Ta płyta, mimo, że przecież polska, przyjechała do nas z Ameryki. Ludzie tworzący zespół Młynn, to animatorzy polskiej szanty za Wielką Wodą. Mimo, że płyta powstała na emigracji, to właściwie nie różni się zbytnio od tego, co gra się obecnie w Polsce… choć nie do końca.
Jest tu kilka instrumentalnych melodii, dwie piosenki zaśpiewane po angielsku, oraz sporo autorskiego materiału. Ten ostatni stylizowano na celtyckie granie, z odrobiną amerykańskiego i polskiego folku. Właściwie można uznać, że piosenki są dość dobre, ale czasem coś w nich nie gra, choć raczej w kwestii wykonawczej. Trochę dziwnie, sztucznie, brzmią tu skrzypce. Nie tylko nagrano je jakby nieco obok, to grają jeszcze bardzo schematycznie, bez polotu i feelingu. Nawet tam, gdzie powinniśmy radośnie tańczyć, idzie to dość siermiężnie.
Ciekawie brzmią za to wokale. Nie ma tu `polskiej szkoły`, jest za to bardziej naturalnie.
Mimo pewnych niedociągnieć jest to dość udana płyta i warto zwrócić uwagę na piosenki, które się tu znalazły.

Taclem