bela Fleckiem, zagrał też z OSFT kilka koncertów. Mam nadzieję, że jakieś zapisy z tych występów ujrzą wtedy światło dzienne, bo ten jeden wspólny kawałek zaostrza apetyt.

Rafał Chojnacki

Poor Clares „Songs for Midwinter”

Płyta zimowa, a więc generalnie okołoświateczna. Tymczasem przyszło mi słuchac jej w połowie maja, kiedy świąteczne dzwoneczki dawno już nie dzwonią. Czy wpłynęło to ujemnie na odbiór tych nagrań? Nie, nie i jeszcze raz nie. The Poor Clares zaskoczyli mnie fajnym repertuarem i ciekawym wykonaniem tegoż. Czasem co prawda nastrój świąteczny nieco ich pomosił, generalnie jednak płyta nadaje się do słuchania przez cały rok.
Oprócz świetnych piosenek, śpiewanych głównie przez Betsy McGovern, jest tu też kilka fajnych utworów instrumentalnych. Dzięki nim łatwo potraktować „Songs for Midwinter” jako zwykłą płytę z celtyckim folkiem.
Oprócz kolęd mamy tu piosenki zimowe, a nawet kołysanki. Cały album staje się przez to nieco senny, ale bardzo klimatyczny. Na dodatek nie ma tu najczęściej spotykanych na tego typu albumach piosenek. To, co wybrano jest dość ciekawie zaaranżowane. Czy warto więc sięgnąć po tą płytę? Myślę, że dla miłośników tradycyjnego celtyckiego grania będzie to bardzo fajny album. A dla innych? Podejrzewam, że też coś tu znajdą, choćby świetny wokal Betsy McGovern.

Taclem

Psalteria „Por la puerta…”

Czeska grupa Psalteria to zespół na folkowo grający muzykę dawną. Robią to jednak nieco inaczej, niż analogicznie grające zespoły ze sceny niemieckiej.
Na płycie „Scalerica d´Oro” grają tylko cztery niewiasty, ale efekt jest zdumiewająco bogaty.
Świetne wokale i równie doskonałe partie instrumentów sprawiają, że Psalterię odbieram jako zespół o światowym formacie. Takie pieśni, jak „Un lunes por la Maňana”, „Por la puerta…” czy „” to doskonały przykład tego jak w twórczy sposób można wykorzystać muzykę dawną. Pieśni sefardyjskie, cantigi, pieśni niemieckie, francuskie i stare kolendy to podstawa repertuaru zespołu.
mamy tu również sporo instrumentów, niektóre w sumie dość nowe i jedynie nawiązujące do dawnych, ale tworzą i tak świetny klimat. Citern, francuskie dudy, fidula, czy gitara łacińska to tylko niektóre z nich. Jest też sporo perkusjonalii, które nadają bardzo energetycznego klimatu dawnym tańcom.
Zespół występuje często na imprezach średniowiecznych, sam żałuję, że dotąd nie miałem okazji zobaczyć ich na żywo. Musi to być nie lada przeżycie.
„Por la puerta…” to druga płyta zespołu, pokazuje nowsze, bardziej wysublimowane oblicze zespołu.

Taclem

Riccardo Tesi & Banditaliana „Lune”

Riccardo i jego zespół prezentują nam świeży, świetnie zaaranżowany folk, rodem z Półwyspu Apenińskiego. Sporo w nim co prawda rozwiązań znanych ze współczesnej muzyki celtyckiej, ale jest to inspiracja tylko i wyłącznie poetyką. Same melodie są już śródziemnomorskie.
Wszystkie kompozycje na płycie są autorskie, w większości z nich autorem, lub współautorem jest Riccardo Tesi, nic więc dziwnego, że jego melodeon dominuje nad innymi instrumentami. Sporo tu pięknych piosenek, nie jest to na szczęście cukierkowate piękno telewizyjnych romansów, a poetyka nawiązująca do ludowych ballad i pieśni. Czasem pojawią sięjakieś lekko jazzujące motywy, ale jest ich na tyle niewiele, by zachęcić, a nie przepłoszyć niezbyt oswojonego z jazzem słuchacza.
„Lune”, to płyta trafiająca świetnie w mój gust, możliwe, że to jeden z najciekawszych włoskich albumów jakie słyszałem, a było ich już sporo.

Taclem

Richard Koechli „Blue Celtic Mystery”

Richard jest szwajcarskim gitarzystą, wokalistą i autorem piosenek. Z łatwością odnajduje się zarówno w folku, jak i w country, czy w bluesie. Na „Blue Celtic Mystery”, jak nazwa płyty wskazuje, zrobił krok w kierunku celtyckim, choć znalazły tu się też inne elementy.
Celtycki blues-rock, w całkiem niezłym wykonaniu, to efekt współpracy Koechli`ego z muzykami grającymi z jednej strony na skrzypcach, fletach i akordeonie, z drugiej zaś z rockową sekcją rytmiczną i klawiszowcem grającym na organach Hammonda.
Richard sam powołuje się na inspiracje Van Morissonem, może rzeczywiście coś w tym jest, choć mi kilkakrotnie utwory te kojarzyły się raczej ze współpracą Marka Knopflera z grupą the Chieftains. Słychać to zwłaszcza w instrumentalnych kompozycjach (jak „Codiad yr Haul”, „Danse pour Kerid`wen” czy „Mordred”). Niekiedy znów zagrywki kojarzą sięz „Voyagerem” Mike`a Oldfielda. Innym razem zaś klasyczne pasaże kojarzą się ze starymi miniaturkami muzycznymi Richiego Blackmoore`a.
Najważniejszym instrumentem we wszystkich utworach pozostaje gitara. Richard gra głównie techniką slide, co nadaje jego muzyce mocno amerykańskiego charakteru.
Ciekawie brzmią celtycko-rockowe piosenki, śpiewane po niemiecku. Sam nie jestem fanem brzmienia tego języka, ale mogło być znacznie gorzej.
Najlepsze utwory, to klimatyczny „Caoineadh” i zagrany w stylu cajun „Le secret du vieux Cajun”.

Taclem

Page 110 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén