Miesiąc: Sierpień 2013

Dolmen „Wytchlord”

Angielska grupa The Dolmen sięga do tradycji irlandzkiego i brytyjskiego folk-rocka, by zaczerpnąć z niej muzyczne tematy, służące do opowiedzenia ciekawych historii. Dotyczą one głównie celtyckich legend oraz pogańskich wierzeń, które są muzykom tej formacji szczególnie bliskie.
Bez względu na zawartość ideologiczną płyty, stanowi ona ciekawy zbiór tekstów, pokazujących z antropologicznego punktu widzenia jakie tematy są dziś ważne dla współczesnych pogan. Okazuje się, że są oni mocno zanurzeni w historii, gdyż wierzą w jej kontynuację. Świat legend jest dla nich żywy nawet dziś.
Są tu zarówno utwory mocno osadzone w tradycji folkowej („Piper of Souls”, „Ou Na Na”), jak i takie, które zawierają po prostu kawał dobrego rockowego grania („Midwinter Dances”).
Wiele wskazuje na to że grupa The Dolmen dobrze czuje się w obu tych wcielaniach. Niekiedy łączy je w folk-rockowy muzyczny konglomerat („Eye of the Morrigan”, „Witch Blessing”).
Są też utwory znajdujące się niejako obok głównego nurtu muzyki zespołu. Niekiedy dodają one kolorytu (jak „Wytchlord My Lover”), innym zaś razem przypominają o tradycji balladowej, w której to opowieść była najważniejszym elementem pieśni („Circle of the Stag”).
Wiele wskazuje na to, że muzycy do perfekcji opanowali formułę muzyczną, w której się poruszają. Słychać, że wiedzą czego chcą i mają środki by zagrać tak, jak to sobie wyobrażają. To duży komfort, zarówno dla muzyków, jak i dla słuchaczy, którzy otrzymują świetne przygotowaną muzykę. Nieco eklektyczną, ale wciąż bardzo dobrą.

Rafał Chojnacki

Outlaw Express „Crowded Room”

Holenderska grupa Outlaw Express przenosi nas za pomocą swojej muzyki za ocean. Dostajemy sporą dawkę amerykańskiego folku i tradycyjnego country, a wszystko to w polewie gatunku określanego jako americana.
Piątka muzyków prezentuje swoją własną wersję amerykańskiej muzyki, ponieważ bardzo często odwołują się w swoim graniu do lekko płynących jazzowych dźwięków, które zazwyczaj prowadzi pianino, na którym z dużym wyczuciem gra Maarten Helsloot. Jego gra świetnie koresponduje z miękkimi basowymi brzmieniami, za które odpowiada Harm van Sleen. Spora różnorodność brzmień, to w dużej mierze zasługa dwóch wokalistek Yvonne Mandigers i Harriët Middelhoek, które odpowiadają również za napisane na ten album piosenki.
Nie brakuje tu pięknych ballad, takich jak celtycka w swoim klimacie „Man on the Bridge”, wyciszona „If You Leave Me” czy śpiewana na dwa kobiece głosy „Hanging Over My Sunny Fields”, to prawdziwe ozdoby płyty. Dobre wrażenie robi też nieco tylko szybsza piosenka „Borrowed Time”, którą dla odmiany śpiewa Hans Hartogensis, ograniczający się zazwyczaj do gitary.
Jest też – jak już wspomniałem – odrobina country. Dla miłośników tego gatunku najciekawsze utwory, to niewątpliwie „On The Loose”, „Back To Start Again” i „Big Brass Bed”.
Holendrzy zdecydowali się na granie swoich własnych piosenek, choć śpiewanych po angielski. Brzmi to bardzo dobrze, ale wisienką na torcie byłby choć jeden utwór napisany w rodzimym języku. Szkoda że zespół się na to nie zdobył. Ale i tak jest to godna polecenia płyta.

Rafał Chojnacki

Cisza Jak Ta „Wuka”

Zespół Cisza Jak Ta zasłynął kilka lat temu w świecie piosenki studenckiej i turystycznie dzięki umiejętnemu wplataniu irlandzkich melodii ludowych w autorskie piosenki pisane przez członków zespołu, niekiedy do słów wierszy znanych poetów. Brzmienie zespołu zmieniło się przez te lata, choć trzeba przyznać, że folkowe elementy nadal się pojawiają, choć częściej w strukturze kompozycji nowych piosenek, niż w samych melodiach. Zespół wyewoluował w kierunku piosenki poetyckiej, nie tracąc jednak swojego wędrownego charakteru.
Jak zwykle w przypadku zespołów z kręgu piosenki poetyckiej, ważne jest słowo. Po raz pierwszy grupa Cisza Jak Ta przedstawiła utwory napisane do słów jednej tylko artystki. To Wiesława Kwinto-Koczan, nazywana przez członków zespołu poetką Bieszczad. Jej pseudonim – „Wuka” – to klucz do tytułu płyty.
Już pierwszy z wyśpiewanych tu wierszy – „Niebiesko” – zmusił mnie do poszukania informacji na temat poetki. Okazało się, że niektóre jej teksty są mi już znane z wykonań takich grup jak Małżeństwo z Rozsądku i Dom o Zielonych Progach. Również na poprzedniej płycie Ciszy znalazła się piosenka „Z wrześniowym deszczem”, napisana do tekstu Wiesławy Kwinto-Koczan. To odkrycie sprawiło, że wróciłem do dostępnych mi nagrań, by wsłuchać się w interpretacji innych zespołów. Szybko jednak wróciłem do płyty „Wuka”, ponieważ jest ona najbardziej spójnym zbiorem oprawionych w muzykę tekstów poetki.
Cisza Jak Ta proponuje nam również najbardziej spójną interpretację muzyczną. Podobnie jak na poprzednich płytach dobrze brzmią tu akcenty fletów i skrzypiec. Lekko rockowe brzmienia w niektórych utworach, podkreślone oszczędnie grającą, ale bardzo ciekawie zaaranżowaną sekcją rytmiczną, to również ciekawy wybór. W piosenkach takich jak „Nie rozumiem”, „Obietnice” czy „Przyszła miłość” okazuje się nagle że dzięki nowym zabiegom muzyka ta nabiera radiowej przyzwoitości.
Są tu fragmenty, które doskonale pokazują kto był młodzieńczym idolem twórców zespołu i dlaczego właśnie Stare Dobre Małżeństwo. Nie jest to jednak żadne kopiowanie, czy nawet bezpośrednia inspiracja, a raczej po prostu wpisanie się w konkretne kontinuum. Nie brakuje też folkowych ballad, osadzonych w zupełnie innych rejonach, czego przykładem mogą być utwory takie jak „Już Dobrze” czy „Dwa pająki”. Największym zaskoczeniem jest dla mnie jednak piosenka „Przyszła miłość”, o wyraźnej folk-rockowej linii. Wiem, że takie życzenia nigdy się nie spełniają, ale cała płyta w takim bardziej zadziornym stylu brzmiałaby moim zdaniem doskonale.
Na osobną uwagę zasługuje również transowa piosenka „Chleba naszego poprzedniego”, utkana z pięknych wokaliz i powtarzającej się frazy tekstu. To jeden z najciekawszych utworów na tej bardzo solidnej płycie.

Rafał Chojnacki

Söndörgő „Tamburising. Lost music of the Balkans”

Album węgierskiej formacji Söndörgő nosi znamienny tytuł „Lost music of the Balkans”. Dobrze odzwierciedla on skomplikowaną strukturę muzycznych inspiracji, którymi kieruje się ta grupa. Muzycy nie ograniczają się do zerkania na tradycję węgierską ani cygańską, która wydaje się być im wyjątkowo bliska. Sporo tu również brzmień typowych dla krajów zamieszanych przez Słowian Południowych.
Znajdziemy tu zarówno klimaty nieco bardziej nostalgiczne („Voje sasa”, „Čororo” lub „Oj jesenske”), jak i coś co porwie nas do tańca (przykładami mogą być: „Tonči”, „Opa cupa”, „Bušo kolo” albo „Igran čoček”). Niekiedy będzie to jeden i ten sam utwór (jak w przypadku „Sinoč” i „Joka”). Na dodatek niektóre utwory (jak „Opa cupa”) mogą nam się wydać dość znajome. mogą się polskim słuchaczom wydawać dziwnie znane. Dzieje się tak za sprawą pewnego znanego kompozytora, który masowo wykorzystuje melodie ludowe, niekiedy nawet przypisując sobie ich autorstwo.
Wśród wielu instrumentów na płycie zdecydowanie wyróżnia się tambura. W Söndörgő gra na niej Eredics Áron, jednak do nagrań zaproszono również wybitnego instrumentalistę, jakim jest József Kovács. Warto odnotować gościnny udział w nagraniach dwojga wokalistów. Katya Tompos jest bardzo uzdolnioną śpiewaczką, miała nawet swój epizod na festiwalu Eurowizji, gdzie w 2009 roku reprezentowała Węgry. Z kolei Antal Kovács doskonale radzi sobie w utworach nawiązujących do tradycji romskiej, co w przypadku tej płyty jest niezwykle istotne.
Klimat, jaki udało się wyczarować w studio, to prawdziwa nostalgiczna podróż w czasie.

Rafał Chojnacki

Lilly Hates Roses „Something to Happen”

Debiutancka płyta poznańsko-toruńskiego duetu Lilly Hates Roses, poprzedzona przebojowym singlem „Youth”, odwołującym się do najlepszych tradycji nurtu contemporary folk stała się faktem. Kasia Golomska i Kamil Durski założyli swój zespół niejako na przekór losowi. Wydawałoby się, że w Polsce taka muzyka nie ma szansy się przebić. A jednak wygrana w organizowanym przez Empik konkursie Make Your Music sprawiła, że indie-folkowym zespole usłyszał cały kraj. Kraj, ponieważ poza granicami dali się poznać już wcześniej. Ich singiel zagościł na falach amerykańskiej rozgłośni KEXP, nadającej z Seattle.
Oczywiście „Youth” wpada w ucho każdemu, bez względu na to czy słyszał już wcześniej tą piosenkę, czy nie. Jednak każdy, kto tak jak ja przekopał internet w poszukiwaniu koncertowych i nagrań demo Lilly Hates Roses z radością odkryje, że w wersjach studyjnych zespół nie utracił ulotnej magii towarzyszącej ich piosenkom. Muzyka tworzona przez Kasię i Kamila brzmi nadal bardzo naturalnie, można by nawet rzec intymnie. Bo jak inaczej nazwać utwory takie jak „All I ever”, „Something to happen” czy „Like a Boat, Like a Plane”?
Czasem w tle pojawia się więcej instrumentów (jak np. w „Let the Lions (in my house)” lub „Only a Thought”) nie powodują one jednak zbędnej kakofonii, a jedynie podkreślają aurę piosenek. Spora w tym zasługa producenta tego krążka, Macieja Cieślaka, znanego z grup takich jak Ścianka, Lenny Valentino czy Cieślak i Księżniczki. Ten ostatni projekt wydaje się najbliższy temu, co zrobił produkując nagrania Lilly Hates Roses, jednak mam wrażenie, że na płycie duetu znajduje się o wiele więcej różnobarwnych emocji, niż na krążku Księżniczek.
Sporą niespodzianką są tu dwa polskie tytuły. Tak to już zwykle bywa, że jak polski zespół zdobywa popularność śpiewając po angielski, to później już do polskiego nie wraca. Nie zapominajmy jednak, że to debiutancka płyta, więc właściwe brzmienie zespołu zaczyna się dopiero definiować. „Głosy zza kwiatów” i „Kto jeśli nie my?” mogą być przykładem tego, że da się takie utwory zagrać również po polsku, choć trzeba przyznać, że jeśli już przyzwyczailiśmy się do angielszczyzny na tej płycie, to jednak czuć początkowo dysonans.
Lilly Hates Roses to jedno z moich największych odkryć w polskiej muzyce w ostatnich latach. Dość silna na świecie scena akustycznego indie-folku nie ma w Polsce zbyt wielu reprezentantów. Jednak jeśli pojawia się taka grupa jak Lilly Hates Roses, można mieć nadzieją, że a nią potoczy się lawina.

Rafał Chojnacki

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén