Miesiąc: Listopad 2005 (Page 4 of 6)

Emerald Rae „Contemplaytion”

Nietuźinkowa płyta utalentowanej szkockiej skrzypaczki. Emerald Rae wygrała w 2004 roku National Scottish Fiddle Champion. Nic więc dziwnego, że od razu ukazuj się jej płyta. Wcześniej współpracowała z takimi gwiazdami folku, jak Alasdair Fraser, czy Natalie MacMaster.
Płyta pełna jest muzyki, zarówno bardziej tradycyjnej, nieco w stylu kanadyjskich kitchen party, innym zaś razem nowoczesnej. Tytułowa kompozycja, otwierająca płytę, to świetny duet skrzypiec i wiolonczeli. Takie granie robi wrażenie. Emerald również ładnie śpiewa, pozostaje więc pogratulować jej wszechstonności.
Czasem pobrzmiewa tu jazz, czasem klasyka, jednak niezachwiany pozostaje wciąż duch szkockiego folku.
Płyta „Contemplaytion” należy do tych krążków, których słucha się z uwagą. Warto spróbować.

Taclem

Emerald Rose „Archives of Ages to Come”

Emerald Rose wydają sporo, ale często powtarzają im się piosenki. A to w innych wersjach, a tu w wersjach live jako bonusy. Wydali chyba już z sześć płyt, a tymczasem najnowsza – „Archives of Ages to Come” – to dopiero drugi długogrający krążek studyjny w dorobku zespołu.
Muzyka tu zawarta jest bardziej niż dotąd dojrzała. Pogański celtic rock w akustycznym (nie zawsze!) wydaniu wyraźnie nieco okrzepł. Mimo, że np. otwierający płytę utwór „Come To The Dance” znam dość dobrze (tak jak kilka innych z tego albumu), to dopiero tu brzmi właściwie. Widać, ze do tej płyty byli naprawdę dobrze przygotowani. Właściwie nie ma tu przypadkowych kompozycji. Nawet gdy trafiamy na tradycyjną „Queen of Argyll” to pasuje ona do koncepcji albumu. Podobnie ma się rzecz z „Irish Heartbeat” Van Morissona.
Jak dotąd to najlepsza płyta w dorobku Emerald Rose.

Taclem

Dust Rhinos „Up Your Kilt”

Trzecia płyta kanadyjskiej grupy Dust Rhinos to porcja dobrze zagranej, bardzo rozrywkowej muzyki, mieszczącej się w granicach celtyckiego rocka. Mimo, że zaplątał się tu taki kawałek, jak „Whiskey in the Jar”, to dominuje na szczęście nieco ambitniejsze, autorskie granie. Sam evergreen też zagrany jest z jajem.
Przez ostanie kilka lat Dust Rhinos pozbyli się etykietki „kanadyjskich The Pogues” i realizują własny, bardzo ciekawy program. Potrawią zaśpiewać a cappella, jak w „A Dozen Bloody Roses”, oraz ostro przygrzać, jak w „Cheers to You”.
Wszystko to jest bardzo przaśne i rozrywkowe, ale takiej właśnie muzyki oczekuję po tej kapeli. Dlatego też mimo pewnej pretensjonalności uważam „Up Your Kilt” za album udany.

Taclem

Bogside Zukes „Sink or Swim”

Pochodzą z Chicago, mimo to nie ma w ich składzie żadnego Polaka. Dlaczego zwracam na to uwagę? Otóż kapela ta świetnie poradziłaby sobie na polskiej scenie szantowej. Mieszanka irlandzkich i emigranckich tematów, plus trochę morskiego folku w kanadyjskim stylu (ze wskazaniem na Great Big Sea), to właśnie jeden z najlepszych przepisów na polską kapele szantową. Oczywiście mówimy tu cały czas o szantach w potocznym rozumieniu, odczytywanych jako morskie piosenki folkowe.
Jak zwykle w przypadku zespołu, który miesza w swoim repertuarze piosenki znane z mniej znanymi, stawiam na te drugie. Posłuchajcie „Highwayman” czy „Courted a Wee Girl”, a zrozumiecie dlaczego.

Taclem

Black Irish Band „Hear the Lonesome Whistle Blow”

Nie maiłem dotąd zbyt dobrej opinii o tym amerykańskim zespole, ale ta płyta wzbudziła moją ciekawość. Black Irish Band to jedna z setek kapel grających muzykę irlandzką i old time traditional z Ameryki. Właściwie w każdej większej mieścinie na zachód od Missisipi znajdzie się taką kapelę. Jedno, co można im przyznać, to autentyczność.
„Hear the Lonesome Whistle Blow” to płyta, na której brzmią zarówno emigranckie klimaty, jak i stary, amerykański folk. Co ciekawe przemycono tu też coś współczesnego i gdyby nie okładka, nigdy bym się nie spostrzegł. Przewodni temat to pieśni kolejarskie i te, w których mowa o kolei. Mamy więc tu znane również u nas „Paddy Worked on the Railway”, „Wabash Cannonball” czy „900 Miles”. Większość to jednak kawałki nieznane polskim słuchaczom. Jako, że muzyka ta legła u podstaw tego, co dziś jest określane w Stanach jako country, folk i blues, to na pewno warto takich kawałków posłuchać.
„Hear the Lonesome Whistle Blow” to najoszczędniejsza płyta Black Irish Band. I kto wie, czy dzięki temu nie najlepsza.

Taclem

Andy Penington „Cheated Hearts”

Krytycy umieszczają twórczość Andy Peningtona pomiędzy Hankiem Williamsem, a The Pogues. I rzeczywiście jest tu coś z country, a nawet rockabilly, a z drugiej strony sporo muzycznego luzu.
Jak na Anglika (w połowie Irlandczyka) Andy gra bardzo amerykańsko, jednak słucha się jego piosenek z dużą przyjemnością. Utwory takiem jak „Cruel To Be Cruel” czy „You Can`t Take It With You” pewnie świetnie sprawdzają się na koncertach, a balladowa „Xenophobia” chodzi po głowie jeszcze długo po wyłączeniu płyty.
Najbardziej brytyjski na płycie jest oczywiście kawałek „Our England”. Myśle, że to jeden z bardziej symaptycznych folk-rockowych utworów ostatnich lat.

Taclem

Last Night`s Fun

Uchodzą obecnie za „najlepszy tradycyjny zespół irlandzki w Anglii” („Irish Music Magazine”). To trio wydało już pięć albumów, a każdy z nich stawał zespół coraz wyżej w rankingu brytyjskich gwiazd muzyki folk.
Chris Sherburn pochodzi z Yorkshire, w wieku 24 był już tutorem na kursach gry na koncertinie podczas „All Ireland Fleadh”. Sam mówi, że wychował się w klubie, który gościł takich wybitnych twórców, jak Vin Garbutt i Christy Moore. Wakacje spędzał czasem na farmie Martina Carthy i Normy Waterson.
Denny Bartley to wokalista i gitarzysta o którym dziennikarze piszą, że potrafi łączyć złość Shane`a McGowana z liryczną jakością Michaela Stipe`a. Jako jedyny w zespole jest Irlandczykiem. W jego grze na gitarze można usłyszeć nawiązania zarówno do prostego grania Joni Mitchell, jak i do wirtuozerii Paco De Lucii.
Nick Scott, grający na irlandzkich dudach, pochodzi z Devonshire. Grywał m.in. z Tony McManusem, oraz zespołami Scottish Tattoo i Show of Hands.
Last Night`s Fun w Internecie: www.lastnightsfun.com

K.C. McKanzie

Urodzona w 1981 roku K.C. McKanzie jest wokalistką, gitarzystką i autorką piosenek. Mieszka i pracuje w Berlinie.
Jej utwory pełne są nawiązań do stylistyki folkowych bardów w spódnicach, charakterystycznych dla lat 60-tych i 70-tych. Ze współczasnych wykonawców ceni przede wszystkim Joni Mitchell.
Folk, country i bluegrass, to gatunki, w których K.C. czuje się najswobodniej.
Artystka występuje też z zespołem Some Wicked Messengers, który gra piosenki Boba Dylana, oraz The Sirens of Berlin.

Kapela Buki

Buki, a właściwie Kapela Buki, to zespół folkowy w najlepszym znaczeniu tego słowa. Tradycyjne melodie z różnych stron naszego kraju (z uwzględnieniem wycieczek do sąsiadów) stały się podstawą do stworzenia programu, który potrafił zarazić żywiołowością, wzbudzić nostalgię, a przede wszystkim nakłonić do słuchania.
Zespół powstał w 1996 roku przy Żagańskim Pałacu Kultury.
Trzon jego składu tworzyli:
Agnieszka Skoczylas – skrzypce
Beata Skoczylas – flet poprzeczny
Ola Kapiczowska – śpiew i skrzypce
Ewa Wąs – wiolonczela
Piotr Wąs – śpiew i kontrabas
Maciej Borecki – gitara, drumla, bałałajka, instrumenty perkusyjne
Damian Martyniak – bęben, instrumenty perkusyjne
Robert Wiśniowski – akordeon i śpiew
Piotr Semla – konga

Robin Aigner „Volksinger”

Robin jest Amerykanką, która pisze własne piosenki i z powodzeniem je wykonuje. Znawcy amerykańskiej muzyki country i folk znają ją pewnie jako członkinię grupy Steeplechase. Gra też z Brookiem Martinezem w duecie Royal Pine. „Volksinger” to jej solowy debiut.
Autorskie piosenki Robin, wykonywane przez nią przy akompaniamencie gitary opowiadają o zagubionych ludziach, samotnych muzykach, wyrzutkach i oczywiście o miłości. Muzycznie płyta „Volksinger” oscyluje w klimatach starego, autorskiego folku z czasów wczesnego Dylana, czy Pete`a Segeera. Kompozycje również zdają się czerpać to, co najlepsze z głębokich źródeł folku.
Piosenki takie, jak „Seven Sisters”, „Clyde” czy „Lucky Latchkey Life” łatwo wpadająw ucho i po dwóch przesłuchaniach płyty nie chcą się od człowieka odczepić. Robin ma też talent do ciekawych ballad, takich, jak „Insomnia” czy „On the Inside”.
Jestem pewien, że piosenkom Robin Aigner jeszcze się kiedyś przyjrzę, mam nadzieję, że uraczy nas kolejną płytą, przynajmniej tak ciekawą, jak „Volksinger”.

Taclem

Page 4 of 6

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén