Jakiś czas temu na podobnych zasadach swoją debiutancką płytę wydała grupa Hoboud. Warmijskie teksty i współczesna muzyka oparta o folkowe korzenie. W przypadku Hobouda były to o wiele bardziej mroczne dźwięki. Babsztyl serwuje nam folk nawiązujący brzmieniowo raczej do brytyjskich i amerykańskich folk-rockowców. Słychać tu akustyczne gitary, skrzypce i świetne wokale.
Same piosenki są w dużej mierze bardzo „babsztylowe”. Sporo w nich pozytywnej energii, do jakiej Zbigniew Hoffman i Cezary Makiewicz przyzwyczaili nas już dawno temu. Nie zabrakło też świetnych ballad.
Do najciekawszych utworów można zaliczyć przede wszystkim: „Stoi oset koło drogi”, „Siadaj, siadaj, śliczne kochanie” i piękna ballada „Na Stawigudzkim polu”, która byłaby ozdobą każdego folk-rockowego składu, of Fairport Convention po Cechomor.
Nie tylko warmińska gwar łączy ten album z płytą Hobouda. Wśród licznych gości na płycie Babsztyla zagrał na mandolinie Marcin Rumiński, jedna z głównych postaci w historii Hobouda.
Minęło już trochę czasu od premiery tego albumu i muszę przyznać, że trochę jestem zaskoczony stosunkowo niewielkim jego powodzeniem na scenie folkowej. Czy rzeczywiście nazwa grupy Babsztyl tak bardzo skojarzyła się z polską sceną country, że folkowcy programowo ją omijają? Gdyby tak było, byłby to wielki wstyd. Dla folkowców.

Rafał Chojnacki