Dan Kaplan przygląda się światu przez okno autobusu. Miejsca, które zobaczył nie są chyba najszczęśliwszymi na świecie, dlatego sięgnął po swoją harmonijkę i zagrał osiem utworów, z których większość tkwi mocno w klimacie bluesa.
Podobnie jak na recenzowanej już na Folkowej płycie „Vera Hall”, tak i na nowym albumie „Bus Window”, mamy do czynienia ze świetnymi kompozycjami. Większość napisał i zagrał sam Dan. Podstawą brzmienia jest tu harmonijka i pianino. To dość nietypowy zestaw, bo w folku zwykle towarzyszy nam harmonijka z gitarą. Dan proponuje coś nowego.
„Bus Window” to świetny album, dość spokojny, ale nie melancholijny.
Page 48 of 285
Choć słyszałem już wcześniej o Noche De Boleros, to gdy wpadł mi w ręce ich debiutancki album najzwyczajniej w świecie zapomniałem o tym, że to grupa działająca w kraju nad Wisłą. Świetne brzmienie i bardzo naturalna gra muzyków sprawiają, że mamy wrażenie, że oto nasze uszy otwierają się na oryginalną grupę z Hiszpanii prezentującą muzykę flamenco w solidnych pop-folkowych aranżacjach. Wokalistka zespołu, Magda Navarrete, to właścicielka pięknego, lekko zachrypniętego, która kształciła się m.in. na deskach Teatru „Buffo”.
Jak przystało na hiszpańskie dźwięki muzyka ta płonie emocjami. Kiedy jednak nagle rozbrzmiewa „El Ultimo Domingo”, przez chwilę zatrzymujemy się łowiąc dźwięki. Co to za standard? I nagle błysk – przecież to „Ta ostatnia niedziela” Jerzego Petersburskiego! Nowa aranżacja nobilituje nie tylko zespół, jako znakomitych instrumentalistów i aranżerów, ale również sam utwór, który brzmi jak nigdy dotąd.
„Chilli” to debiut, tyle że debiut perfekcyjny, pozbawiony typowego dla pierwszej płyty naddania materiału. Noche De Boleros zaprezentowali dokładnie tyle muzyki, ile trzeba, by płyta zachwyciła i nie znudziła. Pozostaje jedynie liczyć, że nie będzie to ich ostatni album.
Muzyka z Zairu rzadko gości na stronach Folkowej, tym bardziej warto już zwrócić na nią uwagę, kiedy nie słuchający na co dzień takich dźwięków recenzent reszcie po nią sięga. Grupa Kekele jest tego niewątpliwie warta.
Muzyka afrykańska, mieszana z rumbą i klimatami, które na kojarzą nam sięz tym jak się folkuje na Kubie – to synteza ich albumów. Płyta „Congo Life” poświęcona jest właśnie takim rytmom, piosenkom opowiadającym o życiu nad rzeką Kongo.
Wokaliści świetnie wyczuwają nastroje zamieszczonych tu piosenek. Choć przy większości chciałoby się tańczyć, potrafią pokazać rozmaite nastroje. Sporo tu utworów frywolnych, może nawet rozerotyzowanych, ale nie brakuje też nieco spokojniejszego tematu. Pojawiają się też motywy jazzowe, co powinno ucieszyć miłośników łączenia ludowych motywów z jazzem.
Kekele bywają nazywanie afrykańską Buena Vistą i trudno odmówić takim porównaniom odrobiny racji.
Zulal, to żeńskie trio z Armenii, wykonujące muzykę folkową a cappella. To wiemy już z napsu na płytcie. Wokalne trio, które tworzą: Teni Apelian, Yeraz Markarian i Anais Alexandra Tekerian, pokazuje muzykę słowiańską w niesamowitej krasie, jednocześnie w bardzo oszczędnej i surowej formie.
Album grupy Zulal, to świetny przykład armeńskiego folku w surowym, ale bardzo pięknym wydaniu.
Wszystkie trzy panie związane są z amerykańskimi uniwersytetami, prawdopodobnie spotkały się studiując w Stanach i jako że pochodzą z Armeni, postanowiły razem pośpiewać w tym styli. Jednak brzmienia Zulal odległe są od archaicznych armeńskich śpiewów. Słychać jak wiele pracy wokalistki włozyły w to, by prezentowana przez nie muzyka brzmiała świeżo. Spora w tym zasługa Teni, która związana była z chórem jazzowym. Z kolei praca Anais ze słowiańskim chórem wykonującym tradycyjne pieśni, zaowocowała mocnym obsadzeniem zespołu w repertuarze armeńskim.
Po umieszczeniu jej w odtwarzaczu otrzymujemy piękne pieśni. Wszystkie one są tradycyjnymi utworami, które zaaranżowano dość współcześnie. Śpiewaczki z Zulal ustrzegły się jednak inspiracji muzyka gospel, która dehumanizuje niektóre polskie zespoły, śpiewające a cappella. Brak zrozumienia dla idei wokalnych eksperymentów może położyć płytę nawet najlepszych śpiewaków. Tutaj pomysły na wokale wywodzą się z folku i z jazzu, czasem również z muzyki sakralnej, ale rodzimej – armeńskiej.
Jazzujące utwory – a takich jest sporo – mogą zadowolić nawet miłośników muzyki improwizowanej. Głosy często zastępują tu bowiem instrumenty.
Leonardo & Francesca to duet, pod którego nazwą kryją się Francesca Fanelli i Leigh Wyckoff. Ona gra na harfie i śpiewa, on bardzo sympatycznie gra na gitarze. Na potrzeby projektu, który sięga muzycznie do klimatów nieco dawniejszych (najmłodsze z zawartych tu utworów pochodzą z XIX wieku) przyjęli nową nazwę.
„A Christmas Rose” to zestaw kolęd i pieśni bożonarodzeniowych, w większości znanych i popularnych, ale wykonanych w sympatyczny i niesztampowy sposób. „God Rest Ye Merry Gentlemen”, „Silent Night”, „O Come O Come Immanuel” czy „What Child Is This” znajdą się pewnie na większości kolędowych płyt z tradycyjnym repertuarem. Jednak ciekawa folkowa maniera wykonawców pozwala nam słuchać tych nagrań nie tylko w okolicach Świąt.
Album „La Brise” zespołu Arax, to porcja ciekawie zaaranżowanej i współcześnie zagranej muzyki armeńskiej. Słychać w niej zarówno dobre opanowanie instrumentów, jak i zaangażowanie emocjonalne muzyków. Co ciekawe sama grupa pochodzi z Belgii.
Sercem zespołu są: klasyczny gitarzysta Tigran Ter Stepanian i Vardan Hovanissian, muzyk z Erewania, grający na duduk i shvi. Skład uzupełniają belgijscy instrumentaliści, związani ze sceną muzyki klasycznej i folkowej.
„La Brise” to debiut fonograficzny zespołu. Album ten w 2005 roku zdobył Armenian Music Award dla najlepszej płyty z muzyką świata. Rzeczywiście, mimo tego, że dominują tu brzmienia kojarzące się z Armenią, to każdy utwór należałoby oceniać indywidualnie, gdyż są w nich zawarte rozmaite wpływy. Sprawia to, że repertuar zespołu Arax rzeczywiście staje się muzyką świata.
Kapela Góralska Beskid pochodzi z regionu Podbeskidzia. Już od
kilkudziesięciu lat pielęgnuje muzykę z tego regionu, a także koncertuje z muzyką folkową różnych stron świata. BESKID znakomicie gra i śpiewa, bawi tańcem, konkursami i przeplata to wszystko góralskim często rubasznym i pieprznym humorem. Koncertuje w całej Polsce a także za granicą. Możemy
śmiało powiedzieć że, wszędzie tam gdzie byliśmy – BESKID cieszył się ogromnym zainteresowaniem publiczności a popularność zespołu jak i zainteresowanie Naszą muzyką stale wzrasta.
BESKID prezentuje znakomite biesiady góralskie. Nasza muzyka to najładniejsze melodie i przyśpiewki z regionu Beskidów a także Podhala i Karpat. Fragmenty muzyczne z płyty Hej, bystro woda wykorzystano do filmu pt. Niezwykła podróż Jerzego Zitzmana w reż. Stanisława Janickiego, natomiast płyta CD Hej, malućki, malućki została nagrodzona na Ogólnopolskim Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie. Więcej informacji o Kapeli
Góralskiej Beskid znajdziecie Państwo na Naszej oficjalnej stronie www.kapelabeskid.pl.
To, co gra grupa Verdandi da się łatwo określić. To akustyczny gothic-folk. Prawda że ładnie?
Podstawą treści zawartych na tej płcie jest mitologia północy. Odwołania do Freji, Welanda, Lokiego czy Thora widać już w samych tytułach. Neofolkowe i gotyckie brzmienia (wygenerowane z pomocą muzyków takich formacji jak Fire+Ice, Blood Axis czy Astrogenic Hallucinauting) nabierają czasem wyjątkowo mrocznego charakteru. Jednak jest tu też miejsce na tajemnicze piękno, co słychać w takich utworach, jak „Freyja Dark And Bright”, „Lullay” czy „Hymn To Tyr”.
W weselszych utworach, takich jak „Loki The Fool” czy „Bold Asa Thor” grupa brzmi niemal jak irlandzkie zespoły pokroju The Dubliners.
Verdandi to berdzo intrygujące zjawisko. Mam nadzieję, że pozostanie na scenie na tyle długo, by można było mu się jeszcze przyjrzeć.
Ij Servaj to artyści z W³och, których tworczość momentami można porównać do muzyki Alana Stivella. Jednak nie zawsze, bowiem wpływów jest tu więcej.
Zaczyna się od dość żywych utworów – „Vostu Chi Giogu” i „Chapelloise”. Pierwszy to taka nieco przaśna piosenka, drugi przenosi nas w czasy kiedy saltarello było najmodniejszym włoskim tañcem. Od trzeciego utworu, zatytułowanego „La Rosetta” zbliżamy się do domeny Stivella. Być może dzieje się tak za sprawą harfy.
W „Lo Voitage” panuje ten sam mistyczny nastrój co na starych płytach Bretończyka, tyle tylko że język śpiewanych pieśni jest inny, tu akurat mamy do czynienia z dialektem okcytańskim. Nie ulega wątpliwości, że utwór ten należy do czołówki pieśni z tej płyty.
Kolejne utwory są nieco łatwiejsze, jak przystało na tańce, jednak pieśni dalej tu nie brakuje. Świetna jest pieśń zatytułowana „Tre solda”, niczego nie brakuje też balladzie „Maria Catlina”.
Ij Servaj doskonale pokazują różnorodność włoskiej sceny. Niby grają tamtejszą muzykę, ale wpływów i naleciałości jest w niej sporo. I dobrze, dzięki temu muzyka jest ciekawsza.
Christy Moore to legenda folkowego śpiewania w Irlandii. Współpraca z kultowymi zespołami, takimi jak Planxty czy Moving Heart sprawiła, że stał się uznanym twórcą i wykonawcą.
„The Time Has Come” to dziewiąta płyta sygnowana nazwiskiem Moore’a. Jako producent i współtwórca części materiału występuje na tym albumie Donal Lunny, przyjaciel Christy’ego z Planxty, muzyk m.in. The Bothy Band, producent takich wykonawców jak Indigo Girls, Clannad, Baaba Maal czy The Waterboys.
Subtelny, bardzo balladowy głos Moore’a i jego świetna gra (wsparta przez zaproszonych instrumetalistów, w tym pczywiście Donala Lunny) dają nam doskonały efekt w postaci płyty z jednej strony bardzo spokojnej, z drugej zaś potrafiącej wzbudzać emocje.
Album „The Time Has Come”, to obok nagranej rok później (w tym samym skłądzie producencko-wykonawczym) płyty „Ride On”, kwintesencja możliwości wykonawczych z czasów solowej kariery Christy’ego.
