Kategoria: Recenzje (Page 73 of 214)

Skeleton Crew Pirate Band „Kings of the Sea”

Na fali popularności pirackiej tematyki, związanej z popularną serią filmów „Piraci z Karaibów”, powstają na całym świecie – choć zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych – zespoły grające muzykę piracką. Ta grupa to właśnie taka grupa.
Zawarte na „Kings of the Sea” pieśni to stylizacje na pieśni dawnych tawern. Czasem śpiewane a capella, innym zaś razem z użyciem instruemntów. Często jest tak, że Mallory ciągnie zaśpiew, a odpowiada mu chór średnio zgranych, lecz dośćtubalnych głosów. Trzeba przyznać, że ma to swój urok. Nie jest może za równo i za czysto, ale za to ciekawe.
Znanych utworów nie jest tu wiele, a jeśli jużsą to nieco pozmieniane – np. „Fishy Mermaid” to piracka wersja popularnej i u nas „Syrenki”. Trzeba przyznać, że czasem rubaszny głos Mallory`ego może nieco drażnić. Kojarzy się raczej ze starymi, hollywoodzkimi filmami, gdzie piesni morskie śpiewali zatrudnieni na tą okazję tenorzy. Po kilku utworach – a jest ich 21 – może to nużyć. A szkoda, bo sam pomysł płyty jest przedni.
Mallory & McCall czwórka muzyków Mallory`ego i Jannę McCall wspierają Patch Patterson i Dennis Gilmore. Swoją czwórkę określają, tak jak zatytułowana jest płyta, jako Skeleton Crew Pirate Band. Nawązują w ten sposób do wspomnainego już filmu i szkieletowej załogi, która tam wsytępuje.

Taclem

Mikroklimat „W drodze do dnia”

Album „W drodze do dnia” to właściwie pierwsza płyta Mikroklimatu. Dwa wczesniejsze wydawnictwa ukazały się na kasetach, wydane były w nieco innym składzie. Dopiero ukazujący się w 1998 roku album potwierdził aspirację zespołu.
Piosenki z płyty „W drodze do dnia” zostały zaaranżowane nieco bardziej nowocześnie. Niezmiennie mikroklimatyczny jest za to głos Barbary Sobolewskiej. W muzyce pojawia się za to nieco rocka, a nawet elementy jazzujące. Nie zmieniono za to charakteru samych kompozycji, są w większości bardzo klimatyczne – cóż nazwa przecież zobowiązuje.
Najbardziej wpadające w ucho okazały się piosenki „Gdzie jesteś?”, „W drodze” i „Na stacji w Piasecznie”, któe możnaby uznać za najbardziej reprezentatywne dla tego wcielenia Mikroklimatu. Ten ostatni utwór zdradza nawet lekkie country-folkowe wpływy w sferze aranżacji. Świetnie słucha się też utworów „Są słowa” i „Wołanie do kogoś na świecie”, ale to już mniej przebojowe kompozycje. Reszta rownież trzyma dobry poziom, ale nie zapada aż tak bardzo w pamięć.
Zespół Mikroklimat, to legenda piosenki poetyckiej, którą na całym świecie wrzuca się do folkowego worka. U nas chyba tylko festiwale studenckie i turystyczne próbowały pożenić zespoły stricte folkowe z całą sceną okołofolkową. Waro chyba zacząć i u nas tak je kwalifikować.

Taclem

Altan „Local Ground”

Altan to dziś jedna z najsolidniejszych grup na scenie irlandzkiej muzyki folkowej. Już kilka lat temu utwierdzili swoją pozycję jednej z najlepszych grup opierających się na tradycyjnym brzmieniu. Jednak Altan to nie muzeum irlandzkiego folku, to kapela która stale się rozwija.
Słuchając niektórych utworów Altanu, również z „Local Ground”, trudno mi nie odnieść wrażenia, że pobrzmiewa w nich coś ze starego Clanndu. Taka magiczna nuta, którą ten zespół kiedyś miał i zagubił. W piosenkach Altanu ona wciąż trwa.
Na „Local Ground” nie ma słabych utworów, nie ma też melodii bardzo znanych. Wyjątek stanowi chyba tylko „As I Roved Out”, ale wersja Altanu daleko odbiega od wcześniejszych pomysłów wykonawczych.

Rafał Chojnacki

Battlefield Band „The Road of Tears”

Szkocka grupa Battlefield Band jak zwykle staje na wysokości zadania. Mimo że na przestrzeni 30 lat istnienia zespołu skład czasem się zmieniał, to klasa, jaką ta grupa prezentuje jest wciąż wysoka.
Już otwierająca album ballada tytułowa daje nam do zrozumienia, że zespół jest w dobrej formie. Świetne kompozycje instrumentalne, tradycyjne melodia i zawsze coś ciekawego ze współczesnych piosenek – tak właśnie wyglądają płyty Battlefield Band.
„The Road of Tears” z jednej strony zbudowana jest według podobnego pomysłu, z drugiej zaś wszystko na niej jest wciąż świeże i doskonale brzmiące. Trudno więc mówić o dublowaniu koncepcji. Niespodzianką dla miłośników standardów może być doskonałe wykonanie ballady „Paddy`s Lamentation”, tu ukrytej pod tytułem „The Emigrant”.
Do świetnych utworów zaliczyłbym tu wszystkie kompozycje instrumentalne – czasem nieco archaiczne, ale łapiące za serce. Z piosenek, poza wymienionymi, warto zwrócić uwagę na ballady „Plane Wreck At Los Gatos” i „Five Bridges To Cross”.

Rafał Chojnacki

Claymore „Into The Wind”

Celtycki rock w wykonaniu grupy Claymore to wypadkowa stylów Thin Lizzy, Jethro Tull i tradycyjnego, szkockiego grania. Dudy, wsparte solidną rockową sekcją i gitarami, to właśnie to, co najwyraźniej sprawia muzykom największą radość.
Czuć tu spory wpływ folk-rocka, zwłaszcza takiego spod znaku Fairport Convention. Słychać to zwłaszcza w tradycyjnych melodiach. Dla mnie osobiście najciekawsze wydały się utwory w których zespół łaczy ciężkie gitary z dudami.
Warto też zwrócić uwagę na kompozycję zatytułowaną „Thin Lizzy”, poświęconą zespołowi Phila Lyotta.
Czasem słychać że Claymore to zespół z Niemiec. Ale myślę, że miłośnikom celtyckiego rocka nie powinno to przeszkadzać.

Taclem

Czas na Grass „Time for Grass”

Czas Na Grass, to młody zespół, który wbrew panującym modom postanowił postawić wszystko na kartę z napisem „bluegrass”. Może to nie do końca prawda, bo część repertuaru zespołu, to również amerykański folk, ale i tak daleko im do mdławych hitów z list przebojów. Mają za to o wiele więcej charakteru i niewymuszonej, naturalnej przebojowości.
Wielki plus już na samym starcie płyty, to ciekawa aranżacja standardu „Wayfarin` Stranger”. Ciekawie rozłożone napięcie sprawia, że utwór ten intryguje od pierwszych taktów.
W „Carry Me Across The Mountain” Dana Tyminskiego docieramy wreszczie do serca Zachodu, gdzie bije gorące źródło country i bluegrass. Podobnie jest w „Saw You Running”, piosence z repertuaru Mary Black. Z kolei melodia Jerry`ego Douglasa „The Hymn Of Ordinary Motion” kieruje nas w akustyczno-folkowe granie, gdzie króluje podszyta akustyczną gitarą nostalgia.
Kwintesencją żywiołowego grania jest tu instrumentalna kompozycja zatytułowana przez zespół „Pograssie”. Z kolei jeśli chodzi o warstwę piosenkową, to doskonale sprawdza się tu wspomniany tu już „Wayfarin` Stranger” i z „Hold To A Dream” (autorstwa Tima O`Briena). Nie zabrakło również utworu „Baby Don`t You Break My Hart Slow”, napisanego przez Vondę Shepard, artystkę, którą spopularyzowały piosenki pojawiające się w serialu „Ally McBeal”. Zaprezentowany tu utwór, to piękna folkowa ballada, świetnie zagrana przez polską grupę.
Czas na Grass zedebiutował w dobrym stylu. Nie wiem jednak czy nasza scena jest gotowa na taką grupę.

Taclem

Cztery Refy „Niech zabrzmi pieśń”

Kolejne wydawnictwo kultowe dla wszystkich miłośników Czterech Refów. Druga kaseta tej grupy ugruntowała wówczas pozycję kapeli na rynku fonograficznym. Od tamtej pory, niemal nieprzerwanie co jakiś czas zespół publikuje nowe nagrania.
„Niech zabrzmi pieśń” to kaseta, na której Refy zebrały aktualniejsze wówczas piosenki. „Pożegnanie Liverpoolu” było raczej wydawnictwem prezentującą dorobek kilku lat pracy Jerzego Rogackiego, częściowo jeszcze z Refpatentem. Dlatego też uważam, że dopiero od drugiej kasety można mówić o prezentowaniu bierzącego stanu tego co się działo w zespole. A działo się wiele. Zmienał się skład, kształtowało się brzmienie, przyrastało pomysłów. Wydanie kasety było wówczas wyczynem, Czterem refom udało się pójść za ciosem i opublikować kolejną serię swoich własnych wersji marynarskich pieśni.
Słuchając zarejestrowanego tu materiału łatwo dojdziemy do wniosku, że nagrania te nieco się zestarzały (słowo `nieco` może się tu wydawać kolokwializmem, ale przecież nie są to nagrania sprzed 50 lat), wciąż jednak są na nich wyśmienite piosenki. Większość z nich wybrzmiewa na szantowych scenach do dziś, chyba tylko „Syrena” nie doczekała się aż takiego szacunku, jak pozostałe pieśni.
Stare kasety Czterech Refów to również ciekawe zbiory tematów instrumentalnych, z których część mogła brzmieć na pokładach dawnych żaglowców. Pamiętam, że swego czasu było to ważne źródło inspiracji.
Mimo problemów z jakością materiał ten spokojnie można dziś określić mianem kultowego.

Taclem

Drake „Talizman”

Częstochowska formacja Drake urzekła mnie kiedyś swym koncertem. Dobrze pamiętam solidne folkowe granie, proste, choć bardzo dobrze napisane teksty i pasujący do takich możliwości wokal – mocny i twardy. Już sama nazwa zespołu kojarzy się z twardym, żeglarskim życiem, któremu patronuje legendarny angielski admirał.
Album otwierają balladowe dźwięki, pierwsze takty „O chłopcu, co się morza trochę bał” mają charakter portowej ballady, później jednak cała muzyczna machina rusza z kopyta. Takiej piosenki nie powstydziliby się nasi szantowo-folkowi klasycy, doskonale sprawdziłaby się choćby w repertuarze Mechaników Shanty. Jednak już „Gdzie się kończy świat”, to piosenka na tyle nietypowa , że najwyraźniej jest to już zalążek własnego, bardzo wyrazistego stylu. To bardzo ważne, żeby już na pierwszej płycie zespół zaczał pokazywach swój charakter. Drake`om dobrze się to udało. Ta autorska kompozycja to jeden z najciekawszych utworów na płycie.
Szybki, doskonały na koncerty „Hell And Be Damned Skipper”, to z kolei nieco słabszy moment. Z jednaj strony mamy folk z elementami bluegrass, jednak utwór kładzie nie najlepszy tekst. A szkoda, bo muzycznie jest bardzo interesująco, pojawia się nawet cytat z „Run Runaway”, którego melodia zamyka płytę.
Tytułowy „Talizman” jest po prostu piękny. To folkowe granie w stylu, który bardzo lubię – zawsze wpadały mi w ucho takie melodie. Co ciekawe pierwszą część tego utworu już kiedyś słyszeliśmy – poszukajcie go na „Pytaniach” grupy Tonam & Synowie. Dalej przechodzimy do instrumentalnego tematu „Rights of Men” i piosenki napisanej na motywach „Bedlam Boys”. To zestawienie oparte jest na motywach aranżacji szkockiej grupy Old Blind Dogs – to oni jako piersi zestawili ze sobą te dwa motywy. Aranżacja zespołu Drake jest inna, stawiają na nieco inne emocje, robią po prostu ten zestaw po swojemu. I dobrze, nie można bowiem w tym momencie mówić o odtwórstwie.
Kolejny autroski utwór zatytułowany jest „Regatowy”. Jak na współczesną kompozycję napisaną przez Polaków, to w muzyce sporo jest bluegrassu. To plus. Drugi plus, to bardzo dobry tekst. Do tego dochodzi świetny, dynamiczny klimat utworu. Rewelacja.
„Latarnik” to też produkcja zespołowa. Mimo folkowego brzmienia sama kompozycja przypomina raczej balladę rockową. Nie jest to zarzut, takie melodie dobrze wpływają na różnorodność albumu.
Podróżując po kolejnych utworach docieramy do pierwszego coveru. „Dalej chłopcy”, to nic innego, jak znana piosenka Shane`a MacGowana „If I Should Fall From Grace With God”. Akustyczna wersja melodii granej oryginalnie przez The Pogues wyszła ciekawie, a na dodatek jest miłym prezentem dla każdego fana tej angielskiej grupy.
Wraz z utworami „Szum oceanu” i „Navigare necesse est” wracamy do autorskich kompozycji. Oszczędna, ale bardzo ciekawa aranżacja to klucz do sukcesu pierwszej z tych piosenek. Druga zaś, to folkowa ballada, która zdaje się delikatnie płynąć i sączyć do uszu słuchacza.
Drugi cover, to zamykający płytę „Wicher statek gna”, będący wspomnianą już piosenką „Run Runaway” z repertuaru glam rockowej grupy Slade. To wyjątkowo często używany motyw na polskiej scenie, zwłaszcza że sama melodia to dalekie echa szanty „South Australia”. Jednak na zakończenie płyty taki szybki utwór doskonale się nadaje.
Mam nadzieję, że kolejne produkcje grupy Drake nie będą ustępowały tej płycie. Jak na warunki zespołu debiutującego jest to rewelacja. Nawet gdyby tą płytę nagrał zespół od lat występujący na scenie, to nie miałby się czego wstydzić. Jeśli jednak miałbym na coś zwrócić uwagę zespołu, to byłyby to teksty. W większości są dobre, ale czesem zgrzyta w nich dysonans pomiędzy prostotą rymów i wyszukanymi przenośniami. W momencie kiedy te dwa elementy spotkają się w jednym utworze, tekst przestaje być wiargodny. Liczę jednak na to, że Paweł Hutny i Sławek Bielan nabiorą wkrótce pisarskiej wprawy i na następnej płycie nie będzie nawet takich, mało znaczących wpadek. Bo na kolejną płytę już czekam z niecierpliwością.

Taclem

Andrzej Korycki i Dominika Żukowska „Tradycyjne Ballady Morskie”

Płyty takie jak ta – okazyjne wydania z nowymi opracowaniami starych piosenek – rodzą się z miłości do muzyki. Andrzej Korycki to dziś jeden z najstarszych stażem wykonawców piosenki żeglarskiej. Występująca od kilku lat u jego boku Dominika Żukowska, to z kolei wokalistka młoda, lecz doświadczona, gdyż od dziecka śpiewała w zespole DNA. Jej głos wciąż brzmi bardzo świeżo, jest już jednak głosem bardziej dojrzałym, przez co świetnie charminizuje z nieco zadziornym woklem Koryckiego.
Jak już wspomniałem są tu znane marynarskie ballady i piosenki. Któż nie zna bowiem „Pożegnania Liverpoolu” czy „Molly Malone”? Jednak albumowi temu daleko od knajpianej sztampy. Korycki okazał się doskonałym aranżerem. Dzięki temu nowe wykonania brzmią świeżo, niektóre z nich lepiej od wykonań oryginalnych. A przecież słychać tu tylko gitarę i dwa głosy. Możliwe jednak, że to właśnie dzięki spokojnemu, nieco amerykańsko-folkowemu graniu panuje na tej płycie tak niesamowity nastrój.
O Dominice mówi się czasem „polska Norah Jones”. Myślę, że sama wokalistka nie przepada za tym określeniem, jednak trudno się go pozbyć, gdy w „Molly Malone” czy w „Shenandoah” słyszymy charakterystyczne dla młodej Amerykanki jazzowe brzmienia.
Andrzej Korycki nie byłby sobą, gdyby nie pograł nieco bluesa. Dlatego też znana z wykonania jego macierzystej obecnie kapeli – Starych Dzwonów – piosenka „Johnny comes down to Hilo” zagrana jest w takiej właśnie stylistyce.
Przez cały czas słuchania płyty zastanawiałem się dlaczego umieszczono „Pożegnanie Liverpoolu” na początku płyty? Czyżby miało to być oczko puszczone do stałych bywalców szantowych festiwali?
Album „Tradycyjne Ballady Morskie” został dołączony do Almanachu Żeglarskiego na rok 2007.

Taclem

Margie Butler „Celtic Lullaby”

Margie Butler, to połowa niezmiennego składu amerykańskiej grupy Golden Bough. Rozmaici członkowie tego celtyckiego zespołu zmieniali się na przełomie wielu lat, jednak Margie Butler i Paul Espinoza stale trwali na straży charakterystycznego brzmienia i repertuaru zespołu.
Z czasem jednak okazało się, że Margie Butler ma ochotę na odrobinę wytchnienia od zespołowego grania. W ten sposób powstała płyta „Celtic Lullaby”, a w ślad za nią cztery kolejne solowe albumy.
Muzyka, która wypełnia ten krążek, to zestaw tradycyjnych kołysanek z Irlandii, Szkocji i Wyspy Manx. Jedną z piosenek – „Deep in My Heart” – spomponował i napisał, specjalnie na tą płytę, Paul Espinoza, przyjaciel Margie z macierzystej grupy. Z resztą wśród zaproszonych gości znalazł się nie tylko on. Dzielnie sekunduje swojej koleżance także Florie Brown, od kilku lat grająca w Golden Bough na skrzypcach.
„Celtic Lullaby” to doskonała płyta dla zmęczonych. Pozwala ukołysać odbiorcę. Cóż, trudno się dziwić. W końcu miały to być celtyckie kołysanki.

Taclem

Page 73 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén