Okładka prezentuje szaloną ferajnę z grupy Troty w jakiejś drewutni, na dodatek logo wygląda na zabite dechami. Ani chybi musi tu chodzić o jakieś trociny, a muzykantom pochrzaniło się w nazwie… Jednak bez względu na to co naprawdę oznacza słowo Troty, to po przesłuchaniu płyty jestem za tym, żeby dopisali sobie na zakończenie literkę L. Ten materiał to prawdziwy dynamit i aż się człowiek cieszy że takie rzeczy gra się w Polsce.
Punk-folk w ich wersji jest oparty na pniu celtyckim, na takich grupach jak choćby Flogging Molly. Jednak chodzi tu raczej o stylistykę, ponieważ piosenki są już ze wszech miar własnym pomysłem na granie. Z jednaj strony można tu mówić o osobowości zespołu, ponieważ bardzo szybko wypracowali sobie własne brzmienie, z drugiej zaś strony nie wszystkie utwory wybrane na płytę pasują do siebie stylistycznie.
Muszę przyznać, że mam w tym momencie dylemat, ponieważ zawsze optuję za tym, by zespoły wcześnie nagrywały pierwsze płyty. Dzięki temu udaje się uratować spuściznę kapel, które szybko się rozpadają. W przypadku gdy zespół gra dalej, łatwiej wówczas zauważyć progres w ich myśleniu o muzyce i w umiejętnościach. To bardzo wygodne dla każdego, kto pisze o muzyce. Mam wrażenie, że tak właśnie jest z debiutem Trotów. To płyta zespołu, który wie jak grać, ale nie dojrzał jeszcze na tyle, by dobrze dobierać utwory. Fakt że płyta jest krótka, sugeruje, że po prostu nagrali to, co mieli przygotowane do grania na koncertach. Jeżeli rzeczywiście tak było, to drugi album tej formacji może być już nieco bardziej przemyślany, a wtedy będzie to prawdziwa muzyczna petarda.
Autor: Rafał Chojnacki
1. Worek ziemniaków 2. Rowery 3. Bolek 4. Żmija 5. Cnota 6. Krew na spodniach 7. Zwierzaki 8. Akord 9. Polka z Tytanika 10. Fristajlo
Wyd. Troty, 2013
Dodaj komentarz