Bardzo zaskakująca płyta włoskiej grupy. Przede wszystkim swietne wrażenie robi wydanie książkowe. Spora książka z kieszonką na płytę i informacje w trzech językach, na dodatek naprawde ładnie jezt to wszystko poskładane.
A sama płyta. Równie zaskakująca. Zaczyna się od opowieści i gregoriańskiego śpiewu przy wtórze liry. Później dostajemy piosenkę, która mogłaby pochodzić z nowego albumu Malicorne, gdyby oczywiście zespół ten zainspirował się nagle nie Bretanią, a folklorem północno-wschodnich Włoch.
Klimaty na płycie zmieniają się, ale nawet ktoś nieobeznany z brzmieniem grupy Calicanto szybko poradzi sobie z wyodrębnieniem części wspólnej, charakterystycznej dla tej grupy. Nic dziwnego, jeśli się weźmie pod uwagę, że to jedenasta płyta Włochów, to mieli sporo czasu na wyrobienie sobie rozpoznawalnego brzmienia.
Na „Isole senza mar” mamy sporo rozmaitych nawiązań. Są rzeczy bardzo etniczne (choć zaaranżowane odpowiednio) i stosunkowo współczesne. Główny trzon inspiracji muzycznej stanowią badania muzykologiczne we Wzgórzach Euganean. Są jednak równiez nawiązania do muzyki dawnej i to nie tylko sakralnej (wspomniany chorał w „La pastora e il lupo”), ale również dworskiej i tej pisanej przez trubadurów. Teksty odwołują sięz kolei czasem do Francesco Petrarki, Pearcy Shelley`a.
Za pierwszym razem słuchałem tego albumu na raty, ale okazuje się, że to spory błąd. Dopiero w całości płyta nabiera barw.
Page 124 of 285
Atlántica to celtycka kapela z Cantabrii. Grają więc hiszpańską muzykę celtycką, nie stroniąc czasem od subtelnych wycieczek do innych krain.
W ogólnym zarysie przypominają brzmieniem inną hiszpańską grupę – Felpeyu, jednak niektóre pomysły mają zupełnie inne. Tak jest np. z zaproszeniem dziecięcego chóru do nagrania „Mi Tierra”,
O tym, że są tu utwory irlandzkie nie trzeba nikogo informować, widać to już po spisie tytułów. Bardziej zaciekawiła mnie w tym zestawie obecność włoskiej „Taranteli”. Co ciekawe jest ona zagrana tak, jak pozostałe utwory, nie zmieniono ani instrumentarium, ani technik grania. Od asturyjskich tańców odróżnia się więc głownie rytmem i melodią, ale nie wykonaniem.
Zastanawiam się, czy coś łączy piosenkę „Tacon Punta” z angielską „New York Girls”. Jeśli tak, to mamy ciekawe połączenie, jeśli nie to niesamowitą zbieżność tematów.
Atlántica to kapela interesująca, choć nie powala na kolana swoim kunsztem. Mimo, że są tu ciekawe utwory, to całość albumu nie jest najłatwiejsza w odbiorze. Mam wrażenie, że zawiodły nieco proporcje między klimatycznym, a żywszym graniem.
„Platform” to najbardziej znana płyta francuskiego muzyka. Alain Amouyal skomponował ją z myślą o muzykoterapii. Jednak sprawuje się ona całkiem nieźle również w oderwaniu od funkcji użytkowych.
Pojawiają się tu nawiązania do muzyki etnicznej, choć nie ma ich zbyt wiele. Jeśli jednak chcecie wypocząć przy muzyce, to płyta idealna. Jeśli zaś drażnią Was instrumentalne pasaże – unikajcie jej jak ognia.
David Arkenstone przyzwyczaił swoich słuchaczy do porządnie wyprodukowanych płyt z pogranicza world music i klimatów new age. Pod szyldem Ah-Nee-Mah gra jego zespół, w którym towarzyszą mu Diane Arkenstone (wokale, gitara, keyboard), Tom Toree (gitara, skrzypce), Seth Osburn (keyboard, instrumenty perkusyjne) i David Kaplan (perkusja, bębny). Sam David gra tu na flecie i keyboardzie.
„Ancient Voices” to pierwsza płyta sygnowana przez ten zespół, później pojawiły się jeszcze dwie. Szkoda, że w 2002 roku David zawiesił ten projekt, bo nagrał z nim jedne z najciekawszych swoich płyt.
„Ancient Voices” to album inspirowany mistyka i muzyką Indian Ameryki Północnej. Największe pole do popisu mają tu flety. Snują one opowieści, pełne przestrzeni i ciepła. Wątpię, byśmy mieli tu dosłowne nawiązania do tradycyjnych indiańskich melodii, ale klimat jest oddany wyśmienicie.
Dautenis w języku Jaćwięgów miało oznaczać tyle co „Szybko, mocno zamarzające jezioro” Nazwa bardzo trafna bowiem ludzie mieszkający całe życie nad obecnymi Dowcieniami opowiadają, że zimą można po nich jeździć końmi i sankami znacznie wcześniej niż po innych jeziorach w okolicy…
Grupa o tej samej nazwie powstała w 2004 roku i wyspecjalizowała się w folkowych aranżacjach muzyki ludowej z Suwalszczyzny. Jej inicjatorem był muzyk związany dotychczas ze sceną celtycką – Piotr Fiedorowicz. Folkowe poszukiwania doprowadziły go do muzyki, która zawsze była obecna w jego regionie. Zapoczątkowało to badania nad pieśniami które zachowały się we wsiach w wykonaniach ludowych śpiewaczek. Z własnymi wersjami tych pieśni Dautenis wystąpił m.in. na festiwalach: Nowa Tradycja (I nagroda) i Mikołajki Folkowe 2005 (II nagroda).
Skład zespołu:
Monika Chomicz – śpiew
Gosia Makowska – śpiew, flety, harmonia pedałowa
Agnieszka Sroczyńska – viola, skrzypce
Piotr Fiedorowicz – gitara, śpiew, skrzypce
Filids
Jesteśmy zespołem muzyki irlandzkiej. Istniejemy od półtorej roku. Sporą część naszego repertuaru stanowią znane utwory ludowe grane także przez takie zespoły, jak The Chieftains. Jednak nadajemy im własne, niepowtarzalne brzmienie. Autorem aranżacji jest zazwyczaj Michał, Szymon ma zapędy kompozytorskie.
Gramy sporo koncertów, staramy się jak najczęściej prezentować naszą twórczość na forum publicznym. Nasza muzyka jest bardzo żywa, skoczna i porywa do tańca. Warto to usłyszeć!
Michał Makulski – akordeon
Magdalena Krajewska – fleciki, śpiew
Szymon Białek – gitara
Maciej Chodowski – djemba, przeszkadzajki
Arkadiusz Rubajczyk – bodhran, śpiew
Jan Sznyk – bas
Gdyby istniał grunge-folk, to pochodząca z Seattle grupa The Bad Things należałaby do klasyki tego nurtu. W swojej muzyce łączą oni bowiem undergroundowy, knajpiany sound z muzyką cygańska, klezmerską z folkowymi balladami, które swoje korzenie mają w hillbilly. Dekadencki, może nawet nieco apokaliptyczny nastrój prezentowanych piosenek kojarzyć może czasem z Tomem Waitsem, w innych zaś momentach z Kultem w repertuarze z „Taty Kazika”.
Są ty różne rytmy, zwykle dość proste, żeby nie powiedzieć prostackie, ale taki właśnie, dobrze dopracowany kicz jest wizytówką zespołu. Czasem, jak w „Drinking My Devils Away” zespół zbliża się nieco do pijackich klimatów The Pogues. Innym razem proponuje nam polkę, zagraną jakby na zabawie w strażackiej remizie pojawił się zespół złożony z nieboszczyków. Ostro przerysowane, mroczne klimaty to kolejny element wyróżniający zespół na tle innych folk-rockowych kapel. Pod tym względem bliżej im raczej do klimatów horror-rockowcy, czy też psychobilly. Same tematy oscylują jednak wokół bardziej folkowych melodii. Ma to miejsce zwłaszcza w przypadku standardów, takich, jak „Long Black Train” czy „Ochi Chyornie (Dark Eyes)”. Ten ostatni utwór, to oczywiście słynne „Oczi cziornyje”.
Bad Things to kapela dla miłośników folk-rocka, ze szczególnym tych, którym nieobce klimaty Nicka Cave`a.
Duet Shannan Sullivan i Bruce Burton twierdzi, że grają celtyckiego folk-rocka. Owszem, ich muzyka ma sporo tzw. drive`u, ale to wciąż stricte akustyczne granie, ot takie do pubu. Na pewno nie folk-rock.
Shannan ma ładny głos, co udowadnia w piosence „Sweet Thames Flow Softly”. Niestety pozostałe dwie piosenki śpiewa Bruce, a z jego głosem nie jest za dobrze. Ot taki sobie pubowy przeciętniak. W naszym kraju też takich nie brakuje.
Płyta niczym nie zaskakuje, a pięć zawartych na niej utworów potrafi… znużyć. Nie jest to kompletna beznadzieja, ale raczej odradzam.
Pierwsza płyta amerykańskiego tria St. James`s Gate nagrana została na żywo w jednym z pubów w Portland. Większość repertuaru grupy to folkowe standardy, zarówno te tradycyjne, jak i współczesne.
W takim składzie można zagrać fajnie, ale raczej nie odkrywczo. „Whiskey In the Jar”, „Star of the County Down” czy „Finnegan`s Wake” odgrzewano już setki razy. Nie zmienia to fakty, że St. Jamesom idzie całkiem nieźle, przede wszystkim grają z humorem. Spodobała mi się zapowiedź ostatniej z wymienionych piosenek, gdzie Cronin Tierney pyta publiczność czy czytali książkę, a jego zespołowy kolega, Griff Ocker wspomina że jest lepsza od piosenki.
Ciekawie wychodzą współczesne utwory, takie, jak „Ride On”, „Fisherman`s Blues” czy „If I Should Fall From Grace With God”. Najlepsza jest jednak piosenka, to „Cesky Krumlov”, świetna opowieść o pobycie Irlandczyków w Czechach. Polecam tą nostalgiczna piosnkę zarówno miłośnikom celtyckich ballad, jak i piękna czeskich miast i zamków.
Kanadyjska grupa Skraeling to folk-rockowe trio. Ta płyta to ich debiut. Trzeba od razu zaznaczyć, że udany. Gitara, skrzypce, perkusja i dwa wokale, to jak się okazuje wszystko, czego potrzeba do przekazania światu mieszanki własnych i tradycyjnych utworów – tak jak robią to na tym krążku.
Sporo tu piosenek nawiązujących do morskiej tematyki, w tym między innymi świetna „She Sailed Across the Harbor”. Grupa sięgnęła też po dobre utwory tradycyjne. Moment, w którym następują po sobie „The Wreck of the Edmund Fitzgerald”, „Rocky Road to Dublin” i „Mingulay Boat Song” to najciekawszy punkt płyty.
Skraeling nie prezentują może jeszcze folk-rocka na światowym poziomie, ale zapowiadają się bardo dobrze. Jeśli skupią się bardziej na autorskim repertuarze powinno dalej pójść już łatwo.
