„Ceili”, lub też „ceilidh”, to celtycka zabawa taneczna z muzyką tradycyjną. Zespoły grające na takich imprezach zazwyczaj są bardzo elastyczne, potrafią dostosować swój repertuar do potrzeb chwili.
W przypadku grupy Idlewild wiąże się to dodatkowo z mnogością inspiracji. Mamy tu piosenki z Irlandii, Szkocji i Walii, tańce z Anglii, Szkocki, Irlandii, Manx i Kanady. Wszystko to wykonane jest w tradycyjny sposób, bez udziwniania aranżacji.
Niestety przez to płyta traci nieco na oryginalności, to co dobrze wychodzi na żywo może nie zawsze sprawdzić się w domowych pieleszach. Idlewild brzmią jak setki innych kapel, jeśli nie zna się ich zbyt wielu, to taka muzyka może się podobać, ale oryginalności próżno w niej szukać.
Kategoria: Recenzje (Page 212 of 214)
Szwedzka grupa Molly Maguire zaczynała od irlandzkiego folk-rocka w stylu The Pogues. Początkowo śpiewali wyłącznie po angielsku. W roku 2000 na płycie „Aerobics & Cigarrer” dokonał się swoisty przełom. Muzyka co prawda została w klimacie irlandzkim, ale wszystkie teksty napisano już po szwedzku. Z resztą kompozycje też w większości były autorskie, jedynie inspirowane muzyka ludową.
Na najnowszej płycie Szwedzi poszli kolejny krok dalej. Muzyka irlandzka, owszem pojawia się tu dość często, jednak poza folk-rockiem mamy tu też sporo country. Charakterystyczne brzmienie „pedal guitar” towarzyszy nawet tym piosenkom, którym najbliżej do folkloru Zielonej wyspy (choćby „Snabba klipp”).
Na szczęście brzmienie Molly Maguire nie zatraciło typowo pubowych dźwięków, tak charakterystycznych dla kapel folk-rockowych, jednak mam wrażenie, że nawiązania do country w takiej stylistyce mogą zniechęcić niektórych odbiorców.
Muzyka dawna podana na folkowy sposób ? Proszę bardzo. Co prawda głownie po niemiecku, ale da sie tego słuchać nawet nie będąc fanem języka Goethe`go.
Grupa Spectaculatius podeszła do materiału sprzed wieków właśnie w bardzo folkowy sposób. Muzyka ta różni się od typowej muzyki dawnej mniej wiecej tak jak folklor od folku. Sa więc to autorskie aranże. Na dodatek lider grupy – Michael Bingler – sporo w tych utworach pokombinował. Tu coś przyciął – tam dodał. Dopisał jakiś fragment melodii, lub niekiedy nowy tekst lub muzykę.
Wprawieni słuchacze znajdą tu echa Corvus Corax i Dead Can Dance z płyty „Aion”. Zwłaszcza instrumentalne kompozycje moga się kojarzyć z takim nurtem.
Spectaculatius gra ciekawie, dzięki aranżacjom, dość wesołym i zywiołowym można słuchać tej płyty nie tylko na turniejach i imprezach historycznych, ale także np. w domu. Nie polecam jednak przy lekturze „Krzyżaków”.
Świetne akustyczne granie w lekko celtyckim klimacie. Pojawiają się tu instrumenty charakterystyczne dla muzyki celtyckiej (uillean pipes, bodhran), dzięki czemu nagrania zyskują dodatkową głębię. Nie ulega jednak wątpliwości że w głównej roli występuje tu Peter Yeates ze swoimi piosenkami.
Przebojowy „Back in the Middle” otwiera płytę, podobnie jak większość utworów na krążku jest to kompozycja autorska. Tradycyjny folk reprezentuje tu właściwie tylko „A Handsome Cabin Boy”, z resztą doskonale wykonany.
Wokal Petera to mocna strona płyty. Jest to typowy wokal „opowiadacza”. Jego piosenki to historie, które stara się nam opowiedzieć. Dzielnie wspiera go w tym skrzypek (i współproducent płyty) Billy Oskay, którego gra tworzy jakby drugie dno opowieści.
Wiele piosenek warto by tu wyróżnić. O tytułowej „Back in the Middle” już wspomniałem. „Honor Bright” to piękna ballada wpisująca się w tradycje dublińskich piosenek. „Ballad Of Ned Roche” to z kolei piosenka lekko nawiązująca do wesołych irlandzkich piosenek o nieco biesiadnym charakterze. Kolejna ballada „Across The Playroom Floor”, napisana z Donem Jamesem to przykład delikatnego folkowego śpiewania, do jakiego przeyzwyczaili nas tacy artysci jak Colum Sands, czy John Faulkner.
Zamykająca płytę pastorałka „Christmas Memories” to wyciszający utwor, świetny na spokojne zakończenie płyty, pewnie również doskonale sprawdza się w tej roli na koncertach.
„Back in the Middle” to jedna z ciekawszych pozycji prezentowanych przez zachodnich folksingerów w ostatnich latach.
Leonard Barry to młody dudziarz z hrabstwa Kerry. Grał on przez wiele lat zarówno jako muzyk sesyjny, jak i uczestnik muzycznych sesji zarówno w Irlandii, jak i w Anglii. Jego wielkim idolem jest Liam O`Flynn i to słychać. W tej muzyce sporo jest szacunku do tradycji.
Piękna irish air „Caoine Ui Dhomhnaill” to popis solowego grania na irlandzkich dudach. Takiej muzyki nie powstydziliby się najbardziej znani irlandzcy muzycy.
Dla poszukiwaczy ciekawostek ważne może być że partie mandoliny i gitary na płycie zagrał Shane McGowan (znany choćby z zespołu Geraldine McGowan). Nie dołączył on niestety do reszty zespołu na trasie promującej tą płytę, album ten był jedynie wakacyjną przygodą.
Dla nas też może taką przygodą być, jeśli lubimy płyty dudziarzy irlandzkich.
Debiutancki mini-CD na którym belgijska grupa Aedo przedstawia cztery utwory to ciekawy przykład instrumentalnej muzyki z kraju, który w sumie pozostaje dla nas muzyczną tajemnicą. Jak wiele znamy zespołów folkowych z Belgii ? Z pewnością niewiele.
Na uwagę zasługuje też fakt że muzycy są niesamowicie młodzi, a grają z wyczuciem godnym doświadczonych instrumentalistów.
Są tu jakieś nutki, które kojarzyć mogą się z Francją lub Bretanią, to pewnie za sprawą instrumentarium. Oprócz typowych gitar (w tym elektrycznej) i instrumentów perkusyjnych mamy tu również akordeon diatoniczny, doedelzak, flety, dudy gaita i saksofon altowy.
Grupa Aedo gra tylko własne utwory, są to wyśmienite kompozycje w których folk z rejonów Belgii przeplata się z jazzem.
Kończący płytę „Scheper” to perełka, która zaostrza apetyt i karze nam czekać na pełną płytę Aedo.
Fragmenty do odsłuchania na stronie: www.aedo.be/cds.htm
To bardzo dobra płyta. Większość z was słyszała tą grupę czy tego chciała, czy nie. „Czerwone korale”, „siebie dam po ślubie”, czy „Gdzie ten który powie mi” to piosenki które atakowały nas zewsząd – w TV, radio i na ulicy. Nie ulega wątpliwości że Brathanki to w dużej mierze efekt sprawnej produkcji. Jednak zarówno pod względem wykonawczym, jak i repertuarowym broni się doskonale. Muzyka na pograniczu rocka, popu i folka okazała się bardzo odświeżająca dla rodzimej muzyki popularnej.
W projekt zaangażowani są znani muzycy, jak choćby Jacek Królik, czy Stefan Błaszczyński. Muzycznie dominują na tej płycie klimaty węgierskie, bałkańskie i odrobina rodzimej góralszczyzny. Poza wymienionymi powyżej hitami płyta zawiera wiele interesujących piosenek, o dość lekkiej, żartobliwej temetyce. Zazwyczaj jest Ona i On, czesem jest dobrze, czasem niezbyt, a wszystko kręci się w okolicach współczesnej wsi, w klimacie dyskotek w remizie, miłości za ukochanym który wyjechał itp.
Prawie każdy utwór to potencjalny hit. Oczywiście w ramach stylistyki zespołu. Dość ciekawie wychodzi romans z hip-hopem w „Jestem, jestem Nowak Rysiek”. Jest to oczywiście żart i rapowi puryści mogliby się nim poczuć dotknięci, ale i tak brzmi ciekawie. Trudno było mi się przyzwyczaić do gitary Królika, który zapomniał chyba że to już nie grupa Lombard. Ale z czasem i jego popisy udało mi się polubić. Z czasem, gdyż przez wiele dni kaseta z tym materiałem nie opuszczała walkmana.
Materiał czekał na recenzję prawie dwa lata. Dlaczego tak długo ? Otóż przyznam że spora w tym wina popularności zespołu i krytyki ze strony sceny folkowej. Popularność sprawiła że miałem serdecznie dość odtwarzanych wszedzie wkoło „.. korali”, zaś folkowcy z nielicznymi wyjątkami wieszali psy na wszystkim co miało cokolwiek wspólnego z zespołem. Nie mnie oceniać czy przemawiała przez nich zawiść, czy rzeczywiście względy artystyczne na poziomie dla mnie niedostępnym. Tak czy owak miałem świadomość że skrzywdziłbym tą płytę gdybym pisał o niej wcześniej. Teraz kiedy „koralomania’ ucichła ponownie lubię ten materiał.
Słuchać, wybrać co się podoba i słuchać ponownie.
Recenzja art-rockowego zespołu w folkowym serwisie? No ale musicie przyznać, że okładka wygląda bardzo celtycko. I tak właśnie zaczęła się moja przygoda z tą płytą – od okładki. Anioł, statek i plecionka celtycka.
Andy Latimer, lider grupy Camel oddaje tą płytą hołd swoim przodkom. A tak się składa,że dziadek Andy’ego był irlandzkim emigrantem. Dlatego też płytę otwiera piękna „Irish Air” – jedyny utwór na płycie oparty na tradycyjnej melodii. Później trafiamy do tytułowego Portu Łez. Cóbh było takim portem, stąd wypływano za Wielką Wodę. Opowieść o emigrantach snuje się dalej, aż docieramy do mojej ulubionej piosenki z tej płyty – „Eyes Of Ireland”. To opowieść jaką dziadek snuje wnukom przed zaśnięciem.
Płyta urzeka pięknem. Sprawiła, że sięgnąłem po inne albumy tego zespołu, ale żaden mnie tak nie urzekł. Jest jeszcze piękna „Snow Goose”, oparta na bajce, ale dla mnie Camel to przede wszystkim „Harbour Of Tears”.
Kilka lat temu Smugglersi odkryli w polsce brytyjskiego folkrocka. Ich nagrania, które znalazły sie na kasecie „Nagroda publiczności” (sesja nagraniowa za jaden z krakowskich festiwali Shanties) korzystają ze spóścizny takich kapel jak Fairport Convention czy Albion Band. Dziś muzyka Smugglersów jest jeszcze bardziej dojrzała, ale jednocześnie nie traci na tym łatwość odbioru.
Właściwie niewiele jest na tej płycie muzyki zupełnie nowej, ale nawet standardy, choć piosenki zaprzyjaźnionych ze Smugglersami twórców (np. Rysia Muzaja – ex Smugglersa) zyskują tu zupełnie innego wymiaru. Urockowienie marynarskich ballad udało się doskonale.
Nawet „Whiskey in the Jar” zagane (tu jako „Pod Jodłą” – z tym tekstem wykonywał to „prasmugglersowy” zespół Packet w latach 80-tych) na popularną ostatnio modłę Thin Lizzy brzmi jakoś wyjątkowo świeżo i soczyście. Warto zwrócić uwagę na dwa zupełnie nowe utwory. Pierwszy z nich to „Gigant”, utwór Stana Rogersa. Bardzo fajna klimatyczna ballada. Z kolei w „Piosence na koniec”, utworze z repertuaru grupy Irish Rovers, Smugglersów wspomagają Jacek I Beata Jakubowscy z Krewnych i Znajomych Królika. Urocza to kolaboracja i wspaniałe zakończenie płyty.
Właściwie w płycie podoba mi sie prawie wszystko… poza okładką. Wydawca nie mogł się zdecydować czy chce okładke dla grupy czy reklamę sponsorowi. Sami o sobie mówią że są morskimi folkrockowcami. I jest w tym 100% prawdy. Na „Still Smuggling!” mamy więcej rockowego ognia niż na niejednej płycie popularnych ma rockowej scenie wykonawców.
Berlińska formacja Corvus Corax słynie z własnej interpretacji muzyki średniowiecznej i folkowej. Ich aranżacje odbiegają od ogólnie przyjętych schematów interpretacji muzyki dawnej. Bliższe są muzyce folkowej. Sam zespół z powodzeniem radzi sobie na scenie metalowej, korzystając z mody na łączenie jej z muzyką dawną, oraz na tzw. pagan folk. Muzycy związani z grupą są też zaangażowani w projekt Tanzwut („taneczny szał”), łączący brzmienia muzyki dawnej z elementami metalu i muzyki techno.
Corvus Corax w tytule płyty informuje nas, że minęły już tysiące lat. Przewrotny tytuł, jak na koniec millenium. Zwłaszcza że muzyka zespołu wybiega o kilka stuleci wstecz. Utwory nawiązują do tematów z późniejszych wieków średnich, obejmują XI-XIV wiek.
Corvus Corax nie byliby sobą, gdyby w ich muzyce zabrakło elementów teatralnej grozy. Cały album dedykowany jest Vladowi Tepesowi, którego świat zna jako Dracule.
Muzycznie mamy do czynienia z mariażem styli i gatunków. Melodie, które grano na dworach mieszają się z wiejskimi, przeplatają się wieki, to taki muzyczny kalejdoskop. Mamy tu zarówno dudy, jak i łacińskie śpiewy, basowo brzmiące rogi i inne dawne instrumenty.
Mimo iż zespół nie prezentuje zbytniej dbałości o elementy historyczne, warto posłuchać jak udało się Niemcom „zmiksować” te wszystkie dźwięki.
