Kategoria: Recenzje (Page 61 of 214)

Leje Na Pokład „Lejki.com”

Pięć lat koncertów na wielu scenach, to całkiem sporo. Od tylu już lat swoim śpiewem raczy słuchaczy tyska grupa Leje na Pokład. Tu jeden z zespołów, które upodobały sobie śpiewanie piosenek żeglarskich a cappella, w oparciu o wielogłosowe harmonie rodem z amerykańskiej muzyki gospel.
Historia takiego śpiewania jest w Polsce dość długa i zawiła, nie ma więc sensu poświęcać jej za wiele czasu. Przejdźmy do muzyki.
Popularne Lejki raczą nas piętnastoma kompozycjami (plus bonus), z których część to utwory oparte o tradycyjne, folkowe pieśni. Pozostałe napisali członkowie zespołu.
Na przywitanie otrzymujemy miłą niespodziankę w postaci oryginalnej, anglojęzycznej wersji pieśni „Health to the company”. Dla mnie to rewelacja! Mimo nieco zbyt „studyjnego” brzmienia ta piosenka bardzo pozytywnie nastawiła mnie do zespołu i płyty.
„Pociągnij ją” to w pewnym sensie cover starej piosenki grupy Tonam & Synowie. W pewnym sensie, bo wbrew temu co możemy przeczytać na okładce Bogdan Kuśka nie napisał tej melodii, a jedynie polskie słowa. Melodia to klasyczna szanta „Sally Rocket”. W natłoku wokalnej gimnastyki zabrakło tu nieco miejsca na ogień, który towarzyszył polskiemu pierwowzorowi.
Krótka pieśń „Panna z Aughrim”, to jeden z najciekawszych utworów na płycie. Przywodzi na myśl stare pieśni. Ogólne wrażenie jest tu bardzo dobre.
Wokalne zespoły szantowe lubią czasem zanucić coś z Francji lub z Bretanii. Lejki śpiewają „En filant ma quenouille”. Ładne to i całkiem miło wpasowuje się w muzyczne zawijasy kojarzące się z krajem nad Loarą. Ale o co chodzi w słowach? Nie mam pojęcia, ale ważne że ładnie, mam tylko nadzieję że nie śpiewają tam, że „recenzenci to żule”.
„Piekielny rejs” prowadzi nas do Irlandii. Gdyby chórki nie zakłócały głównego wokalu, byłoby lepiej, ale i tak idzie zrozumieć o czym śpiewają.
Wesoła pieśń „Zwisając z rej” to dla mnie wizytówka zespołu. Jest tu trochę poczucia humoru, wokalne zabawy i całkiem fajny, choć nieco trywialny pomysł na aranżację. Czyli w pewnym sensie idealna średnia z tego albumu.
Kolejny cover, to „Szanta śledziowa” z repertuaru Czterech Refów. Swego czasu przerabiał ten utwór białostocki zespół The Pioruners. Muszę przyznać, że wersja Tyszan bardziej mi pasuje.
Wspomniałem już coś o poczuciu humoru? Czasem troszeczkę chłopaków ponosi. Zdaję sobie sprawę, że „Płyniemy na Horn” to zabawa konwencją, ale… chyba troszkę za daleko w tym pastiszu się posunęli. Albo może inaczej: jak na pastisz za poważnie – jak na poważną pieśń, zbyt wesoło.
Dobre wrażenie wraca przy „John Calaka”, francuskiej (czy też francuskobrzmiącej, nie jestem to specjalistą) wersji szantowego standardu. Brawa za ten utwór!
Spośród autorskich utworów Lejków najbardziej podoba mi się „Barmanka”. Może przez to piwo w refrenie? Pewnie tak.
Z „Pieśnią powrotów” historia jest ciekawa, bo za wzorzec dla polskiej wersji posłużyła tu na pewno piosenka „Return” wykonywana swego czasu przez grupę Kogoto. Oryginał jest pogańskim zaśpiewem „We All Comes To The Goddess”. Czyżby grupa pragnęła w ten sposób pozyskać fanów (fanki?) w środowisku neopogańskim? Sporo tam ponoć nadobnych dziewoj…
Nie mam pojęcia skąd pochodzi „Erile”, ale coś za wiele tam polsko-brzmiących słów. Ale całość jest w pełni przyswajalna.
Kiedy w piosence „Megi” pojawiają się nagle instrumenty (gitara, harmonijka ustna i tamburyn), to znaczy że zespół zaprosił gości. Brzmi to dość ciekawie. Jakby poszerzyć instrumentarium i wyciąć „ustny” bas, byłaby przyzwoita piosenka żeglarsko-folkowa. Gdyby… Wiem, wiem, to przecież zespół wokalny, nie ma sensu snuć takich myśli. Ale fajnie, że się zdecydowali na taki utwór.
Jeszcze większym eksperymentem jest tu piosenka „Ma kobita”. Klawisze i akordeon to zaskakujący zestaw. Ciekaw jestem czy fani szant zaakceptują ten zestaw. Co ciekawe gościem jest tu Marek Makles, muzyk Daabu i Habakuka. Kolejny raz gratuluję odwagi.
Gitara i tamburyn powracają w „Hej Chłopaki”, ale tu ta koncepcja sprawdza się gorzej, trochę za prosto to wychodzi.
Do końca płyty pozostał nam jeszcze bonus, czyli słynny „Parostatek” z repertuaru Krzysztofa Krawczyka. Powiem tylko, że to dobrze, że ktoś sięga nawet po tak kontrowersyjna piosenki wodniackie. Zwłaszcza że Leje Na Pokład zrobili tu bardzo stylową aranżację.
Jak na debiut fonograficzny płyta brzmi bardzo dobrze. Oczywiście jeżeli jesteście w stanie strawić kilkadziesiąt minut śpiewania w „stylu śląskim”. Ja, mimo że nie jestem fanem takich brzmień, dałem radę i generalnie chwalę sobie czas spędzony z tym albumem.

Taclem

Planxties & Airs „Portrait”

Planxties & Airs to duet, który tworzą Ulrike von Weiß i Claus von Weiß, małżeństwo muzyków związanych z folkową grupą Morris Open. O ile w swojej macierzystej formacji grają głównie zaaranżowane na nowo ludowe tematy brytyjskie, to jako Planxties & Airs sięgają po muzykę irlandzka.
Nieco minimalistyczna, choć nietypowa forma instrumantalna (kościelne organy i whistle) i ciekawy dobór materiału, to niewątpliwie atuty tego duetu. Bez względu na to czy grają akurat melodie celtyckie, czy własne kompozycje inspirowane muzyką z Zielonej Wyspy, całość brzmi bardzo ciekawie.
Wśród wybranych standardów znalazło się miejsce dla utworu „Sheebeg and Sheemore” autorstwa Turlougha O’Carolana. Ciekawie mogłaby brzmieć cała płyta z takim repertuarem.

Taclem

Solá Akingbolá „Routes to Roots”

Nigeryjczyk Solá Akingbolá znany jest przede wszystkim jako facet, który gra na etnicznych instrumentach perkusyjnych w angielskim zespole Jamiroquai. Sława tej grupy sprawiła, że czarnoskóry muzyk mógł sobie wreszcie pozwolić na swoisty powrót do korzeni, solowy album Akingboli przepełniony jest muzyką z Nigerii.
Jak przystało na produkcję współczesną znajdziemy tu elementy funky, soulu i jazzu, ale przede wszystkim afrykańską world music.
Okładka płyty zapowiada, że będziemy tu mieli do czynienia przede wszystkim z bębnami ludu Yotuba z Nigerii. To prawda, ale nie cała. Jest tu cała masa afrykańskiej muzyki, bardzo różnego rodzaju. Bez obaw można powiedzieć, że to niemal Odyseja, muzyczna podróż w głąb Czarnego Lądu. Podróż muzyka, który tam się urodził i który swoim korzeniom oddaje wielką cześć.
Dla muzyka, który światową sławę zdobył grając muzykę rockową na afrykańskim instrumencie to niewątpliwie płyta bardzo ważna. Piszę „niewątpliwie”, dlatego, że emocje jakie obecne były przy nagrywaniu tego albumu doskonale słychać.

Taclem

Various Artists „Best of Scottish Fiddle”

Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie ta płyta. Większość albumów, które pokazują przegląd celtyckich skrzypków, to płyty z natury rzeczy dość monotonne. Cóż, jeżeli ktoś jest pasjonatem, lub skrzypkiem, to na pewno odnajduje na nich niesamowite dźwięki i wspaniałe, inspirujące melodie. Jednak zwykłego odbiorcę, nawet kiedy jest zadeklarowanym fanem muzyki celtyckiej, taka mikstura może znudzić. Z płytą „Best of Scottish Fiddle” wydaną przez ARC Music jest inaczej.
Owszem skrzypce, a więc i skrzypkowie, to klucz do tego albumu. Jednak mamy tu nie tylko wybitnych instrumentalistów, ale też świetne szkockie zespoły. Już sam fakt udziału w tym projekcie takich kapel jak Old Blind Dogs, The Iron Horse czy Coila, powinien wprawić miłośników celtyckiego folku w dobry nastrój. Oczywiście prym wiodą skrzypkowie tych formacji, jednak okazuje się że dobre tło dla każdej muzyki jest bardzo ważne.
Mniej znani wykonawcy, tacy, jak Ross Kennedy i Archie McAllister czy The Hudson Swan Band, również świetnie się tu sprawdzają.
Best of Scottish Fiddle to album dla miłośników muzyki szkockiej, ale nie tylko skrzypiec. Dobre instrumentalne granie to podstawa wielu zabaw przy szkockich tańcach. Być może warto do nich użyć tej płyty.

Taclem

Vajas „Sacred Stone”

Przysłuchując się po raz któryś z kolei płycie norweskiej grupy Vajas doszedłem do wniosku, że do takich dźwięków potrzeba nie lada wyobraźni muzycznej. Elementy składowe charakterystycznego brzmienia zespołu bardzo ciekawie się komponują. Powstała w ten sposób płyta mroczna, ale przepełniona bardzo ciekawą energią.
Na polskim rynku rzadko trafia się na płyty ze śpiewem Saamów. Joik, to technika trudna do opanowania, często nagrania z takim śpiewem brzmią surowo i bardzo sucho. Tymczasem Vajas ma swoją wizję muzyki świata i realizuje ją bardzo konsekwentnie.
Kluczową personą zespołu, przynajmniej jeśli mówimy o ogólnym zamyśle brzmieniowym muzyki, jest Nils Johansen. Miłośnicy ambitnej elektroniki kojarzą go zapewne z projektu Bel Canto, z którym przez lata był związany. Ambientowe brzmienia dodają muzyce niesamowicie dużo przestrzeni. Wokal Ánde Somby’ego, tradycyjny saamski joik nadaje tym przestrzeniom mrocznego klimatu, kojarzącego się z szamańskimi pieśniami.
Słuchałem niedawno folkowej grupy Wimme, również wykorzystującej w swojej muzyce współczesne brzmenie joik. Nie sądziłem, że dwa projekty sięgające po ten sam środek wyrazu mogą się aż tak bardzo różnić. Zarówno Wimmu jak i Vajas to jednak grupy stawiające na oryginalność. Niebanalne znaczenie ma tu sam pomysł, nowa koncepcja spojrzenia na muzykę ludową.

Taclem

Valkyrend Variete „Kaihomieli Valpas”

Fotografia prezentująca piękno północnych lasów i jezior zdobi okładkę albumu, który na dłuższą chwilę przykuł mnie do głośników odtwarzacza. Folk-rockowe granie w stylu który najłatwiej określić jako „fantasy folk” to muzyka w której Valkyrend Variete odnajdują się chyba najlepiej. Tak właśnie skonstruowana jest otwierająca płytę kompozycja „Karjala”. Później jest podobnie, choć czasem odzywają się jeszcze nieco inne brzmienia i instrumenty.
Mimo północnej symboliki próżno szukać skandynawskich naleciałości w muzyce zespołu. A „Velvet Night’s Mysticism” to kompozycja, której część przywodzi na myśl bardziej Dead Can Dance, niż śpiewy wikingów.
Niekiedy można odnieść wrażenie, że Valkyrend Variete wywodzą się ze sceny metalowej, a ich zespół, to tylko side-project. Nawet jeśli tak jest, to pozostaje życzyć im jak najlepiej. Mam nadzieję, że za jakiś czas pojawi się na sklepowych półkach następca „Kaihomieli Valpas”.

Taclem

Canoe „Daleko od domu…”

Wirtualna EP-ka zespołu Canoe prezentuje nowe brzmienie kapeli w starszych i nowszych utworach. Efekt pracy Łodzian jest bardzo zachęcający.
Rozpoczynają od piosenki „Susie”, opartej na współczesnym folkowym motywie „Blue-Eyed Susie” w wersji zbliżonej do oryginalnego wykonania kanadyjskiej grupy Rankin Family. Zespół ten musiał przypaść muzykom Canoe do gustu, gdyż na ich debiutanckiej kasecie znalazła się piosenka „Opowieść”, oparta na rankinowskiej wersji irlandzkiego standardu, zatytułowanego „As I Roved Out”.
Nieco inne oblicze łódzkiej grupy pokazują nam piosenki „Ciągnij linę” i „Sztorm”. To bardziej surowe brzmienie, z jakim Canoe rzadko się dotąd kojarzyło. Jednak już w utworze „Wind” powracają do celtycko-folkowego grania.
Pozostałością po starszym brzmieniu są ciągoty do bluesa. Słychać je w bardzo folkowo brzmiącym „Bluesie o Sally Brown”, ale też w klasycznej już „Nostalgii”. Ostatni z tych utworów w wersji Canoe doczekał się wreszcie aranżacji, która choć częściowo zgadza się z tytułem.
Znany już z poprzedniej płyty „Taniec Wołka Zbożowego” pokazuje nam, że zespół okrzepł, ma swój styl i konsekwentnie się rozwija. To ważne w przypadku grupy która na szantowych scenach pojawia się w sumie dość rzadko.
Płyta „Daleko od domu…” daje nam nie tylko możliwość zapoznania się z tym co i jak zespół gra obecnie. To również zaproszenie do dalszej zabawy przy kolejnym albumie, który mam nadzieję niedługo powstanie.

Taclem

Daimh „Crossing Point”

Najnowsza, trzecia płyta kanadyjskiej grupy, której korzenie tkwią w celtyckiej muzyce Szkocji i Irlandii. To jeden z niewielu przykładów, kiedy grupa doskonale brzmiąca na koncertach (latem w Europie można ich często spotkać) zachowuje na płycie autentyczność i dynamizm, dodając jeszcze pełnie brzmienia, na jaką pozawala zabawa studyjną aparaturą.
Mimo że muzycy świetnie sobie radzą, to największym atutem jest tu Calum Alex MacMillan, wokalista doskonale posługujący się językiem gaelickim.
Ta płyta sprawi, że nawet bez szklaneczki whiskey poczujecie się, jakbyście wędrowali niedostępnymi stokami Górzystej Krainy.

Rafał Chojnacki

Kristian Blak & Yggdrasil „Risastova”

Kristian Blak to chyba najbardziej aktywny muzycznie człowiek na Wyspach Owczych. Trudno mi zliczyć projekty, w których bierze udział. Chyba nie ma w tamtym rejonie folkowego składu, który nie miałby do czynienia z Kristianem, czy to w sensie muzycznym, czy to produkcyjnym lub wydawniczym. Prowadzi on bowiem Tutl Records, prężnie działającą machinę, promującą i wydającą artystów farerskich.
Płyta „Risastova”, nagrana z zespołem Yggdrasil zawiera materiał tradycyjny i współczesne kompozycje autorstwa Blaka i kolegów. Całość wpasowana jest w jazzowo-folk-rockowe granie z jakiego słyną już muzycy formacji Yggdrasil.
Znawcom muzyki Jana Garbarka może się ta muzyka kojarzyć z wycieczkami tego twórcy w bardziej folkowe rejony. Słychać to zwłaszcza w pięcio-częściowej suicie „Vagatunnilin”. Muzyka farerska kojarzy się przede wszystkim z dźwiękami skandynawskimi, może więc zadowolić poszukiwaczy takiego grania. Dla innych odbiorców folku będzie to przede wszystkim nie lada ciekawostka.

Taclem

Mohanders „End of Our Lies”

Sven Bäzner i Michael Graefe, to muzycy stojący za niemieckim projektem Mohanders. Tu wspiera ich jeszcze piątka innych muzyków.
Album „End of Our Lies” to fonograficzny debiut zespołu. Mimo że dominują tu akustyczne ballady, na czele z piosenką tytułową, to nie brakuje pop-folkowych kompozycji, które świetnie urozmaicają płytę. Należą do nich takie utwory, jak „Along The Waterline” czy „Dusty Promises”.
Jeżeli macie ochotę na album z leniwymi, ale ślicznymi balladami, to w „End of Our Lies” łatwo się odnajdziecie. Nie da się tej muzyki odnieść do jakichś etnicznych korzeni, raczej do rozwiniętego w zespołową formę nurtu bardowskiego, jednak myślę, że nawet zatwardziali folkowcy chętnie przy takiej muzyce odpoczną.

Taclem

Page 61 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén