Bardzo zaskakująca płyta włoskiej grupy. Przede wszystkim swietne wrażenie robi wydanie książkowe. Spora książka z kieszonką na płytę i informacje w trzech językach, na dodatek naprawde ładnie jezt to wszystko poskładane.
A sama płyta. Równie zaskakująca. Zaczyna się od opowieści i gregoriańskiego śpiewu przy wtórze liry. Później dostajemy piosenkę, która mogłaby pochodzić z nowego albumu Malicorne, gdyby oczywiście zespół ten zainspirował się nagle nie Bretanią, a folklorem północno-wschodnich Włoch.
Klimaty na płycie zmieniają się, ale nawet ktoś nieobeznany z brzmieniem grupy Calicanto szybko poradzi sobie z wyodrębnieniem części wspólnej, charakterystycznej dla tej grupy. Nic dziwnego, jeśli się weźmie pod uwagę, że to jedenasta płyta Włochów, to mieli sporo czasu na wyrobienie sobie rozpoznawalnego brzmienia.
Na „Isole senza mar” mamy sporo rozmaitych nawiązań. Są rzeczy bardzo etniczne (choć zaaranżowane odpowiednio) i stosunkowo współczesne. Główny trzon inspiracji muzycznej stanowią badania muzykologiczne we Wzgórzach Euganean. Są jednak równiez nawiązania do muzyki dawnej i to nie tylko sakralnej (wspomniany chorał w „La pastora e il lupo”), ale również dworskiej i tej pisanej przez trubadurów. Teksty odwołują sięz kolei czasem do Francesco Petrarki, Pearcy Shelley`a.
Za pierwszym razem słuchałem tego albumu na raty, ale okazuje się, że to spory błąd. Dopiero w całości płyta nabiera barw.

Taclem