Płyta „The Gravel Walk” to chyba najbardziej tradycyjny repertuarowo album. Grupa Tempest to popularny amerykański zespół celtycko-rockowy z niesamowitym Norwegiem – Liefem Sorbye – w roli wokalisty. Dlaczego niesamowitym ? Otóż facet ma świetny, bardzo głęboki głos idealny do nieco mrocznej i ciężkiej muzyki jaką gra Tempest. Nawet wesołe piosenki i utwory instrumentalne zachowują w wykonaniu tego zespołu swój rockowy ciężar.
Ta część utworów, która została napisana przez członków zespołu (jak choćby „One for the Fiddler” czy „Broken Ring”) w oczywisty sposób nawiązuje do tradycyjnych piosenek ludowych. Z kolei folkowe standardy („Green Grow The Rashes”, czy „Plains of Kildare”) brzmią znacznie nowocześniej w rockowych aranżacjach. W przypadku grupy Tempest są to niekiedy art-rockowe aranżacje.
Ciekawostką jest tu piosenka „Sinclair” o grupie szkockich najemników dowodzonych przez Sinclair’a. Zgodnie z tekstem piosenki wylądowali oni w 1612 roku w Norwegii, skąd dostali się do wojsk szwedzkiego króla Gustawa. Walczyli w jego wojsku przeciwko Norwegom i Duńczykom. Walka ta nie wyszła im na dobre. Może dlatego że to tradycyjna norweska ballada. Lief czasem przemyca takie smaczki na plyty swojej formacji.
Innym utworem nieco różniącym się od pozostałych jest piosenka szkockiego barda – Dougie’go MacLeana – „Bufallo Jump”.
Tempest to jedna z najpewniejszych folk-rockowych firm. Naprawdę trudno się na nich zawieść.
Kategoria: Recenzje (Page 205 of 214)
Kolejne płyty szkockiego Capercaillie zawsze elektryzują na chwilę folkowy świat na Wyspach. Od czasu spektularnego sukcesu albumu „Derilium” zespół ten romansuje z różnymi rodzajami muzyki popularnej, wplatając ją w wątki folkowe. W przypadku albumu „Choice Language” trzeba dodać, że Capercaillie jeszcze nigdy nie było aż tak blisko jazzu.
Pojawiają się też znane z poprzednich albumów grupy elementy `celtic funky`, czego posłuchać możemy choćby w świetnym „The Old Crone (Port na Caillich)”, gdzie elementy etniczne mieszają się dodatkowo z brzmieniami poprzecznego fletu, nieco w stulu Jethro Tull.
Zwolenników tego najbardziej folkowego wcielenia Capercaillie ucieszą zapewne utwory instrumentalne, jak „Homer`s Reel”, czy „Sort of Slides”.
Nie brakuje też ballady – „Little Do They Know” – niby takiej jakie już w z płyt Capercaillie znamy, jednak delikatny trip hopowy beat dość mocno zmienia brzmienie. Nietypowe rytmy panują też w gaelickim „At Dawn Of Day”.Płyta przywraca wiarę w folkową gwiazdę przyświecającą zespołowi.
Album został Płytą Miesiąca Folkowa.art.pl w miesiącu styczniu 2004 r.
Zespół Ediego McLachana, prowadzony przez niego w Austrii, nosi dziś nazwę Ciunas, wydał on jakiś czas temu płytę „Celtic Tiger”. Jeszcze jako The Gravel Band zarejestrowali nieco łagodniejsze utwory, które znalażły się na omawianym właśnie albumie.
Podstawowa inspiracja jaką tu słychać, to The Chieftains. W repertuarze The Gravel Band spoto jest też utworów irlandzkiego klasyka Thurlogha O`Carolana. Również tradycyjne utwory zaaranżowano to w sposób dość lekki. Typowe „drinking songi” jakimi są „The Wild Rover” i „Whiskej in the Jar” zabrzmiały tu spokojnie, nawet za spokojnie. Świetnie brzmi tu właściwie tylko jedna piosenka. Dość drapieżne wykonanie „Ride on” Jimmy`ego McCarthy`ego.
Powołanie do życia nowego projektu wyszło Ediemu zdecydowanie na dobre. Ciunas to lepsza kapela. Nagrania The Gravel Band mają w tym kontekście jedynie wartość kolekcjonarską.
Przyznam że moją uwagę na tą płytę zwróciło to co już dobrze znam – przede wszystkim dwa covery. Chodzi o tu o „Who Knows Where The Time Goes” autorstwa Sandy Denny (znane z głównie z repertuaru Fairport Convention) i „Dark Night of the Soul” Loreeny McKennitt. Chciałbym tu zwrócić uwagę na pewne podobieństwo wokalu śpiewaczki Lyrical Folkus do drugiej z wymienionych artystek.
Lyrical Folkus australijski to duet, który tworzą Cate Burke i Chris vonderBorch. Cate gra na celtyckiej harfie, fletach i śpiewa, zaś Chris na gitarze i angielskiej koncertinie. Na płycie towarzyszą im przyjaciele, dzięki czemu trochę zyskuje ona na barwności, aczkolwiek nie za wiele.
Pioseną otwierającą płytę jest szkockie „Mingalay Boot Song”, jako że piosenkę tą bardzo lubię, to z uwagą wysluchałem kolejnej, dodam że dobrej, wersji tego utworu. Później piosenki przemykały jedna po drugiej. W większości były do siebie trochę podobne za sprawą niewielkiego instrumentarium i charakterystycznego wokalu Cate. Dopiero instrumentalny „TThe Persimmon Tree” autorstwa Cate Burke przykuł moją uwagę na dłużej. Później zatrzymałem się na „Falmouth”, o tyle ciakawym utworze, że śpiewa w nim gościnnie jego autor – Des Fenoughty. Piosenka nieco się różni od reszty materiału, a przynosi na myśl przede wszystkim dokaonania The Sands Family.
Spokojna i melodyjna muzyka folkowa ma na pewno swoich zwolenników. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy – trochę tu za spokojnie. Płycie przydałoby się więcej różnorodności.
Road To Amber to duet który tworzą Nicole Leonard i Chris Lloyd, znani też z nowozelandzkiej formacji Lothlorien. O ile ich druga kapela bliższa jest tradycyjnemu folkowemu brzmieniu, to Road To Amber prezyntuje nam celtycki folk-pop. Nie obejdzie się tu bez bliskich skojarzeń z Enyą i nieco dalszych z grupą Clannad.
Grupa Road To Amber była pierwszym projektem Nicole i Chrisa, później zaangażowali się oni w życie wspomnianej wyżej grupy Lothlorien. Tymczasem w 2001 roku niespodziewanie pojawił się na rynku mini-album starszej formacji. Duetowi towarzyszy na nim basista Stuart Duncan.
Płyta zawiera tylko trzy utwory. Właściwie nawet dwa, bo „One of These Days”jest tu w wersji z wokalem i instrumentalnej. Wersja wokalna tytułowego utworu to właściwie podstawowa wizytówka pop-folkowego brzmienia Road To Amber. Wersja instrumentalna, to nieco inny mix, kojarzyc sie może z dokonaniami Enigmy lub Deep Forest.
Z kolei „You`re Gone” to ballada, spokojna, nieco jakby natchniona piosenka.
Pozostaje mieć nadzieję, że „One of These Days” nie jest tylko pamiątkową płytką i że Nicole i Chris do tego projektu wrócą, bo to co nagrali jest dość ciekawe i intrygujące.
Jest taki osobny gatunek płyt, o których niektórzy mogą powiedziec: „I ja tam byłem…”. Zazwyczaj dotyczy to płyt koncertowych, tak jest w moim przypadku z płytą dokumentującą „Dowspudę 2002”. Naprawdę wszystko to tam zagrano… to wręcz niesamowite, że te emocje można sobie teraz zabrać do domu.
Płytę z tego festiwalu otwiera świetny „Galician Set” w wykonaniu Piotra Fiedorowicza, Szymona Miśniaka, Michała Żaka i Roberta Siwaka. Trzech pierwszych gentelmanów tworzy też zespół Tredrez Trio, Szymon i Michał współtworzą z innymi muzykami grupę Bal Kuzest, zaś Robert to człowiek znany z zespołu Open Folk. Zarówno początkowy set, jak i utwory „Hanter-Dro” grupy Tredrez i „Koło Syrkasyjskie” Bal Kuzest, to wycieczka w kierunku magicznej muzyki kontynentalnych Celtów. Jazzowe klimaty pojawiające się w aranżacji Bal Kuzest świadczą dobitnie o tym jak chłonna jest współczesna muzyka celtycka, jak doskonale wchodzi w symbioze z innymi gatunkami.
Czeska grupa Dun An Doras dla wielu była objawieniem tego festiwalu. Utwór „Bushmills” przedstawia nam ten czeski zespół jako reprezentantów nurtu „new traditional music” – nowocześnie zagranej, akustycznej muzyki folkowej. Podobnie jest z utworem „Boht Agus Sona”, z tym że ten drugi to już granie z większym feelingiem, melodia ta powinna być doskonale znana fanom celtyckiego grania. Wśród porównań zazwyczaj słyszało się takie nazwy, jak Lunasa, czy Kila. Jesli dodam, że w Irlandii są to obecnie zespołu pierwszoligowe, to wszystko powinno być jasne. Czesi zdecydowanie porównywani mogą być tylko do najlepszych.
Open Folk to jedna z najbardziej znanych kapel na scenie folkowej naszego kraju. Na dowspudzkiej składance wykonują dwa utwory – „Czarownica” i „Cantiga De Santa Maria No 100”. W obu utworach możemy podziwiać ciekawe brzmienia instrumentów i niesamowity wokal Wandy Laddy. Mimo wielu lat obecności na scenie Open Folk ma wciąż wiele do powiedzenia.
Tomasz Szwed to nie tylko jeden z filarów polskiej sceny country, to również jeden z pierwszych polskich balladzistów, którzy sięgali po folkowe piosenki irlandzkie i brytyjskie. Z towarzyszeniem zaproszonych muzyków z różnych zespołów wykonał on kilka natkich piosenek w Dowspudzie, na płytę trafił utwór Pete St. Johna „Rare Ould Times” – piękna ballada o Dublinie.
„Finnegan`s Wake” to jedna z piosenek, których nie może zabraknąć na żadnej pożadnej pubowej zabawie. Wersja prezentowana przez suwalski Shamrock, to aranżacja dość zbliżona do klasycznych znanych i popularnych wykonań (pobrzmiewają echa Dubliners), wzbogacona o brzmienie perkusji. Zespół przypomina nam tu o muzyce, którą zwykło się nazywać celtyckim rockiem.
Warszawskie Dudy Juliana proponują zestaw tradycyjnych polek. Muzyka zagrana w sposób niemal ortodoksyjny, ale bez naleciałości charakterystycznych dla wiejskich celidh bandów. Warto więc właśnie takich aranżacji posłuchać.
Jean-Luc Thomas, to przesympatyczny gość z Bretanii, grający na drewnianym flecie irlandzkim. Niesamowite nutki udawało mi się z tego fletu wydobywać. Najpierw w „Ridees 6 temps” mamy popisowy bretoński kawałek, zaś na zakończenie płyty otrzymujemy tajemniczy, nieco może nawet mistyczny utwór „The Wounded Hussard” – prawdziwą perełkę fletowego grania.
Warszawska formacja Rimead najpierw zaprasza nas na „Marathon”, świetnie rozpędzający się utwór, w którym doskonale grają flet i skrzypce. Szkoda tylko że w tym koncertowym nagraniu utwór ten trochę traci na mocy. Wiązanka „Connaught Man`s Rambler`s / Jig of Slurs / Crossroad Fair Polka” to klimat znany miłośnikom grup Lunasa czy Kila, czyli trochę współcześniej zaaranżowana muzyka tradycyjna. W przypadku Rimead mamy do czynienia z akustycznym składem, co zbliża ten zespół do wspomianego już gatunku „new traditional”.
Ula Kapała, przez wielu uważana za pierwszy wokal celtyckiej muzyki w Polsce, prezentuje tu dość trudną sztukę szkockiej mouth music. Muzyka śpiewana do tańca w której głos ludzki imituje partie instrumentalne to naprawdę mistrzowski repertuar. „The Bann Alg Na Caoralch Ulle/Nighan Bhuldh Ruadh” to zestaw dwóch takich pieśni, pierwsze co rzuca sięw uszy to niesamowita dykcja potrzebna do takich piosenek, no i oczywiście głos, który trudno pomylić z jakimkolwiek innym.
Album ten mogłaby zawierać przynajmniej jeszcze jeden krążek, ale takowego nie zawiera. To chyba jego jedyna wada.
Trudno oceniać emocje towarzyszące tej festiwalowej wizytówce. Jeśli jednak zupełnie oderwie się ten album od realów Dowspudy, to wciąż pozostanie on zestawem świetnych utworów, z którymi warto się zapoznać.
Chudoba, to pierwszy polski zespół folkowy jakiego świadomie słuchałem. Mając na myśli zespół „polski” chodzi mi o to, że nie była to muzyka celtycka, czy szanty. Z polskiej muzyki wcześniej były jeszcze kapele podwórkowe, których słuchała moja babcia i jeszcze trochę ojciec. Później był pierwszy świadomy wybór w tym kierunku i była to Chudoba. Nic więc dziwnego, że mam do tej kapeli spory sentyment.
Mam jednak wrażenie, że przez te kilka lat zespół bardzo się zmienił. Wciąż grają bardzo ciekawą muzykę, nie ma w niej już jednak tej nieco naiwnej nutki, która bardzo łatwo przekonywała do tej kapeli.
W zamian oczekujemy odrobinę więcej nowoczesności i swoistą dojrzałość muzyczną.
„Już się rozziedniewa” – tytułowy utwór – brzmi niemal folk-rockowo, to ostre wejście z ciekawą aranżacją i niewątpliwi pokazuje to dzisiejsze możliwości zespołu. Ludowe poszukiwania w przypadku Chudoby zawsze były bardzo twórcze. Tym razem jednak ma się wrażenie, że piosenki są tylko pretekstem do pokazania własnych pomysłów na muzykę folkową. Tak więc coraz więcej tu zespołu… czy też mniej pierwiastków ludowych? Chyba nie, choć trzeba przyznać, że piosenki są teraz znacznie bardziej „do ludzi”.
Gitarowy wstęp do (jak w „Coś ty, dziewcyno, robziła?”, czy „Hej, u gronicka!”), pochody basowe na kontrabasie i szybkie partie bębnów to swoista wizytówka tej płyty. Brzmi to troszkę tak, jakby za muzykę ludową wzięła się grupa specjalizująca się w poetyckich balladach. Ciekaw jestem czy Chudoba z tym repertuarem i taką stylistyką sprawdziłaby się na jakimś festiwalu poetyckim? Pewnie tak.
Moim faworytem jest tu nastrojowa ballada „Chniel”. Wyraźna, choć nie nachalna linia melodyczna zapada głęboko w pamięci.
To dziś już nieco inna kapela, jednak trudno nie porównywać nowego materiału to poprzednich nagrań. Płyta nadaje się do wielokrotnego słuchania, jest więc dobra, u mnie wzbudziła jednak przede wszystkim nostalgię za tym starym brzmieniem Chudoby.
Bandalpina to spora kapela. Gra w niej conajmniej kilkanaście osób. Pochodzą one z Włoch i ze Szwajcarii.
Muzyka na „Son Qui Sotto Ai Tuoi Balconi” też jest bardzo „międzynarodowa”. Mamy tu rodzime tematy włoskie, melodie ze Szkocji czy z Lombardii.
Dominują tematy kompozytorów włoskich. Przewijają się tu mazurki, polki i walce.
Brzmienie Bandalpiny jest dość niecodzienne, niekiedy brzmią jak niewielka orkiestra. Nie tracą jednak swojego wybitnie folkowego charakteru.
Niekiedy muzyka brzmi niemal folk-rockowo („Polca Bergamasca”), za chwilę zaś mamy kolejną polkę graną niemal tak jak na tradycyjnym wiejskim weselu („So Me So Te So L`asen”). W większości utworów gra tylko część zespołu, zabawa zaczyna się jak naraz zagrają wszyscy.
Solidna płyta świetnego gitarzysty ze Szkocji. Tak w kilku słowach można określić ten album. Jako że muzyka instrumentalna bardzo rzadko dorabia się przebojów z prawdziwego zdarzenia, to również Benowi Edomowi nie wróże popularności która towarzyszy np. Paco De Lucii. Nie znaczy to jednak że płytę tą można spokojnie odłożyć na półkę.
Przede wszystkim album zawiera dość nietypowe jak na gitarzystę utwory – w większości są to tematy z okolic muzyki celtyckiej. Warto zauważyć że Ben uprawie `fingerstyle` – czyli gra na gitarze bez użycia kostki. Pełno tu więc różnych tańców, mniej lub bardziej skocznych. Zdarzają się też instrumentalne wersje piosenek, jak choćby legendarnego „Streets of London” Ralpha McTell`a.
Najbardziej niesamowity jest jednak temat „What A Wonderful World”, może nieco mniej folkowy, ale aranżacja świetna.
Niekiedy pojawiają się zaproszeni goście (m.in. z formacji Frith w której gra Ben), choć to wyjątki. Jednak to dzięki nim możemy posłuchać fajnych partii gitary basowej, czy didjeridoo.
Warto posłuchać, zapoznać się bliżej. Jeśli się jest gitarzystą, to może nawet pozazdrościć…
Muzyka klezmerska w folkowym wydaniu. Osobiście nie przepadam zbytnio za natchnionymi wersjami utworów z tradycji żydowskiej. Lubelski zespół Się Gra (moja osobista nagroda za folkową nazwę) potrafił jednak zagrać na tyle żywiołowo że przekonała mnie do siebie. Jak napisałem całość podana jest na folkowo, więc muzyka brzmi bardzo swojsko, ludowo. Płyta powinna spodobać się choćby miłośnikom zespołu Chudoba.
Recenzent „Tylko Rocka” nazwał ich brzmienie bardzo ekologicznym, i chyba zbytnio się nie pomylił.
Aż dziw bierze, gdy spojrzy się na rodowód utworów. Mamy tu bułgarską melodię znalezioną w internecie („Od Koga Pravo”), podlaską kolędę („Kolęda wiosenna”), melodie z Syberii i Serbii („Oj Tate” i „Devojka”). Pieśni z okolic Zamościa i Lublina, odrobinę góralszczyzny. Zespół nie stroni też od wycieczek w okolice miejsckiego folku.
Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że bez względu na to jaki utwór byśmy wybrali czuć że gra to ten sam zespół. To bardzo ważne że na pierwszym oficjalnym wydawnictwie zespół jest w stanie zaprezentować własne oryginalne brzmienie.
