Miesiąc: Marzec 2004 (Page 4 of 4)

Freeland Barbour „An Linne Dhubh (The Black Water)”

Tradycyjna muzyka szkocka ma się dobrze, skoro nawet w dość surowej formie zdobywa popularność i uznanie. Płyta Freelanda Barbour`a to zestaw kompozycji (niektóre to instrumentalne wersje piosenek) ze szkockich gór i wysp. Wykonano je tu bez nowoczesnych aranżacji, jedynie pobrzmiewający czasem fortepian przypomina nam o tym że płytę nagrano w współcześnie. Obok tradycyjnych utworów znalazło się też kilka autorskich kompozycji.
Najważniejszą chyba informacją dla tych którzy nie znają tego artysty jest fakt, że Freeland Barbour to akordeonista. Jego solowa płyta jest więc zdominowana przez dźwięki różnych „syntezatorów marszczonych”. Jeśli zastanawiacie się, co ciekawego może ze sobą nieść solowa płyta akordeonisty, to podpowiem tylko, że Freeland Barbour od 1975 roku grał w formacji Silly Wizard.
Nie ukrywam, że ludzie, który nie przepadają za akordeonowym graniem mogą poczuć się tą płytą znużeni, jednak z drugiej strony jest to doskonały zbiór tradycyjnych melodii nadających się choćby do nauki tańca.

Taclem

Crasdant „Crasdant”

Walijska muzyka folkowa gości u nas bardzo rzadko, a szkoda.
Crasdant, to kapela, w której gra znany walijski harfista – Robin Huw Bowmen. Towarzyszą mu Andy McLauchlin grający na fletach, Stephen Rees na skrzypcach i akordeonie, oraz Huw Williams – stepujący gitarzysta. Nie, to nie żarty, w kilku utworach słychać wyraźnie taneczne stukanie.
Zespół Crasdant proponuje muzykę na wskroś tradycyjną, kojarzącą się nawet z takimi kapelami jak The Chieftains, ale nieco inaczej brzmiącą. Widać że walijska grupa ma silną potrzebę zaznaczenia odrębności swojej muzyki, Dlatego też instrumenty brzmią inaczej, z resztą Bowmen używa typowo walijskiej harfy.
Wciąż jednak pozostajemy w kręgu muzyki celtyckiej – mniej popularnej, ale bynajmniej nie mniej ciekawej. Faktem jest, że to raczej album dla tradycjonalistów, miłośnicy nowocześniejszych odmien folka przejdą obok tej płyty obojętnie.
Crasdant udowadnia nam, że prezentowana tu muzyka z Walii ma bardzo głębokie korzenie. Spora część repertuaru na tej płycie to melodie z XVIII i XIX wieku. Wszystkie utwory zamieszczone na płycie opatrzono stosownym opisem w języku walijskim i angielskim. Dzięki temu można się sporo dowiedzieć o tych tradycyjnych melodiach z południowo-zachodniej części Brytanii. Myślę że sympatycy celtyckich dźwięków powinni posłuchać tej płyty, żeby uzmysłowić sobie, że wyspiarska muzyka celtycka nie kończy się na Irlandii i Szkocji.

Taclem

Hestela „Colori e Armonie”

Album tej włoskiej grupy zaczyna się od dźwięków przypominających raczej projekt Afrocelts. Szybko jednak elektronika ustępuje miejsca rockowej gitarze, która od tej pory wiernie sekunduje akordeonowi. Do tego dochodzą wokale i wokalizy w wykonaniu Alessandry Ferri. Tak oto zaczyna się płyta „Colori e Armonie”, która od pierwszego wejrzenia oczarowała mnie wdziekiem i klimatem.
Punktem wyjścia jest tu celtycka muzyka folkowa, jednak włoska grupa z tego źródła czerpie tylko samą stylistykę. Autorami wszystkich kompozycji są członkowie zespołu. Owszem, pojawiają się tu cytaty ze znanych melodii tanecznych, ale to raczej ozdobniki.
Mimo folk-rockowej estetyki sporo na płycie specyficznej dla śródziemnomorskich wykonawców melancholii. Mamy tu do czynienia z naprawdę fajnymi piosenkami, nawet jeśli elementy folkowe w kilku kawałkach pojawiają się tylko sporadycznie, to w niczym nie przeszkadza to w odbiorze płyty.
Czuć, że Hestela wyraźnie wie co chce osiągnąć, mają swoje brzmienie i dzięki nim ponownie przekonałem się o niezwykłości włoskich wykonawców inspirujących się muzyką celtycką.
Rockowej sekcji i odrobinie delikatnej elektroniki towarzyszą tu skrzypce, dudy, harfa i tin whistles. Świetnie brzmią gitarowo-skrzypcowo-akordeonowe motywy inspirowane irlandzkim folkiem w utworach instrumentalnych. Niekiedy jednak głównym instrumentem jest głos Alessandry – największy atut grupy.
Nie chciałbym ich porównywać do innych kapel, bo w swoich utworach są naprawdę oryginalni. Warto pochwalić za to całą grupę. Brzmienie przywodzi niekiedy na myśl klimaty fantasy, nie zdziwiłbym się też, gdyby grupę nazwano art-folkową. Pod tym względem przypominają nasz rodzimy Kontraburger, tyle że środki wyrazu Włochów są zdecydowanie bardziej rockowe.
Mimo że na płycie mamy dziesięć dość długich kompozycji, to czas spędzony z grupą Hestela mija bardzo szybko.

Taclem

Dún an Doras „Sweet & Sour”

Czeska grupa Dún an Doras nie jest bynajmniej debiutantem, niektórzy uważają, że to najlepszy zespół grający muzykę celtycką za naszą południową granicą. Jednak „Sweet & Sour” jest ich debiutem na szerokich wodach folkowej fonografii, pierwszą płytą w większej wytwórni. Płyta jest bardzo dobra – a jak na grupę nie składającą się z irlandzkich autochtonów, to rewelacyjna.
Już przy ich drugiej demówce z 2002 roku zdradzali ciągoty do grania w stylistyce „coel nua” i podobieństwa do takich zespołów jak Lunasa, czy Solas. Teraz dorzuciłbym jeszcze irlandzki Dervish. Wokalistka śpiewająca z Dún an Doras – Kateřina García – ma co prawda inną barwę głosu, niż Cathy Jordan, jednak ma również niesamowite możliwości i jej głosu słucha się po prostu świetnie. Udowadnia to z resztą w zaśpiewanym a capella utworze „Both Sides the Tweed” z tekstem Roberta Burnsa i muzyką Dicka Gaughana.
Polskiego słuchacza od razu przykuje do płyty tytul jednego z instrumentalnych utworów – „Road to Wroclaw”. No cóż, zespół zdążył się u nas najwidoczniej zadomowić, skoro wiedzą jak wyboista jest droga do Wrocławia – w ich mniemaniu równie skoczna jak jig. W tej samej wiązance utworów mamy jednak większą niespodziankę – „Karlov Gankino”. Po kapeli znanej jako grupa grająca muzykę irlandzką nie spodziewałem się wschodnio-europejskiej melodii. Na dodatek kawałek ten zagrano z lekkością właściwą właśnie irlandzkim kapelom. Rewelacja!
Muzycy Dún an Doras dają się również poznać jako autorzy nowych melodii pisanych na modłę tradycyjnych irlandzkich tańców. W momencie kiedy dodamy do tego ciekawe i dynamiczne aranżacje otrzymujemy wysokiej jakości folkową produkcję. Ta płyta udowadnia, że muzykom nie powinno się patrzeć w paszporty.
Jak przystało na tak dobrą płytę, „Sweet & Sour” to album przy którym można potańczyć sobie po celtycku, a można też posłuchać. Właściwie do tego drugiego nadaje się jeszcze bardziej niż do pierwszego. Polecam wszystkim, których serca wrażliwe są na dobrą folkową muzykę.

Taclem

Anwyn & George Leverett „Songs from Shadow Wood”

Celtycka harfa, cymbały i irlandzkie flety – to podstawowe instrumentarium użyte na tej płycie. Przy takim zestawie narzędzi wykonawczych możemy być pewni, że będzie raczej spokojnie. I tak rzeczywiście jest – płyta urzeka ładnymi melodiami, zwłaszcza, że czasem pojawiają się też partie grane na lirze korbowej, skrzypcach, cytrze i citternie.
Przyznam szczerze, ze ta muzyka ożywa dopiero kiedy słucha się jej na dobrym sprzęcie. Początkowo słuchając jej na słuchawkach nie doceniłem w pełni jej uroku. Dopiero dobry zestaw nagłaśniający wydobył wszelkie smaczki.
Warto jeszcze na chwilkę zatrzymać się przy wokalu, jest to jeden z bardziej charakterystycznych elementów w każdej grupie muzycznej. Anwyn jest śpiewaczką obdarzoną pięknym głosem – bardzo łatwo można znaleźć wiele porównań z najlepszymi brytyjskimi wokalistkami folkowymi.
Tradycyjne brzmienie duetu Anwyn & George pozwala na oderwanie się od codzienności. Jeśli lubicie tak grane melodie, to płyta ta potrafi zaczarować. To muzyka lasu… ciekawe czy tylko mi kojarzy się ona z elfami?

Rafał Chojnacki

Page 4 of 4

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén