Szwedzka grupa Nordman działa z przerwami od 1993 roku. Choć zwykła się ją uważać za zespół łączący folk z rockiem, trzeba przyznać, że z upływem lat rockowa nuta stała się coraz mniej słyszalna. Najnowszy album, to próba spojrzenia na najciekawsze piosenki Nordmana od strony całkowicie akustycznej. Co zatem pozostało? Mieszanka popowych ballad z folkowym feelingiem i rozbudowanym instrumentarium, w którym znajdziemy różnego rodzaju flety, piszczałki, dudy czy nyckelharfę. Oprócz tego sporo tu typowych dla pop-folku orkiestracji. Trzeba jednak przyznać, że trzymają one poziom, ponieważ aranżacje nawiązują do szwedzkiej muzyki ludowej i dawnej.
Efekt w postaci akustycznych wersji jest dość ciekawy, ponieważ w gruncie rzeczy trzon zespołu, to tylko dwie osoby. Håkan Hemlin jest wokalista, zaś Mats Wester gra na nyckelharfie (jest też autorem większości utworów). Pozostałe dźwięki pochodzą od zaproszonych do współpracy muzyków. Najważniejszymi gośćmi są tu pianistka Danielle Strömbäck i flecistka Claudia Müller. To ich grę najczęściej słyszymy na tym krążku.
Niekiedy repertuar może być odrobinę monotonny, zwłaszcza jeżeli od tego krążka zaczynałoby się swoją przygodę z Nordmanem. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę, że na ostatnich studyjnych płytach tego projektu dominował pop-folk podbity plastikowymi rytmami z komputera, to o wiele łatwiej docenić dźwięki, które słyszymy na nowym krążku.
Wokal Hemlina jest taki, jaki jest i niewiele da się z tym pewnie zrobić. Nieco mrukliwy, trochę marudny, ale na tyle charakterystyczny, że wpasował się w brzmienie zespołu na tyle mocno, że dziś trudno sobie wyobrazić, by utwory te wykonywał kto inny.

Rafał Chojnacki