Debiutancka płyta poznańsko-toruńskiego duetu Lilly Hates Roses, poprzedzona przebojowym singlem „Youth”, odwołującym się do najlepszych tradycji nurtu contemporary folk stała się faktem. Kasia Golomska i Kamil Durski założyli swój zespół niejako na przekór losowi. Wydawałoby się, że w Polsce taka muzyka nie ma szansy się przebić. A jednak wygrana w organizowanym przez Empik konkursie Make Your Music sprawiła, że indie-folkowym zespole usłyszał cały kraj. Kraj, ponieważ poza granicami dali się poznać już wcześniej. Ich singiel zagościł na falach amerykańskiej rozgłośni KEXP, nadającej z Seattle.
Oczywiście „Youth” wpada w ucho każdemu, bez względu na to czy słyszał już wcześniej tą piosenkę, czy nie. Jednak każdy, kto tak jak ja przekopał internet w poszukiwaniu koncertowych i nagrań demo Lilly Hates Roses z radością odkryje, że w wersjach studyjnych zespół nie utracił ulotnej magii towarzyszącej ich piosenkom. Muzyka tworzona przez Kasię i Kamila brzmi nadal bardzo naturalnie, można by nawet rzec intymnie. Bo jak inaczej nazwać utwory takie jak „All I ever”, „Something to happen” czy „Like a Boat, Like a Plane”?
Czasem w tle pojawia się więcej instrumentów (jak np. w „Let the Lions (in my house)” lub „Only a Thought”) nie powodują one jednak zbędnej kakofonii, a jedynie podkreślają aurę piosenek. Spora w tym zasługa producenta tego krążka, Macieja Cieślaka, znanego z grup takich jak Ścianka, Lenny Valentino czy Cieślak i Księżniczki. Ten ostatni projekt wydaje się najbliższy temu, co zrobił produkując nagrania Lilly Hates Roses, jednak mam wrażenie, że na płycie duetu znajduje się o wiele więcej różnobarwnych emocji, niż na krążku Księżniczek.
Sporą niespodzianką są tu dwa polskie tytuły. Tak to już zwykle bywa, że jak polski zespół zdobywa popularność śpiewając po angielski, to później już do polskiego nie wraca. Nie zapominajmy jednak, że to debiutancka płyta, więc właściwe brzmienie zespołu zaczyna się dopiero definiować. „Głosy zza kwiatów” i „Kto jeśli nie my?” mogą być przykładem tego, że da się takie utwory zagrać również po polsku, choć trzeba przyznać, że jeśli już przyzwyczailiśmy się do angielszczyzny na tej płycie, to jednak czuć początkowo dysonans.
Lilly Hates Roses to jedno z moich największych odkryć w polskiej muzyce w ostatnich latach. Dość silna na świecie scena akustycznego indie-folku nie ma w Polsce zbyt wielu reprezentantów. Jednak jeśli pojawia się taka grupa jak Lilly Hates Roses, można mieć nadzieją, że a nią potoczy się lawina.

Rafał Chojnacki