Kategoria: Recenzje (Page 203 of 214)

Lenahan „Hooligans in Suits – Live in U.K.”

Koncertowa płyta chicagowskiego bandu Lenahan nagrana została podczas koncertów we Wielkiej Brytanii. Zespół dowodzony przez Toma Lenahana – Amerykanina o irlandzkim rodowodzie – daje popis tego, co zwykło się nazywać celtyckim rockiem. Gatunek ten jest na tyle popularny, że znalazł swoich kontynuatorów także w Polsce, że wspomne tylko The Bumpers, Przylądek, czy Emerald.
Lenahan nie zapomina jednak że jest zespołem amerykańskim. Znajdują się tu więc przeróżne wpływy obecne w Stanach, o dziwo raczej bez country.
Celtycko-rockowe „The Mind Reels” wprowadzają nas w klimat koncertowej zabawy. Dalej jest podobni, uwagę przykuwa wirtuozerska gra na skrzypcach Clarence’a Ferrari. Tom śpiewa „Lannigan’s Ball”, które przechodzi w „Hideaway” – bluesa z delty Mississipi. Brzmi to jak skrzyżowanie The Pogues z The Blues Brothers.
„Geese in the Bog” udowadnia że Tom poza whistles gra też na dudach. Uzdolniony facet. Dmucha w wielkie szkockie dudy, a sekcja jedzie dalej na rockowo, choć bez karkołomnych wycieczek.
W „Day Ever Comes” poznajemy kolejne oblicze Lenahana – tym razem jako autora piosenek. Nietrudno odgadnąć jak brzmią te piosenki. Oczywiście celtycko-rockowo. Tak czy owak są dość dobre i niebanalnie zaaranżowane, jest miejsce i na skrzypki i na solówke na elektrycznej gitarce. Dotyczy to też kolejnych piosenek, bluesowego „Look to the Mountains”, wspaniałego celtyckiego reagge – „Island in the Storm”, glam rockowego „Drink Takes A Man”, czy niemal punk-folkowego „Hooligans in Suits”.
W kawałkach instrumantalnych Tom daje pograć panu Ferrari, albo sam ostro łoi na dudach. Ciekawostką jest że właśnie kompozycję „Dudelsack Blues” zagrano na wielkich szkockich dudach.
Płyta kryje bonus-tracka, ale jak to z takimi utworami bywa, lepiej nie zdradzać niespodzianki. Fajna koncertówka, a w zanadrzu czeka już najnowsze studyjne dziełko grupy Lenahan, gdy piszę te słowa jeszcze nie ma go na rynku, ale już niedługo ponownie będę mógł napisać o amerykańskich celtic-rockowcach.

Taclem

Orlek „Salamurca”

Słoweńskie miasto Ljubliana kojarzyło mi się dotąd jedynie z ojcami industrialu – zespołem Laibach. Od teraz bedzie inaczej, gdyż z okolic tego własnie miasta pochodzi zespół Orlek. Sami o sobie piszą że graja „Polka-Folk-Punk-Rock” ale w ich muzyce jest znacznie więcej, ot choćby elementy bluesa czy dixie. Wszystko to polane folk-rockowym sosem i zaśpiewane w większości po słoweńsku. Na poprzednich płytach więcej było elementów folkowych, na taj jednak wciąż ich wystarczy by zamieścić recenzję na „Folkowej”.
Tytułowa „Salamurca” podzielona na dwie części zamyka i otwiera płytę. Trąbki i organy hammonda nie zapowiadają tego co ma się na płycie wydarzyć. Czuć tu raczej dixieland zmieszany z brzmieniem rock progresywnego lat 70-tych. Ale już za chwilę do naszych uszu dociera „Porno Polka” i wiemy że wszystko jest na swoim miejscu. Opętane trąbki i akordeon to wizytówka grupy.
Większość słów i część melodii pisze jej frontman Vlado Poredoś. „Bistahar Blues” to ukłon w kielunku klimatów znanych z filmu Blues Brothers. W sumie to muzycy wyglądają jak skrzyżowanie Blues Brothers, Madness i słoweńskich „knajpowców”.
Wstęp ballady „Twoj sin” klomatem kojarzy mi się najbardziej z „Summer in Siam”, później jest jakby bardziej folk-rockowo. Orlek to zespół grający muzykę miasta i słychać to w tych dźwiękach. Podobnie jak rodzimy Słodki Całus od Buby tworzą nowy miejski folk, czego przykładem może być choćby „Davčna Številka 39858324”. Orlek ma tylko nieco więcej punkowego brzmienia, choć słysząc ostatnio SCOB na koncertach nie byłbym pewny czy dużo więcej. Za to bluesa uzywają jedni i drudzy po równo.
Nieco mniej bluesowe melodie pisze gitarzsta grupy Bojan Bergant. „Hotel Grm” i „Na Kum” są tego dobrym przykładem. Zwłaszcza drugi utwór bardzo mi się podoba dzieki spokojnemu klimacikowi.
Najwięcej rocka znaleźć można w utworku „Tik Tak”, który niestety nie kojarzy się z hitem znanym z programu dla dzieci.
Folkowe brzmienie „Aufbix polka” to tylko pozory, w sumie jest to cover Barry’ego White’a z tekstem Vlado. Prawdopodobnie przeróbką jest też piosenka „Na kolinah” ale to raczej coś lokalnego, bliżej mi nie znanego. Z resztę utwór ten różni się od pozostałych dość znacznie.
Wkrótce zabiorę się za inne płyty grupy Orlek, w tym za moją ulubioną składaneczkę wczesnych nagrań.

Taclem

Shane MacGowan’s Popes „Across The Broad of Atlantic”

Zupełnie znienacka , późną jesienią 2001 roku ukazał się album nagrany z okazji dnia św.Patryka, przez ten sam zespół, w tym samym roku ale na dwóch kontynentach !!! Taki wyczyn to dla Shane MacGowana pestka. Nic nie jest w stanie sprawić, aby nie mógł on wystąpić w tym najważniejszym dniu w roku. Nawet jakieś drobne potłuczenia, złamanie nogi czy też utrata dalszych elementów legendarnego zgryzu.
Zatem najpierw w marcu był Nowy Jork (Manhattan – noga w gipsie i ogólne potłuczenia części twarzowej) , a później w maju Dublin gościł enfant terrible irlandzkiego punkfolka. Coś mi się wydaje, że to były ostatnie koncerty „papieży”. Wszak od kilku miesięcy wieść niesie, iż the Pogues zbierają się na wspólne, grudniowe koncerty w starym składzie , w kilku klubach Anglii i Irlandii.
Co by nie mówić , płytka „Across … ” stanowi wierny zapis tego, co Shane potrafi najlepiej ; mówiąc w skrócie „deliryczne zawodzenia na tle kuśtykającej kapeli”. No nie, przesadziłem , nie jest aż tak źle. To, że muzykom z The Popes daleko do dziadków z The Pogues, tego przypominać nie trzeba. Czuje się jednak spory niedosyt. Dobrze, że choć Tom nie rozstaje się ani na chwilę z banjo, a dudy w „Dirty Old Town” są wierną kopią oryginału. Poza tym poziom mierny.
To jeśli o chodzi o instrumentarium. Dla mnie i jak podejrzewam , nie tylko dla mnie, najważniejszy jest w tym wszystkim MacGowan. Już samo intro „Guten Abend meine Kinder , meine Name ist General Duffy !!!” nie pozostawia wątpliwości , kto tu dzisiaj rządzi. Dla tych, którzy czekają na stare hity – są hity , dla tych którzy znają go z ostatnich płyt – jest wszystko co najlepsze. Shane przepięknie wyje „A Pair of brown Eyes” czy „Poor Paddy” , ostra jazda przy „Sick Bed of Cuchulainn” i „Streams of Whiskey” czy w końcu prawdziwie nowa wersja „A rainy Night in Soho” zagrana bez legendarnej partii trąbki ale za to nie mniej uroczo … Muszę przyznać, że w porównaniu z innymi koncertowymi nagraniami Shane’a ta płyta została nagrana rewelacyjnie, czuć klimat klubu ale i słychać zarówno muzyków, muzykę jak i rozanielonych fanów.
Z nowych numerów, wszystkie brzmią jednakowo, zatem trudno jest mi coś wyróżnić , więc pozwolę sobie zwrócić uwagę na inne dwie rzeczy. Primo – rewelacyjny, wieśniarski vocal żeński w „Fairytale of NY” ( bodaj z gardła siostry Shane’a) oraz secundo – zdjęcie pewnego fana, którego dopadł szczęśliwy zgon i piękny żur na końcu przedstawienia. Pure folk …
Zawsze można też ponarzekać na wygląd Shane, który dzisiaj przypomina nadętego denata po kilkudniowym pobycie w głębinach ( „bury me …”) czy też na brak mandoliny w większości numerów ale ludzie , na Boga !!! , ile ja bym dał żeby tam wtedy być … A tak na marginesie, nie znoszę krawatów, ale zakupiłem sobie ostatnio jeden, z Kaczorem Duffy właśnie.

Lecho

Various Artists „Where Have All the Flowers Gone”

W muzyce folkowej rzadko spotykamy się z albumamy typu „Tribute to…”. Tym razem nie dość że dostajemy taką właśnie płytę, to jest to od razu album dwupłytowy. Zawiera on 38 piosenek które napisał, lub z powodzeniem wykonywał Pete Seeger, uznany wykonawca propagator muzyki folkowej zza Wielkiej Wody. Pozycja numer 39 to piosenka „And Still I Am Searching” wykonana przez samego Pete’a, stanowiąca jakby odpowiedź na tytułowy przebój sprzed lat. A hit musiał to być wielki, skoro doczekał się aż dwóch polskich wersji, z czego jednego tłumaczenia dokonała Agnieszka Osiecka.
Płyta to wyjątkowa i to nie tylko dlatego, że poświęcona jest wyjątkowemu człowiekowi. Zebrano na niej również niesamowity zestaw wykonawców, zarówno z kręgów folkowych, muzyki country, jak i muzyki rockowej. Są wśród nich choćby: Tommy Sands w duecie z Dolores Keane, Bruce Cockburn, Billy Bragg w duecie z Elizą Carthy, Cordelia’s Dad, grupa Peter, Paul & Mary, Nanci Griffith, Bruce Springsteen, Roger McGuinn, Judy Collins, Indigo Girls, Dick Gaughan, Tommy Makem i Donovan. Co ciekawsze większość prezentowanych na płycie wersji to nowe nagrania, specjalnie na potrzeby tej publikacji.
Nie będe bisał o samych piosenkach, bo te u nas są w dużej mierze nie znane i trudno tu o konfrontacje z oryginalnymi wykonaniami. Jednak kilka utworów na pewnio wartych jest wspomnienia.
Tytułowy „Where Have All the Flowers Gone?” to niesamowita wersja duetu Tommy Sands i Dolores Keane. Jego znamy choćby z The Sands Family i nagrań solowych, zaś pani Keane to swego czasu podpora grupy De Dannan i również znana solistka. Z kolei Jackson Browne i Bonnie Raitt proponują nam klasyk „Kisses Sweeter Than Wine” w rytmach reagge. Trzeba przyznać że znana wokalistka country – Bonnie – ku mojemu zaskoczeniu radzi sobie w tym kawałku świetnie. Również ciekawostką jest tu chór gospel Sweet Honey in the Rock, który wykonuje utwór „Step by Step” właśnie w formie kanonu gospel. Cordelia’s Dad sięgnęli po tradycyjny „How Can I Keep From Singing”, który Pete spopularyzował na wiele lat przed tym zanim nagrała go Enya. Koncertowe nagranie The Weavers i ich wersji „Wimoweh” jest trochę starsze od tej płyty, ale na pewno bardzo ciekawe. Dick Gaughan w „Waist Deep In The Big Muddy” udowadnia że potrafi wykonać wszystko tak, żeby brzmiało jak jego własny utwór. Nie wiem czy aby na pewno o to w tej płycie chodziło, ale to jedno z ciekawszych wykonań. Na koniec zostawiłem Tommy Makema z klasycznie wykonaną „Over The Hills”, której melodia posłużyła przy tworzeniu klasyka pt. „Foggy Dew”. Utwór ten przypomina też że Pete to również badacz folkoloru i odkrywca wielu ciekawych źródeł muzycznych.
Mam nadzieję że zachęciłem kilka osób do poszukania tej płyty. Na prawdę warto. .

Taclem

Barleyjuice „The Barleyjuice”

Piosenki irlandzkie i szkockie w swej pubowej wersji. Amerykanie z Barleyjuice wpisują się doskonale w nurt współczesnej, lekko folk-rockowej muzyki irlandzkiej. Ciekawostką jest tu harmonijka ustna, rzadko spotykana w takim graniu, choć nie tak dawno opisywałem tu podobnie brzmiącą kapelę o nazwie Craic Wisely, różnica jest taka, że Barleyjuice wyraźnie słuchają więcej The Pogues.
Mimo że większość utworów to dość znane irlandzkie i szkockie standardy, które słyszałem już setki razy (jak „Wild Rover”, czy „Rosin The Bow”), to w wykonaniu Amerykanów czuć ożywczy powiew świeżości.
Chylę przed grupą Barleyjuice czoło, jeśli chodzi o wyszukiwanie ciekawych patentów aranżacyjnych. Delikatne bluesowe wstawki w „Marymack” to doskonały pomysł.
W piosence „Mush Mush” zespół rozsiada się wygodnie na trawniczku pomiędzy domami zamieszkanymi przez The Dubliners i The Pogues. Nie pierwszy to taki mariaż, ale i tak bardzo fajny. Z resztą The Dubliners i The Clancys to klasyka pubowego grania, której echa słychać tu w każdym niemal utworze.
Frontmanem zespołu jest Kyf Brewer, obdarzony ciekawym głosem i sporymi umiejętnościami instrumentalnymi. Z tego co udało mi się ustalić nagrał on niedawno nową płytę solową. Również Barleyjuice chwalą się nowym albumem. Na pewno więc niedługo spotkamy się z tym zespołem.

Rafał Chojnacki

Emsaverien „Second Vandanges”

Świeża muzyka z Bretanii to zawsze powód do radości dla miłośnika celtyckich rytmów. Francuska Bretania jest obecnie obok hiszpańskiej Galicji i Asturii prowincją, gdzie najciekawiej rozwija się muzyka celtycka.

Własne kompozycje członków grupy uzupełniają tu melodie tradycyjne. Pojawiają się też nawiązania do współczesnych klasyków bretońskiego grania, jak Le Bigot.

Jako że Bretania to kraj, gdzie do tańca często się również śpiewa, to mamy tu też sporo ciekawych pieśni. Właściwie zbiór ten jest wyborem większości najbardziej charakterystycznych tańców z tamtych regionów. Mamy tu tańce an dro, branle, a także mazurki i polki, które od wieków pojawiają się również w tamtejszym repertuarze.
Muzyka Emsaverien jest ciekawie zaaranżowana. Mimo że słychać tu spory szacunek dla tradycji możemy też posłuchać aranżacji bardziej rockowych, czasem wręcz jazz-rockowych. Smaczki z różnych stylów muzycznego świata pojawiają się z resztą dość często. Wnikliwy słuchacz wyłapie tu zarówno sambę, jak i funky. Dzięki takim zabiegom płyta jest znacznie ciekawsza w odbiorze, gdyż przy kilkukrotnym przesłuchaniu pozwala na odkrywanie kolejnych, pominiętych wcześniej szczególików.

Taclem

Kilmarnock „Kilmarnock”

Cathy Fraser i Pete Titchener to duet Kilmarnock pochodzący z Australii. Grają dość zywiołową muzykę ze Szkocji i Irlandii, we własnych aranżacjach.
„Kilmarnock” to drugi album duetu. Pierwszy, zatytułowany „Fiddling Around” ukazał się w 1993 roku.
Płytę rozpoczynają znanym „Jig of Slurs”, nie zwalniają później tempa prezentujac nam zgrabne wiązanki znanych i mniej znanych tańców celtyckich.
Mimo iż jest to muzyka głównie do tańca, to świetnie się jej słucha. Zwłaszcza kiedy muzycy dają tancerzom chwilkę wytchnienia, jak w „Mr A.S. Fraser” i „The Ross Memorial Hospital”.
Niesamowicie absorbuje nagłe przejście z tradycyjnej stylistyki do folk-rockowej. Ma to miejsce we wiązance „Hughie Travers/Jenny`s Chickens”. Ostre i zdecydowane brzmienie gitary basowej od razu przyciąga uwagę słuchacza.
Duet gra zarówno kompozycje tradycyjne, jak i własne utwory stylizowane na muzykę ludową. Wśród innych autorów, z dorobku których czerpali można wymienić J. Scotta Skinnera, David Pincocka i Phila Cunninghama.
Tradycyjne brzmienie Kilmarnocka polecam raczej folkowym purystom, gdyż dla wielbicieli bardziej współczesnych aranżacji może być to nieco niestrawne.

Taclem

Carl Peterson with Gordon Lee „Celtic Crossover”

Carl urodził się w Greenock w Szkocji, obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Zaczynał swoją karierę wykonawczą od piosenek ludowych irlandzkich i szkockich, niekiedy sięgając po angielskie, a jakiś czas temu sięgnął też do tradycji amerykańskich.
„Celtic Crossover” to najstarsza płyta Carla w mojej kolekcji, nagrano ją na żywo w Montrealu, gdzie szkocki śpiewak występował w towarzystwie swojego rodaka, Gordona Lee.
Płyta zawiere głównie tradycyjny i dość znany repertuar, wykonywany przez wielu innych artystów.
Pod tytułem „Lewis Bridal Song” ukrywa się znana szkocka pieśń „Mairi`s Wedding”. Mandolina, gitara i dwa wokalem to posdtawowy skład większości nagranych tu piosenek. Czasem pojawi się jeszcze harmonijka. Brzmienie jest więc bardzo surowe, niemal ortodoksyjne.
„The Streets Of London”, folkowy hymn autorstwa Ralpha McTella w wersji z tej płyty brzmi bardziej tradycyjnie niż kiedykolwiek indziej.
Standardy znane równiez u nas, jak „Leaving of Liverpool”, „Lord of the Dance”, czy „Fiddler`s Green” zawsze dobrze brzmią właśnie w takich, tradycyjnych aranżacjach.
Nie zabrakło też największego irlandzkiego evergreena „Whiskey In The Jar”, praz mojej ulubionej szkockiej pieśni wioślarskiej „Mingulay Boat Song”.
Znajduje się tu równeż kilka mniej znanych utworów, których można z ciekawością posłuchać – wśród nich są : „The Hiring Fair”, „Route To The Blue” i „Scottish Soldier”.
Płyta mimo iż wydana została w 1995 roku, to sprawia wrażenie albumu o dwadzieścia lat starszego. Jeśli ktoś szuka nowoczesności w folku, to nie ma czego na tej płycie szukać. Ale już szukając klasyczych (właściwie neo-klasycznych) wersji irlandzkich i szkockich przebojów pubowych (bez typowej straganowej cepeliady) warto tej płytki posłuchać.

Taclem

Be Good Tanyas „Chinatown”

W muzyce The Be Good Tanyas krzyżują się elementy folku i piosenki autorskiej z country, bluesem i rockiem. Sporo tu zarówno żywiołowych piosenek, jak i nastrojowych ballad. Całość zaś fajnie zagrana i zaśpiewana prze z członkinie zespołu.
W pewnym momencie przeważa country, ale na przemiana z takim folkowo-autorskim „przynudzaniem”. Mimo kwiecistej okładki dominują raczej nie najweselsze nastroje. Jest dość sennie, czasem nawet ponuro.
Uwagę przykuwa autorska wersja standardu „House Of The Rising Sun”. Trzeba przyznać że Frazey Ford zinterpretowała ten utwór zupełnie niekanonicznie. Należą się jednak brawa za odważne podejście do standardu.
Nie zawsze jednak Frazey zasługuje na takie pochwały. Niekiedy przesadza z wokalami, co prawda czyni wówczas ze swego głosu dodatkowy instrument, ale wpływa to nie najlepiej na zrozumienie tego o czym śpiewa.
Niekiedy The Be Good Tanyas określa się jako zespół gothic folkowy. Nie wiem czy nie jest to zbyt jednoznaczna metka, ale na pewno coś takiego w ich muzyce słychać.

Rafał Chojnacki

Jesse Garza „Acoustic Dream”

Acoustic Dream to projekt latynoskiego gitarzysty – Jesse Garzy. Oprócz niego grają tu basiasta James Sanders, perkusista Eric Casillas i Trevor Morgan obsługujący różne etniczne instrumenty perkusyjne.
Dominuje tu granie gitarowe charakterystyczne dla hiszpańskich muzyków, jednak bez większych wpływów flamenco. Są tu rytmy delikatnej samby, czasem mamy instrumentalne ballady. Całość repertuaru napisał sam Jesse. Trzeba przyznać, że jest to muzyka, przy której wyjątkowo dobrze się czyta, sprząta mieszkanie, lub po prostu odpoczywa. I nie jest to bynajmniej zarzut, bo taka muzyka jest potrzebna. Stanowczo wole to, co proponuje nam Jesse od „przestrzennej” muzyki ilustracyjnej produkowanej na klawiszach.

Taclem

Page 203 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén