Page 226 of 285

InChanto „Amors”

Płyta „Amors” to drugi album włoskiej grupy InChanto. Zgodnie z tytułem jest to płyta o miłości. Miłości do ziemi, nieba, do życia. I można się w tej płycie zakochać.
Sporo tu łagodnego brzmienia, właściwie to InChanto można by określić jako taki włoski Clannad (zwłaszcza celtycko-brzmiący „If I were”) skrzyżowany z Loreeną McKennitt. Nie wiem jednak czy nieco by to nie skrzywdziło omawianej tu kapeli. Faktem jednak jest że wokal Micheli Scarpini kojarzyć się może właśnie z tą drugą artystką.
Spore instrumentarium i niebanalne aranżacje to kolejny atut grupy. Długie i rozbudowane kompozycje, sporo nawiązań do muzyki dawnej („Le jongleur”) i ludowej („Scottisch a bergere”), oraz wspomniany już piękny śpiew, to powody dla których „Amors” stał się jedną z moich ulubionych płyt już po pierwszym przesłuchaniu.
Monumentalny „Aquae noctium”, nostalgiczny „Vago tremor” i nieco płaczliwy „Amoricordi” to najbardziej „jesienne” opowieści z tych które snuje zespół. Blisko im w tym momencie do skandynawskiego projektu Secret Garden.
Piękna płyta, pełna przejmującej muzyki. Polecam wszystkim, którzy poza decybelami cenią w muzyce coś jeszcze.

Rafał Chojnacki

Idlewild „The Grand Ceili”

„Ceili”, lub też „ceilidh”, to celtycka zabawa taneczna z muzyką tradycyjną. Zespoły grające na takich imprezach zazwyczaj są bardzo elastyczne, potrafią dostosować swój repertuar do potrzeb chwili.
W przypadku grupy Idlewild wiąże się to dodatkowo z mnogością inspiracji. Mamy tu piosenki z Irlandii, Szkocji i Walii, tańce z Anglii, Szkocki, Irlandii, Manx i Kanady. Wszystko to wykonane jest w tradycyjny sposób, bez udziwniania aranżacji.
Niestety przez to płyta traci nieco na oryginalności, to co dobrze wychodzi na żywo może nie zawsze sprawdzić się w domowych pieleszach. Idlewild brzmią jak setki innych kapel, jeśli nie zna się ich zbyt wielu, to taka muzyka może się podobać, ale oryginalności próżno w niej szukać.

Rafał Chojnacki

Icewagon Flu „Trouble Has A Car”

Mamy tu do czynienia z kolejną odmianą ostrego folk-rocka. Ale nie tylko.
Korespondencja z Kevinem Adkinsem (znanym jako „Gobsithe”) potwierdziła moje przypuszczenia. Nazwa Icawagon Flu mimo tego, że ma też inne źródła zaczerpnięta jest z piosenki The Pogues zatytułowanej „Rain Street”. Jeśli ktoś bierze nazwę od utworu tej kapeli, to w jakiś sposób definiuje też swoją muzykę.
Większość piosenek to kompozycje autorskie członków zespołu. Czuć tu inspiracje nie tylko The Pogues, ale też The Clash, a może nawet The Waterboys. Zwłaszcza to jak gitary grają razem z mandoliną powoduje skojarzenia z zespołem Mike`a Scott`a.
Piosenki nie naśladują nachalnie żadnej stylistyki. Są tu zarówno dobre rockowe piosenki („Stormcloud”) folkowe ballady („Trouble Has a Car”, „Virgin And A Pornstar”) jak i odrobina country („Comb”). Nic w tym dziwnego w końcu ojczyzna zespołu jest Ameryka. Z kolei „La Ceba” to spotkanie klimatu rodem z Meksyku z The Pogues. Muszę przyznać, że konfrontacja ta robi wrażenie.
W piosence „Jivin` Jones” mamy funky i hip hop, mniej więcej tak, jak gra to nowojorskie Black 47. Nie dziwie się zatem czemu Larry Kirwan z tej kapeli tak dobrze wypowiada sie o Icewagon Flu.
Jedyna tradycyjna melodia na płycie, to „Brave, Brave Sir Robin”. Właściwie to tylko gitarowa miniaturka, ale tworzy ciekawy klimat.
Piosenka „Nudity” stylizowana jest na starego swinga. Mimo że to jawny pastisz, to może się podobać, o ile oczywiście lubicie klimaty rodem z Monty Pythona.
„Whiskey & Soda” to klimatyczny utwór z fajnym irlandzkim klimatem. Grupa gra tu rzeczywiście punk-folkowo – duch MacGowana ożywa po raz kolejny.
Właściwie to płyta programowo powinna kończyć się na „Virgin And A Pornstar”, jednak mamy jeszcze ukryty utwór pod tytułem „SMD” („Steve Mickey Dan”). Jest to takie melodeklamacyjne pożegnanie, swoisty żarcik ze strony grupy.
Płyta jest naprawdę różnorodna, warto wsłuchać się w teksty, ale może też lecieć w tle i nie absorbować nas zbytnio. Jak na debiut, to chyba im się udało.

Rafał Chojnacki

Hush „Dark To The Sky”

Największym pozytywnym zaskoczeniem na tej płycie jest dla mnie głos Boba Foxa. Niekiedy mam wrażenie że słyszę w nim surowe brzmienie Dicka Gaughana, innym razem ciepły, niski głos Simona Nicola. Z resztą właśnie do Fairport Convention najłatwiej byłoby porównać formację The Hush, która towarzyszy Bobowi.

Dość niespotykanym instrumentem w brytyjskiej muzyce folkowej jest saksofon. Jego brzmienie i nieco jazzujące niekiedy aranżacje wplatane w tradycyjne brzmienia charakterystyczne dla angielskiego folka, to swoista wizytówka grupy.

Utworom tradycyjnym towarzyszą tu bardziej współczesne kompozycje stylizowane na muzykę folkową. Dzięki ciekawym aranżacjom nie sposób odróżnic jedne od drugich. Autorem większości aranżacji jest tu Jed Grimes grający na gitarach i bouzouki.

W czasach kiedy Fairport Convention wydają głownie koncerty i składanki warto zwrócić uwagę na The Hush.

Taclem

Hot Soup! „Soup Happens”

„Soup Happens” to drugi album studyjny amerykańskiego tria Hot Soup!. Na swojej płycie trzy utalentowane niewiasty przedstawiają nam zestaw współczesnych piosenek folkowych. Oprócz własnych utworów śpiewają też piosenki znanych folkowych twórców (Si Khan, Walter Donaldson, Tom Paxton). Część z nich, jak Ann Mayo Muir, czy Tom Paxton, pojawia się z resztą na płycie. Paxton śpiewa nawet parodię własnej piosenki (napisaną na jego urodziny).

Płyta przynosi porcję odprężenia. Spokojne, niekiedy wesołe, innym razem nastrojowe piosenki sprawiają że słucha się płyty z dużą przyjemnością, choć nie wymaga ona zbytniego zaangażowania.

Sporym atutem albumu jest strona wokalna. Nostalgiczne piosenku sporo zyskują na odbiorze dzięki ciekawym charmoniom wokalnym.

Taclem

Holdstocks „Shanties and Sea Songs from Way Out West”

Carol i Dick Holdstock, wraz z gitarzystą Gregiem Prattem i zaproszonymi gośćmi nagrali płytę, która nawiązuje do amerykańskich i brytyjskich tradycji morskiego folku. Zebrano tu pieśni z Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych, część z nich jednak znana jest jeszcze z Europy.

Muszę przyznać że zaskoczyli mnie już pierwszą piosenką. Pod tytułem „Aye Susana” ukrywa się hiszpańskojęzyczna wersja znanego „Oh, Susana”. Jak się okazuje jest to jedna ze starszych wersji pieśni, zapisanych przez pierwszych osadników w Californi.
Z kolei „Heave Away Cheerily O`” to tradycyjna pieśń pracy odnaleziona w zbiorze Stana Hugila „Shanties of the Seven Seas”. „Bound for the Promised Land” to hymn, który towarzyszył tym, którzy udawali się na zachód, zarówno lądem, jak i morzem.
Piosenkę „Away Susanna” znamy z innym tekstem jako angielskie „Can`t You Dance The Polka” (dobre polskie tłumaczenie to piosenka „Co się zdarzyło jeden raz”). Smutna ballada „California Boy” opowiada o tym, że droga na zachód nie zawsze kończyła się szczęśliwie.
„Off to Sea Once More” to piosenka, którą znamy jako „Już nie wrócę na morze” w wersji grupy Cztery Refy. Nieco inne podziały rytmiczne sprawiają, że jest to niemal zupełnie inna piosenka. Dopiero dokładniejsze wsłuchanie się w tekst i melodie pozwala znaleźć punkty współne. Również „Bound for California” jest jedną z bardziej znanych pieśni, choć nie przypomnę sobieteraz raczej czy posiada polską wersję.
Piękna ballada wielorybnicza „The Grave of Napoleon” śpiewana przez Dicka opowiada o czasach, kiedy wiele okrętów wielorybniczych zatrzymywalo się w drodze na Horn przy wyspie Św. Heleny.
Najmłodszym utworem w zestawie jest „Fishing with John”, współczesna piosenka napisana przez Billa Gallahera i Micka Jonesa z Kolumbii Brytyjskiej po lekturze książki o tym samym tytule. Ta ballada rybacka doskonale wpasowuje się w pozostałe utwory, nie słychać, że od niektórych piosenek dzieli ją kilka wieków.
„Liverpool Judies”, utwór znany też jako „Row, Bullies Row” również pojawił się u nas w wersji Czterech Refów (jako „Żeglarski los”), a ostatnio już jako „Liverpool Judies” gra go folk-rockowa grupa Smugglers.
Irlandzką piosenkę „Goodbye Muirsheen Durkin” usłyszeć można w każdym pubie. W czasach Wielkiego Głodu w Irlandii wraz z olbrzymią falą emigracji trafiła ona na morze.
Pochodzącą z 1939 roku piosenkę „Song of the Sockeye” grupa The Holdstocks znalazła w zbiorze „Songs of the Pacific Northwest” Phila Thomasa, zaś „On Board the Steamer” w książce „The Songs of the Gold Rush” Dwyera i Lichenfeltera. Obie są przykładami folkowych utworów z Zachodniego Wybrzeża.
Melodia „Rivers of Texas” posłużyła śpiewaczce Margaret Batt z Oakland do napisania piosenki „Follow the Rivers”, tym razem o rzekach Północnej Kaliforni.
Utwór „Goldmine in the Sky” można potraktować na tej płycie jako „pieśń pożegnalną”. Doskonale się w tej konwencji sprawdza, pozostawia po sobie dobre myśli i każe mieć nadzieje na kolejne spotkanie. Oczywiście z muzyką The Holdstocks.
Piosenki brzmią bardzo surowo. Nie ma tu rozbudowanych aranżacji, jest za to dbałość o szczegóły. Co prawda gdzieś tam daleko w tle pojawia się czasem keyboard, lub gitara basowa, ale usłyszałem je tylko dlatego, że wiedziałem, że tam są.
Bardzo fajny i dobrze brzmiący materiał.

Taclem

Holdstock & MacLeod „Winter in the Wood”

Duet Dick Holdstock i Allan MacLeod zasłynął głównie wykonaniami szant i pieśni morskich z XIX-tego wieku. Tym razem jednak sięgają po nieco inny repertuar. Utwory zawarte na płycie „Winter in the Wood” to tradycyjne piosenki angielskie i szkockie, z niewielką domieszką irlandzkich.
Mimo że piosenki te są o nieco innej niż morska tematyce (choć i tych oczywiście kilka tu jest), to stylistyka wykonawcza jest taka sama, jak na płytach szantowych. Posłuchajcie piosenki „Old Peculiar”, mogłaby to być piosenka nie o piwie ale z Yorkshire, a o żaglach, sztormach i morzu.
Jest tu kilka znanych piosenek („Jock Stewart”, „Flash Company”, „Raglan Road”, czy „Daughters and Sons”), ale na szczęście przeważają pieśni mniej znane. Choć z drugiej strony czasem pod nieznanym tytułem kryje się znana melodia. „Marching Through Rochester” – XVIII-wieczna piosenka wojskowa posłużyła później za wzór australijskiej „Waltzing Matilda”, zaś „Bonnie Light Horseman” przypomina „Wild Mountain Thyme”.
Wśród mniej znanych i popularnych piosenek na wyróżnienie zasługują takie piosenki, jak „Generations of Change”, piękna rybacka ballada „Hard Hard Times”, czy robotnicza „Turning Steel”.
Zamykająca płytę balllada Tommy`ego Sandsa „Daughters and Sons” to z kolei najciekawszy utwór na załej płycie, choć w sumie dość znany.
Widać że duet Holdstock & MacLeod dobrze czuje się w takim repertuarze, co ciekawie wróży na przyszłość.

Taclem

Holdstock & Murphey „San Francisco Shanties & Sea Songs of California`s Gold Rush”

Kiedy w 1848 roku odkryto w Kaliforni złoto ludzie ruszyli tam z nadzieją na lepsze życie. Ci którzy docierali tam drogą morską przywozili ze spobą pieśni morza, zaś ci, którzy odważyli się na conajmniej równie niebezpieczną podróż lądem zwieźli rozmaite folkowe melodie. Taki repertuar znalazł się na plycie kalifornijskiego folkowca Dicka Holdstocka, nagranej z Tomem Murphey`em.
Nie brakuje tu znanych piosenek z tekstami o gorączce złota, świetnym przykładem może być tu utwór „Oh California”, kolejna wariacja na podstawie amerykańskiej melodii „Oh Susana”. Podobnie piosenka „Callerforney” nawiązuje do znanej na kontynencie melodii „Jack of All Trades”.
Jednak największą ucztę będą tu mieli miłośnicy klasycznych szant. Sporo tu pieśni pracy, w większości dobrze u nas znanych. Wykonane są niemal podręcznikowo. Znajdują się wśród nich : „Santy Ana”, „Sacramento”, „John Kanaka”, „Frisco Ship” (znane też jako „Long Time Ago”), „Whisky Johnny”, „Shanghai Brown” (jeden z wariantów „Go To Sea No More”, tu na podstawie wersji z książki Stana Hugila), „The Five Gallon Jar” (tu również na Hugilem, znany jest natomiast również tytuł „Old Virginia Lowlands” – w polskiej wersji „Niziny Virginia Lowlands” Mechaników Shanty), „Hog Eye Man” i „Homeward Bound”.
W folkowe rejony piosenek z brzegów Pacyfiku i dawnych pokładów niesie nas kilka piosenek. Wśród nich jest „Coming Around the Horn”, autentycza piosenka z 1855 roku. „Ho for California” to inna, bardziej „piosenkowa” wersja tematu z „Sacramento”, rzadko zdarza sie by te dwa różne warianty występowały razem na płycie. Utwór „Humbug Steamship Companies” opowiada o drodze powrotnej z San Francisco przez Panamę i o katastrofach parowców. Amerykańską folkową piosenkę „A Ripping Trip”, oczywiście z innym tekstem zapewne rozpoznają najmłodsi słuchacze, gdyż wykorzystano ją w jednej ze współczesnych kreskówek, jako piosenkę tytułową. Być może oryginalny tytuł melodii „Pop Goes the Weasel” coś Wam podpowie.
Utrzymany w klimacie lamentu „California Boy” pojawia się też na płycie projektu The Holdstocks zatytułowanej „Shanties and Sea Songs from Way Out West”. Również o tej płycie można przeczytać na Folkowej.
Piosenka „The Dying Californian” w oryginale opowiadała o mieszkańcu Nowej Anglii umierającym w drodze do Kaliforni. Kalifornijska wersja troszkę się zmieniła i tak powstał utwór zaprezentowany nam na tej płycie.

Duet Holdstock & Murphey wspierany tu jest przez Carol Holdstock, oraz dwóch skrzypków – Jona Bergera i Jeffa Crossley`a. W partiach chóralnych pojawiją się zaproszeni goście z szantowego cgóry San Francisco Bay Area. Dzięki ich pomocy wykonania tradycyjnych pieśni pracy z tego albumu można uznać za podręcznikowe i polecić wszystkim zainteresowanym tematem.

Taclem

Gypsophilia „Free Inside!”

Amerykanie z grupy Gypsophilia oferują nam bardzo ciekawą mieszankę. Niby grają głównie muzykę bałkańską, ale okazuje się, że nie tylko. Na swojej trzeciej płycie zespół łączy klimaty greckie, tureckie i bułgarskie z muzyką żydowską, ale też angielską, szkocką i galicyjską. Całość uzupełniają własne kompozycje zespołu.
Album zaczyna najbardziej znana angielska balladą o trzech Cyganach – „Raggle-Taggle Gypsies”. Warto porównać to wykonanie ze znanym wykonaniem The Waterboys. Gypsophilia wzbogaca swoją wersję o grecki utwór instrumentalny.
Muzyka Gypsophilii ma w sobie sporo udochowionych klimatow. Zwłaszcza tam gdzie mamy do czynienia z muzyką żydowską.
Turecki „Nikriz” może się kojarzyć z arabskim jazzem, któy kilka lat temu podbił zachodni świat world music.
Na uwagę zasługują też kompozycje Scotta Robinsona – „Byzantium” i „My Heart Teaches Me”, bardzo nostalgiczne i kojarzące się z muzyką filmową. Jego „Song of Hannah” kojarzy się z pieśniami sefardyjskimi.
Tak jak płytę otwierała ballada angielska, tak kończy ją szkocka „Lowlands”.
Muzyka zespołu Gypsophilia powinna odpowiadać bardziej tradycjonalisotm. Mimo iż czasem słychać w niej lekko nowocześniejsze zagrywki to daje sie odczuć spory szacunek dla tradycji.

Taclem

Michael Grey „Shambolica”

Rzadko zdarza mi się recenzować solowe płyty dudziarzy, a ten album jest właśnie taką płytą.
Na szczęście Michael nie gra tu sam. Mówię „na szczęście”, bo mimo iż lubię dźwięk tego instrumentu nie jestem pewnien czy wytrzymałbym całą płytę grana przez jednego tylko dudziarza. Michaela wspiera tu wielu dobrych muzyków i wokalistów. Co prawda ich nazwiska nie należą do najbardziej znanych w folkowym światku, ale to nie umniejsza wcale ich umiejętności.
Płyta brzmi dość nowocześnie, nie brakuje na niej fuzji stylistycznych. Mozna tu znaleźć elementy rocka, a nawet celtic funky. Dominuja jednak oczywiście dudy, tradycyjne i szkockie jak sam Braveheart.
O barwie niektórych utworów decydują podkłady. Dlatego też bardziej unowocześnione utwory, jak „Between Hope and Union”, czy „Maple Leaf Lounge” przypominać mogą galicyjskiego pop dudziarza – Hevię. Uważam jednak, że mimo iż na produkcję Greya nie wydano tyle kasy, co na Hevię, to jest to ciekawsza płyta.
Niesamowitam ballada „My Heart`s in the Highlands” zaśpiewana przez Dave`a Martina brzmi niemal jak jakaś typowa rockowa ballada z repertuaru dobrze grającej grupy. Podejrzewam że U2 nie powstydziłoby się takiego wykonania tego znanego wiersza Roberta Burnsa.
Nie ma co ukrywać że to głównie pozycja dla miłośników brzmień ze Szkocji. Ale za to naprawdę godna polecenia.

Taclem

Page 226 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén