Kategoria: Recenzje (Page 210 of 214)

Popes „Holloway Boulevard”

Dziwna to plyta, bo zespół towarzyszący Shaneowi MacGowanowi w jego solowej karierze zdecydował się nagrać solowy album bez Shane’a. Mamy więc solowy album The Popes. Muzycznie niewiele odbiega od poprzednich plyt z Shanem. Pod tym względem lepsza jest już druga płyta The Pogues bez MacGowana (mowa o „Pogue Mahone”). Najslabiej wychodzą na tej płycie wokale Paula McGuinnessa, słychaczom przyzwyczajonym do ryków MacGowana, czy Stacy’ego nie przypadną chyba do gustu. Powiem tylko że wokalista stara się naśladować niekiedy Van Morrisona.
Najlepsza piosenka to nowy utwór MacGowana z jego gościnnym udziałem. Najsłabsza? Hmmm… tradycyjny utwór „Hills Of Connemara”, nagrany wczesniej z Shanem. Po co jeszcze raz bez niego ? Zwlaszcza że gorzej.
Podobnie jak na poprzednich płytach The Popes zachaczają o country. Pomimo iż nie jest to mój ulubiony gatunek, to country-folkowe „Hilliby Soul” ma w sobie jakiś smaczek.
Ogólnie daje się zauważyć, że płyta zyskuje przy kolejnych przesłuchaniach, choć wciąz pozostaje pozycją dla mniej wybrednych słuchaczy.

Taclem

Tequila Girls „Tequila Girls”

Kaseta demo zespołu ze Sztokholmu, który lubił niegdyś koncertować w naszym kraju. Mówię oczywiście o niewielkich klubowych koncertach na scenie niezależnej. Kaseta ta ukazała się w Polsce pewnie właśnie z tego powodu. Z resztą polskich akcentów w dokonaniach Tequila Girls jest więcej. Płytka koncertowa zespołu nazywa się „Slupsk” (jako że mimo kilkakrotnie mieli tam zagrać nigdy się nie udało – stąd na pamiątkę tytuł), zaś na płycie studyjnej mamy utwór „Warsaw”. Oj nie spodoba się Warszawiakom ten kawałek. Ale o tym kiedy indziej.
Muzykę zespołu najłatwiej scharakteryzować jako The Levellers bez skrzypiec. Pojawia się co prawda jakiś flecik choćby w otwierającym stronę A utworze „Wet Shoes”, ale próżno go szukać we wkładce wymieniającej m.in. instrumentarium zespołu.
Niektóre utwory znam z późniejszych nagrań zespołu. Warto więc posłuchać uch w zupełnie akustycznej folkrockowej formie. Czwórka Szwedów prezentuje dość wysoki poziom, zarówno wykonawczy (o ile lubi się The Levellers) jaki i kompozytorski. Na pierwszy plan wybija się często mandolina na której pomyka (bo inaczej tego nazwać nie można) niejaki Totte.
Trzy pierwsze utwory („Wet Shoes”, „My Land” i „I Don’t Care”) mogłyby się według mnie spokojnie znaleść na dwóch pierwszych płytach grupy z Brighton. Inaczej jest z „Dolphins on Blue”, tu Szwedzi wyprzedzili swych idoli i nagrali kawałek w stylu, w jakim Levellersi zaczęli grać trochę później. Widoczne muzycy z Anglii i Szwecji mają podobnie poukładane w głowach. Świadczyć o tym może fakt, że oba zespoły angażowały się w scenę niezależną (nie wiem niestety czy TG jeszcze grają) i w akcje antyrasistowskie. Na kasecie mamy tylko jeden utwór tradycyjny, jest to „Raggle Taggle Gypsy” (z cytatem z „Różowej Pantery”), które nie dość że wypada bardzo dobrze, to jeszcze dobrze pasuje do stylistyki zespołu. Z kolei kompozycją „Harbour Of The Souls” najbardziej kojarzy mi się z pougsowską płytą „Pogue Mahone” (ostatnie studyjne nagrania zespołu). „We Will Rise” to nagranie, które w późniejszym czasie znalazło się na studyjnej płycie TG. Osobiście wolę tą wersję. Całość zakończona jest instrumentalnym „Tequila Jig”.
Kasetki słucha się świetnie, mimo iż to demówka. Dużo do życzenia pozostawia sobie jednak jej polskie wydanie. Po pierwsze obiło mi się o uszy, jakoby z licencją na wydanie tej demówki było coś nie tak (ale być może to tylko plotki). Po drugie skandalicznie poprzekręcano tytuły. Jedyna pozytywna rzecz w tej edycji, to fakt iż zyski ze sprzedaży kaset zasiliły działalność antyrasistowską.

Taclem

Captain Swing „…and other likely stories!!!!”

Pierwsze skojarzenie miałem z zespołem grającym swing. Tymczasem okazało się, że jest to grupa grająca tradycyjną angielską muzykę folkową. Czasem jednak słuchając odnosi się wrażenie że ten Swing gdzieś tu jest. Niby mamy do czynienie z celidh bandem, ale czuć, że muzykom nieobce nieco nowocześniejsze środki. Stąd np. pojawiające się dość często brzmienia saksofonów i klarnetu, grające melodie na przmian ze skrzypcami, fletem czy concetiną. Czesem nawet tego swingu więcej jest niż celidh. Nieco inaczej, niemal rockowo, brzmi tu też gitara basowa.
Jak się okazuje Kapitan Swing to autentyczna postać z historii Anglii. Działał on w Południowej Anglii i zostałaresztowany za liczne rozboje i grabieże.
Dodam jeszcze, że najciekawszym według mnie utworem jest tu wiązanka walczyków zaczynająca się od „Roger’s Waltz”. Również nieco psychodeliczne klimaty w „Sally And The Stopcock” mogą się podobac. Zwłaszcza jeśli ktoś lubi np. irlandzki Horslips.
Elementy etniczne połączone z odrobiną swingu, a nawet jazzu, to coś, co jest bardzo na czasie, a Captain Swing jest jedną z niewielu kapel, które wykorzystują do tego tradycję angielską.

Taclem

Greenland Whalefishers „Johnny Lee Roth”

Singielek norweskiej grupy Greenland Whalefishers wpadł mi w ręce podczas koncertów zespołu na krakowskim festiwalu Shanties 2003. Od tego czasu wciąż jestem pod wrażeniem niesamowitej energii bijącej z wydawnictw (a zwłaszcza koncertów) tej grupy.

Tytułowy utwór, to piosenka, która znalazła się też na albumie „Loboville”. Dwa pozostałe to materiał niepublikowany. Ciekawy jest zwłaszcza utwór „Just A Perfect Night For Me” napisany przez Arvida i Agnes. Pokazuje nieco inne, choć oczywiście wciąż punk-folkowo-irlandzkie oblicze zespołu.

Taclem

Marcia Guderian Trio „Full Moon”

Marcia Guderian to sympatyczna amerykańska wokalistka folkowa. Oprócz śpiewu gra też na gitarze. W zespole towarzyszą jej: basista John Flancher i perkusista Gil Barbee. Ten bardzo prosty skład uzupełniają na szczęście liczni goście.
Płyta jest dość długa i niestety nie jest to atut. Zwłaszcza że już na początek dostajemy nie najlepszy utworek, zatytułowany „Hologram”. Zarówno on, jak i „Ride Johnny Ride”, „” i „Selling Silence” bardziej nadawałyby się na składankę z muzyką z lat 60-tych niż na współczesny album. Poza tym nie są to za dobre utwory.
Sporo tu klimatów pokrewnych z country-rockiem, na dodatek też niezbyt przebojowych.
Należy jednak przyznać, że kilka piosenek brzmi tu dość dobrze, wśród nich choćby „Looking in a Mirror” i „No One to Talk to”. Całkiem niźle wypadają poetyckie ballady „Leaves are Spiraling Down” i „Full Moon”.
Płyta w całości niezbyt strawna, ale niektóre piosenki warto przesłuchać.

Taclem

Rozaroun „Malasevska”

Porcja doskonałej muzyki bretońskiej. Myślę, że Rozaroun to doskonała pozycja dla wszystkich, którzy narzekają, że nasz rodzimy Bal Kuzest nie nagrał jeszcze żadnej płyty.
Część utworów jest zaaranżaowana jakby specjalnie na fest-noz, bretońskie potańcówki. Łatwo sobie wyobrazić pląsające w tych rytmach korowody.
Inne melodie mają troszkę bardziej skomplikowaną strukturę. Pewnie da sie je tańczyć, ale dla mnie to bardziej melodie do słuchania. Tak jest z „Bourree”, „Dans Leon”, czy „Melodie”
Calość uzupełnia jeszcze doskonale wpisana w bretońską tradycję pieśń. „Las Filles De Questembert” brzmi jak trochę bardziej noweoczesne Tri Yann. Porównanie to tej uznanej grupy nie ma na celu pokazania jakichś negatywnych cech. Rozaroun nie kopiują, mieszczą się po prostu w pewnej stylistyce, ktrórą na swoje potrzeby modyfikują.
Rozaroun to grupa z naprawdę ciekawym brzmieniem. Niekiedy dość tajemniczym, innym razem szaleńczo wesołym. Ciekawie brzmi tu sekcja rytmiczna, głównie akustyczna (instrumenty perkusyjne etnicze), ale też wsparta czasem sucho brzmiącym hit-hatem.
Można by powiedzieć, że ich muzyka jest jak pory roku w Bretanii.

Taclem

Różni Wykonawcy „Echa Celtyckie 2”

Druga część składanki „Echa Celtyckie” to kontynuacja tego co pojawiło się na części pierwszej. Kontynuacja i rozwój, bo poprzednia płyta sprawdziła się, więc można było pójść krok dalej. Szkoda tylko że zabrakło warszawskiej grupy Dudy Juliana, znanej z pierwszej składanki. W zamian jednak otrzymaliśmy instrumentalne utwory grane przez Mirosława Kozaka (znanego z Open Folk) wraz z zaprzyjaźnionymi muzykami. Na pierwszej składance grał on tylko jeden utwór – tu aż cztery: „Jigs: Chicago/Eavesdropper”, „Reels: Coole`s/My Old Car/The Ships Are Sailing”, „Morning Rain/Whiskey Before Breakfast” i „Haste To The Wedding”. W nagraniach wspierają go Janusz Tytman na mandolinie i Anna Trauman na bodhranie. Podstawą pozostaje jednak gitara Kozaka. Podejrzewam że wielu gitarzystów pozazdrości mu kunsztu słuchając tych nagrań.
Utwory brzmią dzięki temu dość zróżnicowanie, może nie tak, jak zagrałyby to Dudy Juliana, ale ciekawie i w porównaniu z utworem z pierwszych „Ech Celtyckich” widać że tu też nastąpiło rozbudowanie formy.
Trochę inaczej brzmi tu też zespół The Irish Connection. Przede wszystkim pojawia się nieco więcej brzmień instrumentów klawiszowych. Kosmiczne brzmienia w „High Germany” mogą niejednego zdziwić. Świetnie sprawuje się tam natomiast darabuka i gitarowa solóweczka nieco w klimatach soundtracków z westernów Sergio Leone. Tradycyjna piosenka „The Blacksmith” zaśpiewana w całości przez Justynę Kosmulską, to z kolei brzmienia, do jakich zaspół przyzwyczaił swoich słuchaczy na koncertach. Co prawda zespół wspiera tu Małgorzata Waśniewska na flecie, ale brzmi to bardzo dyskretnie.
Szkocki przebój folkowy „Mairi`s Wedding” w wersji The Irish Connection rozrusza pewnie niejedną imprezę. To klasyka pubowego grania i patrząc pod tym kątem można stwierdzić, że doskonale udało się grupie oddać klimat tej piosenki. Nieco inaczej jest w „Rattlin Roarin Willie”, które z kolei zaaranżowano folk-rockowo. Pojawiają się też w tle jakieś klawiszowe elementy, no i przede wszystkim śpiew Czarka Waśniewskiego przeplatają naprawę świetnie zaaranżowane skrzypki.
Ostatni utwór The Irish Connection to „Inisheer”, w którym grupa sięga po tzw. klimat. We wstępie dominują instrumenty klawiszowe. Potem pojawia się flet i gitara. Klimat pozostaje, ale robi się znacznie bardziej folkowy. Myślę że na przyszłość w muzyce grupy mogłoby się przydać więcej fletu grającego razem lub na przemian ze skrzypcami. Kto wie, może na „Echach Celtyckich 3” ?
Podobnie jak w przypadku pozostałych wykonawców, tak i piosenki śpiewane przez Ulę Kapałę również nieco różnią się od tych z poprzedniej płyty. Są przede wszystkim bardziej urozmaicone rytmicznie, poza tym gościnnie gra z nią wielu instrumentalistów. Dzięki temu w „Do You Love An Apple” i „Paddy`s Green Shamrock Shore” usłyszeć możemy akordeon, na którym gra Bernardetta Czekaj. W tym drugim utworze, jak również w „She Moved Through The Fair” Paweł Grodzki wspiera grupę brzmieniem australijskiego didgeridoo. Może brzmi to nieco egzotycznie, ale na pewno ciekawie.
Ze wspomnianych utworów Uli właściwie wszyskie zasługuja na uwagę. „Paddy`s Green Shamrock Shore”, to piosenka której należałaby się nieco większa popularność, mam nadzieję że ta wersja się do tego przyczyni. Z kolei „She Moved Through The Fair” znana jest choćby dzięki temu że wykonywała ją Sinead O`Connor.
Piosenkę „Tippin It Up To Nancy”, połączoną z utworem „Full Rigged Ship” wolę zdecydowanie w wersji koncertowej, gdzie Ulę wokalnie wspiera Andrzej Krupski, bodhranista zespołu. Nie znaczy to bynajmniej że ta wersja jest gorsza, po prostu czegoś mi w niej brakowało.
W piosence „Cold Blow And Rainy Night” pojawiają się kolejni goście – Maciej Cierliński (lira korbowa) i Michał Juszkiewicz (gitara akustyczna), obaj znani m.in. z zespołu Stara Lipa. Maciek gra jeszcze w „She Moved Through The Fair”, gdzie lira korbowa gra partie brzmiące niemal jak irlandzkie dudy. Dud też nie brakuje, w „As I Roved Out” Tomasz Hałuszkiewicz gra właśnie na uillean pipes. Ten utwór to też niesamowity wokalny feeling. Oszczędny akompaniament gitary, mandolinka i grające na zakończenie irlandzkie dudy to wszystko co potrzebne było w tym utworze. Doskonały, a jednocześnie bardzo oszczędny aranż. Dla mnie piosenki Uli to najjaśniejszy punkt tej składanki.
Płyta ukazała się w serii „Czas na relaks”, poprzednia zaś należała do cylu „Muzyczne podróże”. Troche to dziwne, że takie nagrania trafiają do takich serii, jednak dobrze że wogóle się ukazują.
„Echa Celtyckie” to nie tylko dwie dobre płyty. To również cykl koncertów, który funkcjonuje w warszawskich klubach. Na koncertach tych pojawiają się zespoły grające na płytach, niekiedy też zaproszeni goście. Gospodarzem większości z tych koncertów jest grupa The Irish Connection. Na koncertach można posłuchać jak te utwory brzmią na żywo. Niekiedy różnice są znaczne, innym zaś razem niewielkie. Na pewno uczestnictwo w takim koncercie to ciekawe doświadczenie, świetnie uzupełniające odbiór płyt.

Taclem

Claire Mann „Claire Mann”

Rewelacyjna płyta irlandzkiej flecistki współpracującej między innymi ze szkockim zespołem Tabache.
Solowe płyta Claire zawiera w sobie wszystko to, co w irlandzkiej i szkockiej muzyce najlepsze – żywiołowe tańce, piosenki i trochę melancholii.
Artystka, która dotychczas kojarzona była głównie z grą na flecie (wygrała mistrzostwa gry na tym instrumencie organizowane w Irlandii) i czasem na skrzypcach, zaczęła tu również śpiewać i to na dodatek bardzo ładnie, udowadnia tym samym że ma bardzo dojrzały głos.
Claire towarzyszą też muzycy najwyższej klasy, jak choćby grający na concertinie Simon Thoumire, czy Aaron Jones na bouzouki.

Adam Grot

Bardic „Greenish”

Debiutancki krążek niemieckiego duetu folkowego Bardic zaczyna się od żywiołowej piosenki „The Little Farewell Song”. Jakby na przekór witają się z słuchaczami piosenka pożegnalna, ostra i gniewna. Świetnie wychodzi to ostry wokal Eddie`go. To właśnie wokal dominuje na tej płycie. Nie wiem czy jest to kwestia realizacji, czy rzeczywiście jest najważniejszym instrumentem. Miałoby to swoje uzasadnienie, gdyż Bardic to głownie piosenki (choć cztery instrumentalne tańca tez wyszły im dobrze).
Nawet w delikatnym i spokojnym (i tak właśnie zagranym) „Sally Gardens” wokal Eddieg`o nie pozbywa się swoistej chropowatości, mimo łagodnych tonów, które w nim pobrzmiewają. Po tradycyjnym tanecznym secie („The Wind That Shakes The Barley/Drowsy Maggie”) otrzymujemy jakobicka piosenkę „Wha Wadna Fecht For Charlie”. Bardzo fajny klimat, tylko bodhran, whistles i głos.
„Do-Li-A” to pieśń która dobrze pamiętam z koncertowej wersji The Whisky Priests. Tu również mamy żywiołową wersję, choć może nieco mniej drapieżna.
W balladowym „The Beatin` Drum” pobrzmiewa nieco kanadyjskie brzmienie, charakterystyczne choćby dla Great Big Sea. O`Carolanowski „Eleanor Plunkett” daje wreszcie pole do popisu flecistce i skrzypaczce. Sarah-Jane do tej pory pobrzmiewała tylko w chórkach, a partie skrzypiec i fletów jak już napisałem schowane są nieco za wokalami.
Znany również u nas (choćby z opracowania Krewnych i Znajomych Królika) „Glory O` To Our Bold Fenian Men” brzmi tu nieco inaczej niż w oryginale. Zespól poeksperymentował troszeczkę z tempem utworu, co dało ciekawy efekt. Po utworze spokojnym przyszedł czas na szybki „The Recruting Sergeant” w klimacie zbliżonym nieco to wersji The Pogues.
„The Praties” to utwór z czasów Wielkiego Głodu w Irlandii, spokojny fragment rozpędza się w gniewna i skoczna wersje z partiami low whistle stylizowanymi na flet poprzeczny.
Mimo iż nie ma przy utworach adnotacji autorskich, to podejrzewam ze najciekawsza i na pewno najoryginalniejsza na tej płycie piosenka „Granny”, to autorski utwór Eddie`go.
Swego rodzaju ozdoba płyty jest tez „Saltorello” w wersji znanej choćby z opracowania Dead Can Dance.
Ciekawy debiut, zapowiedz jeszcze ciekawszych rzeczy na przyszłość. Aha! płyty słuchać do końca! Jest tam ukryty jeszcze jeden utworek.

Rafał Chojnacki

Beolach „Beolach”

Debiutancki album grupy Beolach to celtycka muzyka do tańca, doskonała na wszelkiego rodzaju celidh, kursy tańca i pokazy. Kanadyjska formacja robi jednak wszystko, by przyciągnąć do siebie nie tylko pasjonatów celtyckiego tańca, ale również tych, którzy lubią po prostu posłuchać sobie muzyki folkowej. I wychodzi im to bardzo dobrze.
Na uwagę zasługują dwie grające w kapeli skrzypaczki (obie już z solowym dorobkiem płytowym) – Wendy MacIsaac i Mairi Rankin. Ich skrzypcowy duet tworzy naprawdę niesamowite rzeczy. Wyróżnia się też bardzo pozytywnie Ryan J. MacNeill grający na border pipes i whistles.
Mimo iż jest tu kilka znanych tematów, to dominują melodie, których nie słyszałem. Wiele z nich brzmi inspirująco.
Wśród rzeczy, które warto wymienić na pewno polecam wolny utwór „Holly Bush” i „Superfly” – gdzie swój kunszt pokazuje Patrick Gillis, gitarzysta grupy.
Nazwa kapeli dobrze oddaje jej walory artystyczne, na pewno grają beolach – z młodzieńczą żywiołowością.


Rafał Chojnacki

Page 210 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén