Kategoria: Recenzje (Page 190 of 214)

Cztery Refy „Wszyscy na deck!”

Każda nowa płyta grupy Cztery Refy, to wydarzenie, które absorbuje nie tylko fanów żeglarskiego grania, ale też sympatyków muzyki celtyckiej. Grupa ta jako jedna z pierwszych w Polsce zaczęła włączać do swego repertuary tańce irlandzkie, szkockie, bretońskie, angielskie i wiele innych. Trzeba przyznać, że trzymają się tego do dziś.
Płyta „Wszyscy na deck!” różni się mocno od najstarszych nagrań zespołu. Przez lata zmienił się trochę skład, zespół tworzą teraz zarówno starsi i bardziej doświadczeni muzycy, jak i młodzi, pełni świeżych pomysłów i werwy.
Oba te pierwiastki slychać na płycie. Pewnie dlatego muzycy sięgnęli po część utworów już znanych. Melodie, które już kiedyś grali powplatali w nowe wiązanki, zaśpiewali też dwie stare piosenki. Są to „Maui” i „Gdy Św. Patryk miał swój dzień”. Słychać że zmieniły się nieco głosy, nabrały charakteru i szorstkości, co doskonale pasuje do pieśni morskich. Poza tym „Św. Patryk” jest tu śpiewany przez Maćka Łuczaka, okraszono też piosenkę sporą ilością instrumentalnych wstawek.
Grupa nagrala też jedną „pożyczkę”. Chodzi tu o holenderską piosenkę „Störtebeker”, piracką piosenkę w przekłądzie Janusza Sikorskiego. Trzeba przyznać że bardzo zgrabnie to wyszło.
Wśród premierowych utworów można wyłonić kilka piosenek, które mogą stać się w przyszłości klasykami, podobnie jak stare utwory Refów. Dobrze znanym z koncertów hitem przebojem już tytułowy utwór „Wszyscy na deck!”. Również „Szanta saletrowa” ma spore szanse szerzej zaistnieć. Ballada „Stary rybak” nie wyprze pewnie starego „Fiddler`s Green”, ale to też warta uwagi piosenka.
Ciekawostką jest tu też morska pastorałka „Święta na morzu”. Może przydałaby się płyta z takimi piosenkami ?
Osobna wzmianka należy się utworom instrumentalnym. Dominują tu melodie irlandzkie: reele, jigi, sleep jigi, tradycyjne tańce, obecne również na pokładach wielkich żaglowców i wszędzie tam, gdzie zawędrowali Irlandczycy. Dzięki tradycyjnemu instrumentarium i bardzo dobrym umiejętnościom muzyków wersje Czterech Refów w niczym nie ustępujom kapelom grającym na codzień muzykę irlandzką.
„Wypij za mnie łyk” to piosenka którą Refy ostatnimi czasy lubią kończyć koncerty. Nic więc dziwnego że kończą nią swoją płytę.
Mimo ciekawych wykonań, aranżacji i przede wszystkim dobrego repertuaru można mieć trochę zastrzeżeń do nieco archaicznego brzmienia. Ciekaw jestem czy to świadomy manewr i przyznaje że chętnie posłuchałbym tej kapeli brzmiącej nieco przestrzenniej.

Taclem

Various Artists „Robert Burns – The Complete Songs vol. 11”

Próba wydania na CD wszystkich pieśni napisanych przez narodowego szkockiego poetę i pieśniarza Roberta Burnsa (1759-1796) to przedsięwzięcie niesamowite. Świadczy o tym płyta, którą trzymam w ręku. 11 część jest dwupłytowym albumem. Całe wydawnictwo ma 12 części i zawiera łącznie 368 piosenek.
Spodziewałem sięże będą to jakieś totalne archiwa. Nagrania gdzieś tak z lat 70-tych, w wykonaniu uwczesnych „gwiazd” szkockiego folka. Jakież było moje zdziwienie, gdy wśród wykonawców błysnęły mi nazwiska myzyków znanych choćby ze współpracy z Battlefield Band, czy Burach.
Okazuje się ze miałem rację tylko co do „gwiazd”. Ale są one bardziej współczesne. Projekt wsparło liczne grono muzyków szkockich.
O piosenkach nie ma co się rozpisywać, bo jest ich tu aż 47 (to jedyny podwójny album w serii), ale aranżacje są bardziej niż sympatyczne.
Myślę sobie że fajnie by było mieć kiedyś na półce komplet.

Taclem

BUB „Bubinga”

Jazz-folk-rockowa formacja z Belgii proponuje nam jedenaście autorskich utworów w ciekawych aranżacjach. Autorem większości z nich jest multiinstrumentalista Kim Delcour.
Zaczyna się bardzo folk-rockowo, od melodii granej na dudach i gitarze, ale już po chwili mamy elementy jazzu. „Chateau pomme” to swoiste preludium do tego co czeka nas w dalszej części albumu. W „Scottisch voor Olle” uklad jest podobny – najpierw folk prowadzony przez dudy, potem jazzowa wstawka (z saksofonem) i na zakończenie powrót do folkowej melodii, ale już z brzmieniem saksofonu w tle.
W tytułowym utworze „Bubinga” sporo się dzieje. Niby główną melodię prowadzą dudy i akordeon, ale bardzo wyraźnie brzmi tu też bas, nie sposób pominąć więc bardzo dobrej gry basisty, którym jast Janpieter Delcour – brat Kima.
Spokojny wstęp do „Achille Couchon” i delikatne brzmienia klarnetu i akordeonu to przeciwwaga dla czegoś w rodzaju refrenu, gdzie nagle pojawia się elektryczna gitara, powracająca później w tle. „Dreaming so fast” to pierwsza i jedyna w tym zestawie piosenka, jej autorami są bracia Delcour.
„Wals op mars” to znów piękny duet akordeonu i dud. Jazzujące dźwięki wciąż są tu obecne, ale nie daje się nam zapomnieć, że to jednak muzyka folkowa. Funkująca gitara w „Poncherello terminal” wprowadza nowocześniejszy klimat, jednak jest to tempo, jakie znamy choćby z irlandzkich jigów, nie dziwi więc że dołączają zaraz ludowe instrumenty i całość zmienia nieco charakter. Jednak klimat folkowego funky pozostaje, kojarząc się nieco ze szkockim Capercaillie.
Elektryczna gitara rozpoczyna też „Gazpach Kiss”, który przybiera wreszcie formę ludowego tańca. Jednak tempo jest mocno połamane, widać, że zespół bardzo lubi bawić się aranżacjami.
„Baseball uniform bats” zaczyna się od melodii granej na saksofonie tenorowym, szybko jednak zastępuje ją duet dudziarsko-akordeonowy. W tle tymczasem gitara i bas podkładają rytm rodem z muzyki ska. W środku utworu mamy jazz-rockową wstaweczkę zagraną na gitarze, poczym wracamy do głównego motywu. Z kolei „G-kracht” kojarzy mi się z jazz-folkowymi poczynaniami muzyków bretońskich, które dane mi było juz na kilku płytach slyszeć. Jest to podobny sposób myślenia o muzyce. Płytę zamyka dość ostry utwór – „Duck & cover”.
BUB to kapela która tym krążkiem debiutuje, ale słychać wyraźnie, że znacznie poważniej myślą oni o muzyce, niż wiele kapel grających już znacznie dłużej. Przede wszystkim mają coś do pokazania i robią to z powodzeniem.

Taclem

Windbourne „Demo 2000”

Windbourne to zespół który ma na koncie trzy fonogramy, mi wpadło w łapki demo z roku 2000 zawierające jak się okazuje najnowsze nagrania zespołu, a więc zapewne zapowiedź pierwszej dużej płyty – wciąż jeszcze nie wydanej.
Windbourne to duet który w tworzą Rilla R. Heslin i Karen R. Dobson Rodgers. Obie panie śpiewają, a Karen gra na gitarze. Ich muzyka to tzw. „filk”. Cóż to takiego? Zazwyczaj mówi się po prostu, że to „fantasy folk”, choć czasem gatunek ten określa też przeróbki znanych tematów z nowym tekstem, zazwyczaj poświęcony fantastyce, gdyż filk powstał w amerykańskim fandomie fantastycznym. W przypadku Windbourne sformułowanie „fantasy folk” nawet pasuje.
Muzyka grupy nie jest zbyt rozbudowana aranżacyjnie, nie brak tu też zapożyczeń, np. zwrotka „Toast For Unknown Heroes” pochodzi z „Bonny Ship The Diamond”.
Jednak słucha się tego dość dobrze, choć może wokale w wysokich partiach trochę szwankują. Drażnić też może nieco narzucająca się żywiołowość. Ale to tylko cztery utworki, na dodatek ostatni z nich – „When Giants Walked” – to fajna balladka. Tak więc można posłuchać, jeśli wpadną wam w ręce te nagrania.

Taclem

Bad Haggis „Ark”

Nie minę się zbytnio z prawda, jeśli stwierdz, że Bad Haggis to zespół znanego dudziarza Erica Riglera. W Polsce znany jest on głównie dzięki jego uczestnictwu w nagraniach muzyki do takich filmów jak „Braveheart” czy „Titanic”. Nagrywał też z takimi gwiazdami muzyki pop, jak Phil Collins, Barbra Streisand, czy Mariah Carey.
Jego własny zespół – Bad Haggis – prezentuje nam muzykę z pogranicza folkrocka i celtic fusion. Jako że najwiecej tu dud, to spodoba sie ona przede wszystkim pasjonatom tego instrumentu. Przy okazji jest to znacznie ciekawsza muzyka, niz popularne produkcje Hevii.
To, że Eric jest najbardziej znanym z muzyków nie sprawia bynajmniej że jest to jego autorski projekt – muzycy niemal po równo brali udział w pisaniu tych kompozycji, może dlatego dla każdego znalazlo sie w tej muzie troche miejsca. Mamy i gitarowe solówki i swietne partie basu, ciakawe rytmiczne łamańce, oraz oczywiście niesamowite partie dud i whistles.
Czuć że muzyka zagrana jest z pasja, nie brak jej polotu i niemal jazzowych fraz. Jednocześnie jest to muzyka doskonale dopracowana i zagrana. Przyznam że dawno nie słyszałem tak perfekcyjnie zagranych dzwieków (nie licząc może kilku kapel bretońskich które wpadły mi w łapki).
Niekiedy zdarza sie że basista Mick Linden spiewa. Piosenki w wykonaniu Bad Haggis brzmią wyjątkowo ciekawie, gdyż Mick nie ma właściwie folkowego głosu, a całkiem niezły potencjał na popowego wokalistę. Rezultatem jest to, że kompozycje nabierają dodatkowego smaczku.
Bad Haggis udowadniają, że Kanada to istna wylegarnia folkowych talentów.

Rafał Chojnacki

Jarema Stępowski „Na Wisłostradzie kwitnie bez”

Jedna z późniejszych płyt popularnego warszawskiego aktora i piosenkarza. Podobnie jak poprzednie płyty zawiera ona głownie powojenne piosenki, stylizowane na uliczny folk. Całość uzupełniają orkiestrowe aranżacje i wokalne chórki grupy Alibabki. Dzięki tym zabiegom płyta brzmi bardzo archaicznie.
Jednak spora część piosenek, choć nie tak znanych jak te z poprzednich płyt, broni się dobrze dzięki specyficznemu ‚klymacikowi’, którego nie udało się zepsuć aranżerom. Należą do nich choćby: „Szemrana Serenada”, mimo aranżu nieco wodewilowego ma swój urok, „Poznałem ją w barze ‚Madryt'” ma znamiona prawdziwego ulicznego hitu, no i w deche skrzypki! Nienajgorszym numerem są „Trzej kolesie”. Klimat praskiego bazaru oddaje z kolei „Na Różyckiego”.
Znacznie gorzej czas obszedł się z pozostałą częścią repertuaru, jak choćby z tytułowym „Na Wislostradzie…”, który trąci socrealizmem i festiwalem w Kołobrzegu. Podobnie jest z utworem „Ma Warszawa nowy most”. „Bielany”, to tylko blady cień starego „Jadziem na Bielany”.
Spośród recenzowanych tu płyt Jaremy Stępowskiego tej jednej nie znam od lat i przyznam że trudno mi było się do niej przyzwyczaić. Być może dlatego oceniam ją najniżej. Po kolejnym przesłuchaniu zyskała w moich oczach, zwłaszcza że są tu utwory których warto posłuchać.
Aha, niech mi ktoś powie że w „Zmieniłeś się, stary” nie pobrzmiewają echa ska!


Taclem

Przejazdem „Dla…”

Przejazdem to kolejna grupa prezentująca folk-rockowe szanty. Przyznam że nie znam poprzednich nagrań tej grupy, jednak ta płyta prezentuje niezły poziom wykonawczy.
Całość zaczyna instrumentalny „Bunt”, w którym celtycko-folkowe klimaty podano w sosie który smakuje jak niektóre dania Orkiestry Dni Naszych. „Mały wozik” przypomina piosenki Tomasza Szweda. Niby o żaglach, a w muzie country. Ale wykonanie nie razi pretensjonalnością. Jest dobrze.
Dalej mamy gwar jakiejś knajpy, przez który przebija się coś na kształt zbluesowionej bossa novy. W takiej aranżacji zespół proponuje nam stary marynarski standard „Napijmy się rumu”. I znów, podobnie jak w poprzednich utworach uwagę przykuwają skrzypce. Doskonale wpasowane w klimat wymianiają się tu partiami solowymi z elektryczną gitarką.
„Brzeg Nowej Szkocji” to cover kultowej już dziś grupy Tonam & Synowie z ich pierwszej kasety (ciekawe ile osób ma jeszcze starą kasetę…). Polska wersja piosenki „Farewell To Nova Scotia” została tu poddana obróbce folk-rockowej, wyszła dość dobrze, choć całość sprawia wrażenie nieco zbyt jednostajnego utworu.
Autorski utwór „Kiedśœ obiecałem ci piosenkę” kojarzyć się może z twórczością gdańskiej grupy Słodki Całus od Buby. Takie sympatyczne miejsko – folkowe granie. Tym razem o graniu. „Brzeg Irlandii” jak łatwo się spodziewać to kolejny folk-rockowy kawałek z żeglarskim tekstem. Kojarzyć się może zarówno z utworami The Bumpers, nieco z żeglarsko – folk-rockową Atlantydą, ale też z kapelami kanadyjskimi grającymi tamtejszy „maritime folk-rock” (Great Big Sea, Captain Tractor).
Ujrzawszy na płycie tytuł piosenki „Sztorm” spodzieałem się często przerabianego utworu grupy Mietek Folk, jednak jak się okazało tym razem mamy do czynienia z autorską balladą zespołu. Bardzo z resztą urokliwą.
W klimaty country wracamy w utworze „Nowy dzień”. Nic specjalnego, ale nie jest też źle. Średni utwór na niezłej jak dotąd płycie.
Ale zobaczmy co dalej. Oto mamy utwór „Druga szansa”. Tak, ten utwór mógłby znaleźć się na płycie Mietka Folka, zwłaszcza partie gitary sugeruja takie nawiązanie. Ciekawe czy muzycy grupy Przejazdem znają nagrania MF.
„Mona II” to niewątpliwie nawiązanie to słynnej „Mony” („Lifeboat Mona”) grupy Packet. Tekst podobnie jak w pierwowzorze opowiada o ratowniczym statku. Muzycznie mamy fajne skrzypce, do których zespół zdążył nas już przyzwyczaić, oraz motoryczny, pasujący do kawałka bas. Tytułowy utwór z tej płyty to senna ballada. Oczywiście o miłości i tęsknocie. Nowinką jest w tym utworze fortepian, u użyty jako prowadzący instrument.
Całości dopełnia instrumentalny utwór „Głębia”. Tytuł dość dobrze oddaje atmosferę klimatycznego utworu.
Ciekawa płyta, zwłaszcza że większość utworów to świeży materiał, a nie odgrzewane przeboje.


Taclem

Yank Skippers „Yank Skippers”

Z grupą Yank Skippers dane mi było zetknąć się na koncertach szantowych, i muśle że jako jeden z niewielu młodych zespołów szantowych mająrzeczywiście coś do powiedzenia. Co najważniejsze – większość materiału na debiutanckiej kasecie to autorskie piosenki pisane przez członków zespołu.
Materiał nagrany w 1999 roku zaczyna irlandzko-żeglarski utwór „Z dniana dzień”. Wstęp na bodhranie, fajne partie fletów, akordeonu i elektrycznej gitary dająciekawy efekt. Instrumentarium jest dość mocną stroną kapeli. Niebanalne są też aranżacje, zazwyczaj osnute wokół klimatów celtyckich. Tak właśnie jest z kolejnym utworem. „Modlitwa” kojarzy mi się klimatycznie z morskimi balladami bretońskimi. Po raz kolejny pojawia się tu gitara elektryczna, na której gościnnie gra Piotr Sidor.
Dość prosta w konstrukcji „Przestroga” przywodzi na myśl „Morskie opowieści”, daje nam też poznać bardziej żartobliwe oblicze Yank Skippers. Przykład rubasznej autorskiej piosenki żeglarskiej, to utwór „Żagle porwał wiatr”. Właściwie w większośći przypadków nie ma tu żadnych rewelacji w warstwie tekstowej, jednak teksty napisane są sprawnie i w sumie autorskie piosenki (głównie Lesława Jankiewicza i Bartosza Konopki) mieszczą się przy górnej granicy jeśli chodzi o jakość tekstów szantowych.
Aranżacja pierwszego na kasecie utworu z tradycyjną muzyką („Blow The Candles Out”) zatytułowanego „Dandy” przywodzi na myśl aranżacje Przylądka Starej Pieśni. Ciekawe czy tylko ja mam takie odczucia ?
„Piraci” – utwór mógłby znaleźć się w pirackim repertuarze grupy Mietek Folk. Refren z cyklu „łamdadamdadaj” przywodzi na myśl grupę Zejman i Garkumpel. Tak czy owak nie jest to najjaśniejszy punkt kasety.
Zastanawiam się czemu „Powitalny Hymn” nie zaczyna kasety ? Urokliwa ballada, takimi zazwyczaj… kończy się koncerty. Tymczasem kończy ona pierwszą stronę kasety. Tak czy owak z zainteresowaniem zmieniałem stronę, jako że początek strony drugiej, to trzy szantowe standardy. Pierwszy z nich – „Korsarz G. Coureur” („La Grand Coureur”) – został zaaranżowany dość ciekawie, a co ważniejsze z dość dużą wiernością orginałowi. Dość zachowawczo potraktowano „Stary Bryg” (jeśli nie liczyć dialogu gitarowej „kaczki” z gitarą basowa w końcowej partii utworu), choć w partiach flażoletów pobrzmiewają echa „Young Ned of The Hills” w aranżacji The Pogues. Nie ostatnie to zresztą spotkanie z The Pogues na tej kasecie.
„Pick Up”, jest bardziej znane jako „Jump Down”. Tym razem z pieśni pracy przeobraża się w irlandzki-brzmiącą piosenkę folkową. Bardzo to sympatyczne.
I znów wracamy do autorskich piosenek Yank Skippers. „Ahoy” to ballada najbardziej kojarząca mi się ze spokojniejszymi utworami grupy Mietek Folk. W ewentualnej konfrontacji Yank Skippers wygrywają punktami na instrumentarium.
Przy utworze „Moby Dick” mamy adnotację „muz. trad.”. Nic bardziej mylnego. To „When The Ships Comes In” samego Boba Dylana, który jakiś czas temu w celtyckiej aranżacji przypomniał zespół The Pogues (płyta „Pogue Mahone”). Właśnie z aranżacją opartą na tej ostatniej kapeli mamy tu do czynienia.
„W nieznane” i „Diabelska krypa” napisane przez Lesława to fajne autorskie piosenki o tematyce morskiej…
I taka właściwie jest ta debiutancka kaseta. Po prostu fajna. Bez zbędnych fajerwerków, lecz tam gdzie trzeba znajduje się zawsze miejsce na ciekawą wstawkę, czy solówkę. Czekam na drugi materiał formacji, który ma już być dostępny na CD.


Taclem

Dervish „Harmony Hill”

Zespół Dervish zaliczany jest do grona tych kapel, które tchnęły trochę zycia w folkową muzykę irlandzką. Płyta „Harmony Hill” została pierwotnie wydana przez niewielką firmę Whirling Discs w 1992 roku, była to z resztą wytwórnia sciśle związana z zespołem. Na fali popularności kolejnych płyt Dervisha (choćby „Playing with Fire”) pod koniec 1996 roku wydano wznowienie „Harmony Hill”
Poza żywiołową irlandzką muzyką mamy tu piękne pieśni śpiewane przez Besides Jordan. Bez problemu można ją porównać do wielkich śpiewaczek folkowych, takich jak Dolores Keane. Z resztą w przypadku tej płyty porównań nie da sie uniknąć, są to bowiem wczesne nagrania zespołu i styl jego grania nie wykrystalizował się jeszcze.
Wśród zespołów, które same przychodzą na myśl podczas słuchania płyty wymieniłbym Planxty, De Dannan i The Bothy Band. Są to jedne z najbardziej znaczacych kapel w irlandzkim folu, nic więc dziwnego że młody wówczas zespół Dervish na nich właśnie się wzorował. Nie brakuje jednak znanej z kolejnych płyt żywiołowości – największego chyba atutu Dervisha.
Osobiście najchętniej sięgam po piosenki z tej płyty, ale przyznam że melodie taneczne też robią wrażenie. „The Green Fields of Milltown” z rytmem wygrywanym na kościach brzmi rewelacyjnie. Dziwię siętrochę że tak niewiele polskich kapel sięga po kawałki grane przez tą grupę, z tego co wiem jest ona u nas dość popularna.

Taclem

Flook „Flatfish”

Jak dla mnie jest to rewelacja! Jak sie okazuje nie trzeba klawiszy by osiagnac odpowiedni klimat i nie trzeba rockowej sekcji rytmicznej by dac utworom rockowa dynamike.
Sarah Allen i Brian Finnegan na róznych rodzajach glównie drewnianych fletów i whistles daja takiego czadu ze az czapke z glowy zrywa. Sarah doklada niekiedy swoje trzy grosze na akordeonie. John Lee Kelly obslugujacy w kapeli bodhran gra na nim conajmniej jakby dysponowal sredniej wielkosci zestawem perkusyjnym. Calosc uzupelniaja gitary, bouzouki i mandolina, na których gra Ed Boyd.
Muzyka to w wiekszosci utwory autorskie (zespolu lub osób z nim zaprzyjaznionych), w które wpletli kilka motywów tradycyjnych.
Na poczatku plyty dostajemy solidnego kopa energii w postaci dwóch setów: „Calico” i „Eb Reels”. Wycisza to akordeonowo-fletowy „The Gentle Giant” Piekna melodia wykorzystuje temat macedoński. Nawet spokojny motyw okazuje sie byc na swój sposób dynamiczny, stale sie rozwija.
W taneczne rytmy irlandzkich tanców powracamy przy „Sligo Reel”. Tytulowy „Flatfish” to mieszanka skocznych, choc niezbyt szybkich rytmów ze spokojniejszymi klimatami. Prawdopodobnie ma to byc wizytówka plyty.
Przy „Happy Jigs” tytul wyjasnia wszystko. Muzyka która kojarzy się z jasnymi barwami, radosna i przyjemna.
Wyciszony i spokojny „Bruno” , oraz zestaw walców dają nam chwilę wytchnienia przed kończącym album utworem „Flutopia”. Kawałek niby zaczyna się w tempie jiga, potem nagle mamy muzyczną podróż w rejony Bałkanów. Podróż spokojną, choć nieco niepokojącą. Z mistrzowskimi partiami fletów wracamy wreszcie do szybkiego celtyckiego grania .
I na tym koniec. Koniec ? To dopiero początek, bo oto przed nami utwór nr.1. pt. „Calico”. I tak dalej…

Taclem

Page 190 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén