Kategoria: Recenzje (Page 199 of 214)

Areesh „Song Shall Arise”

Przyznam szczerze że Areesh nieco mnie zaskoczył. Projekt to nietypowy. Wyobraźcie sobie, że w dalekiej Australii spotkał się Niemiec z Irlandczykiem i zaczęli tworzyć bardzo sympatyczną muzykę celtycką.

Muzyka ta nawiązuje do celtyckich mitów i w pewien sposób do balladowej twórczości bardów. Są to opowieści które napisali członkowie duetu Areesh – Ralf Schmidt i Des Wade, oni również skomponowali muzykę. Trzeba przyznac że przyniosło to dość ciekawe efekty.

Główną osią płyty są własnie opowieści wyśpiewane przez Desa. Łagodne, spokojne melodie i wyśpiewane ciepłym głosem słowa piosenek doskonale sprawdzają się w takim właśnie, baśniowo-legendarnym repertuarze.

Perełką na płycie jest nieco oniryczna piosenka „The Seduction of Oisin”. Również instrumentalny utwór „The Long Road Home” brzmi bardzo ciekawie.

„Song Shall Arise” jest płytą krótką, ale autorzy zapewniają, że mają zamiar poświęcić się głównie pracy studyjnej. Zapewne więc jakieś ich produkcje wkrótce u nas zagoszczą.

Rafał Chojnacki

Golec uOrkiestra „2”

Folkowe fujarki, zaraz potem muzyczka jakby z filmów Kusturicy i góralski wokal. „Dyplomy” przypominają o tym że dzisiejsza „moda na folk”, to w pewnej mierze dzieło Bregovica. Choć pewnie nie takie było zamierzenie braci Golców. Dużo weselsze już niż „Dyplomy” jest „Ściernisco”, klimatem przypominające latynoskie rytmy niczym z „Kochom ciebie dziewczyno” z poprzedniej płyty. Ta piosenka, podobnie jak kolejna – „Słodycze” – to jedne z największych hitów Golców.
Trzeba przyznać że piosenki braci Golców są dość łatwe w odbiorze. Teksty dotyczą rzeczy codziennych, niekiedy są proste, czasem powodują lekką zadumę, jadnak zazwyczaj są delikatne. Ale tak naprawdę sią tej muzyki są aranżacje. Niby łatwe do przełknięcia, ale czasem dalekie od prostoty.
„Wanna” to historyjka miejsko-folkowa, zaś „Pieniądze to nie wszystko” to … typowy rythm & blues, rodem z lat 60-tych. Takie mieszanki dla przyzwyczajonych do różnej muzyki Golców są pewnie chlebem powszednim.
„Oni są z nami” – istniało kiedyś określenie „piosenka z tekstem”, i ten utwór spokojnie się w nim mieści, no i obecne są w nim ślady ska i jazzu. Całościowo zaśutwór kojarzy mi sie z … Kombi.
„Tattoo” to czardasz, ale bracia Golcowie nie byliby sobą, gdyby nie dało się znaleźć innych odwołań. W podobnym stylu, choć bardziej góralsko-hiszpańsko zaaranżowano utwór „Ty i tylko ty”. Cóż mamy dalej ? Elementy dixielandu i wokalny damsko-męski duet w „Szarpanym”. Kawałek kojarzący sięnieco z Kapelą Czerniakowską utwór „Walizeczka” – raczej bez pomysłu, niestety. Sentymentalna piosenka „Do Milówki wróć” też ani nie zostanie przebojem, ani nie zostanie jakoś szczególnie w pamięci.
Dużo lepiej jest już w przypadku utworu „Holny”, to jeden z bardziej zdecydowanych utworów. Dominuje w nim golcowska góralszczyzna. Z kolei „Piosenka ło nicym” nie jest tak dokładnie o nicym, ale tez nie wybija się jakoś zbytnio, choć ma fajny refren.
To w sumie miła płyta. Golcowie udowadniają że nie są zespołem na jeden sezon, jednak talent kompozytorski rozmienia im się nieco na drobne. Więcej tu niż na poprzedniej płycie utworów z muzyką tradycyjną. Płyta nie jest genialna, ani tak świeża jak pierwszy materiał, spokojnie jednak mozna jej słuchać. Zobaczymy jaki będzie następny pełnowymiarowy album, bo jesli podobny, to zapowiada się na zmęczenie materiału.


Taclem

Orkiestra Dni Naszych „Orkiestra Dni Naszych”

Słuchacze znający dzisiejsze brzmienie Orkiestry, a nie znający jej historii mogliby być nieco zaskoczeni słysząc tą kasetę. Co prawda w muzyce Jurka Kobylińskiego zdarzają się jakieś ludyczne odwołania, ale daleko im do dzisiejszego żywiołowego folkrocka. Muzyka jest inna, ale wcale nie znaczy że gorsza, po prostu inna. Podstawową różnicą w brzmieniu jest brak w składzie Michała Jelonka, którego skrzypce są ważnym elementem orkiestrowego brzmienia.
Muzyce towarzyszy niebanalna warstwa tekstowa – wiersze znanych polskich poetów. Przedw wszystkim są to teksty Tadeusza Nowaka, ale nie zabrakło też Edwarda Stachury, Wincentego Fabera i Agnieszki osieckiej (przepiękna „Ballada”).
Nie ulega wątpliwości że debiut Orkiestry Dni Naszych można postawić raczej na półce w sąsiedztwie Starego Dobrego Małżeństwa, ale jak już wspomniałem nie świadczy to w żaden sposób źle o tej kasecie.


Taclem

Szwagierkolaska „Luksus”

Jako że plyty Szwagierkolaski miałęm dotąd tylko na kasetach pokusilem się na promocję wydanictwa i zakupiłem paczkę z dwoma wydawnictwami zespołu na CD za niecałe 40 PLN. Miło że po kilku latach można wypuścić takie płyty w rozsądnej cenie. Przy okazji naszły mnie przemyślenia dotyczące tytułów płyt. Chcesz mieć „Luksus” ? Musisz wziąć też „Kichę”. O ile pierwsza płyta Szwagrów zaskakuje świeżością i pomysłowością, o tyle druga to już tylko odgrzewane danie.
„Luksus” to folkrockowe (z elementami punka i ska) wersje starych warszawskich piosenek ulicznych znanych z wykonań barda warszawskiej ulicy – Stanisława Grzesiuka.
Mimo iż po wydaniu tej płyty było trochę utyskiwania na kiepską „warszawskość” zespołu i wiele tekstów typu „po co nagrywali, Grzesiuka i tak nie przeskoczą”, płyta do dziś dobrze się broni. To solidna dawka miejskiego folku.
Na płycie znajduje się utwór „U cioci na imieninach”, największy jak dotąd hit Szwagierkolaski.


Taclem

Dansaul „Foot & Mouth”

Przyznam szczerze że kiedy w moim odtwarzaczu zagościła płyta młodej angielskiej formacji Dansaul, zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Na dodatek większość tytułów nic mi nie mówiła, poza tradycyjnym „Jack Tar” (na otwarcie) i „1952…” Richarda Thompsona (gdzieś w środku). Tymczasem otrzymałem świetną porcję rzetelnego folk-rocka.
Powodem dla którego tytuły nic mi nie mówiły był fakt, że Dansaul wykonuje niemal wyłącznie własne kompozycje. Już niejednokrotnie podkreślałem że uważam to za niemały atut na korzyść kapel folkowych. Tu nie mamy folkowych standardów.
Rockowa strona Dansaul jest dość lekka, dzięki czemu płyta wydaje się dość zwiewna. Brzmienie zaś jest czyste i klarowne. Pozwala to wsłuchać się w ciekawe kompozycje z pogranicza folku i rocka.
Zespół lubi mieszać utwory instrumentalne z piosenkami. Jeśli dodam że dochodzi do tego ciekawe instrumentarium (oprócz standardowych instrumentów folkowych mamy: różne mandoliny, dulcimer, melodeon, akordeon diatoniczny, udu, djembe, darabukę, obój i inne) i niebanalne wokale (momentami miałem wrażenie że pobrzmiewa tu Sting), stanie się jasne że mamy do czynienia z bardzo obiecującym zespołem. Mam wrażenie że Dansaul może być dla muzyki brytyjskiej tak ożywczym tchnieniem jak Dervish dla muzyki irlandzkiej.
Widać że zespół lubi bawić się tym co gra. Folkowym purystom polecam więc sięgnięcie po cover Richarda Thompsona, ciekawe jak go odbiorą, bo mnie podoba się bardziej od oryginału.
Mało prawdopodobne jest znalezienie tej płyty w sklepach, tym chętniej podaje jak ją znaleźć.

Taclem

Fenians „Band of Rogues”

Zespół The Fenians wydawał mi się bardzo sympatyczny zanim jeszcze usłuszałem ich muzykę. Bardzo dobre wrażenie robi strona internetowa www.thefenians.com, z resztą wydaje mi się, że zespół stawia właśnie na promocję w internecie.
W każdym razie, jeśli napiszę że grają żywiołowego folkrocka i są z Kanady, to powinno już coś o nich mówić. Ale The Fenians to nie zespół ktory tak łatwo zaszufladkować. Owszem, dominują tu celtyckie klimaty i bardzo fajne, miłe dla ucha folkrockowe aranżacje. Jednak jest tu coś jeszcze. Tradycyjne i klasyczne folkowe kompozycje urozmaicają własnymi utworami, to już dziś standard u bardziej ambitnych zespołów. The Fenians nie boją się jednak eksperymentów, są pewni swego (w końcu „Band of Rogues” to już ich czwarta płyta). Zarejestrowano ją na żywo podczas koncertu w kanadyjskiej miejscowości Santa Ana.
Płytę otwiera nastrojowa kompozycja instrumentalna „Flower of Philadelphia”, pobrzmiewa w niej tylko gitara akustyczna, flet i dudy (uillean pipes na których gościnnie gra tu Richard Cook). Skokiem w weselszy nastrój jest druga kompozycja, zaczynająca się folkrockowymi reelami, zawiera piosenkę „The Mermaid” (u nas znaną w wersjach Czterech Refów i Janusza Sikorskiego jako „Syrenka”).
Kolajny utwór poprzedza opowieść o Irlandczykach walczących w 1846 roku o niepodległość Meksyku. Utwór zatytułowany „The San Patricios” zawiera zarówno elementy irlandzkie, jak i meksykańskie, świetny pomysł na utwór i bardzo dobre wykonanie. Zapada w pamięci zarówno solówka wykonana w stylu meksykańskich mariechies, jak i hasło „Viva Irlandes! Viva Mexico! Viva Santa Ana y San Patricos!”.
Po takiej wybuchowej mieszance Fenianie podają nam własnąwersję standardu „I’ll Tell Me Ma”. Przypomina ona nieco wersję nagraną przez The Chieftains z Van Morissonem. Kolejna piosenka – „Take Her In Your Arms” – to utwór autorstwa szkockiego barda Andy M. Stewarta. Zespół odcisnął na piosence swoje piętno, choć nie zmienił jej niemal wogóle, może z wyjątkiem saksofonowego sola. Również „The Green Fields Of France” Erica Bogle’a zagrane jest dość zachowawczo, choć niewątpliwie bardzo ładnie.
Dużo dobrej roboty The Fenians wykonali przy aranżacji tradycyjnego tańca „Drowsy Turk” (zawierającego m.in. znany utwór „Drowsy Maggie”), świetne rzeczy dzieją się tam w warstwie rytmicznej. „Ordinary Man” to z kolei piosenka, która najlepiej znana była dotąd z wykonania zespołu Great Big Sea. Jako że de Fenians stylistycznie są zespołem do GBS podobnym, to ich wersja nie odbiega zbytnie od tej znanej, choć oczywiście Terry Casey jest innym wokalistą, a i pobrzmiewający tu saksofon dodaje trochę innego klimatu do tej piosenki.
„Star of The County Down” można bez wątpienia uznać za jeden z najczęściej wykonywanych utworów w całej historii irlandzkiej muzyki folkowej. Tym razem wzbogacono go o rzadko wykonywany tekst „Fighting 69th”. Autorski (i bardzo dobry!) utwór „Doogan’s Stones” poprzedza znaną piosenkę „Back Home in Derry”. Ta irlandzka pieśń rebeliancka zabrzmiała w wykonaniu The Fenians wyjątkowo mocno. Na zakończenie płyty dostajemy jeszcze dwie piosenki – „Coal Tattoo” i „Danny Boy”. Pierwsza to szybki skoczny kawalek, druga to oczywiście tradycyjny irlandzki lament. Jako że ten ostatni zaśpiewany jest dość tradycyjnie, Terry Casey zbliża się w tym utworze do rejestrów zarezerwowanych dla Elvisa Presleya. Jescze tylko pożegnania, szalejąca póbliczność… i koniec bardzo fajnej płyty.
The Fenians można z pewnością zaliczyć do zespołów pierwszoligowych w dyscyplinie nazywanej folkrockiem.

Taclem

Hagalaz` Runedance „The Wind That Sang Of Midgart

Z muzyką określaną przez wykonawców jako tzw. „pagan folk” jest różnie. Zazwyczaj są to produkcje niezbyt wysokich lotów, wydawane przez pasjonatów takiego grania z wytwórni zajmujących się muzyką metalową. Hagalaz` Runedance, mimo iż wydała go właśnie Misanthropy Records dość daleko zarówno od sceny metalowej, jak i od tego co powszechnie uznaje się za muzykę pogańską. Owszem, teksty przesycone są związkami z naturą i tajemniczą magia, ale nie w większym stopniu, niż kompozycje np. Enyi.
Jeśli chodzi o samą warstwę muzyczną nie mamy tu konkretnych odniesień do tradycji ludowej jakiegoś regionu, choć utwory wykonywane po angielsku brzmią niekiedy echem średniowiecznej angielskiej wsi. Mimo iż do nagrań użyto instrumentów klawiszowych, ich brzmienie nie tłumi akustycznego grania i dość mocnego kobiecego głosu, który dominuje nad całością.
Jest to pierwsza płyta projektu Hagalaz` Runedance, ale znając kolejne jestem w stanie powiedzieć, że podąża od dobrą drogą i może choć częściowo uda mu się wypełnić lukę powstałą po rozpadzie kultowego Dead Can Dance.

Rafał Chojnacki

Lunasa „The Merry Sisters of Fate”

Przyznam ze znajac poprzednie nagrania Lunasy z wielkim apetytem oczekiwalem przesluchania tej plyty i juz na wstepie przyznam, ze sie nie zawiodlem.
Celtyckie granie w wykonaniu tego zespolu tchnie swiezoscia, której brak juz niektórym starym folkowym wyjadaczom. Lunasa nalezy do czegos, co na wlasny uzytek nazwalem Nowa Fala Muzyki Celtyckiej. Pierwszym zespolem który do tego nurtu zaliczylem byl oslyszany kilka lat temu Old Blind Dogs. W przypadku obu tych kapel zachwyca lekkosc i jakas taka naturalnosc slyszana w kazdym niemal dzwieku.
„The Merry Sisters of Fate” to dosc róznorodna plyta, aranzacje powoduja, ze mozemy zapomniec o jakiejkolwiek monotonnosci.
Nie bede tym razem rozpisywal sie o poszczególnych utworach, napisze tylko, ze dla fanów tradycyjnej muzyki celtyckiej to pozycja obowiazkowa!

Taclem

Pierre Bensusan „Intuite”

Pozycja z pogranicza muzyki folkowej. Pierre Bensusan to gitarzysta grający głównie w stroju DADGAD, charakterystycznym dla zachodnioeuropejskiej, a zwłaszcza celtyckiej muzyki folkowej. Z gitarzystów takich słynie głównie Bretania.
Pierre gra jedynia na gitarze, na dodatek własne kompozycje, trudno więc mówić o tradycyjnym brzmieniu, lub nowym spojrzeniu na znane tematy. Za to wiele tu nawiązań do różnej muzyki folkowej, które posłużyły Pierre’owi za punkt wyjścia do własnych kompozycji. Za przykład posłużyć tu może „Bouree Voltige”, gdzie zgodnie z tytułem słychać dalekie echa tradycyjnego bouree. Z kolei „En Route from Scarborough” – utwór dedykowany Johnowi Renbournowi – zawiera wariacje na temat „Scarborough Fair”. Zresztą utworów dedykowanych innym muzykom jest tu więcej.
Nie tylko celtyckie klimaty można odszukać w tej muzyce. Skoro to płyta gitarzysty, nic dziwnego że „La Hora Espanola” prowadzi nas na południowy zachód Europy.
Płyta zarówno dla folkowych poszukiwaczy, jak i dla wielbicieli spokojnej gitarowej muzyki.

Taclem

Tempest „Balance”

W repertuarze amarykańskiej grupy Tempest możemy znaleźć zwłaszcza celtycką muzykę rockową. Ale mają też ciągoty w kierunku rocka progresywnego. Zazwyczaj jest to mieszanka tradycyjnych piosenek i melodii z tymi napisanymi przez muzyków grupy.
Już od pierwszego utworu – „Captain Ward” – grupa daje nam do zrozumienia że będzie to chyba najcięższa bżmieniowo płyta w ich dotychczasowym dorobku. Przyznam, że chyba jeszcze nigdy nie byli tak blisko… Jethro Tull. Nic w tym dziwnego, z tego co mi wiadomo członkowie Tempest bardzo lubią zespół Iana Andersona.
W kompozycji Liefa Sorbeya „Dancing Girl” pobrzmiewają delikatne echa country. Możliwe że nie tylko ja zwróciłem uwagę na pewne podobieństwo do jednego z utworów Tomasza Szweda. Wciąż pobrzmiewają tu folkowe skrzypce i dość ciężka gitara. Trzeba grupie przyznać że w swoich rockowych aranżacjach sięga do dość ambitnego rocka lat 70-tych. Muzyka ta nie jest ani zbyt prosta, ani przekombinowana – w sam raz.
Świetnym przykładem potwierdzającym moją teorię o najcięższej płycie grupy jest „Dance of the Sand Witches”. Kapela brzmi tu niemal gotycko. No ale jak może brzmieć, skoro jest o wiedźmach ?
„Iron Lady” kojarzyć się może z lżejszymi piosenkami Iron Maiden i oczywiście z nieśmiertelnym Jethro Tull.
Tradycyjna piosenka „Two Sisters” miała już dziesiątki wykonań, zazwyczaj słyszałem ją w wykonaniu pań, ale Lief wychodzi z tej konfrontacji obronną ręką. To chyba najweselszy i jednocześnie jeden z najlżejszych brzmieniowo utworów na płycie. Nieco podobny, choć mniej lekki jest „Wicked Spring”.
Wiązanka tańców autorstwa Liefa, zatytułowana „Old Man Flint” pokazuje go jako utalentowanego kompozytora celtyckiej muzyki tanecznej.
Na niemal każdej swojej płycie wokalista Tempestu przemyca jakiś utwór z rodzimej Norwegii. Tym razem jest to „Villemann” – ciekawy utworek, zwłaszcza że brzmi dość odmiennie od pozystałych.
„Battle Mountain Breakdown” to już niemal folk-heavy-metal. Bardzo mocny motyw.
Przykładem jak tradycyjne melodie współgrają ze współczesnymi jest „The Journeyman”. Lief napisał opatrzył tradycyjny tekst nową melodią. Wyszło to dość ciekawie, w stylistyce zbliżonej nieco do Steeleye Span.
Ballada „Between Us” to swoista perełka – świetny kawałek. Nie powstydziliby się go najlepsi irlandzcy songwriterzy.
Zamykający ten zestaw medley pod wspólnym tytułem to taka wizytówka Tempestu – zawiera wszystkie elementy charakterystyczne dla tej grupy – może poza norweskimi wstawkami.
Jeżeli jeszcze tego nie wywnioskowaliście z tej recenzji – to goraco polecam tą płytę, jak i inne albumy grupy Tempest.

Taclem

Page 199 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén