Miesiąc: Czerwiec 2004 (Page 2 of 2)

Anam „Anam”

Grupa Anam to obecnie jeden z najbardziej uznanych przedstawicieli muzyki tradycyjnej w Irlandii, jednak album, o którym tu piszę, to starsza płyta – ich debiut fonograficzny. Słuchając jej nagrań łatwo dojść do wniosku, że zespół doskonale czuje się w prezentowanej tu mieszance współczesnych i tradycyjnych pomysłów na muzykę z Zielonej Wyspy.
Tradycyjnie brzmią tu przede wszystkim skrzypce i akordeon diatoniczny. W tej odmianie muzyki grupie Anam niedaleko do absolutnych klasyków, takich jak The Chieftains. Trzeba jednak przyznać, że nieco inaczej myślą o melodiach. Jest tu sporo kombinowania, takiego, jak choćby w nagraniach The Bothy Band, czy Planxty. Mozna więc odnaleźć elementy jazzu, czy muzyki klasycznej. Najbardziej nowoczesne są jednak fragmenty, które kojarzą się brzmieniem nowej muzyki tradycyjnej, czyli z takimi kapelami, jak Lunasa. Anam może stanowić ciekawy pomost pomiędzy tymi odmianami folkowego grania.
O ile muzycznie jest mniej więcej tak jak napisałem, to piosenki śpiewane przez zespół tkwią raczej w bardziej tradycyjnych brzmieniach, może nieco tylko wygładzonych. Bardzo ciekawie się ich słucha, nie sądzę, by potrzebowały jakichś dodatkowych ozdób. Dlatego też w kwestii gaelickich i angielskich śpiewów stawiam raczej na Anam, niż młodsze kapele próbujące te same piosenki wykonywać w bardzo uwspółcześnionych interpretacjach.
Podstawą brzmienia Anam pozostają tańce, żywiołowe irlandzkie melodie sprawiające, że nogi same zaczynają poruszać się do rytmu. Oczywiście czasem trzeba dać odpocząć tancerzom, stąd ballady. Najciekawsza z nich nosi tytuł „After the Storm” i pochodzi jeszcze z czasów, gdy lider Anam – Brian O hEadhra – grał w zespole Upstairs in a Tent.
Anam na pewno spodoba się wielbicielom celtyckiej muzyki. Co prawda dopiero kolejne płyty potwierdziły klasę zespołu, ale już na debiucie daje on sobie bardzo dobrze radę.

Rafał Chojnacki

Electrics „The Electrics”

Kawał rzetelnego irlandzkiego punk folka i przewagą folka. Szkoła, którą zapoczątkowali The Pogues, a którą dziś rozwijają Dropkick Murphy`s ma się dobrze.
Album „The Electrics” zawiera nagrane na nowo piosenki z trzech pierwszych, wydanych w niewielkim nakładzie płyt. Zarejestrowano je z myślą o wydawcy amerykańskim, ale są dostępne również w Europie.
Autorskie (w większości) piosenki doskonale nadają się na ostry, pubowy wieczór, ale również do posłuchania w domu dla poprawy nastroju. Większość utworów napisał Sammy Hornenr, lider i wokalista zespołu, wydający też własne, solowe albumy z nieco lżejszą muzyką irlandzką.
Piosenki takie jak „Back Of Your Head”, „Back Of Your Head” czy tradycyjny „Irish Rover” to wizytówki zespołu. Grają głównie szybko i żywiołowo. Jednak zdarza się, że uderzą w delikatniejsze tony. Wówczas wychodzi z tego piękna ballada, taka jak „The Blessing”.
Wspomniany tu już „Irish Rover” pamiętany jest głównie dzięki przebojowej wersji połączonych sił The Pogues i The Dubliners. Chociaż kolejne kapele, w tym The Electrics, coś tu od siebie dodają, to jednak okazuje się, że wersja ta stała się już kanoniczna.
Mimo że zespół pochodzi ze Szkocji, to znacznie bliżej im do irlandzkich brzmień. Choć może po prostu nie słyszałem jeszcze tak pogueso-podobnej kapeli ze Szkocji i dlatego kojarzą mi się raczej z Irlandią.
Bez względu na to, czy nazwiecie to lekkim punk-folkiem, czy folk-rockiem z cięższym przyłożeniem, to płyta i tak spodoba się ludziom, którzy intuicyjnie lubią takie dźwięki.

Taclem

Dave Hawkins „Hotel de Ville”

Wydawca reklamuje płytę jako nominowaną do nagrody Grammy za rok 2002, jak się okazuje nominacja była nawet poczwórna, ale Dave`owi nie dopisało szczęście.
Faktem jest, że rzeczywiście jest to płyta dobra, zwłaszcza że grają na niej wyśmienici muzycy, że wspomnę choćby Sama Busha, Johna Shermana, Aoife Clancy, Joannie Madden, czy Johna Whelana.
Większość piosenek napisał sam Dave i trzeba przyznać, że są to jedne z lepszych współcześnie napisanych piosenek o celtyckim charakterze. Dodatkowo zaproszeni goście stanęli na wysokości zadania, bo płyta brzmi, jakby grał na niej porządny zespół. Słychać to zwłaszcza w instrumentalnych fragmentach.
Dla niektórych muzyka Dave`a Hawkinsa może się wydać zbyt eklektyczna, ale miłośnicy folkowych dźwięków są raczej przyzwyczajeni do takich nagrań.
Najlepsza chwila na płycie, to przepiękna piosenka „The Heaven`s Wake” zaśpiewana przez Aoife Clancy. Warto posłuchać płyty choćby dla tego utworu.

Rafał Chojnacki

Crossing „The Court of a King”

Zestawów z celtyckimi kolędami słyszałem już wiele, ale przyznam już na wstępie, że ten zaintrygował mnie już od pierwszych dźwięków. Grupę The Crossing znam jako dobry zespół grający irlandzkie dźwięki. Tymczasem na płycie z kolędami wita mnie brzmienie didgeridoo. Wkrótce dołącza do niego irlandzki whistle, ale wrażenie jest niesamowicie klimatyczne. To, do czego niektórzy potrzebują instrumentów klawiszowych grupa The Crossing załatwiła za pomocą słynnego australijskiego kija.
Dalsze dźwięki w kolejnych piosenkach są już zdecydowanie bardziej celtyckie.
Trudno tu zbyt wiele pisać o repertuarze, bo przecież w sumie są to kolędy i podobnie jak nasze, mają w większości pochodzenie ludowe. Obok bożonarodzeniowych pieśni z Irlandii, Kornwalii i Szkocji znalazło się miejsce na melodię będącą norweską wariacją na temat szwedzkiej melodii, oraz na utwór pochodzący z Afryki. W wykonaniu The Crossing wszystkie one brzmią bardzo spójnie i trzeba przyznać, że to duży atut, że zespół radzi sobie tak dobrze z tak zróżnicowanym muzycznie repertuarem.
Warto wspomnieć o rewelacyjnym utworze „That Night In Bethlehem”, który jest tłumaczeniem starej, gaelickiej pieśni. Jest on przede wszystkim pięknie zaśpiewany, ale w drugiej części mamy na dodatek świetny instrumentalny fragment zatytułowany „Cold Barn”. Napisal go Mike Baznik, jeden z muzyków The Crossing.
Nie twierdzę, że to najlepsza płyta z kolędowym repertuarem zagranym na celtycką modłę, grupa trzyma tu na tyle wysoki poziom, że z czystym sumieniem mogę tą płytę polecić i to nie tylko na okres świąteczny.

Taclem

Damien Barber „The Furrowed Field”

Rewelacyjny krążek doskonale wpisujący się w tradycje brytyjskiego folkowego grania. Bez obaw mogę napisać, że dzięki takim ludziom jak Baber i jego goście (m.in. Steve Tilston, którego płytę niedawno omawiałem) tradycyjna i współczesna muzyka folkowa ma się w Angli całkiem nieźle. Nic dziwnego, że Damien jest pięciokrotnym laureatem Young Tradition Award.
Damien odebrał bardzo dobrą szkołę, bo jego mentorem był sam Peter Bellamy. Duch Bellamy`ego (i Ewana McColl`a) unosi się z resztą nad całą tą płytą.
Repertuar, jaki się tu znalazł pochodzi zarówno z zamierzchłych czasów, jak i z zeszytów dzisiejszych folksingerów. Damien Baber wybrał na płytę bardzo mało znane utwory, może z wyjątkiem „Kilroy Was Here”, który przed laty został napisany i był wykonywany przez Ewana McColla.
Album brzmieniowo jest bardzo surowy, podobnie jak instrumentarium: gitara, koncertina i w jednym utworze flet. Uzupełniają to typowe dla brytyjskiej muzyki harmonie wokalne.
Płyta godna polecenia, zwłaszcza jeśli chce się odpocząć nieco od jazgotu dzisiejszej muzyki.

Rafał Chojnacki

Page 2 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén