Ta płytka jest w moim wyobrazeniu prawdziwie irlandzka – balladkowa, spokojna, a melodie sa wyraznie czerpane z folku. Bardzo ładne zgranie, teksty tez takie wpadajace w ucho, naprawde super. Facet bardzo ładnie spiewa, czasem ktos mu pomaga w tym spiewaniu – ale wszystko wychodzi melodyjnie i na temat :). Nie ma tu za to zbyt wielu instrumentów (a moze raczej ich nie słychac? ;). Przy tej płytce nie mozna sie jednak nudzic – 16 róznawych kawałków – ułozonych i wykonanych dosc profesjonalnie. Całosci słucha sie z przyjemnoscia i az człowiek czeka, co bedzie dalej. Wiekszac utworów jest spiewana, ale na wielbicieli instrumentali czekaja ładne kawałki w stylu ballady przy ognichu lub wynurzen irlandzkiego barda – wedrowca. Jedne i drugie powoduja, ze człowiek zapomina o całym swiecie i mógłby tak słuchac godzinami(aaa).
Osobiscie, płyta bardzo mi sie podoba i polecam zwłaszcza tradycjonalistom, bo na pewno znajda tu cos dla siebie. Jak dla mnie 9/10. Po prostu kupcie 3 egzemplarze!!!
Kategoria: Recenzje (Page 165 of 214)
Płytka francuskiej grupy Austrenis to dla mnie spore zaskoczenie. Niby autorskie piosenki z powiązaniami
folkowymi to nic dziwnego, a jednak płyta tego zespołu różni się od innych albumów grup, które tak określają swoją
muzykę.
Przede wszystkim nawiązania folkowe to odnośniki do muzyki litewskiej i nieco również do bretońskiej.
Bardzo brzmi też język w którym Anda Peleka śpiewa piosenki. Spiewa oczywiście po łotewsku, co przy nieco
celtyzującym czasem akompaniamencie brzmi ciekawie.
Anda gra też na skrzypcach, a towarzyszy jej Tristan Jamelot grający piękne partie na fletach, oraz Damien Pages
– gitarzysta. W tak niewielkim składzie udało im się nagrać płytę nie tylko urzekającą, ale też bardzo ciekawą.
Można tu odnaleść nawiązania do muzyki dawnej, ale też sporo brzmień, któych nie wacham się nazwać europejskimi.
Transowe elementy kojarzyć się moga z czasami pogańskimi, zaś piękne ballady to z kolei niemal poezja śpiewana.
Wiele się tu dzieje, choć utworów na płycie tylko sześć. Mam nadzieje że usłyszę jeszcze o litewskiej grupie z
Francji.
Cincinnati Pops Orchestra to orkiestra, która rzeczywiście grywała już z różnymi folkowymi sławami. Niech was jednak nie zwiedzie udział w nagraniach Jamesa Galwaya, czy grupy The Chierftains. Owszem, słyszymy tu ich muzykę, jednak są to wybory z albumów tych wykonawców, w których nagraniach uczestniczyła Orkiestra.
Poza tym Orkiestrowych wersji znanych i mniej znanych celtyckich utworów. Cincinnati Pops Orchestra pod batutą Ericha Kunzela, to niewątpliwie bardzo porządny zespół. Jednak myślę że mógł on nagrać znacznie lepszą płytę. Myślę, że gdyby zaproszeni goście zagrali specjalnie dla nich, płyta brzmiała by duże spójniej. I być może obyłoby się bez kalek z „Riverdance” i „Titanica”.
„Longbridge” to autorski program Dave`a Greenslade`a, ktory znany przede wszystkim jako muzyk australijskiej formacji Hard Yacka Bush Band. W trzech miejscach wspiera się on twórczością poetów : W. B. Yeats`a („The Falling of the Leaves”), Mary Foot („Where The Pelican Builds Her Nest”) i Wilfred Gibson („In The Ambulance”). Muzyka i pozostałe teksty są autorstwa Dave`a. Sam kompozytor gra tu na głównie na gitarze i śpiewa.
Składy muzyków przy różnych utworach są różne, gdyż zarejestrowano je przy różnych okazjach, jednak łączy je jedno. Wszystkie napisane są w folkowym klimacie charakterystycznym dla piosenek irlandzkich. Perłą wśród tych utworów jest piosenka „Where The Pelican Builds Her Nest” zaśpiewana przez Cate Burke i Dave`a Greenslade`a.
Większość piosenek przypomina irlandzkie ballady i piosenki w starym stylu. Przypominają stylistycznie wczesne nagrania Rity McNeil, czy Dolores Keane, lecz także The Clancy Brothers. Dobrym przykładem może być tu choćby utwór „Brass Handles”.
Niekiedy mamy tu nieco żartobliwą atmosferę, jak w przypadku piosenki „Tramways”. To nic innego jak klasyczny miejski folk.
Są piosenki, w których sam autor wogóle się nie pojawia. Tak jest choćby w przypadku piosenki „Lifelane”, wykonywanej przez grupę Quintesence, „Orprans” w wersji Derek a Moule`a i Betty Sumner, czy „Give Me the Time” zaśpiewanej przez Petera Titchenera. Piosenki te to swoisty hołd dla tego znanego australijskiego wykonawcy muzyki folk.
Również chóralnie śpiewany na zakończenie utwór „Longbridge” pozostawia wrażenie albumu-hołdu. Jednocześnie to kolejna plyta Greenslade`a. Porcja nowych, ciekawych piosenek.
Angielski wokalista i instrumentalista Mat Walklate nagrał wraz z przyjaciółmi płytę dość nietypową. Nieczęsto bowiem zdarza się nam słyszeć w muzyce irlandzkiej harmonijkę ustną jako wiodący instrument. Mat gra też na różnych fletach i na dudach irlandzkich, jednak to właśnie harmonijki brzmią tu najciekawiej.
Zaskoczyła mnie wirtuozeria z jaką nieznany mi wcześniej angielski instrumentalista posługuje się wspomnianymi wyżej instrumentami. Słucha siętego naprawdę ciekawie.
Piosenki „The False Young Man” i „Paper & Tin” brzmią nieco archaicznie. Pierwsza z nich kojarzy mi się ze starą piesnia wielorybnicza, ale nie jestem pewny, czy to nie jest tylko pewna zbierzność melodii. Z kolei „Paper & Tin” to piosenka autorska. Stylizowana jednak jest na dawną melodię i zagran tylko z towarzyszeniem harmonijki.
Na płycie dominują melodie do tańca, wiekszośc z nich rzeczywiście porywa i słycha się ich z dużą przyjemnością. Warto posłuchać samemu i ocenić.
Zespół Scottish Guitar Quartet to nie zwykła formacja przygrywająca na gitarach standardy muzyki rozrywkowej. To dość młoda formacja z pogranicza jazzu i muzyki folkowej. Wszyscy czterej tworzący tą grupę muzycy grają w innych jazzowych zespołach, tu spotkali się by pograć muzykę nieco luźniejszą.
Spod wprawnych palców wylatują co róż niesamowite solówki, melodie grane są przez poszczególnych członków zespołu na przemian, choć najwięcej grają tu Malcolm MacFarlane i Nigel Clark. Pozostali muzycy (Ged Brockie i Kevin MacKenzie) nie pozostają jednak w tyle.
Nad całym albumem unosi się duch nagrań Pata Matheny`ego. Nie znaczy to oczywiście że Szkoci grają jego utwory, ale stylistyka jest niekiedy zbliżona.
Płytę polecam przede wszystkim miłośnikom akustycznych gitar i spokojnego klimatycznego grania.
Wytwórnia Greentrax zebrała na tej płycie czołówkę zespołów i wykonawców szkockich, którzy nagrali kiedyś na swoich płytach szkockie pieśni jakobickie.
Nie zdziwy chyba nikogo fakt, że płytę otwiera i zamyka Pipe Band. Czymże byłaby tak tradycyjna szkocka płyta bez dudziarzy ?
Wśród nagrań, które się tu znalazły wartościowe są na pewno nagrania archiwalne, jak choćby „The Haughs o` Cromdale” wykonane przez Ewana McColla w 1962 roku. Również „Killiercrankie” i „The Sherramiur Faight” grupy The Corries to wartościowe rzeczy, nie tak łatwe do znalezienia.
Przeważają tu jednak współcześni wykonawcy, wśród nich znani i wypróbowani, tacy, jak Coelbeg, The McCalmans, czy Brian McNeill.
Zarówno wymienieni tu wykonawcy, jak i pozostali artyści prezentują różne spojrzenie na melodie któe powstały w XVIII wieku, lub są tamtymi wydarzeniami inspirowane.
Niemiecka grupa Glengar to kapela grająca irlandzką muzykę pubową. Nic więc dziwnego że na ich repertuarze znajdują się takie evergreeny, jak „Dirty Old Town”, „Irish Rover”, czy „Molly Malone”.
Co najważniejsze, Niemcy grają dość sprawnie, no i szczerze. Co prawda niektóre utwory są zbliżone aranżacyjnie do znanych wykonań („Dirty Old Town”), ale nie narzuca się to zbytnio.
W przypadku niemieckich kapel grających taką muzykę trzeba czesem poświecić trochę miejsca na warunki językowe wokalisty. Tu śpiewa dwóch facetów, nie wiem niestety który jest którym. Jedne śpiewa troche pod Ronniego Drew, stad też charakterystyczne brzmienia w „Dicey Riley”, czy „Irish Rover”. Drugi wokalista jest troszkę bardziej oryginalny, chyba nie naśladuje nikogo. Inną sprawą są błędy językowe, które się czasem pojawiają. Drobniutkie, ale lekko drażniące.
Glengar to kapela już nie najmłodsza, grają ponad pięć lat w tym składzie. „Great Whale” to ich drugi album. Mam wrażenie że ich stylistyka powoli krzepnie, jednak przydałoby się jeszcze trochę więcej własnych pomysłów.
Tym razem zespół De Press postanowił sprawić nam niespodziankę. Zamiast kolejnych góralsko-rockowych hitów gromadka Andrzeja Dziubka wysmarzyła album z rosyjskimi piosenkami ludowymi. W większości są to kompozycje tradycyjne. Zespół wsparli na płycie: wokalistka Nadzieżda Niedogova, akordeonista Valierij Faraonof, oraz grający na altówce, drumli i instrumentach klawiszowych Michał Woźniak.
Dziubek już kiedyś nagrał taką płytę, lecz jest ona praktycznie niedostępna, nosi tytuł „Vodka Party” i nagrana jest z innymi muzykami.
Płyta rozpoczyna się rosyjskim evergreenem wszechczasów. „Kalinka” z dość elektronicznym wstępem przechodzi brzmieniowo w spokojniejsze rejony depressowego rocka. Typowe w tym utworze przyspieszenia i zwolnienia okraszone są rockową sekcją rytmiczną. Folkowe rockowe „Duj Duj” kojarzy się bardzo z brzmieniem charakterystycznym dotąd dla grupy The Ukrainians.
Wyśpiewana przez Nadzieżde piosenka „Andriusza” mogłaby stać się rosyjskim klasykiem hardrocka (dzięki gitarze elektrycznej). U nas kiedyś w metalowych aranżacjach nagrał kilka podobnych utworków zespół Hetman (kto wie, może recenzja tej płytki pojawi się niedługo na naszych stronach).
Balladka „Poljuszko” z ładnymi partiami altówki mogłaby być równie dobrze utworem De Press z ostatnich, nieco spokojniejszych czasów. Znacznie tradycyjniej jest z „Mikołajem Cudotwórcš” – to stary cerkiewny zaśpiew. Rosyjsko – cygańskie klimaty w „Parabeli” znów kojarzą się z Ukrainians, ale trudno nie porównywać w ten sposób, skoro zespół Petera Solovki jest najpopularniejszym przedstawicielem folkrocka czerpiacego z kilmatów zza Buga.
Niemal „laibachowa” w brzmieniu „Katiusza” przypomina że mamy do czynienia z kapelą o pochodzeniu alternatywno-rockowym.
Żywy „Jarmark” i balladowy „On Niczij” to znów folkrockowe granie z odrobiną klimatu charakterystycznego dla tak nietuzinkowej kapeli jak De Press.
Wreszcie dochodzimy do „Francois Villona” – piosenki Bułata Okudżawy. Ciekaw jestem czy ta wersja spodoba się fanom Okudżawy, a wiem że jest ich u nas jeszcze wielu. Mnie niezbyt przekonała taka aranżacja.
Kolejny evergreen rosyjskiej piosenki folkowej to „Ej uchniem”. Fajny, klimatyczny aranżyk i nie fajne wokale. „Trojka” jako duet Dziubka z Nadzieżdą też wychodzi nieźle, choć nie ma tu śladu po depressowej rockowej motoryce. Pojawia się ona w słynnych „Oczach Cziornych”.
Krótki „Norsk Danse” przypomnieć ma że północ Rosji nie tak daleko leży od Skandynawii.
Najbardziej depressowo z całego zestawu utworów brzmi „Marianna”, którą daaaawno temu dane mi było słyszeć … przy ogniskach w Bieszczadach. Dlaczego najbardziej depresowo ? Coż, gitara, rytm i Dziubek śpiewający po polsku powinny starczyć za odpowiedź. Przyłapałem się na tym że do tej płyty pasowałby jakiś utwór Aloszy Awdiejewa.
Album może dastarczyć sporo zabawy, ciekawe jak odbiorą ją fani Dziubka… ale pewnie dobrze. Wystarczy tylko przyzwyczaić się do nietypowego repertuaru.
Druga płyta folkowego duetu Bardic. Zespól pochodzi z Niemiec i słynie tam z ciekawych akustycznych opracowań folkowych standardów, oraz z własnych piosenek. Ta płyta przynosi taki zestaw.
Właśnie autorski utwór – „But All The Girls” – zaczyna ta płytę. Tylko gitara (Stafan „Eddie” Arndt), skrzypce (Sarah-Jane Himmelsbach) i dwa wokale, a tyle się w tej muzyce dzieje.
Tradycyjny „Leis A Lurrighan” brzmi niemal folkrockowo, a przecież wciąż mamy tylko dwoje muzyków. Trzeba przyznać ze Bardic ma dobra rękę do aranżacji.
Kolejnym utworem jest cover „Man in the Iron Mask” Billy`ego Bragg`a, angielskiego politycznego folkowca. Klimatyczna ballada dobrze wpasowuje się w klimat płyty.
Tekst kolejnego utworu napisali przyjaciele zespołu, Eddie i Sarah-Jane zaadoptowali do niego muzykę, po części korzystając z „Irish Ways and Irish Laws”. Podobnie jest z kolejnym utworem „William Taylor”, gdzie dodatkowa melodie „The Jumping Cat” dopisała Sarah-Jane. Pod tytułem „Near Banbridge Town” ukrywa sie oczywiście popularny utwór „Star of The County Down”. Mimo iż nie ma tu wiele nowinek, to utworek jest zgrabnie zagrany, aż trudno powstrzymać się przed podśpiewywaniem w refrenach.
Napisany przez Eddiego i Sarah-Jane „All Song Is Sung” to dla mnie niesamowite odkrycie, trochę w klimatach wczesnego Levellers i R.E.M. Niesamowita piosenka, która łatwo mogłaby się stać przebojem. Ten utwór to jeden z moich faworytów na tej płycie. Niesamowicie nadawałby się na zakończenie koncertu.
Kolejnym standardem po który sięga Bardic jest „Step It Out Mary”. Zaś „Blood All On The Grass” to autorski utwór z tekstem inspirowanym „Blood On The Grass” Sue Neaves. Znów powraca tu nieco levellersowski klimat.
W „Skibbereen” Eddie daje wreszcie pośpiewać swojej koleżance, która dotąd pojawiała się w chórkach. Okazuje się ze Sarah-Jane jest właścicielką bardzo miłego głosu. Stary „Skibbereen” to najspokojniejszy utwór na płycie, nic dziwnego w końcu to irlandzki lament.
Niesamowita niespodzianka (w pozytywnym sensie) jest zagranie przez folkowy zespól utworu grupy New Model Army. Zdarza się to raczej rzadko, ale przebojowy „Vagabonds” wypada w wykonaniu Bardic zarówno folkowo jak bardzo „new modelowo”. To właśnie z tej piosenki pochodzi tytul plyty „The Roadsmell After The Rain”.
Podobnie jak wile zespołów, tak i Bardic postanowił zmierzyć się ze szkockim „Ye Jacobites By Name”. Wyszło im dość ładnie, ale jak od kilku lat moim faworytem jest wersja koncertowa grupy Tri Yann. Tradycyjny set kontynuują utwory „Mairi`s Wedding” i „Follow Me Up To Carlow”. Z oboma standardami Bardic radzi sobie bez zarzutu, jest żywiołowo i z ikra.
Na zakończenie w postaci bonustrack`a mamy jedyny na płycie utwór w języku Goethe`go. „Der Erde Kinder”, bo tak się on nazywa, to ballada, która dzięki brzmieniu języka niemieckiego nabiera nieco gotyckiego klimatu.
Bardic należy niewątpliwie do tych niemieckich grup na które warto zwrócić uwagę. Można by napisać ze świetnie sobie radzą jak na duet, ale byłoby to krzywdzące. Po prostu świetnie sobie radzą.
