Kategoria: Recenzje (Page 208 of 214)

Great Big Sea „Up”

Moim pierwszym kontaktem z Great Big Sea był cover hardrockowego zespołu Slade, zatytułowany „Run Run Away”. Wykonali go w charakterystycznym stylu celtic-canadian. Great Big Sea początkowo wydawało mi się zespołem nieco „nie dotartym”, ale wrażenie to szybko minęło. Odnosi się wrażenie, że czegokolwiek nie dotkną się członkowie zespołu – zamienia się w złoto. Zespół tworzą: Alan Doyle, Sean McCann, Bob Hallett i Darrell Power. Ta płyta to ich drugi album na scenie międzynarodowej (wcześniej wyszło kilka niskonakładowych wydawnictw tylko w Kanadzie), „Up” pokazuje czwórkę muzyków na wysokim poziomie. Dźwięk jest bardziej przejrzysty niż na poprzedniej płycie, a harmonie wokalne również lepsze niż dotychczas. Oprócz coveru grupy Slade na płycie znajdują się też utwory tradycyjne „Lukey” (później nagrany ponownie z The Chieftains na ich płycie „Fire in the Kitchen”), „Billy Peddle,” „The Jolly Butcher”, „Rant & Roar”, oraz ochrypłe „Mari Mac” i żywy instrumentalny set „Dancing with Mrs. White”. Muzyka Great Big Sea przynosi dużą dawkę zabawy, ale też stonowanej zadumy. Członkowie zespołu również włożyli sporo pracy w napisanie utworów na ten krążek. Zawiera on bowiem również ich autorskie kompozycje. Należą do nich „Goin’ Up”, swoisty hołd dla Newfoundland Kitchen Party, śpiewany z głębi serca „Fast As I Can”, utwór McCann’a „Nothing Out of Nothing” to głos beznadziejności kogoś dorastającego w biedzie, przeciwstawny nastrój ma zaś optymistyczna ballada „Something To It”. Jeden najlepszych utworów na płycie to śpiewana przez Halletta irlandzka pubowa piosenka – „The Old Black Rum” – to zabawy utwór z jednym ciekawszych refrenów. Po nim następuje hymn robotników, „The Chemical Worker’s Song (Process Man)”, który ma niewiarogodny rytm perkusji. Wiele utworów pojawiło się później na amerykańskiej kompilacji „Rant & Roar”, ale warto sięgnąć do tego oryginalnego kanadyjskiego wydania, zwłaszcza ze dostępne było w polskiej dystrybucji.

Adam Grot

Les Batinses „L’autre Monde”

Jak przystało na zespół z okolic Quebecku piosenki zaśpiewane są po francusku. Właściwie można by rzec że to muzyka folkrockowa, i byłaby to prawda, lecz jednocześnie spore uproszczenie. Jest tu miejsce na jazz, ragga i inne wpływy. Niekiedy tradycyjne słowa piosenek ozdobiono nowymi melodiami, innym razem zaaranżowano je tylko inaczej.
O możliwościch grupy możemy przekonać się już od samego początku albumu. Utwory „Jobber” i „Chevre” mogłyby grać dwie różne kapele. Pierwszy z nich to jazz-rockowe ragga, drugi zaś to typowy folk-rockowy taniec celtycki z odrobiną orientalizmów na dodatek.
„L’Autre Monde” to przykład tradycyjnej piosenki z nieco zmodernizowaną melodią. W rezultacie uzyskujemy utwór z pogranicza bretońskiego folku i ska. Gdybym usłyszał niektore utwory Les Batinse w radio nie powiedziałbym nigdy że to piosenki ludowe. A w większości tak jest. W piosence „14 36” nawet kiedy pojawiły się skrzypce miałem wątpliwości. Ale notka we wkładce stwierdza jednoznacznie że słowa i muzyka są tradycyjne. Przy okazji tego niezwykle łagodnego utworu warto zwrócić uwagę na niesamowita melodyjność języka francuskiego. Co prawda dialekt z Quebecku ponoć nieco się różni od tego czego uczą w szkołach, ale nie jestem niestety znawcą tego języka i nie wyłapałem różnic.
Kontrastem dla spokojnego „14:36” jest „Jo montfarlow”, piosenka w średnim tempie, ale dość energetycznie zaaranżowana. Bardzo fajnie brzmi tam saksofonowa solówka.
Instrumentalny „Le coq” to funky-folk pełen zaskakujących pomysłów. Przyznam że bardzo lubię kiedy z tradycyjnych, niekiedy dość prostych (nie mówię że zawsze) melodii ktoś potrafi wyczarować coś tak oryginalnego.
Urocza piosenka „Le meunier et le forgeron” ozdobiona jest niepokojącymi, niemal jazz-rockowymi wstawkami, zaś „Germine” jest utrzymana w onirycznym, lekkim i zwiewnym klimacie.
Nie wiem jak jest z tekstem, ale zarówno melodia, jak i klimat utworu „Oremus” kojarzy się nieodparcie z… mszą. Zaś piosenka „Anticosti” mogłaby zostać w taki sposób nagrana choćby przez grupę Malicorne. Surowe, nieco mroczne brzmienie pasowałoby właśnie do tej grupy. Melodia „L’beu” to już powrót w folk-rockowe regiony, nieco w klimacie Tri Yann, choć póżniej klimat nieco się zmienia i muzyka podąża z Bretanii wyraźnie na południowy wschod, by zagniezdzić się gdzieś w klimatach klezmerskich.
„Blanc sein” to znów klimaty bretońskie, druga połowa płyty zdaje siębyć znacznie bardziej folk-rockowa, niż pierwsza, wypełniona różnymi kombinacjami.
Płytę kończy punk-folkowy „Parcometres”, świetna piosenka z tradycyjną melodią, niamal wykrzyczana przez wokalistę. Po niej następuje 85 czterosekundowych fragmentów ciszy i jeszcze króciutka zabawna piosenka a capella.
Ciekawa płyta, pełna zaskakujących elementów. Naprawdę niezły klimat i sporo żywiołowego grania.

Taclem

Orion „1990”

Najlepsze w niespodziankach jest właśnie to że przychodzą niespodziewanie. Zwłaszcza dotyczy to miłych niespodzianek. Tak było z zespołem Orion. Nieznana mi wcześniej kapela z Belgii serwuje miłe dla ucha dźwięki oscylujące głównie wokół muzyki celtyckiej. Pierwsze wydanie tego albumu było oryginalnie taśmą demo, która rozeszła się w 3000 egzemplarzy, co jak na demówkę jest niezłym wynikiem. Po wydaniu w 1993 roku płyty „Blue Room” zespół zdecydował się na remastering owych nagrań i wydanie ich ponownie, tym razem na płycie.
Album powinien spodobać się przede wszystkim miłośnikom lagodniejszych odmian folka. Już na początku zespół tworzy nieco oniryczny klimat budując go z kompozycji Turlogha O’Carolana, najczęściej granego XVIII-wiecznego harfisty. Dużą rolę w muzyce grupy Orion odgrywa Raquel Gigot, grająca na diatonicznym i chromatycznym akordeonie. Przetrwała ona z pierwszego składu wraz ze skrzypkiem Rudy Velghe’m (muzyk znany m.in. z projektu Dao Dezi).
Oprócz pięknych celtyckich melodii granych przez tą parę mamy tu też nieco jazzowych przestrzeni w partiach gitary (Willem Vanden Eede, znany muzyk sceny flamandzkiej), oraz w grze klawiszowca (Gwenael Micault, nagrywał z wieloma artystami popowymi i jazzowymi).
Od samego początku słychać że Orion ma swój wlasny pomysł na celtyckie granie. Więcej w nim tradycyjnych dźwieków niz w muzyce Enyi i więcej przestrzeni niż w brzmieniu choćby The Chieftains. Momentami klimat przywodzi na myśl magoczne dźwięki Clannadu z płyty „Legend”, choć brzmienie jest zupełnie inne.
Zarówno autorskie utwory („Russian Recipe”, „Mousite En Vol” i „Coming From Behind The Tree” – autorstwa Willema), jak i utwory O’Carolana (żywiołowy „An Phaistin Fionn” znany chyba nieźle polskim słuchaczom też brzmi tu jakoś inaczej) i motywy tradycyjne łączy wspólny klimat wyczarowany głównie przez magiczny akordeon. Nawet skoczne tańce („Eddy Kelly’s Jig/Tom Billy’s Jig”, „London Lasses/The Bird’s Nest”) i wycieczka do Szwecji („Swedish Waltz”) są utrzymane w spokojnym klimacie, bez szaleńczych galopad, za którymi przepada wiele współczesnych zespołów.
Przez wzgląd na swoiste, niemal mistyczne brzmienie, muzyka Orion przywodzi na myśl kapele bretońskie. Przestrzenne brzmienie jakie często osiągają musiało najwidoczniej przeniknąć przez granice. A może to sprawka Gwenaela, który jest Bretończykiem ?
Jeżeli zauroczyły was dźwięki zespołu Secret Garden (pamiętacie jeszcze zwycięzcow Eurowizji ?), to warto poszukać Oriona. Mało kto poza nimi sięga do innych niż najbardziej znane kompozycji O’Carolana, a Orion na tej i kolejnych płytach wlaśnie z tego robi swój znak szczególny. Największe wrażenie robi tu właśnie jego utwór „Mr. Malone”, jedna z najbardziej klasycznych kompozycji ślepego barda. Zgodnie z tym co zespół napisał na okładce, zdradza on wpływy włoskiego baroku. Piękny i pięknie zagrany utwór.
Płytę kończą z jazzowym feelingiem, rozpisując gitarową miniaturę Willema na pozostałe instrumenty, dzięki czemu kawałek jest lekko rozimprowizowany.

Taclem

Skara Brae „Skara Brae”

Album zawiera nagrania z lat 70-tych. Triona Ni Dhomhnaill i jej brat, Michael O Dhomhnaill, opóścili wówczas formację The Bothy Band. Powstał pomysł zespołu wokalnego. Wyłonił się z niego kwartet Skara Brae. Grupa została zasilona przez Mairead Ni Dhomhnaill (wcześniej w grupie Rann na Feirste) z Donegalu i Daithi Sproule z Derry.
Repertuar to w większości tradycyjne piosenki. Wokale w języku gaelickim brzmią tu doskonale. Właściwie nie ma słabych aranżacji – stare pieśni bronią się same.
Jeśli miałbym coś polecić, to przede wszystkim „Cailín Rua” i piękną balladę „Caide Sin Don Té Sin?”.

Taclem

Vera Bila „Queen Of Romany”

Rzadko zdarzają się na polskim rynku płyty prezentujące wykonawców zza naszej południowej granicy. Vera pochodzi z Czech. Nie gra jednak czeskiej muzyki ludowej. Jak wskazuje tytuł „Queen of Romany” zawiera muzykę cygańską, czy też raczej romską.
Sama muzyka podana jest w sosie nieco popowym, zapewne ma to ułatwić odbiór. Artystce towarzyszy zespół rodzinny.
Jak się okazuje płyta jest swego rodzaju składanką z dwóch pierwszych albumów wykonawczyni – „Rom-pop” i „Kale Kalore”. Zapewne popularność w Europie Zachodniej sprawiła że mamy polską reedycję tej płyty.
Dla wielbicieli muzyki Romów.

Taclem

Bachué „A Certain Smile”

Grupa Bachué to duet w którego skład wchodzi dwoje utalentowanych muzyków – Corrina Hewat i David Milligan. To co można znaleźć na ich płycie najłatwiej przedstawić jako połączenie tradycyjnej muzyki celtyckiej i jazzu. Jazzowa jest tu przede wszystkim koncepcja wykonawcza, swoisty improwizacyjny feeling charakterystyczny właśnie dla tej muyki. Folkowe jest niekiedy instrumentarium no i same utwory.

Pianino grające tradycyjnego hornpipe`a wspierane brzmiąca w tle harfą basem i delikatną perkusją też daje ciekawe efekty.

Na płycie przeważają jazzowe aranżacje irlandzkich melodii i piosenek. Płyta ta należy do gatunku skutecznie łączącego gatunki, w taki sposób, że powinna się ona spodobać zarówno miłośnikom jazzu, jak i muzyki folkowej.

Harfistka Corrina Hewat okazuje się też być uzdolnioną wokalistką, co pokazuje już w lekko funky-jazzowej piosence „My Johnny was a Shoemaker”. Świetna jest też piosenka z repertuaru Rickie Lee Jonesa – „Ballad of the Sad Young Men”. Mimo że jest to współczesna piosenka folkowa, to aranżacja Bachué sprowadziłą do zadymionego lokalu wypełnionego dźwiękami fortepianu i głosem wokalistki. Wszystkie piosenki przebuja jednak wykonanie „If I Were a Blackbird”. Naprawdę wciągająca wersja.

Wśród autorskich kompozycji duetu wyróżnia się piękna melodia „Marsaili Stewart Skinner” ze sporym wyczuciem zagrana na harfie przez Corrine.

Mimo że nie brakuje nieco szybszych utworów, to płyta przede wszystkim wabi spokojem i delikatnością. Doskonała dla kogoś kto szuka odrobiny wyciszenia.

Rafał Chojnacki

Erin McKeown „Grand”

Autorska płyta młodej Amerykanki – Erin McKeown – to przykład na to jak młoda i ambitna wokalistka może zaistnieć w świecie muzyki bez konieczności cierania się o kicz.
Rockowe aranżacje i bardzo ładny, acz niebanalny, młody głos, to wszystko, czego potrzebowała, by zawładnąć głosami krytyków i sympatią publiczności.
Panna McKeown gra tu również na gitarze, gitarze basowej i na instrumentach perkusyjnych. Wspierają ją w nagraniach perkusiści Brian Jones i George Javori, ten ostatni znany też ze współpracy z Natalie Merchant. Mamy też sekcję dętą, która wspiera artystkę w nieco bardziej jazzujących momentach. Swietnie brzmią też momenty, w których David Chalfant gra na banjo.
Wokal panny Erin bywa porównywany do islandzkiej gwiazdy, znanej jako Bjork. Porównanie dość słuszne, choć repertuarowo obie wokalistki znacznie się różnią.
Jako smaczki na płycie pojawiają się czesem elementy folkowe. Charakterystyczne są tu również ballady, takie jak „Envelopes of Glassine”, gdzie posłuchać możemy dźwięków slide guitar.
Doskonala płyta na słoneczne dni.

Taclem

Jacek Kowalski i Klub Świętego Ludwika „Rycerze Dobrej Opieki”

Klub Świętego Ludwika to zespół, który towarzyszy Jackowi Kowalskiemu w jego średniowiecznych poszukiwaniach. Wraz z inną grupą – Monogamista JK – penetruje z kolei zakątki poezji i muzyki z czasów sarmackich. Sam czasem też coś napisze, choć wykonuj głownie utwory tradycyjne, dawnych autorów, częstokroć we własnych przekładach.
„Rycerze Dobrej Opieki” to płyta na której znajdują się pieśni związane z krucjatami w Ziemi Świętej. Pieśni te pokazują lepiej niż jakiekolwiek kroniki mentalność ludzi średniowiecze, ich zalety i wady. Te pierwsze były opiewane przez dworskich poetów, te drugie opisywano równie chętnie, gdyż pieśń stanowiła często skuteczną broń polityczną.
Mocną stroną płyty są bardzo dobre aranżacje, brzmiące w sposób przekonujący i jednocześnie ciekawy. Nic to dziwnego, skoro Jackowi Kowalskiemu towarzyszą tu doborowi muzycy (m.in. Paweł Iwaszkiewicz znany z zespołu Open Folk).

Rafał Chojnacki

Carl Peterson „Songs of Rob Roy and the MacGregors”

Pierwsza pyta Carla jaką usłyszałem, to koncertowy album „Celtic Crossover”. Różnica między tamtą płytą a „Songs of Rob Roy and the MacGregors” jest kolosalna. Tym razem mamy do czynienia ze studyjnym brzmieniem, konkretnym zespołem towarzyszącym Carlowi i znacznie większym instrumentarium. Jaki dało to efekt ? Muzycznie na pewno jest zdecydowanie ciekawiej.
Album jest hołdem złożonym klanowi MacGregor ze szkockich gór, oraz najbardziej znanemu przedstawicielowi tego klanu w historii. Robert Roy MacGregor, częściej nazywany Rob Royem został uwieczniony w powieście szkockiego romantyka – Waltera Scotta. Nie tak dawno mogliśmy oglądać na ekranach film poświęcony temu bohaterowi. Mniej więcej z tego czasu pochodzi płyta, na którą Carl Peterson wybrał piosenki związane z klanem MacGregorów.
Są wśród nich żałobne lamenty, pieśni wojenne, opowieści o przygodach Rob Roya i o regionie z którego klan się wywodził. Wśród tych ostatnich pojawiła się jedna z najpiękniejszych szkockich ballad – „Loch Lomond”.
Przy okazji takiej opowieści nie mogło zabraknąć fragmentów z wykorzystaniem dud. Na dudach szkockich gra tu Dough McConnel, zaś na irlandzkich Mark Carrol, grający również na fletach i skrzypcach. Sam Carl nagrał tu partie wokalne, gitary, bodhran i instrumenty klawiszowe. Skład uzupełnia harfistka Martha Clancy i skrzypek Dave Miller.
Album jest dość spokojny i wyciszony, jedynie wojenne songi, takie jak „MacGregor`s Gathering” i „The Rout of Glen Fruin” ożywiają nieco atmosferę.
Najciekawszy utwór, to „Gilderoy”, opowieść o Patricku, Roy MacGregorze, młodym rudowłosym bandycie z tej samej gałęzi klanu co Rob Roy.
Również gaelicki lament „Griogal Cridhe” zasługuje na uwage, choć tu nieco psuje go aranżacja wokali. Brzmią tam za to delikatne partie irlandzkich dud.
Na zakończenie mamy jeszcze starą szkocką opowieść w formie `storytellingu` z podkładem typowym dla szkockich gór.
Płyta pomimo że monotematyczna, to daje się słuchać. Wielbiciele tradycyjnych szkockich piosenek będą pewnie zauroczeni.

Taclem

Tara Fuki „Piosenky do snu”

Tara Fuki to czeska propozycja z pogranicza muzyki awangardowej, etnicznej i poezji śpiewanej. Zespół tworzą dwie wiolonczelistki – Andrea Konstankiewicz i Dorota Blahutova, obie mają z resztą polskie pochodzenie.

Wszystkie kompozycje są ich autorstwa, napisały też siedem z dziesięciu tekstów. Trzy pozostałe to wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, lecz zarówno jedne, jak i drugie zaśpiewane są po polsku. Na pewno pomaga to w odbiorze płyty, bo rozumiemy teksty, podejrzewam że zaśpiewanye po czesku wpłynęłyby negatywnie na poważny odbiór materiału. A nastrój płyty sprzyja właśnie powadze.

Urzeka specyficzny klimat tworzony przez grające razem wiolonczele. Oczywiste są tu nawiązania do muzyki klasycznej, jadnak wielbiciele folku nie powinni przejść obok tej płyty obojętnie. Mamy tu choćby klimaty żydowskie, które już w drugiej części otwierającego płytę utworu „Czekam” świetnie nam się prezentują.

Na pewno znajdą tu coś dla siebie miłośnicy poezji śpiewanej.

Urzękająca i piękna płyta, pełna niespodzianek i ciekawych brzmień.

Taclem

Page 208 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén