Kanadyjska grupa Searson daje nam przykład jak nagrać świetną płytę folk-rockową w Stanach. Niektóre elementy wystarczy zaczerpnąć z amerykańskiego folku i z country, całość polać celtyckim sosem, a do zagrania powstałych dźwięków wystarczy jeszcze tylko znaleźć dobrych muzyków. I to właśnie udało się osiągnąć na tej płycie.
Luz, z jakim Erin Searson śpiewa nagrane tu piosenki przywodzi na myśl współczesne divy muzyki country, które podbiły serca licznych rzeszy fanów właśnie takimi głosami. Skrzypce, na których gra Jamie Gardner, to klasa sama w sobie.
Warto też zwrócić uwagę na aranżacje: elementy folkowe pojawiają się w takiej formie, w jakiej zaplanował to zespół. I udało im się to lepiej, niż irlandzkiej rodzince z The Corrs. O ile Irlandczykom można zarzucić zbyt komercyjne podejście, o tyle Kanadyjczycy doskonale balansują na granicy między muzyką miła dla ucha, a po prostu miałką. Z przyjemnością jednak informuję, że jeśli znajdują się na tej płycie odchyłki od tej granicy, to tylko w pozytywną stronę.
Miłośników irlandzkich tańców zapewne ucieszy fakt, że jest tu klika świetnie zaaranżowanych tradycyjnych melodii. Innym spodobają się pewnie piosenki, takie choćby, jak świetne ballada „Spin”.
Autor: Rafał Chojnacki (Page 137 of 285)
Kolejny album klasyków niemieckiego medieval rocka. Wszystkim, którzy nie znają jeszcze tej sceny, ani zespołu Schandmaul, polecam kontakt z płytą „Von Spitzbuben und anderen Halunken”. To świetny album, spokojnie można więc od niego zacząć przygodę ze średniowiecznym folk-rockiem.
Przy kolejnych płytach Niemców pan Richie Blackmoore ze swoim pop-folkowym Blackmoore`s Night może się schować.
Bardzo dobre utwory, takie, jak ballada „Die goldene Kette”, czy taneczny „Die letzte Troete”, to świetny przykład tego jak różnorodnie można grać średniowiecznego rocka. Z kolei tradycjonalistów grupa łatwo zjedna sobie pięknym „Fruehlingstanz”. Najlepszy utwór moim zdaniem, to ostry, jednocześnie mocno rockowy i nawiązujący do muzyki dawnej „Powerdudler”.
„Von Spitzbuben und anderen Halunken” to płyta, która może się podobać. Mam nadzieję, że usłyszę kiedyś polskie kapele grające w podobny sposób. Byłoby to ciekawe.
Sanna Kurki-Suonio, wokalistka znana z kultowych płyt grupy Hedningarna („Kaksi”, „Trä” i „Karelia Visa”), wraz z grająca na kantelach Riittą Huttunen zapraszają do wysłuchania swojej pierwszej płyty. Jako, że występuje tu sporo ciekawych gości, płyta nie powinna rozczarować miłośników skandynawskiego grania, choć jest różna od większości albumów z Północy.
Kainuu to region, z którego pochodzą nagrane tu pieśni. Aranżacje są dość różnorodne, bo czasem przywodzą na myśl zapis ludowych pieśni, nieznacznie tylko wygładzony, innym zaś razem delikatnie skłaniają się w kierunku pop-folkowej stylistyki, znanej nam choćby z ballad szkockiej grupy Capercaillie.
Ci, którzy znają Sannę tylko z jej starej grupy mogą się czuć nieco rozczarowani, nie ma tu bowiem ostrych brzmień i tej na przemian zimnej i gorącej atmosfery nagrań Hedningarny. Jeśli jednak ktoś zechce otworzyć uszy na piękno fińskiej tradycji, to pewnie sporo nagrań mu się tu spodoba.
Royal Pine to duet w którym grają Robin Aigner i Brook Martinez. Z Robin i jej płytą „Volksinger” mieliśmy niedawno do czynienia.
Omawiana tu płytka „Made in Brookland”, to rozszerzona wersja E.P.-ki „Royal Pine”, zawierającej tylko cztery utwory. Nowe kawałki, to „At the Place” i „Love Saves the Day”.
Świetna piosenka „7 Sisters”, znana z „Volksingera” to nabiera nieco nowego ducha, nieco w klimatach flamenco. „At the Place” to ballada, śpiewana co prawda z towarzyszeniem pianina, ale bardzo folkowa, jeśli weźmiemy pod uwagę samą kompozycję. „Scary Monsters” to wesoła piosenka o klasycznych postaciach z horrorow, bardzo sympatyczny utwór. Równie pogodny jest utwór „Love Saves the Day”.
Enigmatyczny tytuł „77” kryje piosenkę kojarzącą się z czasem dzieciństwa. Z kolei „Black Star Cowboy” to kolejny utwór znany z solowego albumu wokalistki.
Royal Pine na pewno brzmią bardziej bogato, niż solowe nagrania Robin. Na szczęście nie tracą tego trudnego do wytłumaczenia uroku, jakim emanowały jej pierwotne wykonania.
Trio w skład którego wchodzą Solon i Jeremiah McDade i Shannon Johnson, to przykład na to, że pochodząca z Kanady grupa może brzmieć bardzo stylowo i nie ustępować Irlandczykom na poletku celtic folku.
Zespół to doświadczony, każde z trójki muzyków grało już w różnych składach lub dbało o swoją karierę solową. Ich nazwę, jako zespołu po raz pierwszy wspomniano przy okazji albumu „Cowboy Celtic” Davida Wilkie`a, gdzie The McDades wymienieni są jako zespół towarzyszący.
„For Reel” to ich debiut. Pierwsze utwory przywodzą na myśl nowoczesne granie irlandzkie w akustycznej formie. Jeśli termin coel nua coś Wam mówi, to jesteście na dobrym tropie. Jeśli nie, to dodam tylko, że to bardzo czujnie zagrana muzyka, w której energia płynie z niesamowitych emocji, a nie z elektrycznych gitar i bałaganiarskiego zacięcia.
Znakomita, bardzo klimatyczna i rozimprowizaowana adaptacja „The Rocky Road to Dublin” zwiększa jeszcze walory tej płyty. No i możemy w niej posłuchać świetnego wokalu Shannon Johnson.
Z kolei „The Linden Tree” to wokalny popis, jaki daje nam Jeremiah McDade. Facet brzmi trochę jak Simon Nicol w najlepszych latach. Ciekawie brzmi też jazzująca wstawka pod koniec tej piosenki.
Swietnie brzmi też „V`la l`Bon Vent”, nawiązująca do francuskojęzycznej tradycji Quebecku.
Bardzo dobry album, na przyzwoitym poziomie. Godny polecenia.
Wykonawca od lat związany z polską sceną muzyki country. Gra na gitarze i śpiewa już od wielu lat. Zasłynął jako interpretator i autor polskich tekstów do piosenek Jima Reevesa, lecz także Roya Orbisona i Elvisa Presleya. Sam również pisze piosenki, które zyskują spory poklask krytyków i sympatyków muzyki country.
W latach 1994-1997 Mariusz Kalaga współpracował z popularną grupą Gang Marcela, z którą nagrał płyty „Kolędy – nastrój świąt” i „Bieszczady – country na swojską nutę”. Pierwszym solowym wydawnictwem była kaseta „Pierwszy promień”, w której nagraniu brał udział zespół Full Service. Po płycie z piosenkami Roya Orbisona („Gdy śpiewał Roy Orbison) przyszła kolej na następny autorski materiał. Album „Mój los” jest jak dotąd ostatnią płytą Mariusza Kalagi.
Strona oficjalna: Mariusz Kalaga
Tommy`ego Sandsa znamy w Polsce bardzo dobrze. Koncertował u nas z The Sands Family, a częstym gościem był też jego młodszy brat Colum. Tym razem muzyk z Irlandii Pónocnej trafił do Sarajewa i spotkał tam Vedrana Smailovica, bośniackiego artystę. Razem nagrali płytę, na której gośćmi stali się Pete Segeer i Joan Baez, dziś już klasycy muzyki folkowej.
Smailovic nadał tej płycie patosu, to on odpowiada za orkiestracje i aranżacje chórów, kojarzących się od razu ze wschodnio-europejskim klimatem. Piosenki i głos Tommy`ego są bez zmian, łagodnie brzmiące, a jednocześnie dobitne w wyrazie. Jest tu z resztą kilka bardziej znanych utworów The Sands Family, jak np. „Buskers” (autorstwa Columa).
Niewątpliwym przebojem płyty od strony folkowej jest piosenka Pete`a Segeera „Where Have All the Flowers Gone?”. Z kolei od klasycznej strony będzie to zapewne „Albinoni Adagio”.
Spodziewałem się na tej płycie pożenienia klimatów irlandzkich z bośniackimi, a tymczasem jest to raczej mariaż folku z muzyką klasyczną i filmową. Przyznam, że dość ciekawy, również ze względu na kontekst. Jednak do codziennego słuchania wybrałbym raczej którąś z płyt rodziny Sandsów.
Ta płyta, mimo, że przecież polska, przyjechała do nas z Ameryki. Ludzie tworzący zespół Młynn, to animatorzy polskiej szanty za Wielką Wodą. Mimo, że płyta powstała na emigracji, to właściwie nie różni się zbytnio od tego, co gra się obecnie w Polsce… choć nie do końca.
Jest tu kilka instrumentalnych melodii, dwie piosenki zaśpiewane po angielsku, oraz sporo autorskiego materiału. Ten ostatni stylizowano na celtyckie granie, z odrobiną amerykańskiego i polskiego folku. Właściwie można uznać, że piosenki są dość dobre, ale czasem coś w nich nie gra, choć raczej w kwestii wykonawczej. Trochę dziwnie, sztucznie, brzmią tu skrzypce. Nie tylko nagrano je jakby nieco obok, to grają jeszcze bardzo schematycznie, bez polotu i feelingu. Nawet tam, gdzie powinniśmy radośnie tańczyć, idzie to dość siermiężnie.
Ciekawie brzmią za to wokale. Nie ma tu `polskiej szkoły`, jest za to bardziej naturalnie.
Mimo pewnych niedociągnieć jest to dość udana płyta i warto zwrócić uwagę na piosenki, które się tu znalazły.
Trzecia płyta szkocko-irlandzkiej grupy Malinky przynosi nam poważną zmianę. Na miejscu wokalistki Karine Polwart pojawia się bowiem młoda twarz. Fiona Hunter okazuje się dysponować chyba jeszcze lepszymi warunkami głosowymi, bardziej pasującymi do nietuźinkowej muzyki granej przez tą grupę.
Korzenie muzyczne Malinky tkwią z jednej strony w brzmieniach takich grup, jak Pentangle, z drugiej zaś proponują oni dość nowoczesne myślenie o muzyce. Sprawdza się to świetnie.
Już otwierający płytę „Edom o Gordon” zrobił na mnie świetne wrażenie. Gdyby Hedningarna grała muzykę celtycką, mogłaby tak brzmieć. Udowadniają to także w „The Bonnie Banks o Fordie”, gdzie instrumentalna partia zdradza skandynawskie korzenie. Równie mroczna jest śpiewana przez Steve Byrne`a piosenka „Hughie the Graham”. W innych momentach grupie bliżej do szkockiej klasyki, tak jest np. w pięknej balladzie „Clerk Saunders” i w piosence „King Orfeo”.
Płyta jest dość długa, co pozwala nam obcować z muzyką Malinky przez sporą ilość czasu. To dobrze, bo na następny ich album pewnie przyjdzie nam długo poczekać.
Lucjan Wesołowski (szerzej znany po prostu jako Lucyan, również członek projektów Orientacja Na Orient i Shakti Vilas), to jeden z ciekawszych twórców muzyki relaksacyjnej lat 80-tych. To jego pierwsza solowa płyta, lecz można więc powiedzieć, że jest już muzykiem bardzo doświadczonym.
W czasach, kiedy wielu muzyków uciekało w klawiszowe pasaże, Lucyan tworzył muzykę w oparciu o piękne brzmienia gitary, sitaru i innych instrumentów strunowych, różnych fletów i instrumentów perkusyjnych. Wszystko to stwarza świetną mieszankę klimatycznych brzmień i współczesnej muzyki folkowej.
Piekne, dojrzałe melodie, które spodobają się miłośnikom folkowych grup, tak różnych jak Clannad czy Kwartet Jorgi.
