Projekt „Blood Bought, Blood Washed, Born Again”, to ciekawa kolekcja muzyki spod znaku amerykańskiego folku, gospel i country, której podstawowym przesłaniem jest ewangelizacja. Podobnie jak u nas, tak i w Stanach Zjednoczonych muzykowanie z imieniem Jezusa na ustach jest bardzo popularne. Co raz częściej zahacza też o kręgi muzyki folkowej różnego typu.
Za tą płytą stoi trójka muzyków, która postanowiła sięgnąć po kilka standardów i wzbogacić je nowymi piosenkami.
Za projekt odpowiadają: Boyd Deering, Larry Alderman i Stephen Williams. Pierwszy z nich wydaje się być ojcem chrzestnym projektu. To doświadczony muzyk, grający swego czasu w zespole Charlie Daniels Band, występujący również u boku Marka O’Connora.
Ciekawie wygląda też zestaw gości, pojawiają się tu: Carl Jackson (znany m.in. ze współpracy z Emmylou Harris, autor wielu piosenek i znany wykonawca muzyki bluegrass), Celina Kramer i Michelle Alderman (wokalistki znane ze sceny country/bluegrass). Dzięki tym nazwiskom możemy umiejscowić tą płytę we właściwym miejscu, wśród gwiazd muzyki country.
Kategoria: Recenzje (Page 47 of 214)
Album „Make it so” to płyta którą Ed Ryan nagrał od początku do końca sam. Wszystkie instrumenty i ścieżki wokalne są jego autorstwa.
Zawarta tu muzyka, to akustyczne granie w folkowym stylu. Czasem piosenki te nawiązują do brytyjskiej klasyki spod znaku The Beatles. Powstało w ten sposób spokojne pop-folkowe granie, którego da się słuchać w każdych warunkach.
Jednak okazuje się że po kilku przesłuchaniach płyta zaskakuje czymś więcej. Posłuchajcie chociażby „The Counting Of The Curs”. To prawdziwa irlandzka piosenka, tyle tylko, że całość napisał i nagrał Ed Ryan. Nawet akcent, który w innych piosenkach był nieodczuwalny, tu zdecydowanie skręca w stronę Irlandii.
Za najbardziej udaną piosenkę uznałbym tu humorystyczny utwór „Mouse in the House”. Sympatyków pieśni związanych z morzem zadowoli za to na pewno piękna pieśń. „The S.S. Marie”, nawiązująca do klimatów dawnych opowieści.
Z pozoru to prosta płyta, ale za każdym przesłuchaniem odkrywa się na niej coś nowego.
Kolejne płyta ze znakomitej serii „Nordic Tradition”, promującej tradycyjną muzykę folkową ze Szwecji. Tym razem prezentowana jest twórczość Karin Wallin, skrzypaczki specjalizującej się w muzyce ze Skanii. Oprócz skrzypiec usłyszymy ty też nyckelharpę.
„Guldpolska” to pierwsza płyta sygnowana nazwiskiem Karin, muzyka na niej zawarta brzmi nieco surowo, ale przez to bardzo autentycznie. Południowa Szwecja łączy w sobie tradycje muzyczne dawnych wieków (Skania uważana jest za kolebkę, z której wywodzą się Germanie), wpływy chrześcijańskie, oraz folkowe granie ze Szwecji i z Danii.
Cynthia Bennett na swojej najnowszej płycie zatytułowanej „Mother Ireland’s Daughters” udowadnia, że wystarczy gitara i głos, by sławić rebelię. Płyta nawiązuje do dumnej tradycji irlandzkich „rebel songs”, wykonywanych chętnie przez zespoły takie jak The Dubliners, The Wolfe Tones czy The Clancy Brothers.
Podstawowa różnica w wymowie omawianego tu albumu jest taka, że zwykle pieśni związane z irlandzkim oporem przeciwko Anglikom wykonują mężczyźni. Tymczasem cała płyta Cynthii to propozycja kobiecego spojrzenia na temat republikański.
Artystka śpiewa tu o słynnych irlandzkich bojowniczkach, ale również o zwykłych kobietach, które czekają na swoich chłopców, mężów lub synów. Opłakuje śmierć Bobby’ego Sandsa i innych którzy oddali swoje życie w walce o wolną Irlandię.
Mimo że to album surowy i pod względem muzycznym niedoskonały, to na pewno warto go zauważyć, bo stanowi też historyczny głos w sprawie irlandzkiej niepodległości.
Włoska grupa Her Pillow wsławiła się głownie tym, że była najlepszym cover-bandem The Pogues na południe od Alp. Materiał na którym wykonują kompozycje tej klasycznej dziś już irlandzkiej grupy, na przemian z tradycyjnymi irlandzkimi standardami, wkrótce zagości na naszych łamach. Póki co chciałbym jednak napisać coś o zupełnie innym projekcie tej formacji.
Płyta „Drops”, to zestaw dwunastu utworów autorskich, napisanych głownie przez Fabio Magnasciuttiego, lidera tej formacji. Trzeba przyznać, że to zestaw niesamowicie udany, choć nie wiem czemu najlepszy moim zdaniem utwór („The Joker”) zamieszczono na początku płyty.
Niektóre z utworów Włochów mogłyby się znaleźć w repertuarze The Pogues, inne zaś pokazują, że zespół ciągnie też w bardziej odległe od irlandczyzny (choć naznaczone wciąż punk-folkiem) rejony. To dobrze wróży na przyszłość, bo jeżeli na kolejnych albumach będzie więcej takich piosenek, jak na „Drops”, to wkrótce przestaną być kojarzeni z cudzym repertuarem.
Jez to wokalista, gitarzysta, mandolinista i autor piosenek pochodzący z malowniczego angielskiego Northumberlandu. W tych nagraniach towarzyszy mu grupa The Bad Pennies, którą tworzą: Kate Bramley (wokal, skrzypce), Andy May (akordeon, dudy, whistle), Sean Taylor (gitara basowa 5-strunowa) i Dave de la Haye (skrzypce). Wszyscy ci muzycy zdobywali wcześniej doświadczenie na angielskiej i amerykańskiej scenie folkowej.
Album „Doolally” pokazuje przede wszystkim niezwykły talent Jeza jako autora piosenek. Jego utwory są z resztą chętnie wykonywane przez folkowych artystów po obu stronach Atlantyku, sięgali po nie m.in. Four Shillings Short i The McCalmans. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że spotka na tym albumie sporo potencjalnych folkowych hitów. Wśród nich niewątpliwie są: „Regina Inside”, „Vikings”, „A Penitent’s Lent”, „Sugar Water Sunday”, „Keep Them Bairns Away” i tytułowa „Donnini Doolally”.
Zespół Jeza ma ciekawe, głownie akustyczne brzmienie, co pozwala wyłowić tkwiącą w tych piosenkach świetną folkową nutę.
Zachęcony ich debiutancką płytą, zatytułowaną po prostu „Mountain Mirrors” z chęcią sięgnąłem po kolejną płytę sygnowaną przez zespół z niedostępnych lasów Massachusetts. Bez względu na to czy nazwiemy ich granie autorskim folk-rockiem, czy „heavy acoustic music” (jak sami obecnie o swoim graniu piszą), można w tych dźwiękach rozpoznać przestrzeń i magiczne miejsca jakie dostępne są tylko nielicznym.
Jeff Sanders i jego kumple postarali się tym razem o znacznie lepsze brzmienie studyjne, dzięki czemu „Dreadnought” przyswaja się znacznie łatwiej niż „Mountain Mirrors”. Jest tu odrobina Dylana i folku w tym stylu, ale jest też coś bardziej szalonego, odrobina grania w stylu Toma Waitsa. Momentami pojawiają się bardzo czytelne nawiązania do acid folku. Najciekawiej wychodzą jednak ballady. Najwyraźniej to do nich Jeff ma najlepsze ucho. Momentami można odnieść wrażenie że jego spokojniejsze pieśni gdzieś nas unoszą. To niemal medytacyjne doznanie.
Pod enigmatyczną nazwą O`Death kryje się szalona ekipa z Nowego Jorku, która łączy w swojej muzyce folkową melodykę z punkową motoryką. Mimo że wiele tu akustycznych brzmień, to ich muzyce nie brakuje energii i ognia.
Począwszy od otwierającego płytę „Lowtide”, przez pijany walc w „Mountain Shifts” i niepokojący „Home”, po kończący płytę „Lean-To” mamy do czynienia z brzmieniami, które sami muzycy określają jako „americana-gypsy-punk”. Nie ma tu jednak ludowych cygańskich melodii, jest za to poetyka, która kojarzyć może się właśnie z dzikim i wolnym światem szalonego taboru. Jeżeli czytając te słowa macie cały czas w głowie muzykę grupy Gogol Bordello, to trop jest dobry. Zespoły te oczywiście bardzo się różnią. Ale szczerze mówiąc gdybym miał wybrać ciekawszą propozycję muzyczną, to prawdopodobnie wygrałaby mniej znana grupa. O`Death są p prostu bardzo oryginalni, a Gogole już nieco się ograli.
Charakterystyczną cechą zespołu o tak niewesołej nazwie jest fakt, że wiele utworów granych jest raczej w minorowych tonacjach. Cóż, wyraźnie funeralny klimat chyba grupie O`Death odpowiada. Dla mnie też okazuje się w ich wydaniu interesujący.
Kup w Amazon.com
Broken Hymns, Limbs and Skin”
Album „All That We Are” to kolejna udana płyta Annette Bjergfeldt, duńskiej wokalistki, znanej czytelnikom „Folkowej” z płyty „Songs for Modern Mammals”.
Tym razem mamy do czynienia z płytą wcześniejszą, jednak na swój sposób podobną. Autorski repertuar bierze tu górę nad tradycyjnymi brzmieniami. Akustyczne brzmienia, poparte lekką sekcję nadającą pop-folkowy charakter piosenkom młodej Dunki.
Podobnie jak na „Songs…”, tak i tu wokal Annette przypomina niekiedy głos Dolores O’Riordan z The Cranberries. Wystarczy posłuchać tytułowego utworu „All That We Are”. by dojść do takiego wniosku.
Czysto folkowe są tu przede wszystkim tła. Słychać tu dobrych muzyków. W warstwie stylistycznej płycie najbliżej jest do autorskiego nurtu w muzyce folkowej.
Folkowa grupa Blue Dew, którą znamy już z takich albumów, jak „Blue Dew On Irish Grass” i „Life`s Other Side” wraca do nas z nietypowym albumem. To utwory napisane na potrzeby programu z irlandzkimi opowieściami. Wszystkie melodie wykonane są bardzo oszczędnie – nic dziwnego stanowią przecież tło. Ciekawie jest też z dynamiką, która musiała w jakiś sposób odzwierciedlać to, co działo się w opowieściach.
Melodie ocierają się oczywiście o klimaty celtyckie, nic w tym dziwnego, muzycy od wielu lat w takim właście stylu grywali. Z resztą program „Roasted Barley” zawierał właśnie irlandzkie opowieści.
Muzycy Blue Dew nie byliby sobą, gdyby nie udało im się czegoś wyśpiewać. Piosenki „Time in the Bottle” i „Lovin’ You” doskonale urozmaicają album.
